Wędrówka
nie tym szlakiem
co by się chciało,
czyli o tym, jak w
górach pogoda
może pokrzyżować plany
Trasa: Palenica Białczańska - Morskie Oko – Świstówka Roztocka
–
Dolina Pięciu Stawów – Dolina Roztoki – Palenica Białczańska
Wrota
Chałubińskiego od dawna chodziły mi po głowie. Serce koniecznie chciało
popatrzeć na to, co za Wrotami, Rozum wtórował. Moje nogi też wiedziały, że tam
jeszcze nie były, więc zgadaliśmy się i wybraliśmy razem na szlak.
Pogoda
obserwowana przeze mnie zapowiadała się całkiem przyzwoicie. Jakieś przelotne
opady zapowiadano wieczorem. Pomyślałam, wieczór daleko, raniutko idę na Wrota.
W całkiem dobrym nastroju, mimo wczesnej pory, wyruszyłam w kierunku Palenicy
Białczańskiej. Całość psuła jedynie świadomość podążania 9 km asfaltem. Mimo
wszystko ochoczo wkroczyłam na drogę i zatopiona we własnych myślach
pokonywałam kolejne kilometry.
Dość szybko
znalazłam się przy Wodogrzmotach Mickiewicza, chwilę potem weszłam na skrót
przy Wancie. Ludzi jak zwykle trochę podążało, w znakomitej większości tylko do
schroniska. Oczywiście, jak to ja, nie wytrzymałam, kiedy przede mną szła czwórka
młodych ludzi i słuchali głośno radia. Taka moda? Na moją uwagę, że znajdują
się w Tatrzańskim Parku Narodowym, gdzie obowiązuje cisza, odpowiedziała mi
salwa śmiechu. Radio ucichło, kiedy powiedziałam, że załatwię im mandat i że w
schronisku już będą strażnicy na nich czekać. Co to ma być???? Podobna sytuacja
zdarzyła mi się innego dnia. No ja przepraszam, jedzie się po trochę ciszy, a w
zamian dostaje łup, łup, łup? Ja nie wyrażam na to zgody.
I tak
dotarłam sobie do Włosienicy. I tu nastąpiła przykra niespodzianka. Przelotne
opady dość szybko nadciągnęły nad Morskie Oko. Zgrzytnęłam zębami, ale poszłam
do schroniska. W Moku już sporo ludzi się pochowało przed deszczem, ale udało
mi się jeszcze usiąść przy stoliku, wciśnięta między innych turystów. Masakra. No
cóż, muszę przeczekać deszcz, może zaraz przeleci, pomyślałam. Wypiłam herbatę
z termosu, zjadłam śniadanie, nawet z nudów zamówiłam szarlotkę. Deszcz zacinał
zajadle. W moim umyśle kołatały się słowa Sabały: „Piyknie nie bardzo”. Poobserwowałam
twarze przybyłych ludzi i tych co już siedzieli jakiś czas wokół mnie. Jak
łatwo odróżnić „turystyczną stonkę” od wytrawnych wędrowców, którzy góry mają w
sercu. Ogólna wrzawa, przepychanki, nikt nie chce zmoknąć. Deszcz nie ustawał.
Pobawiłam się swoim telefonem i pograłam w jedną grę, która zwykle umila mi
czas. Byłoby fajnie, ale przecież nie tego dziś chciałam. Pomyślałam, że czuję
się jak kuracjuszka, której zalecono spacer do Morskiego Oka i z powrotem.
Byłam wściekła, dobry humor się ulotnił. Pogadałam w myślach z Aniołkami, że przecież
to jawna niesprawiedliwość: przyjeżdżam w sierpniu, pada, przyjechałam w lipcu,
też pada. No tak być nie może. Ale cóż począć. Po półtorej godzinie siedzenia w
Moku, zaczęłam się zbierać w drogę powrotną.
