Ślonsko godka
po raz trzeci,
czyli co jeszcze zobaczyłam
w Katowicach
w Katowicach
Minęło prawie pół roku, odkąd
zrealizowałam swój szalony pomysł pojechania na jeden dzień na Śląsk, celem
obejrzenia z bliska dwóch zabytkowych osiedli górniczych na Nikiszowcu i Giszowcu.
O moich tam perypetiach możecie przeczytać TU i TU J.
Ale, że w sierpniu dzień długi,
pociąg powrotny dopiero ok. 18.00, to też zostało mi trochę czasu, by
przespacerować się jeszcze po Katowicach, a dokładniej po śródmiejskiej
dzielnicy miasta. I oczywiście jak to ja, wprawiłam pytaniem w zakłopotanie
mieszkańców. Ale o tym na końcu ;) Chodźmy zatem na spacer po Katowicach.
Jest to jedno z największych miast
polskich. Początki sięgają XVI w. Wtedy to był obszar rolniczy ale i działały
tu kuźnie żelaza. Prawdziwy rozwój nastąpił w połowie XIX w., kiedy rozwinął
się przemysł, a do miasta pociągnięto kolej.
Przez trzy lata, tj. pomiędzy 1953 r.
a 1956 r. miasto nazywało się Stalinogród. Wiecie, miłość bratnia, wielkiemu
wodzowi – rodacy i takie tam… Na całe szczęście obecnie to znów Katowice. Nazwa
miasta może wywodzić się od słowa „kąty”, czyli od określenia dawnych chat
zagrodników, lub od słowa „kat”, jakim określano pierwszego tu osadnika.
Istnieje też przypuszczenie, że być może tak nazwano to miejsce: „Katzendorf”,
czyli „Wieś kotów” i pochodzi od kotów właśnie. (Dla mnie jako kociary to
całkiem miłe wytłumaczenie J) Niemcy potem przerobili je na
Kattowitz. Dziś prawie nie zmieniła się nazwa w brzmieniu, jedynie w pisowni.
Prawa miejskie nabyły Katowice 11
września 1865 r. z rąk króla Prus Wilhelma I Hohenzollerna. Obecnie przyjmuje
się, że miasto jest stolicą Górnego Śląska. I to wbrew pozorom, wcale nie taką
przemysłową. Jest to bowiem najbardziej zalesione miasto na Śląsku. W jego
skład wchodzi mnóstwo parków, lasów, skwerów oraz rezerwatów.
Śródmieście miasta ukształtowało się
w poł. XIX w. Budynki mają głównie dekorację eklektyczną, a także secesyjną.
Chyba dokładnie te stare kamienice najbardziej mi się w tym mieście podobają,
bo… No właśnie, muszę dołożyć łyżkę dzięgciu do tego miodu. Niestety stwierdzam
z przykrością, że Katowice mają najbrzydszy rynek, jaki widziałam, bo w
zasadzie nie posiadają go wcale. Jest to plac, przez który poprowadzona jest
jedna z głównych ulic miasta, w dodatku jeżdżą nią tramwaje, ciągle trwają
remonty (to już kolejny raz jak jestem w Katowicach i zawsze widzę prace
budowlane w tym miejscu) oraz stoją nowoczesne budynki, które pięknością nie
grzeszą. No cóż… Mieszkańcy mają choć ładnie zadbany skwerek z fontanną na tymże
rynku. Ale wystarczy pójść kawałek w boczne ulice, by zachwycać się kamienicami
i ich pięknymi dekoracjami, choć niektóre z nich aż proszą się o remonty
elewacji. Myślę, że to są zdecydowanie skarby Katowic, w dodatku można je
pooglądać za darmo, bez biletów wstępu.
Szybkie oszacowanie czasu i wiem, że
nie zdążę już obejrzeć Muzeum Śląskiego, ani w jego starej siedzibie ani w
nowej, powstałej niedawno w nieczynnej już kopalni. Ok, jest powód, by wrócić.
