Moje kąty na planecie Ziemia:

niedziela, 11 października 2015

Jeszcze słów kilka o Białymstoku

W objęciach secesji,
czyli o tym,
że muzeum nie musi być nudne…

Obiecałam Wam, że zdradzę miejsce, które mnie absolutnie oczarowało w Białymstoku. I wcale nie było to jakieś spektakularne, multimedialne cacko. Co więcej, choć udostępnione turystycznie, nie było zapełnione tłumem chętnych do… cofnięcia się w czasie. Na koniec mojego dnia, w tym uroczym mieście, trafiłam do Muzeum Historycznego. Dawniej, na dźwięk słowa „muzeum”, od razu pojawiały się dreszcze, że oto zaraz będę musiała założyć filcowe, śmierdzące, zwykle dla mnie za duże kapcie z gumką i froterując drewniane, skrzypiące podłogi muzealnych zakamarków, ścigać się z kustoszkami wrzeszczącymi: nie dotykać eksponatów!...  I zwykle kończyło się na „przebiegnięciu” wystaw i w zasadzie niewiele się potem z tego pamiętało. Swoją drogą, ciekawe, że te kapcie tak utkwiły w pamięci. Też tak macie? Nie wiem, czy to kwestia starzenia się, pardon – starania się, czy większej wrażliwości na historię i kulturę, ale od jakiegoś czasu zaczęłam zaglądać do takich przybytków i zauważyłam, że to ciekawe miejsca, nawet jeśli takiego eksponatu nie można dotykać. Co więcej, takie przekroczenie muzealnych pomieszczeń, wprowadza nas w zupełnie inny świat. Tym razem dodatkowo cofnęłam się w czasie. Jeśli też chcecie odbyć podróż na początek XX w., zapraszam do Muzeum Historycznego w Białymstoku.


Muzeum, które kryje w sobie tajemne przejście do świata z początku XX w.


W tym miejscu należy wspomnieć o fakcie, który mi osobiście nigdy „nie obił się o uszy”. Otóż,  jeśli mówimy o najbardziej przemysłowym i odzieżowym mieście w Polsce, zwykle na myśl przychodzi nam fabryczna Łódź. Tymczasem Białystok był takim polskim Manchesterem. Przeżywał swój rozkwit po powstaniu listopadowym, od 1832r, kiedy wysokie cło na wyroby tekstylne, wwożone do carskiej Rosji, zmusiło fabrykantów z Łodzi właśnie do uruchomienia taśm produkcyjnych w Białymstoku. I w ciągu 50 lat stało się jednym z większych ośrodków przemysłu włókienniczego. Ten fakt jakoś mi umknął…  
Teraz stoimy przed takim budynkiem, który z życiem białostockich, żydowskich fabrykantów jest związany. Odwiedzane przez nas muzeum ma swą siedzibę w zabytkowym, fabrykanckim pałacu, powstałym na początku XXw. Dziś to pięknie odrestaurowana kamienica. Już z zewnątrz prezentuje się całkiem wybornie. Wystrój architektoniczny jest typowy dla secesji: są laurowe wianuszki, paski, giętkie linie, gałązki z owocami, kwiatowe detale itp. Podobnie jest wewnątrz. Ale zanim wejdziemy do środka, warto powiedzieć kilka słów o tym co to za kamienica i do kogo należała.


