Tatry... Moje miejsce na ziemi. Moja największa pasja.
Tu zwalniam, mogę spokojnie myśleć.
Kiedy wychodzę wysoko w góry, zostawiam wszystkie troski w dole.
A dlaczego chodzę po górach?
Odpowiedź jest taka sama jaką dał George Mallory (zm.1924r), kiedy pytano go o sens zdobywania Mount Everestu...
Tu zwalniam, mogę spokojnie myśleć.
Kiedy wychodzę wysoko w góry, zostawiam wszystkie troski w dole.
A dlaczego chodzę po górach?
Odpowiedź jest taka sama jaką dał George Mallory (zm.1924r), kiedy pytano go o sens zdobywania Mount Everestu...
Bo góry są.
Mieć nosa na Nosala,
czyli co wybrać na krótki
rozruch
po górach
Sobota
powitała mnie w Zakopanem groźnymi grzmotami. To chyba na wiwat, że
przyjechałam. Tak myślę. Zupełnie nic sobie z tego nie robiąc, rozlokowałam się
w moim stałym pokoiku. Wypakowałam swoje rzeczy, potem Miśki (tych zdecydowanie
było więcej), zrobiłam zakupy, zjadłam obiadek i spokojnie dotrwałam do
wieczora. I znów koło 23.00 usłyszałam grzmot. W pokoju jakby kto zdjęcia z
fleszem robił. Uuuu… no zaczyna mi się ten urlop, pomyślałam.
Ranek zaskoczył
mnie niebieskim niebem, a ponieważ moim nadrzędnym celem było wyspanie się w
pierwszy dzień, toteż nieśpiesznie zwlokłam się z łóżeczka, jeszcze wolniej
załatwiłam co tam trzeba i zeszłam do kuchni na śniadanko. Gdy już moje kubki
smakowe się napełniły, przyszła pora do podjęcia decyzji, gdzie by tu w tę
niepewną pogodę iść. Bo, że iść to pewne, ale gdzie, żeby było blisko i mi się
kuperek nie zmoczył? Wybór prosty: zobaczę co tam słychać na Nosalu.
Busik dowiózł mnie do Kuźnic, skąd wystartowałam znanym już szlakiem zielonym połączonym z niebieskim, odchodzącym po jakimś czasie w prawą stronę na Boczań. Droga paskudna, bo po kamieniach ułożonych niczym kocie łby. Nie wiem, czemu akurat mówi się kocie, bo przecież słówko to niesie za sobą milusie brzmienie, a tymczasem te kamulce wcale nie są milusie.
Busik dowiózł mnie do Kuźnic, skąd wystartowałam znanym już szlakiem zielonym połączonym z niebieskim, odchodzącym po jakimś czasie w prawą stronę na Boczań. Droga paskudna, bo po kamieniach ułożonych niczym kocie łby. Nie wiem, czemu akurat mówi się kocie, bo przecież słówko to niesie za sobą milusie brzmienie, a tymczasem te kamulce wcale nie są milusie.
Kiedy już przebrnie
się ten kawałek, dalej droga jest przyjemniejsza. Idzie się leśnym duktem,
omijając zręcznie korzenie i bardziej wystające kamienie. Po drodze
delektowałam się odsłaniającym się widokiem na skały Nosala.
Przeszłam schodki, to znów popatrzyłam na pasmo Gubałówki. Co jakiś czas mijałam się z ludźmi, którzy wędrowali w drogę przeciwną do mojej. Ogólnie cisza, śpiew ptaków i szum drzew.
Przeszłam schodki, to znów popatrzyłam na pasmo Gubałówki. Co jakiś czas mijałam się z ludźmi, którzy wędrowali w drogę przeciwną do mojej. Ogólnie cisza, śpiew ptaków i szum drzew.
W dobrym
nastroju dowędrowałam do Nosalowej Przełęczy (1103 m n.p.m.), gdzie rozwidlają się
szlaki w różne strony. Tym razem wybrałam szlak zielony na Nosal.
Z daleka dało się słyszeć odgłosy turystów, wszak Nosal jest górą łatwą do zdobycia nawet przez bardzo malutkie ludziki. Niektóre ssały jeszcze smoka, inne dzielnie pokonywały swoje Everesty w postaci kolejnych wystających kamulców. Nóżki, choć krótkie, ale dawały radę, czasem przy pomocy opiekuńczych rąk mamy czy taty.
Z daleka dało się słyszeć odgłosy turystów, wszak Nosal jest górą łatwą do zdobycia nawet przez bardzo malutkie ludziki. Niektóre ssały jeszcze smoka, inne dzielnie pokonywały swoje Everesty w postaci kolejnych wystających kamulców. Nóżki, choć krótkie, ale dawały radę, czasem przy pomocy opiekuńczych rąk mamy czy taty.