Ale mogę wybrać się do innego muzeum i czynię to z ochotą. Moim celem staje się
Muzeum Historii Katowic.
Idę tam, by na chwilę przenieść się w czasie.
Kamienica, choć niepozorna i ukryta w bocznej, małej uliczce, kryje w sobie
przepiękne wnętrza mieszczańskie z przełomu XIX i XX w.
Oto odwiedzamy dwa mieszkania:
bogatszego mieszczaństwa i tego średniozamożnego. A wszystko to w oryginalnej
kamienicy z 1910 r.
W muzeum jestem tylko ja i dwie
panie, które chyba bardziej przyszły do muzeum, by odwiedzić wystawę czasową o
Witkacym. Oglądają ją dłużej niż ja, wskutek czego mieszkanka na piętrze mam
tylko dla siebie J. Przejdźmy zatem do wnętrz. Najpierw wprosimy się do
bogatej rodziny mieszczańskiej.
Z klatki schodowej wchodzimy do
przedpokoju, a właściwie do reprezentacyjnego holu, w którym zazwyczaj zostawiało
się odzież wierzchnią, i który dawał przedsmak tego, co możemy zobaczyć dalej.
Całe mieszkanie ułożone jest amfiladowo, przy czym z kilku pomieszczeń można
było wyjść na korytarz.
Potem mamy salon. O jego wytworności
decyduje półkolisty wykusz oraz stojąca tu i nieco przytłaczająca wnętrze,
żardiniera ogrodowa. Ale cóż, taka była moda. Stwarzało to iluzję pałacowej
altany ogrodowej i dawało małe poczucie intymności przy romantycznych
pogawędkach. Taka żardiniera (ta akurat jest z Raciborza) służyła wyeksponowaniu
doniczkowych kwiatów i była najczęściej robiona na zamówienie. I tu ciekawostka
- ta jest jedyną taką w polskim muzealnictwie.
W salonie meble poustawiano pod ścianami, by przybyli goście mieli jak
najwięcej miejsca, co sprzyjało tańcom lub wystawnym balom.
W jednym kącie
ustawiono mały, kobiecy, neorenesansowy sekretarzyk, służący do wypisywania
bilecików na takie bale. W drugim kącie znalazł się stolik, nakryty wedle mody
„dywanem”, który i ciężko wyglądał i nie pasował do całości, ale taka moda… Za
to wyeksponowane na nim albumy z rodzinnymi fotografiami są przepiękne.
Dalej mamy kolejne pomieszczenie, a
jest nim buduar. Tu odpoczywano w czasie balu, pito kawę, dyskutowano czy też
jadano desery po obiadach, na które było się specjalnie zaproszonym. Oba
pomieszczenia były połączone ze sobą za pomocą drzwi rozsuwanych, ukrywanych w
ścianie. Ten pokój miał wystrój bardziej kobiecy, o czym świadczą i obrazy na
ścianach i pejzaże z cyklu sielskie życie w pałacowych ogrodach.
Tuż za buduarem znajduje się
jadalnia, czy też inaczej pokój stołowy, gdzie oczywiście najważniejszym meblem
jest stół: duży, owalny i rozsuwany tak, że w razie licznych gości, mogło przy
nim usiąść nawet do 24 osób. Oczywiście zgodnie z panującą modą, meble miały tu
za zadanie nie tylko zdobić wnętrze, ale też spełniać funkcje praktyczne.
Najczęściej w okazałym kredensie przechowywano porcelanę, srebra, a także
obrusy, bieżniki czy serwetki.
Z pewnością duże wrażenie w tym
pomieszczeniu robi kaflowy piec. Jest pięknie dekorowany i ma tyle szczegółów,
że trudno oderwać od niego wzrok. Mnie zachwycił absolutnie. Nie dość, że
stanowił wspaniałe dzieło, to jeszcze dawał przyjemne ciepło w chłodne dni.