Pałacyk Cytronów


W 1810r, w tym miejscu stał niewielki, drewniany budynek. Właścicielem jego był Tanat Fajnberg. Sto lat później budynek przeszedł w posiadanie Adolfa Kryńskiego i już wtedy był murowany. W tym samym roku – 1910, Kryński sprzedał go Wolfowi i Bercie Lurie, którzy zajęli się rozbudową obiektu do tego stopnia, że w latach 1910-1913 powstał reprezentacyjny pałacyk z wykończeniami w stylu secesji.
W 1923r. Lurie sprzedali kamienicę Samuelowi Hirszowi Cytronowi. I od tego nazwiska pochodzi dzisiejsza nazwa budynku – pałac Cytronów. Samuel jednak nie mieszkał w nim, oddał go swemu synowi – Benjaminowi Cytronowi. Kim byli Cytronowie? Rodzina ta była fabrykantami z białostockiego okręgu włókienniczego, posiadali fabryki w Supraślu, Białymstoku, unowocześniali przemysł, byli fundatorami synagogi. Benjamin Cytron, jako nowy właściciel pałacyku, zastał w nim białostockie kuratorium Okręgu Szkolnego, które miało tu swoją siedzibę od 1921r., ale niestety nie posiadało dokumentów najmu w świetle prawa. Sprawę jednak załatwiono polubownie kuratorium nadal funkcjonowało w tej kamienicy. Benjamin Cytron udostępniał też pomieszczenia na parterze, Izbie Skarbowej, a na początku lat 30. XX w. miało tu też swoją siedzibę Polskie Towarzystwo Krajoznawcze.
Tuż przed II wojną światową Cytronowie wyjechali do USA, dwaj synowie: Benjamin i Abel zaginęli na terytorium Związku Radzieckiego w czasie wojny.
W latach 1941-44 budynek zajmowało Towarzystwo Krajowe Prus Wschodnich. W lipcu 1944r. przejęła go wojskowa administracja radziecka. Trzy lata później stał się siedzibą Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, a od lat 50. XX w. do 1974r. urzędowała w nim Powiatowa Komenda Milicji Obywatelskiej. Od 1976r. kamienica mieściła w sobie Muzeum Ruchu Rewolucyjnego, które w 1990r. przekształcono w Muzeum Historyczne – Oddział Muzeum Podlaskiego w Białymstoku.
No dobrze, tyle historii, pora wejść do środka obiektu. Pałacyk Cytronów to budynek frontowy i jedna oficyna boczna. 


Secesyjna klatka schodowa, tu dekoracja nad drzwiami wejściowymi

Układ pomieszczeń przedzielony jest wąskim korytarzem. To jak granica między dwoma światami – miedzy kuchnią a salonem, między ubogą służbą a bogaczami. W budynku frontowym znajdują się pomieszczenia reprezentacyjne takie jak: jadalnia, salon czy bawialnia. W oficynie bocznej miejsce swe miały kuchnia, spiżarnia, pokoje dla służby oraz pomieszczenia gospodarcze.


Korytarz oddzielający dwa światy, jak jedna z symbolicznych granic Z. Nałkowskiej - bogaci i biedni, salony i kuchnia...



Korytarz w bocznej oficynie


Zatem cofamy się w czasie o jakieś 100 lat. I wchodzimy najpierw do saloniku ceglastego. Służył on jako pokój na powitanie gości. Coś w rodzaju poczekalni, gdzie szykowano się przed wejściem „na salony” lub czekało na pozostałych gości. Dziś w większości mieszkań taką funkcję pełni przedpokój.


Salonik ceglasty, zapewne tu podawano aperitif



Komódka typowo secesyjna


Co urzekło mnie tu najbardziej? Dwie rzeczy. Pierwsza to wielki patefon z błyszczącą tubą. Natychmiast zapytałam czy to urządzenie jeszcze działa. Niestety… robi za ozdobę i jest tylko w duchu tych czasów. Szkoda, bo przyjemnie byłoby zwiedzać wnętrza przy muzyce z płyty… 


Patefon w ceglastym saloniku



Modne zegary dobrze wyglądały w mieszczańskich domach. Czekając na pozostałych gości można było przejrzeć gazety, które od zawsze rozpisywały się o najważniejszych wydarzeniach

Druga rzecz to stare zdjęcie z 08.05.1895r., na którym widać grupę ludzi gdzieś przy jakimś domku letniskowym w jakimś lesie. Cudowny w nim jest napis: znajomi znajomym i to wykaligrafowane pismo przy nazwiskach. Jak to się ma do dzisiejszego pokolenia facebookowego? Tylko tyle, że teraz też wysyłamy sobie zdjęcia jako znajomi do znajomych.


Pamiątkowa fotografia: znajomi - znajomym

Ok. Po dawce historii i przygotowaniu się w pierwszym pokoiku pewnie jesteście głodni. Proszę zatem do salonu zielonego, czyli jadalni. 


Salon zielony czyli jadalnia



Kryształowe kieliszki dodawały szyku na stole, gdzie panował absolutny bon ton


Tu jadano posiłki, które służba przynosiła z kuchni. Parujące półmiski lądowały na granitowym blacie komody, co miało swoje zastosowanie praktyczne: ciepło spod nich nie deformowało podłoża, jak w przypadku drewnianego stołu a do tego zatrzymywało ciepło posiłku na dłużej.


Komoda z granitowym blatem, pomocnik służby


W tym pomieszczeniu zwróciłam uwagę na wiele rzeczy: po pierwsze na kaflowy piec, który jak się okazało nie służył wcale ogrzewaniu jadalni, a ozdobie. Panowała wtedy moda na kaflowe piece, choć nie miały one żadnego odprowadzenia, żadnej wentylacji itp. Ot, stawiany w kącie cieszył oko. 