I chyba moje
skargi zostały usłyszane, bo nagle deszcz przestał padać. Ale czas już nie ten,
poza tym skały przy Wrotach byłyby śliskie. Co tu zrobić? Stałam przez chwilę
niepewna swego kroku. Ostatecznie zrezygnowałam z Wrót Chałubińskiego, ale za
to skręciłam na szlak niebieski przez Świstówkę do Doliny Pięciu Stawów
Polskich. Drogę tę przebyłam będąc na studiach, a więc może dobrze się stało,
że przypomniałam sobie ten szlak.
Kamienna ścieżka prowadziła mnie najpierw przez trawy, potem przez kosodrzewinę. Za plecami pozostawiałam Morskie Oko, które tego dnia skąpane było w mroku Mięguszowieckich Szczytów. I choć Rysy były doskonale widoczne, ale mniej dostojnie prezentowały się na tle białego nieba. Ładniej im z niebieskim do twarzy. W dole cała masa ludzi wędrowała asfaltem.
Kamienna ścieżka prowadziła mnie najpierw przez trawy, potem przez kosodrzewinę. Za plecami pozostawiałam Morskie Oko, które tego dnia skąpane było w mroku Mięguszowieckich Szczytów. I choć Rysy były doskonale widoczne, ale mniej dostojnie prezentowały się na tle białego nieba. Ładniej im z niebieskim do twarzy. W dole cała masa ludzi wędrowała asfaltem.
Im wyżej,
tym coraz bardziej odsłaniała się tafla Morskiego Oka. Słońce próbowało przebić
się przez chmury i nadać wodom szmaragdowy odcień.
Z każdym też
krokiem, odsłaniały się widoki na kolejne szczyty, leżące już po stronie
słowackiej.
Żleb Żandarmerii w stokach Opalonego - widok ze szlaku niebieskiego, który go przecina. Zimą jest to wyjątkowo niebezpieczny żleb, słynny z częstych lawin. W XIX w. istniał tu posterunek straży granicznej, którego budynek zniszczyła lawina. I stad nazwa tego żlebu. Do najbardziej znanego przypadku śmiertelnego doszło 29 grudnia 1982r, kiedy to na maszerujących szosą turystów spadły tony śniegu, który zszedł właśnie tym żlebem i przebił się przez pasmo kosodrzewiny. Z czterech osób, zginęła jedna kobieta, mimo szybkiej akcji ratunkowej. Właśnie dlatego szlak niebieski jest zamykany na zimę.
Morskie Oko w otoczeniu Rysów i Mięguszowieckich Szczytów. Ledwie widoczny fragmencik Czarnego Stawu pod Rysami
Po pewnym
czasie dotarłam na Rówień nad Kępą, znajdującą się w północno-wschodnim
grzbiecie Opalonego Wierchu. Obszar ten kiedyś był wypasany i należał do
pasterzy z Hali Morskie Oko. Tym razem to ja postanowiłam być tu wypasana i zarządziłam
krótki odpoczynek. Niebo wciąż było niepewne, ale nie miałam odwrotu. Skoro
weszłam już na szlak…
Po złapaniu
kilku oddechów i wymianie zdjęć z innymi wędrowcami, kamienna ścieżka
poprowadziła mnie w kierunku Doliny Pięciu Stawów. Definitywnie zostawiłam za
plecami Morskie Oko. Dobry nastrój wrócił, choć wokół było mokro.
Po krótkim czasie, moim oczom ukazały się znad kosodrzewiny, piękne szczyty Wołoszynów. Masywne ich ściany schodzą do Doliny Roztoki i są ostoją dzikich zwierząt. Po ich zboczu spływa Buczynowa Siklawa. Z tej perspektywy bardzo malutka, prawie zlewająca się ze skałami.
Po krótkim czasie, moim oczom ukazały się znad kosodrzewiny, piękne szczyty Wołoszynów. Masywne ich ściany schodzą do Doliny Roztoki i są ostoją dzikich zwierząt. Po ich zboczu spływa Buczynowa Siklawa. Z tej perspektywy bardzo malutka, prawie zlewająca się ze skałami.