Tuż obok niego stoi stołowy
fortepian, przy którym umilano sobie czas. Zapewne ci, którzy zasłuchiwali się
w muzyce, siedzieli w kącie na neorenesansowej cassapance, czyli ławie z
oparciem, bogato zdobionej zgodnie z dekoracjami epoki kajzerowskiej, a więc
stylu niemieckiego z pogranicza wieku XIX i XX (a dokładniej między 1871
r.-1914 r.) u nas znanego jako styl eklektyczny.
Aby posiłki lepiej się jadło, w
pokoju stołowym przeważają obrazy z pejzażami i martwą naturą.
Kolejne pomieszczenie u bogatej
rodziny to gabinet męski. Da się to wyczuć po trofeach myśliwskich na ścianach,
przyborach i sprzętach, które zazwyczaj przydatne były panom domu. Na dużym
biurku znalazły się też nowinki techniczne tamtych czasów jak telefon i maszyna
do pisania. Taka stara wersja smartfona i komputera J. Całość dopełniał stolik do gry w
karty czy też szachy oraz wygodna kanapa z fotelami.
Do tej pory przechodziliśmy przez
pomieszczenia dla dorosłych. Teraz pora na pokoik dziecięcy. Ach marzenie mieć
taki pokoik. Oczywiście jest on pełen zabawek i miałam nieodparte wrażenie, że
należy do małej dziewczynki, której zabawa „w dom” nigdy się nie znudzi. Pokój
ten był odizolowany od reszty pomieszczeń i nie można było wejść do niego z
korytarza. Dbałość o małe mebelki do zabawy jak i te normalne, przystosowane do
potrzeb dziecka sprzęty, wskazują na klasę wyższą rodziców.
Parawan chroniący przed poparzeniem się wrzątkiem z czajnika, który stał na piecyku, popularnej kozie
Oprócz zabawy
zadbano też o stolik do nauki w domu. Zapewne jakaś nauczycielka czy też
inaczej guwernantka, wtłaczała do małej główki wiedzę przydatną młodej panience
lub uczyła francuskich słówek, by w przyszłości młoda dama mogła zabłysnąć na
salonach.
Ostatnim pomieszczeniem w tym
mieszkaniu jest sypialnia właścicieli. Głupio tak zaglądać do małżeńskiej
sypialni, ale co tam, wejdźmy na moment. Oczywiście najwięcej miejsca zajmuje
tu łóżko, a właściwie dwa złączone ze sobą, zasłane ozdobnie. Nad nim
zawieszono dywan, a na nim święte obrazki. Pod oknem stoi toaletka dla pani domu a na niej
przybory toaletowe. Obok stolik przygotowany na śniadanie zaprasza na ciepłą
herbatę i rogalika z domową marmoladką. Zwyczaj nakazywał, by małżonkowie razem
w sypialni spożywali śniadanie. Po drugiej stronie pokoju stoi umywalka z
lustrem i porcelanowym kompletem toaletowym.
Oprócz misy z dzbanem na uwagę
zasługuje tu bidet oraz puf z „naczyniem nocnym”. W czasie intymnych toalet kąt
ten był zasłaniany parawanem. Oczywiście w zamożnym domu nie mogło zabraknąć
szezlonga, na którym można było w ciągu dnia odpocząć, bez naruszania zasłanego
łoża.
I znów wychodzimy na korytarz. Długi
i wąski oddzielał część reprezentacyjną od części dla służby.
Całe to mieszkanie, z powodzeniem
mogło by zagrać w nowej wersji „Godziny pąsowej róży”. Aż prosiło się o
zajrzenie za róg pokoju, w którym gosposia Genowefcia strofowałaby niepokorną
Andę.
Oczami wyobraźni widziałam młodą służącą, ubraną w czarną suknię i biały fartuszek i czepek, podającą parasol właścicielowi domu lub rękawiczki pani domu tuż przed ich wyjściem do teatru na przykład. Heh, ma się tą wyobraźnię :)
Miejsce na listy na górze i gazety na dole. Pod spodem telefon, jaki jeszcze ja pamiętam, jak był w użyciu
Pora jednak wpaść do sąsiadów,
czyli średniozamożnego mieszczaństwa.