Kaflowy piec w jadalni


Drugą rzeczą, która przykuła mój wzrok, był kolejny gramofon. Niestety ten również nie działał. 


Gramofon, który umilał posiłki


Wobec tego przerzuciłam się na duży rodzinny album, wyeksponowany na specjalnej podstawce, stojący na secesyjnej komódce. Ech, w takim albumie tylko zdjęcia w sepii prezentują się wspaniale. Obok stała kunsztowna żardiniera, jak sądzę. Tylko kwiatów było brak.


Kolejna, secesyjna komódka z pięknym albumem na zdjęcia rodzinne

Stojąca przy drzwiach zielona suknia dawała wyobrażenie o strojach, jakie dawniej zakładano do wykwintnych kolacji. Różne bibeloty i figurki orientalne pewnie pobudzały do rozmów o podróżach i przyjemnościach życia.


Normalnie mój rozmiar...


A skoro atmosfera po posiłku stawała się mniej formalna, przechodziło się do saloniku niebieskiego, czyli pomieszczenia kawowo-herbacianego. Taka swego rodzaju bawialnia. 


Salonik niebieski



Kawki, herbatki?


Przy ciepłych napojach spędzało się tu czas na pogawędkach, na słuchaniu muzyki płynącej z pianina lub innego instrumentu, czytaniu gazet itp. Tak sobie myślę, że w moim mieszkanku funkcję jadalni oraz takiej bawialni spełnia duży pokój. Cóż za oszczędność miejsca…


Kolejna komoda, syfony przypomniały mi słodkie dzieciństwo



Kącik z pianinem



Egzemplarz cytry



Jedna z fotografii, przedstawiająca ślub. Dzięki takim zdjęciom można zobaczyć jak zmieniała się moda ślubna. Przyznaję, że wiązanki druhen są powalających rozmiarów...


W niebieskim saloniku zachwycił mnie samowar. Herbata z takiego sprzętu chyba inaczej smakuje, niż taka ekspresowa ze smyczą. Zastanawiał mnie ten dzwonek przy samowarze. Nie wiem dlaczego, ale w myślach kołatało mi się takie zdanie: Janie, podaj mi proszę herbatkę… Heh, ma się tę wyobraźnię.


 Oświetlenie elektryczne było luksusem, zwykle światło dawały lampy naftowe



Zachciało mi się herbaty...


W przeszklonej komódce zachwyciłam się koziołkami, czyli podpórkami na sztućce. Ozdobione były pięknymi figurkami, sama nie wiem, jakie chciałabym zastać przy swoim nakryciu. Z racji miłości do gór, chyba te z kozicami, ale pieski i wiewiórki też spowodowały uśmiech.


Koziołki na sztućce


No dobrze. Atmosfera już nie jest taka sztuczna, bo jesteśmy po oficjalnym obiedzie, także po kulturalnych rozmowach, pora więc, przemieszać towarzystwo. Panie pójdą do buduaru Pani domu, a panowie do salonu Gospodarza.
W damskim pokoiku, dość maleńkim, jest mnóstwo drobiazgów. 


Damski pokoik


Wzrok prześlizguje się po kolejnych przedmiotach. Chwilę spędzam na czytaniu lektury leżącej na stoliku. Ach, romanse… no tak, kobiety z wypiekami na twarzach zaczytywały się w takich ówczesnych Harlequinach. Ten piękny sekretarzyk krył zapewne tajemne miłosne listy, otwarty pamiętnik czeka na romantyczny wpis w stylu „prędzej umrę, niźli Ciebie zapomnę”.


"Gospodarstwo domowe w mieście i na wsi" - poradnik dobrej gospodyni?



Tygodnik romansów i powieści - zapewne pojawiały się w gazecie w odcinkach



Sekretarzyk na listy


Oczywiście, jak większość kobiet, poprzeglądałam się w lustrze toaletki. Kunsztowne puzderka i przybory toaletowe zachwycają do dziś. Oczyma wyobraźni widzę siebie, która dużą, ozdobną szczotką rozczesuje swoje długie, faliste włosy…  Problem w tym, że nie mam długich i falistych włosów… Ale teraz nie ma to żadnego znaczenia. Przecież jestem o jakieś sto lat młodsza ;)
Przy toaletce właśnie dowiaduję się niesamowitej historii. Otóż pośród rzeczy znajdujących się na tym mebelku, stoją perfumy w ozdobnym flakoniku. Należały one do bogatej, żydowskiej  kobiety, która w czasie wojny zakopała swoje osobiste rzeczy w pudełku w okolicach rynku. Najpewniej myślała, że gdy wojenne piekło się skończy, wróci po nie. Co się stało z Żydami w czasie II wojny, wiadomo. Przy okazji rewitalizacji placu, znaleziono po tylu latach ten skarb. I teraz ja, mogłam powąchać te perfumy. Miały bardzo intensywny zapach i nie wiem dlaczego skojarzyłam je z Paryżem. Nie wiem także, czy możliwe jest, by po tylu latach zapach się wciąż utrzymywał? Czy była to tylko opowieść na potrzeby turysty? Nieważne, dały klimat i pobudziły do rozmyślań.


