Jeziorka, fantazyjne skały
i zamek na deser,
czyli co Duśka robiła
w czasie pandemii koronawirusa
Trzy lata temu, w dobie pandemii, kiedy już można było wchodzić do lasu (wiem, absurdalnie to brzmi, ale tak było), wybrałam się właśnie w Rudawy. Chcąc wyrwać się z szarej, zamaskowanej rzeczywistości, pojechałam po trochę koloru i ten znalazłam we wsi o wdzięcznej nazwie Wieściszowice (heh, dobra nazwa dla obcokrajowca :) ). To stamtąd prowadzi zielony szlak turystyczny na Wielką Kopę i przebiega dokładnie obok kolorowych jeziorek.
Był piękny, złoty październik. Za kilka dni miałam rozpocząć nową pracę, choć u tego samego pracodawcy, ale w innym miejscu i z innymi obowiązkami. Wyjazd miał choć na chwilę złagodzić zszargane nerwy. I udało się.
O kolorowych jeziorkach słyszałam już od wielu osób, ale nigdy nie było mi tam po drodze, aż wreszcie mogłam w to miejsce pojechać. I radość była przeogromna.
W rzeczywistości jeziorka to cztery stawy, rozlokowane u podnóża Wielkiej Kopy, a które powstały w dawnych poniemieckich kopalniach pirytu. Stąd też takie ładne zabarwienie tych jeziorek i ich nazwy. Purpurowe Jezioro to wynik dawnych wyrobisk największej i najstarszej kopalni, nazwanej Hoffnung z 1785 roku, największe i chyba najbardziej urocze to Jezioro Szmaragdowe (lub Niebieskie, Lazurowe, Błękitne), które powstało po kopalni Neues Glück z 1793 roku, a także Jezioro Zielone (zwane też Czarnym), które zawdzięczamy kopalni Gustav Grube z 1796 roku. Jest też Jezioro Żółte, ale ono okresowo wysycha.
Jeziorko Żółte położone jest najniżej ze wszystkich jeziorek. Żółty kolor wody związany jest ze składem chemicznym otaczających skał wapnia i siarki. To tu pomiędzy XVIII a XIX w. wydobywano łupki pirytonośne.
W kopalniach tych wydobywany był w latach 1785 - 1925 piryt, przerabiany potem na kwas siarkowy. Zabarwienie wody w jeziorkach zależne jest od składu chemicznego podłoża. Głównie jest to miedź i żelazo, ale można znaleźć tu także inne pierwiastki. Woda jednak nie ma zapachu siarki. Tyle geologia, a dla przeciętnego turysty to po prostu ładna okolica, spokojna i ciekawa dla oka.
Smaczku dodaje fakt, że wszystkie zbiorniki wodne znajdują się na różnych wysokościach. Aby dostać się do kolejnych stawów, należy powspinać się lekko przez leśne ścieżki. Najniżej, bo na wysokości 555 m n.p.m. leży Jeziorko Żółte, za nim jest Jeziorko Purpurowe na 560 m n.p.m. Dalej mamy Jezioro Szmaragdowe na wysokości 635 m n.p.m. i najwyżej położone Jeziorko Zielone, na 730 m n.p.m., do którego jednak nie doszłam, ale ponoć nie mam czego żałować, bo wygląda jak zwykła kałuża.
Jeziorko Purpurowe swą nazwę zawdzięcza kolorowi wody. Intensywność barwy wody zależy od ilości związków mineralnych w niej rozpuszczonych, które powstają w skutek wietrzenia i rozkładu pirytu czyli siarczku żelaza. W zasadzie woda to roztwór kwasu siarczkowego, więc kąpiel w nim jest niewskazana ;)
Wyrobisko po dawnej kopalni "Nadzieja" pozostaje nieczynne od 1902 roku. Wydobywany piryt ma złoty, metaliczny połysk i dlatego często nazywany jest "złotem głupców". Nazwa "piryt" pochodzi od greckiego słowa "pyr" oznaczającego "ogień" lub od słowa "pirytes", oznaczającego "iskrzący". Wiąże się to z tym, że piryt jest minerałem, który iskrzy się po uderzeniu o stal.
Błękitne Jeziorko, zwane też Szmaragdowym Jeziorkiem. Swój kolor zawdzięcza glonom rozwijającym się w czystej i dobrze naświetlonej wodzie, stale dostarczanej przez potok Mienica.
Tu, gdzie teraz znajduje się Szmaragdowe Jeziorko, dawniej była kopalnia "Nowe Szczęście" (1793 r.) Z uwagi na powolne wyczerpywanie się złoża a także słabą opłacalność wydobycia, zdecydowano w 1902 roku o jej zamknięciu.