Najpierw witają nas w przedpokoju.
Niby także wąski i długi i pełniący te same funkcje co u bogatych właścicieli,
ale jakby nieco skromniejszy w wystroju.
Z przedpokoju wchodzimy do pokoju
stołowego. Wydaje mi się taki swojski. Jadalnia jest oczywiście wyposażona w
stół, najważniejszy mebel w tym pokoju. Tuż za drzwiami urządzono kącik pana
domu. Tu w spokoju mógł oddać się lekturze, grze w szachy czy też posłuchać
radia. Mam wrażenie, że mogłabym zaanektować ten kąt J.
Zaraz za pokojem stołowym jest
salonik pani domu. Jest utrzymany w jasnej kolorystyce. Całość dopełniają meble
zrobione w latach 20. XX w. w stylu biedermeierowskim. Zapewne pani domu
odpoczywała przy muzyce z gramofonu bądź pisała listy przy zgrabnym biureczku.
Bibeloty w przeszklonej witrynie, gramofon i fotel z kocem - kącik wypoczynkowy pani domu otoczonej muzyką i ulubionymi przedmiotami dawał moment relaksu od codziennych spraw
Z pokoju tego można było przejść do
sypialni gospodarzy. Znów zaglądamy w najbardziej prywatną część mieszkania.
Ale tym razem w pokoju tym możemy dostrzec kilka funkcji. Oprócz sypialnianej,
w której i tu główną rolę gra łóżko z lalką na środku, jest też pokój
wypoczynkowy, kącik łazienkowy oraz pokój dziecinny. Także i tu nie brakuje
szezlonga. Toaletka pani domu wyposażona jest w przybory toaletowe.
Nad
łóżeczkiem dziecięcym wisi sielski krajobraz, obok leżą zabawki, lalki i misie,
zapewne ulubione zabawki dziecięcia.
Mój wzrok podąża na szczyt szafy, na
której leżą podróżne kufry oraz pudła na kapelusze. Zdecydowanie w sypialni tej
jest ciaśniej niż u bogatszych sąsiadów.
W mieszkaniu średniozamożnego
mieszczaństwa, do którego jakoś mi tak bliżej uczuciami, zaglądamy do kuchni.
Tu znów tego dnia widzę typową śląską kuchnię. Jest biała z kaflowym piecem, na
którym ustawiono żeliwne rondle i brytfany. Pod kuchnią stoi węglarka z węglem
i narzędziami do pieca oraz wiadro z zapasem węgla oraz drewna. Prosto z pieca
wykładano na stół jedzenie, które być może przygotowywano również na wysuwanej
z kredensu kuchennego, stolnicy.
Informacja dla młodych czytelników: dawniej tak właśnie mielono mięso - przykręcaną do blatu maszynką (jeszcze mam taką w domu) Mnie spodobał się tu ozdobny młynek na kawę
Całość wystroju uzupełniają tu pojemniki na
przyprawy, młynki do kawy, pokrywki i sprzęty kuchenne, wykorzystywane w jak
zwykle gwarnej kuchni. Bo przecież życie toczyło się zwykle w kuchni. O tym
świadczy też mały stołeczek pod piecem, tzw. ryczka, na którym siadywano i
słuchano ploteczek a także zdejmowano buty. Obok blaszana umywalka z lustrem
służyła panu domu do golenia. W kuchni wiszą makatki z płótna, haftowane,
często posiadające jakieś sentencje typu: „Nie mów nikomu, co się dzieje w
domu” lub odnoszące się do religii i wiary jak „Pod Twoją obronę uciekamy się”.