Toaletka Pani domu


Przeskoczmy zatem z romantycznych uniesień na bardziej przyziemne sprawy. Wchodzimy do męskiego świata.


Męski gabinet


Od razu widać, że w pokoju tym pracowano, biurko pełne jest biurowych gadżetów. Otwarta szafa, kryjąca w sobie sejf, także otwarty, przywodzi na myśl pana domu, który właśnie zakończył jakąś transakcję, za co dostał kolejną sztabkę złota. 


Biurko pełne przyborów biurowych



Szafa z sejfem, a w nim... sztabki złota i rewolwer, hmy... ciekawe


Na ścianie, wisząca biała broń oznacza bohaterskie czyny rodzinne lub też, tak okazywany patriotyzm. Pod szablą kącik do gry w szachy. Obok biblioteczka, pełna skórzanych okładek z pozłacanymi obwolutami.
W pokoiku tym najczęściej spotykali się sami mężczyźni, paląc cygara i w oparach dymu, rozprawiając o polityce, przyjemnościach i życiu codziennym. Otwarty sekretarzyk służył zapewne do pisania szybkich wiadomości bądź też dłuższych listów do rodziny czy przyjaciół.


Kącik wypoczynkowy w gabinecie


A skoro mowa o uciechach życia, w pokoju męskim stoi sobie małe, niewinnie wyglądające, pudełko. I to zagadka. Co też kryje w sobie ciekawego? Widzimy zamek, więc pewnie jest do niego klucz. Czy to pudełko na tajemne listy, może ważne dokumenty? Ale przecież takie trzymano by w sejfie…  


Szkatułka zagadka :)


Zagadka szybko się wyjaśnia, ku ogromnej uciesze odwiedzających Pana domu J. Bo cóż innego może rozwiązać język, jak nie szklaneczka mocnego trunku?


Ot, i po zagadce :)


W gabinecie zwróciła moją uwagę śliczna koza, czyli piecyk, którym dogrzewano się w zimne wieczory. Ach, życie dawniej miało swój urok, ale też i wady, całkiem jak w dzisiejszych czasach.


Piecyk, popularna koza, tu w wydaniu secesyjnym


Większość pomieszczeń w pałacu Cytronów stanowią przedmioty ze zbiorów Muzeum Podlaskiego. Nie są to osobiste pamiątki po właścicielach kamienicy. Ale myślę, że to nie ma większego znaczenia, atmosfera sprzed ponad stu lat została zachowana. Z oryginalnego wystroju wnętrz, do dnia dzisiejszego zachował się jedynie wystrój sztukatorski sufitów, oryginalna stolarka oraz klatka schodowa z kutą balustradą. 


Oryginalna klatka schodowa w pałacyku Cytronów


Obecnie trwają prace nad przywróceniem większości pomieszczeń do ich pierwotnego wyglądu i pełnionej funkcji.
Aby pozostać jeszcze chwilę w klimacie przedwojennej magnaterii, wchodzimy na piętro kamienicy. Tu bowiem została zlokalizowana wystawa poświęcona jednemu z budynków, który już w Białymstoku nie istnieje. A jest to hotel Ritz, słynny białostocki hotel, który otworzono w 1913r, tuż przed Wielką Wojną, jak wówczas myślano o I wojnie światowej. W czasie II wojny uległ pożarowi, a po wojnie ostatecznie rozebrany, zniknął z panoramy miasta. Białostoczanie zwykli mówić: „Był Ritz, nie ma nic”. 


Makieta hotelu Ritz


Dziś można jedynie pooglądać makietę hotelu oraz to, co udało się zgromadzić z okolicznych domów, strychów i piwnic.
Hotel mieścił się w samym centrum miasta, między pałacem Branickich a pałacykiem gościnnym. Miał cztery kondygnacje nad ziemią i jedną podziemną oraz drewniane windy – pierwsze w tym mieście – osobną dla gości i osobną dla personelu. W części podziemnej znajdowały się pomieszczenia techniczne, takie jak kotłownia czy przechowalnia bagaży, a także sejfy i pokoje rozrywek typu piwiarnia i sala bilardowa. Na parterze znajdowała się oczywiście recepcja a także elegancka kawiarnia, bank, kino „Gryf”, centralka telefoniczna oraz zakład fryzjerski. 