Krocząc po
kamieniach, przede mną otwierał się widok na krętą ścieżkę szlaku, która wiła się
pod górkę to pokazując się, to niknąc w kosodrzewinie. Z mojej prawej strony,
tak troszkę za plecami zostawiałam Dolinę Roztoki, którą miałam zamiar wracać.
Moja uwaga skupiona była na pokonywaniu głazowiska i na wyliczance, czy ten kamień, na który stanę, będzie się chybotał, czy też jest mocno osadzony. Po deszczu taka ścieżka jest mało przyjemna.
Moja uwaga skupiona była na pokonywaniu głazowiska i na wyliczance, czy ten kamień, na który stanę, będzie się chybotał, czy też jest mocno osadzony. Po deszczu taka ścieżka jest mało przyjemna.
Mimo małej
wspinaczki, zdwojonej uwagi, to jednak nie mogłam nie odwracać się i patrzeć,
co zostawiam za sobą. Widoki są piękne i z każdym krokiem inne, choć teoretycznie
w tym samym kierunku.
Panorama za plecami: z lewej strony Dolina Roztoki, na dalszym planie Murań, Hawrań i Płaczliwa Skała
No i tak
stałam, patrzyłam, porozmawiałam z ludźmi, ale niebo skutecznie przegoniło mnie
dalej. I tak doszłam do miejsca, które pamiętam sprzed lat. Oto otwierał się
przede mną piękny widok na Piątkę. Przedni i Wielki Staw Polski odbijały się w
słońcu latem 1997 roku, teraz przybrały ciemną barwę. Mimo tej ponurej aury,
wyglądały pięknie.
Na brzeszku Przedniego Stawu przycupnięte schronisko dawało poczucie ciepła, radosnej atmosfery i … jak zawsze dla mnie, obietnicę smacznego żurku, którego oczywiście nie mogłam sobie odmówić. Zanim jednak dotarłam w gościnne progi schroniska, miałam do pokonania spory kawałek, mijana przez zasapanych turystów, bowiem szlak wiodący od Piątki do Moka jest bardziej stromy i męczący. Dla mnie oznaczało to śliskie zejścia.
Żeby było zabawniej, deszcz właśnie przypomniał sobie, że to dobry czas na mżawkę. Tyle, że po pewnym czasie to już nie była mżawka, a całkiem spory zacinający deszczyk, psujący radość z wędrowania. Bo gdy walczy się z peleryną, która majta się między nogami, to nie ma czasu na podziwianie i tak smętnych widoków. Z lekkim grymasem dotarłam pod drzwi schroniska.
A tam… druga masakra tego dnia J. Szpilki nie wciśniesz. No i gdzie ja mam zjeść mój żurek? Na stojąco? Na szczęście trafili mi się młodzi chłopcy, którzy chętnie ścisnęli się jeszcze bardziej, by taka mała chudzinka, mogła zasiąść wygodnie i zjeść ciepłą zupkę. Za oknem dało się usłyszeć szum deszczu. Poczekałam jeszcze trochę i zabrałam swoje manatki, by otulona peleryną wyjść przed schronisko. Nie było sensu czekać na poprawę pogody, bo tego dnia była naprawdę nieznośna.
Dolina Pięciu Stawów Polskich: od przodu Przedni Staw Polski, dalej Wielki Staw Polski i na końcu ledwie zarysowany Czarny Staw Polski
Na brzeszku Przedniego Stawu przycupnięte schronisko dawało poczucie ciepła, radosnej atmosfery i … jak zawsze dla mnie, obietnicę smacznego żurku, którego oczywiście nie mogłam sobie odmówić. Zanim jednak dotarłam w gościnne progi schroniska, miałam do pokonania spory kawałek, mijana przez zasapanych turystów, bowiem szlak wiodący od Piątki do Moka jest bardziej stromy i męczący. Dla mnie oznaczało to śliskie zejścia.
Żeby było zabawniej, deszcz właśnie przypomniał sobie, że to dobry czas na mżawkę. Tyle, że po pewnym czasie to już nie była mżawka, a całkiem spory zacinający deszczyk, psujący radość z wędrowania. Bo gdy walczy się z peleryną, która majta się między nogami, to nie ma czasu na podziwianie i tak smętnych widoków. Z lekkim grymasem dotarłam pod drzwi schroniska.