Ścieżka
zabezpieczona przed osuwaniem się ziemi, łagodnie pięła się w górę, nie męcząc
i nie wyrywając serca z piersi.
Po drodze miałam okienko na Kalatówki. Jednak wyższe partie gór, tego dnia, były skryte za welonem chmur, które oblepiły wierzchołki niczym wstydliwą twarz panny młodej. Nawet Giewont był jakiś taki nie w sosie. Z jednej strony miałam niebieskie niebo, z drugiej gęste chmury. Pogoda zagadka. Spadnie deszcz, czy nie. Nie spadł, więc szłam dalej pod górę.
Po drodze miałam okienko na Kalatówki. Jednak wyższe partie gór, tego dnia, były skryte za welonem chmur, które oblepiły wierzchołki niczym wstydliwą twarz panny młodej. Nawet Giewont był jakiś taki nie w sosie. Z jednej strony miałam niebieskie niebo, z drugiej gęste chmury. Pogoda zagadka. Spadnie deszcz, czy nie. Nie spadł, więc szłam dalej pod górę.
Po pokonaniu
jednego trudniejszego fragmentu, gdzie szlak przebiega po skale, tuż za nią już
widziałam ludzi rozlokowanych na czubku szczytu.
Chwila moment i ja również znalazłam się na szczycie, otulona bynajmniej nie chmurami lecz całą masą ludzi.
Chwila moment i ja również znalazłam się na szczycie, otulona bynajmniej nie chmurami lecz całą masą ludzi.
Nosal (1206
m n.p.m.) to popularny szczyt, który nazwę swą zawdzięcza kształtowi skał,
przypominających nos. Tak naprawdę to kształtów można tam odnaleźć więcej, co
udowodnię z moment, gdy będę schodziła.
Ze szczytu Nosala, choć nie jest wybitnie wysoki, rozciąga się ładna panorama na góry, a także na Wielki Rów Podtatrzański, a w zasadzie dobrze widoczny Rów Zakopiański, gdzie rozłożone jest miasto Zakopane.
Na czubku spędziłam
kilkanaście minut, nigdzie się nie śpiesząc, wręcz przeciwnie, kumulując w
sobie energię płynącą z tej górki. Kiedy postanowiłam jednak pójść dalej, spotkałam
towarzysza z pociągu z jednego przedziału, którego serdecznie pozdrawiam. No
dobrze, więc pora schodzić.
Kawałek w dół i oczom moim ukazał się nos Nosala, choć ja widzę w nim głaskanego rysia. W sumie to nawet trafne skojarzenie, bo zwierzęta te zamieszkują rejon tej góry, choć zobaczyć je, jest wyjątkowo ciężko. Inna sprawa, że Ryśki, choć fajne chłopaki są, to jednak ich populacja jest alarmująco niska.
Kawałek w dół i oczom moim ukazał się nos Nosala, choć ja widzę w nim głaskanego rysia. W sumie to nawet trafne skojarzenie, bo zwierzęta te zamieszkują rejon tej góry, choć zobaczyć je, jest wyjątkowo ciężko. Inna sprawa, że Ryśki, choć fajne chłopaki są, to jednak ich populacja jest alarmująco niska.
Dookoła
widać skałki wapienne, z których wzniesienie to jest zbudowane. Jedne są rozłożyste,
inne stoją pojedynczo jak wbite igły. Jeszcze inne skupione razem, wymuszają u
wędrowca różne skojarzenia. Wszystko pozostawiają wyobraźni turysty, który
zapuścił się w ich rejony.
Skupniów Upłaz w centrum zdjęcia, potem Wielka i Mała Kopa Królowa i Przełęcz między Kopami, dalej w prawo Kopa Magury, Jaworzyńskie Turnie
W dole słychać
było gwar dobiegający z kolejki do kolejki na Kasprowy Wierch, a także szum
wznoszącego się w chmury wagonika.
Pomalutku
schodząc z Nosala, zupełnie na wprost, otworzył mi się widok na skałę, która
przypomina mi leżącego psa. I to takiego psa, który patrzy tęsknie za swym
panem. Nie wiem, czy tylko ja go widzę w tej skale, czy moja wyobraźnia jest za
bardzo rozdmuchana. W sumie to możliwe: nadmiar tlenu, ogólna radocha z bycia w
górach, przytępiony umysł po kilku ciężkich momentach, wszystko to razem może
się w tej mojej łepetynce pomieszać. Ale i tak, zawsze widzę tu psa. Tak,
zdecydowanie to pies.