Jeziorko Błękitne porasta wokół bujna roślinność i tym samym jest bardzo dobrym środowiskiem do życia różnych gatunków płazów, które są tu pod ochroną.
Kolorowe Jeziorka stanowią łatwy cel wycieczek okolicznych mieszkańców, ale także znane są już w świecie, więc nie dziwią autokary stojące na parkingu, we wsi. Najlepiej jest wybrać się tam z samego rana i jesień jest chyba najbardziej uroczą porą roku, by dostrzec piękno tego kącika Polski. Dodam także, że Kolorowe Jeziorka, choć nie są naturalnymi formacjami wodnymi, znalazły się na liście nowych 7 cudów Polski. Mnie to przekonało do odwiedzin. Polecam.
Tego dnia, nie tylko jeziorka zachwyciły. Po tym, jak znalazłam się na Przełęczy pod Średnicą, powędrowałam w kierunku najwyższego szczytu Rudaw Janowickich, a mianowicie na Skalnik (945 m n. p. m.). Góra ta wchodzi w skład Korony Gór Polskich. Dla mnie to był kolejny szczyt do mojego projektu KGP, otwartego lata świetlne temu. Nie ścigam się po pieczątki do specjalnie do tego dedykowanej książeczce, nie "zaliczam" kolejnego szczytu w krótkim odstępie czasu. Projekt otworzyłam sobie na długo przed tymi wyścigami.
Dziś już napisy zaciera czas, a szkoda, że nikt nie pomyśli o odrestaurowaniu niemych świadków historii
I teraz na spokojnie wędrowałam sobie po kopulastej górce, która ma dwa wierzchołki. Jeden ukryty w lesie, o czym informuje tylko przybita na drzewie tabliczka i drugi nieco dalej, gdzie jest już i pieczątka i solidna tablica informacyjna. Z tego miejsca nie ma żadnych widoków, drzewa wszystko zasłaniają.
I zejście na drugi wierzchołek, gdzie stoi tablica, a w budce obok mieści się pieczątka dla zdobywców szczytów
Natomiast na wierzchołku południowo - zachodnim, znajduje się grupa skałek o fantazyjnych kształtach. Najwyższa z nich to Ostra Mała, skąd już można podziwiać panoramę na prawie całe Karkonosze, Kotlinę Jeleniogórską, Pogórze Izerskie, Góry Wałbrzyskie, Kaczawskie, Kamienne i Sokoliki. Śmiem twierdzić, że stąd są lepsze widoki, niż ze szczytu Skalnika, który całkowicie skryty jest przez las. Mieczysław Orłowicz, wielki popularyzator turystyki (zresztą jego imieniem nazwany jest Główny Szlak Sudecki), w 1947 roku nazwał szczyt Kamieniem Fryzów. Potem krótko nazywano go Skalniakiem, a dopiero potem przyjęła się nazwa Skalnik, która jest używana do dnia dzisiejszego. Choć tak po prawdzie, to Ostra Mała jest bardziej skalna, niż Skalnik. Na jej szczycie jest punkt widokowy z naprawdę fajną panoramą.
Smaczku okolicy dodaje także grupa granitowych skałek, zlokalizowana niedaleko szlaku, którą zwą Końmi Apokalipsy. Skały swym kształtem przypominają ponoć konie, ale choć mam bujną wyobraźnię i czasem trudno mi ją trzymać w ryzach, to ja tu koni za nic nie mogłam dostrzec. Taką nazwę dla grupy czterech skał nadali harcerze z obozu w Strużnicy, którzy pomagali gasić pożar traw, które zajęły się ogniem wokół skał.
A skoro mowa o skałkach... Leśną drogą przemaszerowałam do Starościńskich Skał. Zawsze skały leżące po środku lasu, pobudzają wyobraźnię. Kojarzą się głównie z zamkami, skąd inąd słusznie, ale też stanowią zagadkę, czy aby nie kryli się w nich przestępcy, rozbójnicy i wyjęci spod prawa. W jesiennej scenerii wygląda to wtedy naprawdę magicznie. Sudety w ogóle są malownicze, a Starościńskie Skały przypadły mi do gustu. Wznoszą się one na terenie Rudawskiego Parku Krajobrazowego, na wysokości 718 m n.p.m. Skały wysokie na ok. 20 m tworzą zwartą grupę, która przywodzi na myśl kamienne miasteczko. Mamy tu okienka, fantazyjne kształty, kominki, iglice czy kociołki wietrzeniowe. Żeby można było pochodzić po tych skałach i terenie wokół, wytyczono ścieżki oraz wykuto kamienne stopnie. I tu trochę historii...
Starościńskie Skały - w ich obrębie najwyższa skałka osiąga ponad 30 m wysokości, pozostałe od 8 do 15 m. Stanowią one bardzo dobry materiał dla wspinaczy, którzy wytyczyli tu sporo dróg o różnej skali trudności.
Niektóre skały przypominają tajemne warownie, inne swym układem przypominają małe skalne miasteczko z wąskimi ulicami
W 1822 roku, księżna Maria Anna Amalie von Hessen - Homburg i jej mąż, książę Wilhelm Hochenzollern idąc wzorem ówczesnej epoki, stworzyli romantyczny park krajobrazowy. Starościńskie Skały wpisywały się wprost idealnie w założenie. Aby miejsce romantycznych uniesień było bardziej dostępne, właśnie wtedy przez okolice poprowadzono szlaki, wykuto stopnie, a najwyższy punkt widokowy zabezpieczono barierką. Ponieważ park był podarowany księżnej przez męża, w hołdzie dla niej nazwano to miejsce Skałą Marianny (Mariannenfels), a żeby wszyscy widzieli, na samej górze dodano miedziane litery nazwy, dziś już nie istniejące, podobnie jak figura żeliwnego lwa, zdobiącego najwyższą górę, która została okrzyknięta Lwią Górą. Lew pilnował tych skał jeszcze do lat 70. XX w., potem został strącony (podobno ważył około 300 kg, to dziwne, że ktoś go strącił, bardziej wiarygodne jest to, że sam spadł w wyniku np. uderzenia pioruna, poluzowania skał itp.) ze skalnej półki, pękł i od tego czasu na próżno go tam szukać.
Ze Skał Starościńskich można podziwiać rozległą panoramę Karkonoszy, Gór Izerskich, Gór Kaczawskich, no i oczywiście najbliższe Rudawy Janowickie. Tu naprawdę jest romantycznie!
Zresztą w okolicy pełno jest całych grup skał o fantazyjnych kształtach, które mają swoje nazwy. I tak mamy zwierzęce odnośniki, jak lwa, wielbłąda, ślimaka czy żółwia, mamy też Kredens, Czaszkę czy Leśną Igłę. Wyobraźnia z pewnością buzuje tu na najwyższych obrotach. Z całą pewnością do najbardziej znanych i podziwianych grup skał należą Piec oraz Skalny Most.
Piec to najbardziej okazała i najwyższa granitowa skała pośród innych formacji skalnych. Ma przeszło 30 m wysokości i znajduje się 570 m n.p.m. Jej nazwa prawdopodobnie wywodzi się z jej kształtu. Od strony potoku, który wpada do rzeki Janówka, skała ma okazały okap, pod którym często chowali się mieszkańcy tych terenów. Na szczycie Pieca znajduje się punkt widokowy, na który się już nie wdrapałam.
Zresztą w okolicy pełno jest całych grup skał o fantazyjnych kształtach, które mają swoje nazwy. I tak mamy zwierzęce odnośniki, jak lwa, wielbłąda, ślimaka czy żółwia, mamy też Kredens, Czaszkę czy Leśną Igłę. Wyobraźnia z pewnością buzuje tu na najwyższych obrotach. Z całą pewnością do najbardziej znanych i podziwianych grup skał należą Piec oraz Skalny Most.
Piec to najbardziej okazała i najwyższa granitowa skała pośród innych formacji skalnych. Ma przeszło 30 m wysokości i znajduje się 570 m n.p.m. Jej nazwa prawdopodobnie wywodzi się z jej kształtu. Od strony potoku, który wpada do rzeki Janówka, skała ma okazały okap, pod którym często chowali się mieszkańcy tych terenów. Na szczycie Pieca znajduje się punkt widokowy, na który się już nie wdrapałam.
Tuż obok znajduje się Skalny Most. I to właśnie ta skała budzi największy zachwyt. A właściwie grupa skałek, położona na wysokości 600 - 620 m n.p.m. Nie trudno się domyśleć, że skoro jest to most, to skały muszą być złączone. I łączy je wąska grzęda skalna, długości do 30 m a wysokości do 20 m. Pionowe spękania skał dodają tylko urody. Nie ma tu pięknych widoków przez skalne okno, ale jest iglica, która stanowi najwyższy punkt tej skalnej formacji. A wszystkie te cudowności nie są wyryte w wapiennej skale, a w granicie! Skalny Most jest dobrą skałą dla wspinaczy. Na jej ścianach poprowadzono około 30 dróg wspinaczkowych.
Jedna z najładniejszych i najbardziej spektakularnych grup skał w Rudawach Janowickich - Skalny Most
I takim sposobem, w ładnych okolicznościach przyrody, wyłania nam się w lesie skalna brama, która nie jest naturalną formacją stworzoną przez Naturę. Oto bowiem, pośród zieleni, odnajduję ruiny zamku Bolczów. To zdecydowanie wisienka na torcie tego dnia, choć przyznaję, że wówczas cały weekend był obfity w niespodzianki zarówno widokowe, jak i architektoniczne.
Posiadłość rycerskiego rodu Boliców lub Bolczów albo jeszcze Bolców. Pierwsza wzmianka o nim pochodzi z 1375 roku
Zamek Bolczów (z niem. Bolzenschloss, następnie Bolkoschloß czy Bolzenstein) znajduje się około 15 km od Jeleniej Góry. Zamkowe mury wznoszą się na naturalnych skałach na wysokości ok. 561 m n.p.m. Nie dziwi fakt wykorzystania naturalnego terenu do budowy warowni. Praktyka ta była stosowana z dawien dawna. Tutaj wykorzystano dwie skały i połączono je murami. Ze stanu obecnych ruin można wywnioskować, że na całość kompleksu składał się zamek średniowieczny, w skład którego wchodziły: mury obwodowe, budynek mieszkalny i czworoboczna wieża, część XV w. zamku, z dwoma dziedzińcami oraz muru z otworami strzelniczymi oraz część XVI w., na którą składają się fragmenty barbakanu, basteje oraz wspomniana brama wjazdowa.
Kiedy patrzy się na taką budowlę, zawsze idzie za nią pewna historia. Ktoś to zbudował, ktoś mieszkał, ktoś zdobył, podpalił, zrujnował...
W ruinach zamku Bolczów, który przez kolejnych właścicieli był przerabiany na ówczesne modły, aż do renesansowej siedziby Justusa Decjusza, sekretarza króla Zygmunta Starego (było to w okresie pomiędzy 1537 - 1543)
Powstanie warowni datuje się na 1375 rok. Za inicjatora przyjmuje się dworzanina księcia świdnickiego, Bolka II z rodu Bolczów. Budowę zlecono Clericusowi Bolze, który popierał ruch husycki, więc naturalną koleją losu był fakt spotykania się tu raubritterów, czyli rycerzy, którzy trudnili się napadami na konwoje kupców i podróżnych. Czy to przystawało stanowi rycerskiemu? Nie wiem, ale chwilowy brak wojen i kiepskie plony czasem zmuszały nawet najbardziej dobrych ludzi do rabunku. Z czasem było to ich główne źródło dochodu, nie rzadko też zwieńczone licznymi zabójstwami. I być może właśnie tu znajdowali swe schronienie przed karzącą ręką sprawiedliwości. Ale wracając do zamku...
W pierwszej połowie XV w. zamek ucierpiał w skutek walk wrocławskich i świdnickich mieszczan z husytami. Dopiero na początku XVI w. zdołano go odbudować. I wyposażyć odpowiednio do obrony. Oczywiście, jak to w historiach zamkowych, budowla zmieniała swoich właścicieli. Ponownie ucierpiała w wyniku wojny trzydziestoletniej, aż przyszedł rok 1645, w którym to na zamku zakotwiczyli się na moment Szwedzi. I ten jeden mały moment wystarczył, by wycofujące się wojsko podpaliło warownię. Od tego czasu mamy kolejną malowniczą ruinę dzięki Szwedom.
Dwa wieki później, gdy wzrosło zainteresowanie wycieczkami w teren, co dziś nazywamy turystyką, zaczęto w 1848 roku rekonstruować zamek. Na starych fundamentach powstała niewielka karczma, która mieściła się w budynku w stylu szwajcarskim. Po wojnie, w budynku tym mieściło się schronisko turystyczne, które jednak latami ulegało dewastacji, aż w końcu przestało funkcjonować.
Tego dnia przechadzałam się pomiędzy kamiennymi murami, patrząc na widoki, które dawniej nie były aż tak zasłonięte drzewami. Choć ruiny są zabezpieczone jako trwałe, życie w nich pojawia się z chwilą odwiedzin turystów. Trochę szkoda, że nic więcej tam się nie dzieje, a przecież są tak blisko miasta i innych atrakcji turystycznych. Może jeszcze kiedyś powróci tam gospoda, choćby sezonowa, wówczas będzie to wartością dodaną do weekendowych wycieczek.
Tego dnia przechadzałam się pomiędzy kamiennymi murami, patrząc na widoki, które dawniej nie były aż tak zasłonięte drzewami. Choć ruiny są zabezpieczone jako trwałe, życie w nich pojawia się z chwilą odwiedzin turystów. Trochę szkoda, że nic więcej tam się nie dzieje, a przecież są tak blisko miasta i innych atrakcji turystycznych. Może jeszcze kiedyś powróci tam gospoda, choćby sezonowa, wówczas będzie to wartością dodaną do weekendowych wycieczek.
Wolnym krokiem zeszłam do Janowic Wielkich, gdzie złapałam pociąg do Jeleniej Góry, gdzie miałam nocleg. A co jeszcze podczas mojej weekendowej wycieczki jeszcze widziałam, o tym już powiem Wam w innym poście. Zatem do zobaczenia!
Janowice Wielkie - otoczenie nie powala swoją urodą, ale kolej jeździ tu całkiem nowoczesna i bardzo komfortowa
A oto Kolej Dolnośląska, którą zdarzyło mi się parokrotnie jeździć i złego słowa nie powiem ;) Właśnie tym pociągiem pojechałam do Jeleniej góry na zasłużony odpoczynek.
Rudawy Janowickie, Kolorowe Jeziorka i Zamek Bolczów najlepiej odwiedzić jesienią. Pamiętam naszą jesienną wyprawę w 2006 roku gdzie oprócz pięknych jesiennych kolorów towarzyszyła nam gęsta mgła. Zamek Bolczów spowity mgłą wyglądał trochę jak z horrorów, a na pewno tajemniczo. Od tego czasu Kolorowe Jeziorka stały się znaną atrakcją turystyczną a i ludzi jest tam sporo. Przekonaliśmy się o tym wracając z Karkonoszy chcieliśmy to miejsce pokazać znajomym. Sudety darzę szczególnym sentymentem i lubię tam wracać nawet wirtualnie. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńOoo... zamek we mgle i w środku lasu, to musiał być widok niesamowity! Ja także uważam, że jesień w Rudawach jest najlepsza, wtedy cały jej urok oddają kolory. Pod warunkiem słonecznej i tzw. złotej jesieni. Nasze polskie góry powoli są "zadeptywane", ja już nie jeżdżę co roku w Tatry, jak dawniej. Przerzuciłam się na norweskie szlaki. Jest tam cisza i spokój. A jak się kogoś spotka, to jest jak dawniej w naszych górach. W Rudawach byłam w sumie pierwszy raz i bardzo mi się tam spodobało. Ciągnie mnie w góry, więc staram się podreptać na szlaki, póki jeszcze jest jakaś siła ;) Pozdrawiam wraz ze słońcem, które właśnie świeci nad Warszawą ;)
UsuńTeż byłem w Rudawach jesienią i też, tak jak Wkraj, zastałem zamek Bolczów spowity mgłą. Na dziedzińcu paliło się ognisko, przy którym siedział brodaty człowiek z kotem. Niezapomniany widok. Na mnie ogromne wrażenie zrobiła też Miedzianka, miasto, które zniknęło. Wieczorami czytałem książkę Filipa Springera, którą pożyczył mi właściciel agroturystyki, a za dnia włóczyłem się po zamkach, skałach, jeziorach i Miedziance właśnie...
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej żałuję, że ja nie trafiłam na mgłę nad zamkiem ;) Miedzianka... tak, słyszałam historię tego miejsca. Pierwszy raz opowiedzieli mi ją znajomi, którzy mieszkali w Sokołowsku i zaczęłam dociekać co i jak. Niesamowita historia, jakich wiele można tu odkryć. Wieczory z książką, a za dnia łaziorka po okolicy, to dla mnie połączenie idealne na urlop. Oj, przydałby się.... ;) Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńZakaz wyjścia do lasu... to były czasy ;)
OdpowiedzUsuńRudawy Janowickie są świetne na jesienne wędrówki. Ja od pewnego czasu już bywam tam wspinaczkowo raczej, ale pamiętam kilka fajnych jesiennych wędrówek wśród kolorowych liści :)
Absurd to był. Jak zresztą wiele innych rzeczy. Ale jak już w końcu można było, to Rudawy wydały się idealne ;) Żałuję, że z Warszawy nie mam bliżej w góry, wówczas spacerki w weekend byłyby dla mnie normalnością, a nie małym świętem. Pozdrawiam ciepło! :)
Usuń