A tam… druga masakra tego dnia J. Szpilki nie wciśniesz. No i gdzie ja mam zjeść mój żurek? Na stojąco? Na szczęście trafili mi się młodzi chłopcy, którzy chętnie ścisnęli się jeszcze bardziej, by taka mała chudzinka, mogła zasiąść wygodnie i zjeść ciepłą zupkę. Za oknem dało się usłyszeć szum deszczu. Poczekałam jeszcze trochę i zabrałam swoje manatki, by otulona peleryną wyjść przed schronisko. Nie było sensu czekać na poprawę pogody, bo tego dnia była naprawdę nieznośna.
Nie
uśmiechało mi się iść czarnym szlakiem do Rzeżuch, bo moje kolana chciałam
trochę pooszczędzać. Wybrałam więc, szlak dłuższy, zielony, wiodący tuż obok
Wielkiej Siklawy.
Do przejścia miałam trudniejszy fragment płaskiej, wyślizganej skały, która teraz w deszczu była wyjątkowo paskudna. Moja uwaga była już potrojona. Na całe szczęście udało mi się przejść ten kawałek, choć nie obyło się bez małego upadku na śliskich kamieniach. To niebezpieczne miejsce, zwłaszcza gdy pada deszcz. Skały te, zwane Danielkami to polodowcowe wygładzenia. W miejscu tym poniósł śmierć w 1924r przewodnik tatrzański – Jan Gąsienica – Daniel, na skutek poślizgnięcia właśnie. I stąd nazwa tych wypłaszczonych skał.
Do przejścia miałam trudniejszy fragment płaskiej, wyślizganej skały, która teraz w deszczu była wyjątkowo paskudna. Moja uwaga była już potrojona. Na całe szczęście udało mi się przejść ten kawałek, choć nie obyło się bez małego upadku na śliskich kamieniach. To niebezpieczne miejsce, zwłaszcza gdy pada deszcz. Skały te, zwane Danielkami to polodowcowe wygładzenia. W miejscu tym poniósł śmierć w 1924r przewodnik tatrzański – Jan Gąsienica – Daniel, na skutek poślizgnięcia właśnie. I stąd nazwa tych wypłaszczonych skał.
Pozbierałam
się jednak i mogłam na chwilę przystanąć pod pięknym wodospadem i nacieszyć oczy
widokiem spadającej wody. Choć Wielka Siklawa dochodzi do 70 m, nie jest najwyższym
wodospadem w Tatrach. Palmę pierwszeństwa odbiera jej Ciężka Siklawa, dochodząca
do 100m i leżąca już po stronie słowackiej. Nasza jest jednak największa, spada
kaskadowo, rozłożyście i co tu dużo mówić, bardzo malowniczo.
Czas jednak
upływał, więc pomaszerowałam dalej, otulona kropelkami deszczu. Przybierały one
na sile, więc aparat powędrował do plecaka. Zresztą już nie raz opisywałam
zejście Doliną Roztoki.
Przy zachmurzonym niebie, nieco mokra dotarłam do Palenicy Białczańskiej. Już w busiku pomyślałam, że Wrota Chałubińskiego tego dnia nie stały dla mnie otworem, ale przecież zaczekają na mnie. A Świstówkę miałam w tegorocznym planie, choć w innym dniu. Cóż, pogoda czasem wymusza zmianę planów. Dobrze, że tego dnia nie wróciłam asfaltem do Palenicy, tylko nieco wydłużyłam sobie drogę. Mimo wszystko był to udany dzień. I wszystkie moje narządy były zadowolone, choć może nogi najmniej, bo szły w przemokniętych butach. Ale następne dni przyniosły im suche przejścia. I takich życzę wszystkim, którzy górskie wędrowanie mają jeszcze w tegorocznych planach. Zatem do zobaczenia!
