Jeden dzień na
Litwie,
czyli co wspólnego
ma Orzeszkowa z Piłsudskim?
Tak, wiem.
Obiecałam pokazać parę obrazków z mojego wypadu do Wilna lata temu. Będą
jeszcze, bo jak obiecałam, to obiecałam J W zamian za to zapraszam Was również na Litwę, tyle,
że w inne miejsce.
Pamiętacie
barwne opisy przyrody Elizy Orzeszkowej w jej powieści „Nad Niemnem”? Taakk…
Zmora licealistów i uczniów szkół średnich. U niej wschody i zachody słońca
trwały przez trzydzieści stron i wciąż nie mogły nastąpić. Łany zbóż falowały
przez pół pierwszego tomu, a drzewa ochoczo szumiały przez kolejne pół. To z
tej powieści dowiedziałam się, że globus wcale nie oznacza tej kuli z mapą
świata, a okropny ból głowy, na który cierpiały kobiety ściśnięte gorsetami. A
zwrot: „dawać harbuza”, nie oznaczało oddawania soczystego owocu arbuza, a odrzucenie
oświadczyn.
Gdzieś
pomiędzy opisami nieba, pól oraz płynącego Niemna, autorka przemyciła romans
dziewczyny ze zubożałej szlachty i chłopaka z chłopskiej warstwy społecznej
(choć wcześniej mającego szlacheckie korzenie). Oczywiście dodała inne wątki,
ale kto by tam wczytywał się w pracę u podstaw, pracę organiczną i inne hasła
pozytywistyczne, kto by przejmował się „problemami” bogatych, czy też sporami
biednych… Ważne było uczucie, które połączyło tych dwoje: Justynę Orzelską i
Janka Bohatyrowicza. I tak pięknie ono wybuchło na łodzi nad Niemnem właśnie…
No więc, po
latach i nota bene dwukrotnym przeczytaniu powieści, postanowiłam zobaczyć na
własne oczy sławną rzekę. W międzyczasie doszły do mojego rozumku i inne
wiadomości, jak np. życiorys Piłsudskiego i jego romans z lekarką w miejscu, do
którego postanowiłam zawitać, a co jeszcze podsyciło te moje romantyczne kąciki
w duszy. Wybór padł na Druskieniki.
O
miejscowości tej słyszałam trochę od mojej cioci, która jeździła tam do
sanatorium. I właśnie z tym miasto mi się kojarzyło. Jeżdżenie do wód, jak się
popularnie mówiło, było modne i wczasach Orzelskiej i Bohatyrowicza. Wiele
miejscowości uzdrowiskowych zyskało na znaczeniu także za sprawą sławnych
ludzi, którzy w takich okolicach leczyli swoje skołatane dusze i zmęczone
ciała. Uzdrowiska stały się modne i dużym nietaktem było nie pokazanie się na
spacerowej alei.
Druskieniki
są największym i najnowocześniejszym miastem uzdrowiskowym na Litwie. I leżą
właśnie nad brzegiem Niemna. Występują tu liczne złoża mineralne oraz pokłady
borowiny. O swoistym makroklimacie nie wspominając. Nazwa litewska kurortu brzmi Druskininkai, a
pochodzi od słowa „druskininkas”, czyli osoby warzącej sól, „druska” to sól po
litewsku. Z solą jest związane miasto, podobnie jak Salzburg w Austrii.
Pierwsze
dokumenty pisane wspominają o Druskienikach w 1636 r., choć samo miejsce znane
było już wcześniej. Pierwszą osobą zaś, która wykorzystała źródła solankowe do
leczenia był miejscowy znachor z XVIII w. Pranas Surutis, zwany Słonym.
Miejscowością leczniczą stały się Druskieniki na mocy dekretu polskiego króla
oraz Wielkiego Księcia Litewskiego -
Stanisława Augusta Poniatowskiego. Status uzdrowiska miasto otrzymało z rąk
cara Mikołaja I. Stało się to 31 grudnia 1837 r. i datę tę przyjmuje się za
początek uzdrowiska. Zaczęły powstawać drewniane wille, coraz więcej ludzi
zaczęło tu przyjeżdżać. Przez chwilę, po I wojnie światowej, Druskieniki
przypadły w udziale Polsce. To wtedy rozsławił je Naczelnik Piłsudski, ale
także takie sławy jak Hanna Ordonówna, Juliusz Osterwa czy Józef Ignacy
Kraszewski. W 1939 r. kurort przypisany był Białoruskiej Socjalistycznej
Republice Radzieckiej a w 1940 r. Litewskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej.
A potem się zakotłowało na świecie i Druskieniki stały się częścią III Rzeszy.
Od 1991 r. znów należą do Litwy. Dziś słyną z aquaparku, jednego z największych
w Europie.
Kiedy kurort
był w rękach Polaków, można powiedzieć, że przeżywał swój rozkwit. W latach
1929-1932 polscy architekci działali na terenie Druskienik i znacznie
przyczynili się do jego upiększenia. W 1931 r. wybudowano w parku zdrojowym, według
projektu Jana Jabłońskiego, Pijalnię Wód Mineralnych. Przyznam, że zwykle
próbuję tych wód, jak jestem w jakimś uzdrowisku, by potem stwierdzić, że jest
to ohydne w smaku i na pewno mnie by to nie uleczyło. Wierzę na słowo, że jest
to zwykle woda bogata w minerały i wyposażona w takie tam, jak jogurt w żywe
kultury bakterii.
Również lekarze nie pozostali obojętnymi na
mikroklimat miasta. Najbardziej znaną osobą, która zapisała się w historii
uzdrowiska była dr Eugenia Lewicka. Pod jej kierunkiem zbudowano „Zakład
Leczniczego Stosowania Słońca, Powietrza i Ruchu”. Pani doktor była prekursorką
medycyny sportowej, wierzyła w skandynawskie metody leczenia ruchem na świeżym
powietrzu. Młoda lekarka zapisała się również tym, że miała ponoć płomienny
romans z Józefem Piłsudskim. Para poznała się właśnie w Druskienikach, kiedy
Marszałek przebywał w 1924 r. na urlopie. Miał tu swoją willę, a właściwie mały
domek bez żadnych wygód. Dom ten, zwany „Domem na Pogance” rozebrano w 1964 r.
na polecenie władz sowieckich. W każdym razie, zdarzyło się, że Piłsudski
zachorował a jego zaprzyjaźniony lekarz był nieobecny, więc w zastępstwie
posłano po młodą lekarkę, która od razu przypadła Marszałkowi do gustu. Choć z
początku znajomość była jedynie na poziomie lekarz-pacjent, to z czasem
przerodziła się w zażyłą przyjaźń, aż w końcu w gorący romans, o którym plotkowano
w towarzystwie.
Niestety, choć Druskieniki sprzyjały uczuciom, obok Piłsudskiego stała jego druga żona, matka jego dwóch córek.
Kiedy zakochani wyjechali na Maderę, doszło ponoć do rozmowy żony z kochanką, po której to młoda Lewicka wyjechała. Krótko potem znaleziono ją martwą w założonym z inicjatywy Naczelnika, Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego (dziś Akademii Wychowania Fizycznego, znanego jako AWF) na warszawskich Bielanach. Oficjalnie mówiło się o samobójstwie, choć znający lekarkę współpracownicy i przyjaciele szczerze w to wątpili. Dla niektórych było to morderstwo, gdyż Lewicka została otruta chemikaliami. Niestety lekarze nie wiedzieli jaka, ani w jakiej dawce, znajdowała się trucizna w ciele lekarki. Pozostaje pytanie bez odpowiedzi: na czyje zlecenie wykonano to morderstwo? Szerzą się różne podejrzenia, że zazdrosna żona użyła swoich wpływów by pozbyć się konkurencji, że to sam Marszałek wydał polecenie zamknięcia ust kochance, że wreszcie lekarka była rosyjskim szpiegiem i służby postanowiły się jej pozbyć. Nie dowiemy się też nigdy, czy aby na pewno uczucie było płomienne z obu stron, czy tylko Piłsudski był taki kochliwy?
Niestety, choć Druskieniki sprzyjały uczuciom, obok Piłsudskiego stała jego druga żona, matka jego dwóch córek.
Marszałek Józef Piłsudski z żoną Aleksandrą Piłsudską oraz dwoma córkami: Wandą i Jadwigą. Źródło: https://pl.wikipedia.org
Kiedy zakochani wyjechali na Maderę, doszło ponoć do rozmowy żony z kochanką, po której to młoda Lewicka wyjechała. Krótko potem znaleziono ją martwą w założonym z inicjatywy Naczelnika, Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego (dziś Akademii Wychowania Fizycznego, znanego jako AWF) na warszawskich Bielanach. Oficjalnie mówiło się o samobójstwie, choć znający lekarkę współpracownicy i przyjaciele szczerze w to wątpili. Dla niektórych było to morderstwo, gdyż Lewicka została otruta chemikaliami. Niestety lekarze nie wiedzieli jaka, ani w jakiej dawce, znajdowała się trucizna w ciele lekarki. Pozostaje pytanie bez odpowiedzi: na czyje zlecenie wykonano to morderstwo? Szerzą się różne podejrzenia, że zazdrosna żona użyła swoich wpływów by pozbyć się konkurencji, że to sam Marszałek wydał polecenie zamknięcia ust kochance, że wreszcie lekarka była rosyjskim szpiegiem i służby postanowiły się jej pozbyć. Nie dowiemy się też nigdy, czy aby na pewno uczucie było płomienne z obu stron, czy tylko Piłsudski był taki kochliwy?
Ciekawa
historia z tragicznym finałem rozpoczęła się właśnie w Druskienikach.
Spacer po uzdrowisku
jest bardzo przyjemny. Zaczynam od aquaparku, którego jednak nie zwiedzam w
środku. Jak na swoje czasy, był bardzo nowoczesny. Mnie najbardziej podoba się,
że prowadzi do niego górska kolejka J Ha, bo kurort posiada całoroczny kryty tor
narciarski! W Snow Arena, po drugiej stronie, można poszaleć na nartach nawet latem J
Witamy w parku wodnym w Druskienikach, gdzie można oddać się nie tylko wodnym uciechom, lecz także zabiegom rehabilitacyjnym
Na głównym
placu w Druskienikach rozstawiona jest scena, gdzie odbywają się koncerty,
występy, uroczystości. To zwykle tu, na tym placu, mieszkańcy witają Nowy Rok,
witają i żegnają sezon a wielka choinka rosnąca obok, zwykle rozświetlona jest
lampkami w Boże Narodzenie.
Będąc w
Druskienikach należy swe kroki skierować do Lecznicy. Jest to bardzo
profesjonalny Zakład Opieki Zdrowotnej, w której zabiegom sanatoryjnym poddają
się kuracjusze już od ponad 100 lat. To w tym budynku możemy spróbować wody,
bogatej w minerały o różnym nasyceniu. Jedna działa leczniczo na żołądek, druga
na wątrobę. Do wyboru mamy wodę ciepłą lub zimną, oznaczoną odpowiednimi
kolorami na kranikach. Przyjemność ta kosztuje 10 eurocentów.
Ponieważ Pani recepcjonistka nie ma jak wydać reszty z 10 euro, dostaję kubeczek za darmo i idę spróbować tej wody-cud. Biorę troszkę ciepłej na żołądek. Gdyby nie fakt, że w miejscu tym mam czuć się jak dama, która przyjechała do wód, plułabym na odległość. Woda jest nie do przepicia… Bleee… Idę więc spróbować zimnej na wątrobę. Efekt jest taki sam. No cóż, zdrowsza nie będę. Trudno.
Ponieważ Pani recepcjonistka nie ma jak wydać reszty z 10 euro, dostaję kubeczek za darmo i idę spróbować tej wody-cud. Biorę troszkę ciepłej na żołądek. Gdyby nie fakt, że w miejscu tym mam czuć się jak dama, która przyjechała do wód, plułabym na odległość. Woda jest nie do przepicia… Bleee… Idę więc spróbować zimnej na wątrobę. Efekt jest taki sam. No cóż, zdrowsza nie będę. Trudno.
Po
Druskienikach się nie biega, przez nie się spaceruje. I ja w wolnym tempie
przemieszczam się na główny deptak miasta. Wokół niego, jak grzyby po deszczu
wyrastają nowe apartamentowce, które jeszcze nie wybudowane do końca, a już
mają komplet mieszkańców. I to ponoć wykupione są przez młodych ludzi, którzy
chyba mają jakieś preferencyjne kredyty… Na głównej alei – Alei Wileńskiej,
wzrok przyciągają tajemnicze rzeźby. Ich autorem jest Bernardas Arčikauskaz.
Możemy tu zobaczyć kruka – symbol mądrości i długowiecznego życia, mrowisko –
symbol pracowitości człowieka, ale też i zwierząt, jaszczurkę i inne. Całość
kończy postać człowieka, który po śmierci płynie niczym łódź, razem ze swoimi
ludzkimi słabościami i zaletami.
Tuż za końcową postacią z brązu widać biały, mały pałacyk. Jest to Willa Kiersnowskich. Została zbudowana na początku XX w. przez rodzinę Lipchitzów, od której Kiersnowscy odkupili budynek przed I wojną światową. Po II wojnie światowej mieścił się tu Urząd Stanu Cywilnego a obecnie jest to siedziba Muzeum Miejskiego. Budyneczek ulokowany jest malowniczo na jeziorem Druskonis, po środku którego tryska fontanna, wieczorem podświetlana.
I rzeźby Bernardasa Arčikauskaza biegnące przez środek spacerowej alei
Nie zdziwię się, jeśli za jakiś czas stopy tego jegomościa będą złote od dotykania, bowiem chyba wprowadziłam nową modę :) Wymyśliłam sobie, że zrobię sobie zdjęcie łaskocząc ludzika w stopę - zaraz po mnie to samo zrobili inni turyści... Jeśli przyniesie to komuś szczęście, to jestem za :)
Tuż za końcową postacią z brązu widać biały, mały pałacyk. Jest to Willa Kiersnowskich. Została zbudowana na początku XX w. przez rodzinę Lipchitzów, od której Kiersnowscy odkupili budynek przed I wojną światową. Po II wojnie światowej mieścił się tu Urząd Stanu Cywilnego a obecnie jest to siedziba Muzeum Miejskiego. Budyneczek ulokowany jest malowniczo na jeziorem Druskonis, po środku którego tryska fontanna, wieczorem podświetlana.
Niewątpliwie
zabytkiem niedaleko deptaka jest kościół rzymskokatolicki Matki Boskiej Szkaplerznej.
Budynek w stylu neogotyckim zaprojektował Stefan Szyller w latach 1912-1931.
Wnętrze kościoła jest trójnawowe, choć na jego zwiedzanie nie bardzo mogę sobie pozwolić, gdyż właśnie odbywa się w nim chrzest. To już druga ceremonia w tym dniu, jaka mi towarzyszy. Jadąc w stronę granicy, w jednej z miejscowości mijam pogrzeb. Zdecydowanie wolę chrzest i odświętnie ubranych ludzi.
Wnętrze kościoła jest trójnawowe, choć na jego zwiedzanie nie bardzo mogę sobie pozwolić, gdyż właśnie odbywa się w nim chrzest. To już druga ceremonia w tym dniu, jaka mi towarzyszy. Jadąc w stronę granicy, w jednej z miejscowości mijam pogrzeb. Zdecydowanie wolę chrzest i odświętnie ubranych ludzi.
Przeciwwagą
dla kościoła rzymskokatolickiego jest cerkiew. I takowa jest w Druskienikach.
Jest to biało-niebieska Cerkiew Ikony Matki Bożej „Wszystkich Strapionych
Radość”. Drewniana świątynia została wzniesiona w 1865 r. Ikonostas ufundowała
Jekaterina Kutuzowa, wnuczka rosyjskiego generała, uczestnika wojen
napoleońskich, Michaiła Kutuzowa.
Dziś cerkiew stojąca na małym placyku jest zabytkiem historycznym, dlatego nie można w niej robić zdjęć. Wchodząc nie zwróciłam uwagi na tabliczkę i zrobiłam jedną fotografię. Po uprzejmym przypomnieniu mi, że robić zdjęć nie wypada, przeprosiłam i odstawiłam aparat. Dlatego z wnętrza tylko jedno zdjęcie, ale nie różni się ono zbytnio od innych, tego typu budowli.
Dziś cerkiew stojąca na małym placyku jest zabytkiem historycznym, dlatego nie można w niej robić zdjęć. Wchodząc nie zwróciłam uwagi na tabliczkę i zrobiłam jedną fotografię. Po uprzejmym przypomnieniu mi, że robić zdjęć nie wypada, przeprosiłam i odstawiłam aparat. Dlatego z wnętrza tylko jedno zdjęcie, ale nie różni się ono zbytnio od innych, tego typu budowli.
Nieśpiesznym
krokiem przemieszczam się w stronę żółtego budynku, w którym mieści się Urząd
Miejski w Druskienikach. Ładnie odnowiony budynek jest doskonałym tłem dla
przepięknych tulipanów.
Tuż obok znajduje się pomnik Króla Mendoga. Był to jedyny koronowany władca litewski w 1253 r.
Tuż obok znajduje się pomnik Króla Mendoga. Był to jedyny koronowany władca litewski w 1253 r.
Kolejnym,
dość sporych rozmiarów pomnikiem jest ten, który przedstawia cenionego przez
Litwinów kompozytora i malarza litewskiego Mikalojusa Konstantinasa Čiurlionisa
(ur. 1875 r., zm. 1911 r.). Rozsławił on muzykę symfoniczną, jako dziecko nie
mówił po litewsku a za Litwina uznał się dopiero pod koniec życia. Nie mniej
jednak Litwini są z niego dumni.
Cały park
zdrojowy kryje w sobie różne rzeźby, które stanowią ozdobę i miły przerywnik
dla oczu, patrzących na masę zieleni wokół.
Obelisk upamiętniający Zygmunta Augusta i jego ukochaną Barbarę Radziwiłłównę. Jest to symbol współpracy dwóch przygranicznych miejscowości uzdrowiskowych: Druskienik i Augustowa
I tak oto
dochodzę do promenady nad Niemnem, po której lubił spacerować Piłsudski.
Kieruję swe kroki do pierwszej pijalni wód, w której zachowały się secesyjne
witraże w oknach. Mały budyneczek, panuje w nim cisza. Mało ludzi tu zagląda.
Wymieniamy uśmiechy z panią w kasie. Wody nie zamierzam próbować, mając w
myślach upomnienie, że damie nie wypada pluć.
Witraże w oknach
Idę jeszcze nad
Źródełko Piękna. Zostało ono otwarte w 1955 r., ma 326 m głębokości odwiertu.
Niestety nie daje się do picia, stosuje się go jedynie do zabiegów
kosmetycznych i odnowy biologicznej. Samo źródełko jest ładną rzeźbą
przedstawiającą dwie kobiety w mokrych sukniach.
Łapię chwilę
oddechu na ławce w parku. Zajadam się kanapką, którą popijam herbatą z termosu.
Czuję się jak kuracjusz. Jest wiosna, początek maja, wokół przyroda budzi się
do życia. Ptaki wesoło śpiewają, a białe kwiaty czeremchy są tak śliczne, że
nie sposób przejść koło nich obojętnie. Błękit nieba oświetla słońce, które od
czasu do czasu mija się z chmurami. Te przybierają różne odcienie i kształty. Pojechałam
Orzeszkową… J No
cóż, moje myśli krążą teraz znowu koło zakochanych Justyny i Jana. Za chwilę
mam wsiąść, co prawda nie na łódź, a na stateczek wycieczkowy i popłynąć
Niemnem…
Niemen - u ujścia rzeczki Rotniczanki, gdzie kiedyś znajdował się dom Józefa Piłsudskiego na Pogance
I już.
Siedzę sobie na końcu mojego stateczku i czekam aż kapitan zapuści silnik. Po
chwili odpływamy od małej przystani a ja odpływam w inną rzeczywistość.
Wyobraźnia podpowiada mi obrazy chłopów pracujących na mijanych polach, na te snopki żyta, stogi siana, za którymi chowają się zakochani. Widzę spacerującą przez pole pannę Orzelską i uśmiechającego się z wozu Bohatyrowicza. Nie słyszę jego śpiewu, bo ludzie wokół gadają. Brutalnie wracam do rzeczywistości, bo wieje wiatr. Naciągam polar, dobrze, że jest z kapturem, bo szczelnie zamykam w nim głowę.
Po chwili robi się cisza, niektórych lekkie kołysanie stateczku i szum wody usypia. I znów funkcjonuję w innym wymiarze. Patrzę na dziki brzeg Niemna i widzę te czółno, którym na weselu u Bohatyrowiczów, płynęli Justyna i Jan. I jak przyroda pięknie im sprzyjała do wypowiedzenia słów miłości. Do rzeczywistości przywraca mnie zrywające się ptactwo wodne. Romantyzm wciąż wisi nad moim stateczkiem. Młoda para obok mnie wymienia się uściskiem i całusem. A więc magia Niemna działa…
Wyobraźnia podpowiada mi obrazy chłopów pracujących na mijanych polach, na te snopki żyta, stogi siana, za którymi chowają się zakochani. Widzę spacerującą przez pole pannę Orzelską i uśmiechającego się z wozu Bohatyrowicza. Nie słyszę jego śpiewu, bo ludzie wokół gadają. Brutalnie wracam do rzeczywistości, bo wieje wiatr. Naciągam polar, dobrze, że jest z kapturem, bo szczelnie zamykam w nim głowę.
Po chwili robi się cisza, niektórych lekkie kołysanie stateczku i szum wody usypia. I znów funkcjonuję w innym wymiarze. Patrzę na dziki brzeg Niemna i widzę te czółno, którym na weselu u Bohatyrowiczów, płynęli Justyna i Jan. I jak przyroda pięknie im sprzyjała do wypowiedzenia słów miłości. Do rzeczywistości przywraca mnie zrywające się ptactwo wodne. Romantyzm wciąż wisi nad moim stateczkiem. Młoda para obok mnie wymienia się uściskiem i całusem. A więc magia Niemna działa…
Niemen –
rzeka płynąca przez trzy państwa: Litwę, Białoruś i Rosję. Ma 937 km. Ja
przepływam tylko jakieś 9 km. Jest tak pięknie, tak leniwie…
Na
horyzoncie pojawia się lśniąca kopuła. Od razu poruszenie na statku.
Dopływam do celu i jeszcze nie wiem, co przede mną. Idę za tłumem ludzi. I trafiam do pewnej wsi…
Jestem w Liszkawie (lit. Liškiava). Do 1800 r. było to miasto. Nawet istniał tu zamek. Dziś nie ma śladu po gwarnej osadzie. Jest wieś, cicha i spokojna. Zostało kilka domów i starzy ludzie. Część stare domostwa wykupuje i robi z nich letnie dacze. Mimo to, miejsce ma również polski wątek. To tu, 1 grudnia 2000 r. odbyło się spotkanie prezydentów Polski Aleksandra Kwaśniewskiego i Litwy Valdasa Adamkusa. Omawiali wtedy wspólną koegzystencję oraz stosunki między obydwoma krajami. Co ciekawe, to sporo ważnych spotkań czy też rozmów na wysokim szczeblu, odbywa się w mało znanych miejscach. Podręczniki historii o tym mało mówią, lub wcale. No bo kto by się spodziewał takich rozmów, w takiej malutkiej wsi, jaką jest Liszkawa.
Dopływam do celu i jeszcze nie wiem, co przede mną. Idę za tłumem ludzi. I trafiam do pewnej wsi…
Jestem w Liszkawie (lit. Liškiava). Do 1800 r. było to miasto. Nawet istniał tu zamek. Dziś nie ma śladu po gwarnej osadzie. Jest wieś, cicha i spokojna. Zostało kilka domów i starzy ludzie. Część stare domostwa wykupuje i robi z nich letnie dacze. Mimo to, miejsce ma również polski wątek. To tu, 1 grudnia 2000 r. odbyło się spotkanie prezydentów Polski Aleksandra Kwaśniewskiego i Litwy Valdasa Adamkusa. Omawiali wtedy wspólną koegzystencję oraz stosunki między obydwoma krajami. Co ciekawe, to sporo ważnych spotkań czy też rozmów na wysokim szczeblu, odbywa się w mało znanych miejscach. Podręczniki historii o tym mało mówią, lub wcale. No bo kto by się spodziewał takich rozmów, w takiej malutkiej wsi, jaką jest Liszkawa.
Maszeruję
asfaltową drogą i czuję się jak pielgrzym. Za załomem drogi wyłania mi się na wzgórzu
barokowa świątynia – podstawa tej kopuły, co to ją było widać z nad Niemna. To
także zabytkowa zabudowa dawnego klasztoru oo. Dominikanów.
Sam kościół, jak i klasztor ufundował w XVII w. Jerzy Kosiłło. I to on sprowadził Dominikanów z Sejn. Rzeka Niemen była granicą między państwami, a po III rozbiorze Polski. Liszkawa dostała się pod panowanie Prus. Prusacy wyrzucili duchownych, zamknęli klasztor, a w jego zabudowaniach utworzyli więzienie dla… demerytów, czyli księży, którzy wystąpili swymi uczynkami przeciwko swemu powołaniu. Mieli oni żyć tu w celach, w odosobnieniu. Kiedy więzienie zostało przeniesione, to klasztor, jak i spichlerz obok, pełniły różne funkcje. Były biblioteką, plebanią, salą konferencyjną, szkołą, muzeum. Nawet szewc tam działał. Na szczęście dziś jest to już podominikański zespół klasztorny, objęty ochroną. Kościół pod wezwaniem Świętej Trójcy jest łudząco podobny do kościoła Sióstr Sakramentek z warszawskiego rynku Nowego Miasta. Nic dziwnego, właśnie na nim wzorowano się przy budowie. Ten jest tak samo oparty na planie greckiego krzyża.
Wnętrze jest bogato zdobione, posiada wiele zabytkowych obrazów, dewocjonaliów i fresków. Wszystko z przełomu XIX i XX w. Rokokowe ołtarze boczne są uznawane za najpiękniejsze w całym kraju. Nic dziwnego, że młode pary tu właśnie składają przysięgi małżeńskie. I teraz patrzę na przystojną parę, która właśnie wychodzi z kościoła, a wokół fruwają kolorowe płatki kwiatów. Radość, uśmiechy, oklaski i życzenia. Oby się im poszczęściło.
Sam kościół, jak i klasztor ufundował w XVII w. Jerzy Kosiłło. I to on sprowadził Dominikanów z Sejn. Rzeka Niemen była granicą między państwami, a po III rozbiorze Polski. Liszkawa dostała się pod panowanie Prus. Prusacy wyrzucili duchownych, zamknęli klasztor, a w jego zabudowaniach utworzyli więzienie dla… demerytów, czyli księży, którzy wystąpili swymi uczynkami przeciwko swemu powołaniu. Mieli oni żyć tu w celach, w odosobnieniu. Kiedy więzienie zostało przeniesione, to klasztor, jak i spichlerz obok, pełniły różne funkcje. Były biblioteką, plebanią, salą konferencyjną, szkołą, muzeum. Nawet szewc tam działał. Na szczęście dziś jest to już podominikański zespół klasztorny, objęty ochroną. Kościół pod wezwaniem Świętej Trójcy jest łudząco podobny do kościoła Sióstr Sakramentek z warszawskiego rynku Nowego Miasta. Nic dziwnego, właśnie na nim wzorowano się przy budowie. Ten jest tak samo oparty na planie greckiego krzyża.
Wnętrze jest bogato zdobione, posiada wiele zabytkowych obrazów, dewocjonaliów i fresków. Wszystko z przełomu XIX i XX w. Rokokowe ołtarze boczne są uznawane za najpiękniejsze w całym kraju. Nic dziwnego, że młode pary tu właśnie składają przysięgi małżeńskie. I teraz patrzę na przystojną parę, która właśnie wychodzi z kościoła, a wokół fruwają kolorowe płatki kwiatów. Radość, uśmiechy, oklaski i życzenia. Oby się im poszczęściło.
Nie chcąc
przeszkadzać gościom, stoję pod kaplicą słupową św. Agaty z początku XIX w.
Mieści się w niej drewniana, ludowa figura świętej, wyrzeźbiona jeszcze w XVIII
w. Święta Agata to taki żeński odpowiednik św. Floriana. Strzeże od pożarów,
zwłaszcza tych pochodzących od piorunów.
Kiedy już
mogę wejść do świątyni, jest mało czasu. Szybko rzucam okiem na wnętrze. Nie
jest duże, ale ma mnóstwo detali. Wśród nich znajduje się obraz szczególnie
czczony przez ludzi – to obraz, łaskami płynący, Budzisławskiej Matki Bożej z
Dzieciątkiem. Pochodzi on z XVIII w.
W kościele
znajdują się podziemia, a w nich krypty z trumnami zakonników oraz zbiory
muzealne. Nie wchodzę tam jednak, bo czas mnie goni.
Chciałabym
jeszcze zwiedzić okolicę (a jest co zobaczyć, teraz to wiem), ale przecież „wyskoczyłam”
na Litwę tylko na jeden dzień. Pora wracać do Warszawy.
Jeszcze po
drodze zatrzymuję się w Druskienikach, by zjeść typowe litewskie jedzonko. Na
stół wjeżdżają cepeliny ze skwarkami i sałatką. Wszystko pływa w oleju.
Zdecydowanie „na tłusto”, nie jest moim gastronomicznym smakołykiem. Do popicia
dostaję kwas chlebowy, który świetnie gasi pragnienie w upalne dni.
Restauracja, w której się stołuję ma dwa poziomy, ja jem w dolnym, natomiast w górnej części już szykują się kelnerzy do powitania Młodej Pary. A więc trafiam na wesele J Co za dzień: od pogrzebu, przez ślub, wesele aż do chrzcin. A wszystko to (za wyjątkiem pogrzebu) nad Niemnem…
Czyż nie jest to magiczna rzeka? Sprzyja miłości, jak widać. Coś w tym jest, skoro Eliza Orzeszkowa umieściła akcję swej powieści, właśnie nad tą rzeką, gdzie tu miłość połączyła dwoje ludzi z różnych stanów, skoro tu wybuchła namiętność pomiędzy Naczelnikiem Państwa, żonatym J. Piłsudskim i młodziutką lekarką, panną E. Lewicką… Jakby tak się mocniej wgryźć w temat, to pewnie rzeka nie jeden romans widziała. Ale o nich cicho szemrze i niesie je z prądem, hen, ku Bałtykowi.
Kindziuk, znany nam z plasterków nieco bardziej ostrej kiełbasy, w rzeczywistości jest mocną, zbitą kulką, którą trudno się kroi - ta specjalność litewska mi smakuje
Restauracja, w której się stołuję ma dwa poziomy, ja jem w dolnym, natomiast w górnej części już szykują się kelnerzy do powitania Młodej Pary. A więc trafiam na wesele J Co za dzień: od pogrzebu, przez ślub, wesele aż do chrzcin. A wszystko to (za wyjątkiem pogrzebu) nad Niemnem…
Czyż nie jest to magiczna rzeka? Sprzyja miłości, jak widać. Coś w tym jest, skoro Eliza Orzeszkowa umieściła akcję swej powieści, właśnie nad tą rzeką, gdzie tu miłość połączyła dwoje ludzi z różnych stanów, skoro tu wybuchła namiętność pomiędzy Naczelnikiem Państwa, żonatym J. Piłsudskim i młodziutką lekarką, panną E. Lewicką… Jakby tak się mocniej wgryźć w temat, to pewnie rzeka nie jeden romans widziała. Ale o nich cicho szemrze i niesie je z prądem, hen, ku Bałtykowi.
No i czas
najwyższy na powrót do domu. Po drodze jeszcze zatrzymuję się na chwilę przy
jednej ze śluz Kanału Augustowskiego.
Poprzez ten kanał, Niemen ma połączenie z dorzeczem Wisły. Myślę, że kiedyś wrócę na Mazury, by przyjrzeć się z bliska tym śluzom. I popłynąć przez trawy statkiem. Taki mam cel.
Tymczasem mknę już przez Polskę, ścigając się z ciemnymi chmurami. Deszcz dopada mnie gdzieś po drodze, ale nie ma to znaczenia, w końcu w czasie dnia było pięknie i sucho. Wracam pozytywnie naładowana. I nieco zmęczona, ja i moja wyobraźnia.
Późnym wieczorem jestem już w domu i od razu grzecznie idę spać. I śnię o Niemnie, o jego bohaterach, o… dalej nie wiem, bo zasypiam. Zatem do zobaczenia!
Poprzez ten kanał, Niemen ma połączenie z dorzeczem Wisły. Myślę, że kiedyś wrócę na Mazury, by przyjrzeć się z bliska tym śluzom. I popłynąć przez trawy statkiem. Taki mam cel.
Tymczasem mknę już przez Polskę, ścigając się z ciemnymi chmurami. Deszcz dopada mnie gdzieś po drodze, ale nie ma to znaczenia, w końcu w czasie dnia było pięknie i sucho. Wracam pozytywnie naładowana. I nieco zmęczona, ja i moja wyobraźnia.
Późnym wieczorem jestem już w domu i od razu grzecznie idę spać. I śnię o Niemnie, o jego bohaterach, o… dalej nie wiem, bo zasypiam. Zatem do zobaczenia!
KONIEC
Regiony na wschód od Polski w dalszym ciągu pozostają dla mnie nieodkryte. Dzięi Twoim relacjom wiem, że muszę się tam kiedyś wybrać.
OdpowiedzUsuńCerkiew i witraże skradły moje serce. <3
No to trzeba zaplanować podróż. Albo jechać na spontan i oczekiwać nieoczekiwanego - to też fajny sposób. A poważnie, to przepiękne tereny i sama je odkrywam pomału, wierzę, że jeszcze jest tam mnóstwo do zobaczenia. Ściskam :)
UsuńMoże to Ci się wyda dziwne, ale romantyczna ze mnie dusza, i też ze dwa razy przeczytałem "Nad Niemnem". Podobała mi się też ekranizacja telewizyjna tej powieści. Chętnie bym w całości powtórzył Twoją wyprawę. Pokazałaś nam piękne miejsca jakby nawiązujące do klimatu tej powieści. Bardzo ładnie wplotłaś jej akcje w Twój spacer po Druskienikach. Ciekawi mnie, jak się tam dostałaś. Czy to była zorganizowana wycieczka, czy indywidualny wyjazd i jak wróciłaś z Liszkowa z powrotem do centrum uzdrowiska.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba Twój dzisiejszy wpis. Dziękuje za wspaniałą wycieczkę :)
Pozdrawiam.
Och, ja też wzdychałam do Jana...tego serialowego też :) Bo taka ze mnie romantyczna dusza :)Co prawda akcja powieści toczy się w innym miejscu, wieś Bohatyrowicze istnieje przecież na mapie, ale cóż z tego, skoro płynęłam tym Niemnem magicznym :)
UsuńDo Druskienik pojechałam busikiem z Warszawy, był to zorganizowany wyjazd (niestety nie przeze mnie)i ten sam busik czekał w Liszkawie, do której popłynęłam stateczkiem. To jest 9 km od Druskienik, więc kierowca dojechał tam szybciej, niż ja dopłynęłam. Poza tym byłam w innej rzeczywistości, wiesz, tuż obok Janka :) Serdeczności :)
Zdrój jak zdój - nie moje klimaty. Ale rzeźby i sakralia to już z wielką atencją oglądałem a za rejs po Niemnie to joj... choć pewnie tęsknił bym za kajakiem...
OdpowiedzUsuńBędę (mam nadzieję) w przyszłe lato w okolicach, bo planujemy tam wypad urlopowy, to pewnie zawałęsam się twoimi śladami.
Świetnie! A kajaki też pływały po Niemnie, więc połączysz przyjemne z bardziej przyjemnym :) Pozdrawiam :)
UsuńBylam kiedys na Litwie, ale w Druskiennikach nie i teraz moge tylko zalowac. To miasto koniecznie musze kiedys odwiedzic. Pozdrawiam i podziwiam, jak bofato opisujesz wszystko, co widzisz wokol. I za wstepy tez dziekuje :) Ja "Nad Niemnem" czytalam raz , i wstyd sie przyznac, ale po lebkach... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Do wielu książek, które czytało się z przymusu, wraca się po latach, bo trzeba do nich dojrzeć. Przymierzam się właśnie do powtórnego przeczytania "Granicy" Nałkowskiej. Może i Ciebie najdzie ochota do kolejnego zmierzenia się z losami Bohatyrowiczów i Korczyńskich, po wizycie nad Niemnem... Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńŚlicznie opisane :) Wróciłam z tych miejsc kilka dni temu i wracam do nich z tęsknota oglądając zdjęcia lub czytając taki blog jak Twój :) Tam naprawdę jest magicznie i tajemniczo ... Pozdrawiam z Dobrego Miasta na Warmii :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo i polecam się do dalszego czytania :) A tereny te, rzeczywiście są takie kojące... Bardzo dobre na chwilę zapomnienia. Pozdrawiam serdecznie! :)
Usuń