No dobrze, pora wyjść już na
zewnątrz. Mam mieszane uczucia. Miesiąc wcześniej odwiedziłam podobne wnętrza w
Białymstoku i byłam zachwycona. Tym razem owszem, zaspokoiłam głód przenoszenia
się w czasie, ale znowu pojawił się tu mały zgrzyt. Po pierwsze tutaj każde
pomieszczenie powydzielane było sznurami, co od razu stwarzało strefę
komunikacyjną i czysto muzealną. W Białymstoku tego nie było, więc miało się
wrażenie, że faktycznie wchodziło się do kogoś w odwiedziny. Ale to jeszcze
można przeżyć. Natomiast odniosłam wrażenie, że pan, który otwierał te
pomieszczenia nie był tym faktem zadowolony. Stwarzał wrażenie człowieka,
któremu trzy kobiety śmiały przeszkodzić w spokojnym dniu. Czułam się nieco
poganiana jego wzrokiem i przez to pośpiesznie przechodziłam z jednego
pomieszczenia do drugiego. To duży minus, bo jeśli by się troszkę postarał, to
mógłby jeszcze coś od siebie dodać a propos tych wnętrz i pytań, jakie
niewątpliwie cisną się turyście na usta. W tym wszystkim dziwiłam się, że nie
kazano mi założyć filcowych kapci. Pachniało starą epoką. No w końcu
przeniosłam się nieco w czasie…
Wychodzę znów na skąpaną w słońcu
ulicę. Cieszę się, że mój plan na spędzenie jednego dnia w Katowicach, jak do
tej pory układał się po mojej myśli. Uśmiechnięta powędrowałam przed siebie. I
chyba ten uśmiech nie znikał mi z twarzy, bo nagle jakiś przechodzień również
się uśmiechnął i życzył mi dobrego dnia J
Po drodze wstępuję na ulicę Mariacką,
która została przekształcona w deptak.
Prowadzi ona do Kościoła Mariackiego,
czyli Kościoła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny w Katowicach.
Jest to najstarszy, zachowany kościół katolicki w śródmieściu Katowic.
Zbudowany w 1870 r. według projektu Alexisa Langera z Wrocławia z ciosów
piaskowca śląskiego. Główna bryła świątyni to nawa główna, z przylegającą do
kruchty kaplicą. Wieża kościelna ma 71 m. Parafię erygowano 14 czerwca 1873 r.
Wnętrze kościoła zdobili najwięksi artyści, wśród nich m.in. zięć Jana Matejki
– Józef Unierzyski, twórca dużych płócien i uczeń Mehoffera – Adam Bunsch,
twórca witraży. Obecny ołtarz wykonany jest z trawertynu. Tkaniny w
prezbiterium nawiązują do symboliki maryjnej i do scen z życia Matki
Najświętszej. Ich autorką jest Teresa Michałowska-Rauszer z Katowic. Również
ona zaprojektowała wystrój Kaplicy Najświętszego Sakramentu, w której stoi
kamienna monstrancja, która jest wotum z okazji II Krajowego Kongresu
Eucharystycznego i II Wizyty Duszpasterskiej Jana Pawła II w Polsce.
Chłód świątyni jest bardzo miły, bo
choć jest już popołudnie, to słońce praży niemiłosiernie. Wracam więc, na Aleję
Korfantego. Od Rynku ulica ta wyprowadza mnie wprost na dwa symbole Katowic. A
są to Pomnik Powstańców Śląskich oraz Spodek.
Pomnik Powstańców Śląskich to po
Śląsku Dynkmal Ślůnsckich Powstańcůw. To największy pomnik w kraju, upamiętnia
trzy powstania śląskie, prowadzące do przyłączenia Śląska do Polski. Odsłonięto
go 1 września 1967 r. Autorami jego byli prof. Gustaw Zemła (rzeźbiarz) oraz
Wojciech Zabłocki (architekt). Te trzy orle skrzydła ufundowało społeczeństwo
Warszawy dla społeczeństwa Górnego Śląska. Uśmiecham się, bo przecież jestem w
tej chwili, Warszawianką na śląskiej ziemi.
