O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi.Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

Za Tęczowym Mostem...

Moje kochane czworonożne Szczęścia...
Były ze mną w chwilach radości i smutku. Dorastałam z nimi, dojrzewałam, były moimi powiernikami. Odeszły za Tęczowy Most za szybko...
Zabrały ze sobą kawałek mojego serducha i moich myśli. Bądźcie szczęśliwe w Krainie Wiecznych Łowów moje Skarby...


WSPOMNIENIE: MYCHA

Mycha zwana Miśką, Bubą, Dzidzią a także Niedobrotą, Awanturnicą i Ogoniastą...





Moje kolorowe, futrzaste Szczęście na łapkach w białych skarpeteczkach, które troszkę spadały z tych łapek. Choć miała już swoje lata, bawiła się niczym mały kociak. Lubiła jeździć ze mną na urlop. Asystowała przy pakowaniu. Dałaby się pokroić za wątróbkę drobiową.




Jak to kobieta, pokazywała focha, kiedy chciała to się przymilała, miewała chandry i głupawki. A ja służyłam jej jako chodzący otwieracz do puszek z uwielbianym tuńczykiem. I jako ta, co pakowała w transporter i zawoziła do lekarza na kontrole glukozy. Mycha była cukrzykiem i insulinę dostawała dwa razy dziennie. Mimo tak wrednej choroby, to była najbardziej pokorna kotka na świecie, kiedy przychodził czas zastrzyku... Chorobę udało się pokonać, ale przyplątała się za to nadczynność tarczycy. Potem nowotwór w łapce, a na koniec woda pomiędzy płuckami. Mysia dawała radę, była bardzo dzielna. Moja mała Wojowniczka... Odeszła 28 stycznia 2017 r. Dołączyła do Silver na Cmentarzu dla Zwierząt w Koniku Nowym koło Warszawy.




Moja Przyjaciółka...



WSPOMNIENIE: SILVER

Silvunia miała być kotem. Kiedy dostała pierwszej rui, wyszło na jaw, że to kotka. Wychowywała się razem z Mychą. I we dwie były jak siostry, nawoływały się, kłóciły, spały koło siebie a także wyjadały sobie z misek...











 

Silver była bardzo płochliwa, kiedy przychodził ktoś obcy, chowała się w rury w łazience. Ale kiedy byłyśmy same, to zmieniała się w taki mały granacik, któremu ktoś nagle wyjął zawleczkę... Biegała po mieszkaniu i wariowała. Kiedy chciała postraszyć, najpierw gryzła, potem wystawiała pazurki.



 

Silvunia była kochaną moją przyjaciółką. Potrafiła ze mną po swojemu rozmawiać. Uwielbiała tuńczyka w paście i zeschnięty ser z zapiekanek :) Była wesołą koteczką.



Maleńka przeżyła ze mną 11 lat.... Odeszła 7 stycznia 2011 r. z powodu nowotworu. Ma swoje miejsce w moim sercu i na Cmentarzu dla Zwierząt w Koniku Nowym koło Warszawy.


WSPOMNIENIE: LEDA

Leda była prezentem. Dostałam ja w nagrodę za czerwony pasek na świadectwie w V klasie. Przez cały okres dojrzewania była moim największym przyjacielem. Niejednokrotnie wypłakiwałam się w to kochane rude futro, kiedy nikt na świecie mnie nie rozumiał. 


 

Ledanek była cudnym skundlonym spanielkiem. Uwielbiała chodzić z Tatą na ryby i zawieszała się, gdy wędki zostały ruszone. Nic nie odwracało jej uwagi, kiedy Tata szykował się na ryby.
Jak była mała spała w wózku dla lalek. Uwielbiała lody i wszelkie mięsko oczywiście. Bardzo bała się burzy.
Psina była urodzoną modelką. Słynne były te jej uśmiechy, kiedy brało się aparat do ręki.



 
 
 
 



Leda udawała, że nie słyszy, ale gdy tylko brało się do ręki cukierka i rozwijało z papierka, psina natychmiast zjawiała się przy nodze. Uwielbiała słodycze. Za kawałek słodkiego spełniała wszystkie polecenia: dawała łapę, głos, robiła grzecznie siad....
 
 


 

Ledzia odeszła w 2002r mając 15 lat. Nie było mnie przy niej... Ma swoje miejsce gdzieś w Jaktorowie, gdzie pochowali ją znajomi oraz w moim sercu.


WSPOMNIENIE: TRAS

Trasek trafił do naszego domu przypadkowo. Ktoś go przywiózł dla kogoś, kto miał go oddać jeszcze komuś... Kilka przystanków to zbyt duży stres dla małego psiaka. Tak zdecydowałam i ku mojemu zaskoczeniu Rodzice wyrazili podobne zdanie.