Nosal
zachwyca skalnymi szczelinami, rozrzuconymi skałkami, które przywodzą na myśl
ruiny zamczyska. I gdzie tu się śpieszyć? Wędrowanie tu, to czysta przyjemność.
Wystarczy, że w dole śpieszą się ludzie w mieście. Tu hula wiatr, no i może
kamienie pod nogami, bowiem chwilami są dość ostre zejścia.
Ścieżka
wprowadziła mnie w końcu w las, bowiem stoki Nosala są w większości zalesione.
Znów uważałam na korzenie drzew, na wystające kamulce czy na deski
zabezpieczające szlak, które po deszczu były dość śliskie.
Wreszcie w
dole ukazała się mała zapora i otoczenie budynku o nazwie Murowanica. Oznaczało
to koniec mojej pierwszej wędrówki, choć przedłużyłam ją sobie wzdłuż potoku Bystra.
Nie śpiesząc
się, doszłam do ronda im. Jana Pawła II.
Skierowałam się w stronę centrum i wydawałoby się, że atrakcji na dziś już dosyć. Ale nie wiedziałam, że czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka.
Skierowałam się w stronę centrum i wydawałoby się, że atrakcji na dziś już dosyć. Ale nie wiedziałam, że czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka.
Na wysokości
Muzeum Przyrodniczego TPN, wśród zielonej gęstwiny traw i drzewek, nie zważając
na ludzi, jadła swój obiadek piękna łania. Skąd się tam wzięła, jak i kiedy
przekroczyła ruchliwe ulice? To będzie jej tajemnicą. Grunt, że była piękna.
Kiedy spojrzała mi prosto w obiektyw, miałam wrażenie, że się do mnie
uśmiechnęła. A może to znów moja wyobraźnia? O tak, zdecydowanie muszę się
wysypiać.
Tymczasem zadowolona wróciłam do centrum, by po posileniu się, znów uruchomić dolne kończyny i na wieczór pomaszerować do Kościeliska, by tam odwiedzić mały kościółek. Tego dnia było za co podziękować. Ale o tym kiedy indziej J.
Tymczasem zadowolona wróciłam do centrum, by po posileniu się, znów uruchomić dolne kończyny i na wieczór pomaszerować do Kościeliska, by tam odwiedzić mały kościółek. Tego dnia było za co podziękować. Ale o tym kiedy indziej J.
Hej!
Szlaczunio idealne na rozruch. A co do kształtu skały nosalowej to przyznaję Ci rację i podpisuję się pod Twoimi określeniami. Pieseł wypisz, wymaluj. :)
OdpowiedzUsuńPrawda? Dzięki Karola, że uświadomiłaś mi, że jednak do końca nie zwariowałam :) Bo już myślałam, że ze mną źle. Heh, serdeczności :)
UsuńFajne miejsce na aklimatyzację. W sumie pogoda też całkiem przyjemna. Bardzo ładne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Bardzo lubię Nosalka, bo choć niewysoki, to daje piękne widoki. Szkoda, że akurat tego dnia miałam zachmurzone niebo, ale ogólnie byłam zadowolona ze spaceru. Pozdrawiam :)
UsuńNosal to pierwszy szczyt jaki zdobylam bedac teraz w gorach.Lek wysokosci nie pozwalal nacieszyc mi sie pieknymi widokami,ale w nastepnych dniach go pokonalam.
OdpowiedzUsuńWitaj Jolanto :) W takim razie wybrałaś sobie dobry szczyt na pokonywanie własnego lęku. Bardzo dobry wybór. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńNa łagodne przywitanie z Tatrami po przyjeździe Nosal jak najbardziej ok :) A kocich łbów też nie lubię, chodzi się po czymś takim fatalnie :) Uściski Kochana!
OdpowiedzUsuńPrzecież nie mogłam tak od razu się wypalić w pierwszym dniu ;) A na takich łbach można łatwo zwichnąć nogę, więc przy pierwszym dniu uważać musiałam bardziej ;) No i kiedy nogi bolą, a pod stopami te kamulce, to męczy bardziej, niż najdalsza wędrówka. Ściskam Cię również :)
Usuńniesamowite zdjęcia! Kocham te klimaty :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Rozgość się wygodnie i buszuj na tej stronie do woli. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńWspaniała wyprawa. A Tatry są przepiękne. Oj, nachodziłam się kiedyś, baaardzo...
OdpowiedzUsuńCudne zdjęcia.
Pozdrawiam Cię serdecznie.
Dziękuję :) A to był dopiero spacer na rozgrzewkę, wyprawy przyszły później :) :) Tatry nigdy mi się nie znudzą, choć serce już się wyrywa w inne wzniesienia. Takie krnąbrne i nieposkromione :) Serdeczności!
Usuń