Przy zachmurzonym niebie, nieco mokra dotarłam do Palenicy Białczańskiej. Już w busiku pomyślałam, że Wrota Chałubińskiego tego dnia nie stały dla mnie otworem, ale przecież zaczekają na mnie. A Świstówkę miałam w tegorocznym planie, choć w innym dniu. Cóż, pogoda czasem wymusza zmianę planów. Dobrze, że tego dnia nie wróciłam asfaltem do Palenicy, tylko nieco wydłużyłam sobie drogę. Mimo wszystko był to udany dzień. I wszystkie moje narządy były zadowolone, choć może nogi najmniej, bo szły w przemokniętych butach. Ale następne dni przyniosły im suche przejścia. I takich życzę wszystkim, którzy górskie wędrowanie mają jeszcze w tegorocznych planach. Zatem do zobaczenia!
Hej!
Coś te aniołki słabo zrealizowały zamówienie pogodowe. Ale, dobrze, że dało się mimo wszystko powędrować. Piątka to nawet w pochmurnym wydaniu jest urokliwa.
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę myślałam, że nie zostanie mi nic innego, jak znowu leźć tym asfaltem z powrotem. Ale jednak się udało :) To prawda, Piątka jest przepiękna o każdej porze roku i w każdej aurze. Kiedy niebo zachmurzone, powiedziałabym, że jest taka tajemnicza. Pozdrawiam :)
UsuńDokładnie taką trasę zaliczyłem będąc pierwszy raz w Tatrach. Byłem tylko jeden dzień, ale wspomnienia pozostały do dzisiaj. Piękne, tak soczyste zdjęcia można zrobić tylko przy takiej deszczowej aurze. Miło mi się spacerowało, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKiedy szłam tędy za pierwszym razem, kiedy wyłoniły się stawy zza zakrętu, to mnie zapowietrzyło. Widok niesamowity. Teraz już inaczej odbierałam tę trasę. Nie było tak ekscytująco, ale bardzo przyjemnie. No i także wspomnienia się obudziły. Pozdrawiam :)
UsuńDobrze, że poza tymi słuchającymi radia na full (co też mnie osobiście strasznie w górach denerwuje!) są jeszcze tacy, co miejsca ustąpią, zupkę dać zjedzą... :D Uwielbiam widok na masyw Wołoszyna z tej trasy! Serdeczności! :)
OdpowiedzUsuńPrawda? :) A że ja mała, niewywrotna to i wcisnęłam się z moją szanowną J.LO. :P A widok Wołoszynów jest genialny z tego miejsca. W tym roku obejrzałam je sobie z bliska, bowiem wybrałam się na Krzyżne. Już bliżej ich być nie mogłam ;) Pozdrawiam :)
UsuńNo cóż pogoda nie zawsze bywa łaskawa i czasem wymusza zmianę planów, ale niekiedy dobrze na tym wychodzimy. Świetna relacja i zdjęcia. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDzięki piękne :) Myślę, że i tak w tym roku pogoda była lepsza, niż w zeszłym. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńGóry ucza pokory... Tutaj nie ma żartów.
OdpowiedzUsuńWszystkie te miejsca kiedyś widziałam na własne oczy... Podzielam Twój zachwyt.
Pozdrawiam serdecznie.
Pokora przychodzi też z wiekiem ;) Zawsze powtarzam, że góry nie zając, nie uciekną, jak nie w tym roku, to w następnym. Serdeczności :)
UsuńSzkoda, że pogoda wymusiła zmianę planów. Dobrze za to, że kolejne dni były już ładne i pozwoliły pochodzić i pocieszyć się widokami.
OdpowiedzUsuńA przepełnione tatrzańskie schroniska w trakcie deszczu... Pamiętam te obrazy i mam nadzieję, że nie będzie mi już dane ich obserwować ;)
W sumie byłam zadowolona, choć wolę wędrówki "na sucho" :) Tak, właśnie tych przepełnionych schronisk nie lubię, ale skoro byłam w takim czasie, trudno się dziwić... Pozdrawiam serdecznie.
Usuń