Obok rozpoznawalnego pomnika
Katowic, znajduje się park Powstańców Śląskich, w których odnajduję także
pomnik generała Jerzego Ziętka, który był politykiem, posłem oraz wojewodą
katowickim. Miał zwolenników i przeciwników, jak to w polityce, ale co mu się
chwaliło to fakt, że z ludźmi rozmawiał ponoć po śląsku.
Przy rondzie bezsprzecznie uwagę
przyciąga nowoczesna budowla, która każdemu przywodzi na myśl Ufo, a dokładniej
latający pojazd kosmiczny, który przypadkiem wylądował w centrum miasta. A jest
to tylko hala widowiskowo-sportowa, zwana potocznie Spodkiem. Stowarzyszenie
Architektów Polskich w 1959 r. ogłosiło konkurs na wykonanie tejże hali.
Zwycięzcami tego konkursu zostali projektanci z… Warszawy J: Maciej Gintowt, Maciej Krasiński i
Jerzy Hryniewiecki, a wykonawcą był Andrzej Żórawski. Zespół ten współpracował także
przy budowie Supersamu, pawilonu handlowego w Warszawie (z 1962 r.), pierwszego
tego typu obiektu w Polsce, a który wspominam z nutą nostalgii, gdyż w 2006 r.
został rozebrany. Wracając do Spodka to powstał on w miejscu dawnej hałdy
hutniczej. Pierwsze prace ruszyły w 1964 r., a ukończono w 1971 r. Jest to pierwsza,
w skali światowej, tak śmiała realizacja projektu. Stalowa konstrukcja kopuły,
ważąca 300 ton, połączona jest z zewnętrznym, stalowym pierścieniem za pomocą
120 lin, tworzących kratownicę i na tym nałożone jest pokrycie dachowe. Z
zewnątrz hala przypomina latający spodek (stąd nazwa), a w środku łączy funkcje
sportowe z widowiskowymi, w zależności od potrzeb. Do niej przylega też
lodowisko. W Spodku organizowane są mecze, koncerty, konferencje czy też rewie
i imprezy okolicznościowe. W 1987 r. swój pierwszy koncert w Polsce dał tu
zespół Metallica, z kolei zespół Modern Talking (moja młodość!!!) wracał tu
kilkakrotnie. W katowickim Spodku występowało wielu artystów światowej sławy
jak np. Jean Michele Jarre, Leonard Cohen czy Slash (z tą swoją burzą włosów i
gitarą niedbale przerzuconą przez tors), wiele zespołów jak: Depeche Mode czy
Genesis, ale też naszych rodzimych wykonawców: Perfekt, Lady Punk, Hey czy Dżem
(wszystkich przesłuchałam, zapamiętałam, nie rzadko nuciłam na całe gardło).
No dobrze, nie samą duchowością
człowiek żyje. Czasem trzeba wrzucić coś na ruszt. Zgłodniałam, więc
postanawiam iść na typowy śląski obiad. Myślę sobie, że w okolicy tak
turystycznej, w jakiej znajduje się Spodek, to na pewno coś się trafi. Jak
mawia stare porzekadło: „Koniec języka za przewodnika”, zaczepiam przechodniów i pytam, gdzie tu mogę
zjeść typowy śląski zestaw: kluski śląskie, roladę i modrą kapustę. I tym samym
wprawiam w zaskoczenie rdzennych mieszkańców Katowic (uprzednio pytam, czy są z
tego miasta). Wskazują mi pizzerię, pierogarnię, naleśnikarnię, dania włoskie,
meksykańskie i pewnie długo bym mogła wymieniać, gdyby nie fakt, że uparłam się
na śląską roladę. A to feler… W końcu idę do knajpy, która jest po
środku ronda i przeszkadzam właścicielom w obiedzie J
(nie był śląski J). Oni także nie wiedzą,
ale wie ich kucharz. Tym samym wkraczam w świat garmażerii
od kuchni. Heh, zwiedzam ciekawe miejsca, ale na zapleczu restauracji jeszcze
mnie nie było. Budzę zdziwienie innych kucharzy, kiedy mój przewodnik prowadzi mnie przez kuchnię do tylnego wyjścia
by łatwiej mi wytłumaczyć gdzie mam iść. I tak trafiam wreszcie do sympatycznej
gospody, gdzie bez zastanowienia recytuję kelnerce moje kulinarne marzenie na
dziś. Teraz czas na obiadek. Delektuję się chwilą odpoczynku, jednakże nie
działa klima, więc nieco płynę, a obiad też gorący.
Posilona ruszam z powrotem w kierunku
rynku i podjeżdżam tramwajem do dworca. Mam jeszcze chwilkę czasu, więc wchodzę
na herbatkę przy samym dworcu. Stąd już prosto na peron. Mój pociąg już stoi.
Odnajduję swoją miejscówkę. W przedziale jestem sama. Siedzę i uśmiecham się
sama do siebie. Ten dzień spożytkowałam na maxa. I mimo upału nie czuję się
zmęczona. Chwilę później wsiada jakiś człowiek do mojego przedziału i od razu
zasypia. Na kolejnym przystanku dosiada się kobieta i tak dojeżdżam do stolicy.
Wciąż się uśmiecham. I kto powiedział, że marzenia się nie spełniają? Nawet
jeśli dotyczą górniczego osiedla w kraju o nazwie Polska. Ja właśnie moje małe
podróżnicze marzenie spełniłam. Teraz kolej na następne, ale jakie one będą –
nie wiem sama, ale na pewno do zrealizowania. Bo chcieć, to móc, prawda? Zatem do
zobaczenia gdzieś w drodze!
KONIEC
Dzięki za ciekawą wycieczkę! :) Nie dojechałam do Katowic, a wybierałam się kiedyś... trzeba nadrobić.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Myślę, że Katowice są niesłusznie pomijane jako cel turystyczny sam w sobie, a to naprawdę atrakcyjne miasto. Mam nadzieję, że jeszcze do niego wrócę. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńUważam, że Śląsk (jak i wiele innych miejsc w Polsce) ma dużo do zaoferowania i warto poznawać jego zakamarki na własną rękę. :)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Czasem warto wybrać się poza utarte ścieżki, bo można odkryć coś fajnego, pięknego, wartościowego i niezapomnianego. Osobiście przeprosiłam się z muzeami wszelkiej maści. Może trzeba było do tego dorosnąć? Uściski :)
UsuńCiekawa wycieczka nawet nie wiedziałem że tyle pięknych miejsc jest w Katowicach,muzeum fantastyczne.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMyślę, że odkryłam malutki skrawek tego, co jeszcze można zobaczyć w tym mieście. Ale i tak jestem zadowolona, że dane mi było zobaczyć choć tyle, a miałam jedynie osiem godzin na śląski "szłapzug". Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńBardzo fajna wycieczka :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajna :)Do dziś uśmiecham się na jej wspomnienie. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńCzyli jest problem żeby zjeść w Katowicach prawdziwy śląski obiad? :) trzeba było szukać starego dobrego baru mlecznego , tam by pewno podali kluski ślaskie :) Chciałem jeszcze nawiązać do tego pana pracującego w muzeum... Ja niestety też spotkałem się z takim podejściem do indywidualnych zwiedzających w jednym takim obiekcie...Poczułem się wtedy jak intruz który zakłóca święty spokój pana kustosza :) No cóż , może nie każdy powinien tam pracować a szczególnie jeśli nie lubi swojej pracy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Problem dało się rozwiązać ;) A jeśli chodzi o tego pana... no cóż, może miał kiepski dzień, może z powodu upału źle spał w nocy i tu jeszcze przyjeżdża taka mała z plecakiem i mu nie daje odpocząć? :) Mimo wszystko polecam ten obiekt, bo warto. Pozdrowienia ślę :)
UsuńPost pokazujący, jak przez umiejętne połączenie opisu i zdjęć (bardzo udanych) można u czytelnika wzbudzić chęć zobaczenia pokazywanego miejsca. Przynajmniej ja takiej ochoty nabrałem, bo chociaż do Katowic mam ok. 20 km, to bywam tam stosunkowo rzadko. Nawet nie widziałem jeszcze dworca kolejowego po przebudowie. Rynek wreszcie skończono remontować, więc może jutro pojadę zobaczyć jak to wszystko teraz wygląda. To muzeum też bym obejrzał, bardzo ciekawe te wnętrza. Tak jak napisałaś, można przenieść się w czasie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Dziękuję :) Tak to zwykle bywa, że jak coś mamy najbliżej, to mamy najdalej ;) Ale wszystko da się nadrobić. A muzeum jest na ul. Szafranka 9. Przy wejściu stoi (a przynajmniej wtedy stał) odlany z brązu Witkacy. Za to wewnątrz to już zupełnie inny świat... Ściskam w iście wiosennym duchu :)
UsuńDo tej pory Katowice zwiedzałam tylko przejazdem. Jeśli pojadę na Śląs to głównie po to, aby posłuchać gwary:)
OdpowiedzUsuńW centrum Katowic tej gwary to mało słyszałam, za to na Nikiszu dało się jej trochę posłuchać, zwłaszcza, że okna były pootwierane, więc słyszałam jak ludzie do siebie mówili "po swojemu" :) Serdeczności.
UsuńStudiowałem w Katowicach jakiś czas. Znam miasto dobrze, ale trzeba przyznać że ostatnio bardzo wyładniało - mniej górnictwa w nim a więcej dobrze rozumianej burżuazji.
OdpowiedzUsuńWiesz, myślę, że jak miasto ładnieje to akurat duży plus. Gorzej jakby zbierało tylko negatywne opinie i nikt by z tym nic nie robił. Ja byłam bardzo zadowolona z wycieczki, spacer po mieście zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńHej hej, a ja znam dobrze Katowice - samo śródmieście rzecz jasna, ale gdzie można by zjeść śląski obiad to do tej pory nie mam pojęcia i za dopięcie tego należą Ci się brawa ;)!
OdpowiedzUsuńŚląski obiad dopadłam dopiero w restauracji Wiejska Chatka przy Placu Grunwaldzkim. I to też dzięki kucharzowi z innej restauracji. Ale fakt - to zadanie to było wyzwanie ;P Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńJa w Katowicach najbardziej kocham te kamienice. Łażę i się zachwycam tymi fasadami ;3 to prawda że Rynek jest niefajny, te tramwaje... :( I budynki współczesne okropne. Do Muzeum Historii Katowic muszę się wybrać koniecznie po tym co tu przeczytałam :D Kościół Mariacki też uwielbiam, bardzo ładny jest też ewangelicko-augsburski przy ul.Szkolnej :)
OdpowiedzUsuńTeraz na Rynku może troszkę ładniej, bo jest jarmark świąteczny i szopka :)
Pozdrawiam :)
Witaj :) Kamienice - fakt, mają przepiękne fasady, czasem potykałam się, bo zadzierałam głowę do góry, żeby popatrzeć. Muzeum polecam, jeśli jeszcze nie byłąś tam, bo to miłe miejsce, żeby spędzić ta czas, o ile nikt nie będzie poganiał.
UsuńZwykle okres około Świąt Bożego Narodzenia to radość, kolory, lampki i czasem śnieg, więc wszystko to razem potrafi przesłonić nawet najbrzydszą brzydotę :P Wesołych Świąt! I zapraszam, rozgość się na blogu ;)
Blog naprawdę ciekawy, bardzo się cieszę że go znalazłam :) Dziękuję i również życzę wesołych Świąt! ;)
UsuńJest mi bardzo miło :) Niech Brodaty o Tobie nie zapomni w Wigilię ;)Pozdrawiam serdecznie.
Usuń