Akcesoria z salonu fryzjerskiego



Zalotki, brzytwy i żyletki (te ostatnie pamiętam z dzieciństwa :))


Na piętrze funkcjonowała restauracja z balkonami oraz gościnne apartamenty. Dwa kolejne piętra były przeznaczone wyłącznie na pokoje dla gości. Hotel zapewniał w pokojach bieżącą ciepłą i zimną wodę, telefony, centralne ogrzewanie, a niektóre pokoje dysponowały własnymi łazienkami. Teraz to standard w hotelach, ale ponad wiek temu było to coś bardzo nowoczesnego. 


Ogłoszenia i przedwojenne reklamy


Gmach hotelu gościł takie osobistości jak: marszałka Józefa Piłsudskiego, Polę Negri, Hankę Ordonównę, marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego i innych.


Ozdobny magiel stojący na korytarzu



 I kolejny magiel. Zapewne w hotelu istniała pralnia, więc pewnie świadczono również usługi maglowania i prasowania


Początek opowieści o Białymstoku zaczęłam od Jana Klemensa i Izabelli Branickich, z którymi nierozerwalnie wiążą się losy miasta. I na nich też zakończę, nawiązując do makiety miasta, której obrazki pokazywałam we wcześniejszych postach. 


Mapa Białegostoku z XVIII w.



Białystok: widok na Rynek i zwierzyniec pałacu Branickich



Białystok: widok na pałac Branickich, ogrody oraz katedrę, obecnie kościół stary będący kaplicą boczną nowego kościoła


Makieta przedstawia XVIII w., barokowe miasto z czasów tuż po śmierci Jana Klemensa. Całości dopełniają ubiory, w jakich być może na co dzień chodzili.


Ubiory dla dorosłych z czasów państwa Branickich



Ubiory dla dzieci z czasów Branickich


I to już koniec wędrówki po magicznej stolicy Podlasia. Jeszcze jest kilka miejsc w tym mieście, warte zobaczenia, ale to już na inny czas. I jak zawsze będzie to powodem do powrotu do Branistoku J Zatem do zobaczenia ponownie!

Koniec

8 komentarzy:

  1. W muzeum nie byłam, widzę, że warto tam wejść. Muszę koniecznie wrócić do Białegostoku jeszcze kiedyś.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Avelino droga, warto. Pan, który oprowadza po muzeum bardzo ciekawie przedstawiał historię obiektu, ani na chwilę nie pozwolił się nudzić. Samo muzeum, jak widać na zdjęciach, to zupełnie inny świat. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  2. Widzę, że świetnie się tam bawiłaś. Takie spojrzenie na codzienny świat z początków XX wieku musiał nasuwać Ci mnóstwo skojarzeń z przeczytanymi książkami czy obejrzanymi filmami. Prawdziwa podróż w czasie. Do tego ładnie i z humorem pokazana.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bawiłam się świetnie, bardzo lubię tego typu miejsca. Bardziej niż skojarzenia to nasuwały mi się porównania do życia obecnego. Ale swoją drogą to miejsce ciekawe, choć zwie się muzeum :) Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Potwierdzam, ciekawe :) Pod warunkiem, że ktoś lubi takie miejsca. Ja tak, więc dobrze się tam bawiłam. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  4. Cudne miejsce. Wspaniała relacja moja droga.
    Taki piec kaflowy miała moja babcia, ten jednak nie tylko służył do ozdoby, ale także ogrzewał pokój.
    Natomiast samowar otrzymałam kiedyś w prezencie i stoi sobie w naszej kuchni, chociaż jest współcześnie urządzona. :)
    Pozdrowionek moc!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby tak dobrze popatrzeć to każdy w domu znajdzie jakiś skarb, który tylko pozornie jest mało warty, ale niesie za sobą kawałek historii. I to jest cudowne. Nie znałam swojej prawdziwej Babci, bo urodziłam się, kiedy Jej już nie było, ale mam po Niej jedną rzecz - bańkę na mleko. Starą, nieco zadrapaną, ale dla mnie o dużej wartości. Kto dziś używa takiego sprzętu, kiedy mleko kupuje się w kartoniku? :) Takie miejsca jak to muzeum, jest też dobrym miejscem do nauki historii na podstawie sprzętów codziennego użytku. Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń