O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

czwartek, 15 maja 2025

Koniec świata cz. 6 - Wyprawa na północ: Norwegia 2024r.

                                                NORWEGIA PO RAZ DZIEWIĄTY, 

                    CZYLI DUŚKA NA KRAŃCU ŚWIATA


Termin: 20 - 28 lipca 2024 r.

Uczestnicy:  Mira, Marta, Mirek, Krzysiek, Michał i Duśka.   

Trasa opisana w poście:

26 lipca: Fjordbotn Camping - Barden (659 m n.p.m., zawrotka prawie pod kopułą szczytową) - Husøy - Botnhamn - Brensholmen - Parkering og Camping Grøtfjord bygdelag

Nocleg: Parkering og Camping Grøtfjord bygdelag

Pokonana trasa 26 lipca: ok. 110 km samochodem, ok. 15 km promem i ok. 5 km pieszo na szczyt (niezdobyty)

Dziennik z wyprawy, dzień 7:

Kolejny dzień rozpoczynamy od wdrapania się na Barden (659 m n.p.m.). To znaczy taki jest zamiar. Znaleziony opis sugerował, że szlak jest prosty, mało wymagający, początkowo pod górkę, a potem teren się wypłaszcza. Nic bardziej mylnego! Ale jeszcze o tym nie wiemy. 


Szkoda, że przy kierunkowskazach nie podawane są czasówki jak w polskich górach


Zostawiamy nasz samochód na malutkim parkingu przed wjazdem w tunel. I mozolnie zaczynamy się wspinać pod górę. Niby wysokość nie jest jakaś wybitna, ale w Norwegii wychodzi się z poziomu morza, więc potrafi być naprawdę stromo. Nie ma wyznaczonej jakiejś konkretnej ścieżki, a poza tym kluczymy pomiędzy kałużami i błotem. To ostatnie jest nieco uciążliwe. I wredne, bo w pewnym momencie tracę jeden kijek. Ten, który od jakiegoś czasu dziwnie mi sprężynował. Linka w środku nie wytrzymała naporu błota i pękła. 


Z głównej drogi weszliśmy na nieco błotnisty szlak



Uchwyceni w obiektyw - Michał i Duśka. Foto: Mira



I został się ino jeden kijek...Foto: Mira



Majestatyczny szczyt Breidtinden - może jeszcze kiedyś trafi się okazja, by wdrapać się na niego



Jako pierwsze widoczne jest jezioro  Mefjordvatnan z wysepką o nazwie Holmen, a dalej rozlewają się wody jeziora Skiftingsvatnet


Mimo to dalej idę z jednym kijkiem, bo lepsze to, niż nic. Wreszcie mamy chwilę wytchnienia i trochę płaskiego. Z tego miejsca można iść albo w stronę Barden, albo w stronę Daven. Chwilę patrzymy na wody Ørnfjordu. Znów w pływających kółkach pływają łososie hodowlane. Pomalutku wyłania się nam rybacka osada Fjordgård. Jest pięknie, ale gdy się dłużej stoi w miejscu, niestety wieje jak to na otwartej przestrzeni.


Wypłaszczenie terenu i już wiemy, w którą stronę iść



OK, pora na teletubisie ;) Foto: Mira



Ørnfjord - może mało znany i spektakularny, ale i tak piękny



Część grupy na tle Breidtinden. Foto: Mira



Trzeba przyznać, że pogoda zmienia się co chwila, a wraz z nią kolor fiordu i otoczenia...



Ørnfjord, pływająca ferma łososi i ukryta wioska Fjordgård z lewej strony oraz "żagiel" Segli i Hesten



W stronę szczytu Barden - niby wydaje się płasko...



Breidtinden wciąż przyciąga wzrok...


I znów idziemy pod górę. Środkowy odcinek szlaku jest dość skalisty. Nogi trzeba zadzierać wysoko. Przy trudnościach w skale, trzy osoby zostają w jednym miejscu, a potem postanawiają odwrót. Za duża trudność przy kontuzjach. Pozostała trójka, czyli Mira, Michał i ja, przemy do przodu niczym Rudy 102 pod Studziankami. W wielkim stylu przechodzimy ten skalisty odcinek i dalej jest już lepiej. Udaje się nam nawet wypatrzyć szybującego nad nami orła! Coś pięknego i majestatycznego!


Góry potrafią być mamiące - grań wydaje się prosta i płaska, a tymczasem rzeczywistość pokazała co innego ;)



Idziemy w kierunku szczytu Barden



 Duśka na szlaku. Z tyłu połowa grupy, która zrezygnowała z wchodzenia po pierwszej partii kamulców i skał do przebycia. Foto: Mira



Kolejna górka do pokonania na szlaku



Niby góry na Senji nie są wysokie, ale wrażenie robią



Mircia podczas wspinaczki przez skały



 Obchodzimy kolejną górkę na szlaku. Foto: Mira



Rzut oka w stronę, gdzie została połowa grupy



Tak wygląda większość dróg na Senji - wąskie i kręte, czasem znikają w tunelach



Wody Mefjordu i szczyt Breidtinden po drugiej stronie



Ørnfjord i Barden po lewej stronie


Zatrzymujemy się tuż powyżej górskiego stawu. Sam szczyt Barden znajduje się pomiędzy wodami Ørnfjordu a Melfjordu. Widać z niego pobliskie szczyty, w tym Seglę i Breidtinden. Ale i stąd to wszystko widzimy. Gdzieś w oddali majaczy malutka wioska na wyspie Husøy. Oto Senja w całej okazałości...


Breidtinden znad tafli górskiego stawu



To właśnie tu, nad górskim stawem zobaczyliśmy pięknego orła, który szybował ponad górami. Jego pięknie rozpostarte skrzydła na tle nieba zrobiły na nas wrażenie. Niestety nie udało mi się go sfotografować.



Chwilka oddechu na szlaku



Tak robią zwycięzcy ;)



Ørnfjord



Ekipa z górnej półki (Mira, Michał i Duśka) zmierza w stronę widocznego szczytu Barden



Powyżej górskiego stawu - obok wody Melfjordu



Pozdrowienia z nad Ørnfjordu



Gdzieś tam zostali nasi... A na pierwszym planie widać pierwsze wypłaszczenie, gdzie wiało przeokrutnie i niemalże pionową ścianę, która schodzi do Ørnfjordu.



Barden - szczyt w zasięgu wzroku i "prawie" nasz... Ale jak wiadomo, "prawie" robi dużą różnicę.



Wody Melfjordu i szczyt Breidtinden



To jest to, co w północnej Norwegii najlepsze - góry wyrastające wprost z morza



Nasz kolejny cel tego dnia - wyspa Husøy - na razie patrzymy na nią z góry



Nie odmawiam sobie fotki z najwyższym szczytem Senji, Breidtinden



Tereny wokół mają kilka szlaków na piesze wędrówki, więc zdecydowanie nudy tu nie ma ;)


I kiedy wydaje się, że już dalej będzie łatwiej, góra nie odpuszcza ze stromizną. Szybki rzut oka na zegarek i jesteśmy zmuszeni do podjęcia decyzji o odwrocie tuż pod kopułą szczytową. Niestety, gdybyśmy poszli dalej, nie zdążylibyśmy na prom. A ten niestety jest na konkretny czas. Trzeba nam opuścić piękną Senję i wrócić na stały ląd, choć też wyspiarski.


Ponownie nad górskim stawem



 I znów schodzimy w kierunku jeziora  Mefjordvatnan z wysepką o nazwie Holmen i dalej jeziora Skiftingsvatnet. Foto: Mira

Po zejściu z góry, kierujemy się na wyspę Husøy, do malutkiej osady, cichej i urokliwej, w której czuć  ryby. Parkujemy auto na placu tuż przed wejściem na wyspę. Trochę przypomina ona wyspę św. Stefana w Czarnogórze. Osada stanowi jakby zamkniętą enklawę społeczną, połączoną z resztą wąską drogą. Pomiędzy lądem a wysepką znajduje się marina, w której kołyszą się łodzie, a ciszę i spokój przerywają krzykliwe mewy.


Wyspa Husøy z okna samochodu



 Husøy i...zanosi się na deszcz? Czy on już pada daleko?



Do osady wiedzie kręta droga w dół



Na tym zdjęciu najlepiej widać, że zbocza gór są tu strome



Witamy na urokliwej wysepce - perle Senji



To niebywałe, że trzeba umieszczać takie tablice przed wejściem na teren tej spokojnej osady... Ale jak widać nie bez przyczyny. Niektórzy ludzie są jednak niereformowalni.



I kolejna tablica zakazująca rozbijania się na wyspie z namiotem czy kamperem



Parking przed wjazdem na Husøy



Złudzenie optyczne - to zielone to nie wody fiordu a kolor muru, który oddziela drogę na wyspę od wody, prawdopodobnie pełni też funkcję falochronu

Robimy sobie szybki spacer do małej latarni morskiej, choć szybkość ta polega na obejściu całej wysepki nieco pod górkę. Pod latarnią robimy sobie małą sesję zdjęciową, patrząc na coraz bardziej ciemne chmury, kłębiące się nad górami. Chwilkę potem wygania nas odgłos burzy. Jednak deszczu nie ma, jedynie straszy. Schodzimy więc, do samochodu, po drodze robiąc małe zakupy w sporym sklepie Joker, jedynym na wyspie, gdzie kupujemy sobie lody na deser.


Uliczka na wyspie Husøy



Drewniany kierunkowskaz na wysepce



Rano wspinaliśmy się gdzieś tam na Barden ;)



Uroczy biały domek na Husøy



Kładka w kierunku końca wysepki, gdzie zlokalizowana jest mała latarnia morska



Koniec Husøy i brama ku Morzu Norweskiemu 



Góry z lewej już ciemne od granatowego nieba, skąd przyszły pomruki burzy



Pod małą latarnią morską



Wnętrze latarni



Latarnia na Husøy jest niewiele wyższa ode mnie ;)



Mała sesja na Husøy być musi ;)



Widok spod latarni w stronę osady, Barden oraz Breidtinden



Malownicze szczyty Segli oraz Hesten z drugiej strony ;)



Kaplica Husøy, zbudowana w stylu tzw. "długiego kościoła" w 1957r. Jest kaplicą dodatkową parafii w Lenvik. Kaplica może pomieścić ok. 100 osób wyznania luterańskiego.



Wnętrze kaplicy Husøy



I po burzy ;) Uliczka schodząca w dół wyspy tuż przy kaplicy


Wreszcie jedziemy do Botnhamn, gdzie oczekujemy jako 16 samochód w kolejce na prom do Brensholmen. Udaje się nam załapać na zaplanowaną godzinę, choć nie wszyscy mają tyle szczęścia i muszą zaczekać dwie godziny na kolejny, ostatni już tego dnia, prom. Samochody na promie poupychane jak śledzie. Ciężko pomiędzy nimi przedostać się na drugą stronę. Wychodzimy na pokład i mamy teraz około pół godziny odpoczynku od jazdy. Początkowo siadamy na górnym pokładzie i podziwiamy widoki na okolicę. Potem schodzimy pod pokład, a ja pokuszam się o kupno wafla z brązowym serem Brunost, który tu jest jak naleśnik bardziej. Wody spokojne, nie dają kołysania, więc i nikt z nas nie ma choroby morskiej.


Czerwone domki w Botnhamn



16 w kolejce na prom... Gdybyśmy zostali dłużej na szlaku na Barden, nie udałoby się nam dostać na ten prom



Już na promie, krzesełka czekają ;)



Płyniemy w kierunku Brensholmen, a po drodze widać fermy wiatrowe



Z nutką żalu zostawiamy za sobą przepiękną wyspę Senję



Spokojny rejs promem a przed nami wyłaniające się z wody olbrzymy ;)


Wreszcie pada sygnał, że dopływamy do Brensholmen. Schodzimy do samochodu i zjeżdżamy z promu na stały ląd i kierujemy się na ostatni nocleg, który okazuje się hitem wyjazdu.... Ale o tym za moment.
Po drodze zatrzymujemy się przy arktycznym wodospadzie "The frozen Arctic waterfall", który zimą tworzy lodospad, a latem spływa kaskadą do morza. Z pewnością wiosną huczy jeszcze bardziej. 
Trasa na kemping jest bardzo malownicza, gdzie się da, stajemy na punktach widokowych.


Jest tak pięknie, że grzechem by było nie zatrzymać się po drodze



Wierzbówka Kiprzyca i tu daje różowy kolorek, niby to chwast, ale jakże malowniczy



A po drodze mały bonusik w postaci tęczy ;)



 "The frozen Arctic waterfall" - o tej porze jakby leniwie płynący



Mieliśmy wrażenie, że wodospad jest wyschnięty, ale wiosną zapewne jest dużo więcej wody, która przykrywa wszystkie te brązowe kamienie



Ujście wodospadu do morza


Przyjeżdżamy do małej wioski Grøtfjord, gdzie na plaży chcemy rozbić nasze namioty. Niestety to plaża i nie ma czegoś takiego jak recepcja, ale cennik owszem jest. Można płacić vippsem, czyli takim naszym blikiem. Nikt z nas takowego nie ma. Udaje się nam jednak odnaleźć właścicielkę tej plaży w żółtym domu przy drodze. Płacimy jej bezpośrednio za nocleg i dostajemy garść informacji co i jak. Już wiemy, że ciepłej wody nie ma, a prysznice są tylko na zewnątrz do opłukania się z piasku. Zatem czeka nas prysznic chusteczkowy :) Albo kombinacje w umywalce rodem z pociągu, na czujkę i niewygodnej. No ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Znajdujemy płaski teren pod nasze namioty, z jednej strony osłonięty ziemnym wałem, z drugiej rosnącą wysoką zieleniną. Krzątamy się wokół naszego obozowiska. Pora już na coś do zjedzenia. Odpalamy butlę i gotujemy sobie wodę na liofilizaty i herbatę. Ludzi sporo kręci się po plaży. Jest piękna pogoda, bardzo ciepło i przyjemnie.
Patrzymy na cudną zatokę z zimną wodą, choć amatorów kąpieli nie brakuje. Morze i obok góry to połączenie idealne. Do tego niby zachodzące słońce i robi się piękny landszafcik. Ale to, co przebija wszystko inne, to... wylegujące się na plaży renifery hodowlane! No magia, powiem Wam. Spaliście kiedyś na plaży z reniferami? I jak tu nie kochać Norwegii? (Tak po prawdzie to obiecałam mojej grupie renifery na plaży, bo gdzieś wyczytałam, że tu są. Ale potem pomyślałam, że może ktoś po prostu miał farta, że one tam były. A to jednak stali bywalcy tej plaży, więc mój honor jako organizatora został uratowany ;)) Z początku nie mamy nadziei na zobaczenie tych zwierząt, bo ludzi jest cała masa. Jest głośno i wszystko wokół się rusza. Po chwili jednak Mira dostrzega całe stado. Łapiemy za telefony i z bezpiecznej odległości, co by nie zakłócić ich spokoju, robimy im całą sesję zdjęciową.


Co za niespodzianka! Reniferki na plaży :)



Plaża w Grøtfjord nie jest długa, ale bardzo malownicza. Do samej miejscowości zjeżdża się w dół, drogą otoczoną wysokimi górami.



Cudne stadko reniferów hodowlanych, które akurat zrzucały swoje ubarwienie



Ach te pokraczne kopytka! :) 



Zmiana szaty



Zwierzęta przyzwyczajone są do ludzi i ci nie robią na nich wrażenia, ale fotografować najlepiej z pewnej odległości



Raj... Góry, morze, łódeczka, piasek i renifer :)



 Grupa podczas reniferowej sesji :) Foto: Mira, a w zasadzie to Mirek, którego nie ma na zdjęciu ;)


Pokraczne są, ale miło się na nie patrzy. Wśród nich dostrzegamy młode osobniki, pewnie niedawno urodzone. Niby napatrzyliśmy się na renifery w drodze na Nordkapp, ale jakoś w tej scenerii, w połączeniu z plażą i zachodzącym słońcem, dają nową jakość oglądania ich na żywo. Niestety, choć zwierzęta przyzwyczajone są do ludzi, nie każdy potrafi uszanować przestrzeń dla zwierząt. Niektórzy podchodzą zbyt blisko, tylko po to, by zrobić sobie jeszcze lepsze zdjęcie, albo co gorsza wyciągają rękę, by pogłaskać. Należy jednak pamiętać, że to w końcu tylko zwierzę, które choćby było najłagodniejsze, może się zdenerwować.


Spokój jaki mają te zwierzęta, pod koniec dnia udzielił się i nam



Czego chcieć więcej na tym wyjeździe? Nocleg z takim bonusem rekompensuje nam brak łazienki na plaży :)



Landszafcik na plaży w Grøtfjord



Czas na odpoczynek w czasie polarnego dnia



Na szczęście te kłębiące się chmury nie zwiastują deszczu, ale niebo co chwilę zmienia swoje barwy



"Zachód słońca" w dzień polarny, ale godzina już późna, więc plaża powoli pustoszeje



Kilka chwil później i amatorzy zimnych kąpieli wrócili do domów lub innych namiotów



A renifery uskuteczniają sobie wieczorne spacerki po plaży ;)




Dzień powoli się kończy, a my, niczym na koloniach, siedzimy w kręgu przy herbacie (z braku ogniska jest butla ;) ) i rozprawiamy o naszej przygodzie. 


Nasz domek na plaży w Grøtfjord



Całkiem jak przy ognisku. Foto: Mira, znaczy się Mirek :)



Jest piwo, jest impreza ;)



A zamiast ogniska, butla :)



A rano pożegnanie z reniferami



Trudno opuszczać taką fajną plażę z jej mieszkańcami



Ostatnie spojrzenie na te dostojne zwierzęta i w drogę!


To jeszcze nie koniec wyprawy. Jutro przemieszczamy się do Tromsø, co oznacza, że będzie to ostatni nasz dzień podczas tej wyprawy na północ. Ale to jutro...


Ciąg dalszy nastąpi...