Tras z miejsca podbił nasze serca. Nawet wtedy, gdy jak dorósł, znikał na tzw. trzydniówki. Szwędał się po osiedlu, a ja odbierałam telefony, że znaleziono mojego pieska... Trasio głuptasio był typem macho. Nie nawidził jak mu się robiło zdjęcia, zwykle odwracał się tyłem. Podrywał wszystkie suczki na osiedlu. Został funflem od piwa, bo bardzo lubił ten napój.







Potrafił pilnować biznesu w zamian za kurczaka z rożna, którego Mama zdziwiona odbierała z rąk sprzedawczyni. W sklepie rybnym też miał przyjaciół.


 

Trasio odszedł za Tęczowy Most. Nie wiem kiedy to się stało... Jest również pochowany w Jaktorowie. W moim sercu ma swoją półeczkę.


WSPOMNIENIE: KLEMENS

Klemens to był Pan Kot. Wielki, czarny, dostojny kot. Kiedy był malutki, sam wprosił się Tacie do samochodu. Moja Siostra zawsze mówiła, że w przyszłości będzie mieć czarnego kota. Nie przypuszczałam, że ta przyszłość nadejdzie tak szybko.






Kiedy Klemuś pojawił się pierwszy raz w domu, Leda miała minę, jakby chciała powiedzieć : "wszyscy powariowali", za to Tras z miejsca został najlepszym przyjacielem Klemiego.





Kiedy psy szły na spacer, Klemens pokazywał pojemność swoich płuc i darł japkę wniebogłosy. Potem przeliczał ilość łapek i jak mu się zgadzało, był spokój.
Klemens zaliczył kiedyś podróż do mnie. Chcieliśmy go zapoznać z Mychą. Był obrażony potem na wszystkich. Obraził się również na Tatę, który z jego zaciśniętej paszczki wyjął upolowanego, na wpół żywego gołębia.
Raz Klemens zgłębiał sztukę awiacji. Skoczył z IVp. za ptaszkiem. Szukaliśmy go po całym mieszkaniu, tymczasem on siedział pod balkonem i głośno krzyczał. Był przerażony i już nie chciał zostać lotnikiem.


 
 

Klemuś był ufnym kotkiem, którego źli ludzie w sposób bestialski zamordowali tylko z tego powodu, że był czarny... Wierzę, że teraz biega razem z Traskiem w Krainie Wiecznych Łowów. U mnie w sercu ma swoją przegródkę.


WSPOMNIENIE: ZUZIA

Zuzia, koteczka nieduża.... A na dodatek cała jest z łatek... Weszła na drzewo jako miesięczny kociak i bardzo płakała. Zwróciła moją uwagę, więc poprosiłam jakiegoś pana, co by ją zdjął. Pan zadanie wykonał i wręczył mi czarno-beżowe cudeńko do rąk. Zuzieńka od razu przylgnęła do mnie i nie miałam sumienia jej zostawiać na dworzu.


 

Była moją pierwszą koteczką. Uwielbiała sery i jogurty. Kiedy chciała wejść na ręce, moje nogi służyły jej za pieniek, po którym mogła się wspinać. Wtedy to ja się darłam...





Zuzia zginęła tragicznie mając 3 miesiące... Za jej odejście winię siebie. Gdybym wcześniej zabezpieczyła balkon nie byłoby tej tragedii... Zawsze jednak będzie w moim sercu, choć nie dane nam było być ze sobą długo.



WSPOMNIENIE: INKA

Inka była zającem. Tak, zającem prosto z lasu, nie żadnym tam królikiem. Tata znalazł ją, kiedy wybraliśmy się na grzyby i niepotrzebnie ją wziął na ręce. Żeby mała przeżyła, trzeba było ją zabrać do domu.





I tak maleństwo wyrosło na sporej wielkości zajęczą kobitkę. Nazwałam ją Inką, ponieważ miała oczy jak dwa ziarenka kawy. Incia uwielbiała liście od rzodkiewki. Była płochliwa, ale lubiła pieszczoszki. Wariowała razem z Mychą.


 

Niestety Inka prowadziła nocny tryb życia, a ja zdecydowanie dzienny. Chodziłam niewyspana i półprzytomna.




Zapadła decyzja, że muszę się z nią rozstać. Incia znalazła nowy dom w Kadzidłowie, w Parku Zwierząt pod opieką fantastycznego Pana dr Krzywińskiego. Od niego wiem, że Inka parę razy uciekała z woliery. Kiedy po raz drugi odwiedziłam ją w Kadzidłowie, okazało się, że znów sobie gdzieś poszła. 




Wierzę, że znalazła sobie swój spokojny kawałek przestrzeni. Zawsze będzie też w mojej pamięci i sercu.

2 komentarze: