TAM, GDZIE DUŚKA ZAWRACA,
CZYLI O WĘDRÓWCE
NA ŚWINICĘ PRZEZ ZAWRAT
2
2
***
Część II: Zawrat – Świnica –
Kasprowy Wierch
Czas przejścia: ok. 3 h (czas
mojej wędrówki)
Szlak: czerwony wiodący granicą
państwa
***
Dobrze mi
siedzieć na Zawracie, choć dziś nieco wieje. Panorama z niego jest wspaniała,
ciężko oderwać wzrok od szczytów, myśli wędrują, ba, nawet gnają po
wierzchołkach, przywołując echo wędrówek z poprzednich lat. Jeszcze ciężej jest
poderwać moją szanowną „J.Lo.” Skoro jednak mam dziś wziąć w ramiona Świnkę, to
muszę iść dalej. Teoretycznie stąd, według szlakowskazu, mam 50 minut. W
rzeczywistości zajmie mi to pewnie dłużej, bo przecież nie będę się śpieszyć.
Czeka mnie teraz dość wymagająca trasa, połączona z łańcuchami i klamrami. Choć
Świnica nie wchodzi w skład Orlej Perci, to jednak szlak na nią posiada
sztuczne umocnienia, straszy chwilami dość stromymi ekspozycjami i pionowymi
podejściami.
Zmuszam się
więc, do wstania, rzucam jeszcze jedno spojrzenie w stronę Tatr Wysokich i
zaczynam schodzenie szlakiem czerwonym. Początkowo idę w dół trawersując
Zawratową Turnię (2247 m n.p.m.), którą mam po swej prawej stronie, a która,
mam wrażenie, próbuje osaczyć mnie swą kamienną ścianą. Nic z tego kochana, nie
dam się i maszeruję dalej.
Kamienny szlak prowadzi mnie wprost na widok Krywania i Zadniego Stawu Polskiego.
Za sobą zostawiam otwartą przestrzeń na Dolinę Piątki. Oddalam się od gwarnej przełęczy i teraz skupiam uwagę na ścieżce.
Miejscami szlak wiedzie po gładkich skałach, co w przypadku deszczu, może, a właściwie jest niebezpieczne. Teraz jednak mam piękną pogodę, co nie znaczy, że mam nie uważać. Co to, to nie. W końcu po mojej lewej stronie mam nieco stromizny. Ludzi mało na szlaku, więc jest spokojnie i cicho. Dziś można naprawdę delektować się wędrówką.
Kamienny szlak prowadzi mnie wprost na widok Krywania i Zadniego Stawu Polskiego.
Za sobą zostawiam otwartą przestrzeń na Dolinę Piątki. Oddalam się od gwarnej przełęczy i teraz skupiam uwagę na ścieżce.
Miejscami szlak wiedzie po gładkich skałach, co w przypadku deszczu, może, a właściwie jest niebezpieczne. Teraz jednak mam piękną pogodę, co nie znaczy, że mam nie uważać. Co to, to nie. W końcu po mojej lewej stronie mam nieco stromizny. Ludzi mało na szlaku, więc jest spokojnie i cicho. Dziś można naprawdę delektować się wędrówką.
Teraz wciąż
towarzyszy mi widok na Zadni Staw Polski, który obchodzę nieco górą. Mimo tego
obraz jest prawie niezmienny. Wciąż biegnę wzrokiem do Krywania, kiedyś w końcu
go dopadnę.
Najbardziej dominujący widok podczas tej wędrówki: Zadni Staw Polski w otoczeniu górskiego muru, z próbującym przez niego zajrzeć Krywaniem
I jeszcze raz ten sam obraz, w słońcu najlepiej widać jak różne odcienie pokazywał tego dnia Zadni Staw Polski
Dochodzę do
pionowej niemalże ściany. Tu, po wyślizganych skałach, przy których na
szczęście są łańcuchy, schodzi kilka osób. Czekam grzecznie aż wszyscy zejdą,
co nie jest wcale takie proste. Kiedy już myślę, że zaraz będzie moja kolej
złapania łańcucha, pojawiają się na górze kolejne osoby. Znów przepuszczam, bo
czasem trudniej jest schodzić, niż wchodzić. I czekam w swojej kolejce. Czas
płynie. I kiedy chwytam chłodny metal, ponownie na szczycie skały stoją
następni i chcą złapać za swój łańcuch. Tym razem proszę, żeby zaczekali, bo
jak będę tu tak wszystkich przepuszczać, to zastanie mnie tu w końcu noc. Na
szczęście turyści się zgadzają i uprzejmie wymieniamy się miejscami na górze
skały. To dość trudny kawałek, zwłaszcza dla ludzi, którzy nie mają siły w
rękach, tu trzeba mocno się zaprzeć i podciągać do góry.
Czasami
szlak to jak wycięte w skale schodki. To ułatwia przejścia.
Z mojej lewej strony przybliża się Walentkowa Grań z Walentkowym Wierchem (2156 m n.p.m.) Są jak mur oddzielający Dolinkę pod Kołem i dalej Dolinę Pięciu Stawów Polskich od słowackiej przestrzeni z Wielką Kopą na czele.
Z mojej lewej strony przybliża się Walentkowa Grań z Walentkowym Wierchem (2156 m n.p.m.) Są jak mur oddzielający Dolinkę pod Kołem i dalej Dolinę Pięciu Stawów Polskich od słowackiej przestrzeni z Wielką Kopą na czele.
Nagle w
trawie po mojej prawej stronie zauważam małe poruszenie. Podchodzę cichutko, by
nie spłoszyć tego czegoś… Aaaaa… to mój stały towarzysz – Płochacz Halny.
Zaczaił się w trawie z nadzieją, że coś
dostanie. Niestety jest lato i może sam sobie coś znaleźć.
Wspinam się
dalej, przesuwając w dłoniach metalowy łańcuch. Z prawej strony pojawia się
okno na Zawratową Turnię i dalej na masyw Granatów. Słońce je ładnie oświetla.
W dole widzę plamki Kurtkowca, Dwoistych Stawów oraz Długiego Stawu. Jest
pięknie. Szlak wiedzie mnie to w górę, to w dół.
Powoli otwiera mi się, skąpana w słonecznych promieniach, panorama Tatr Zachodnich. Mimowolnie zawsze kojarzę taki widok z sakralnymi obrazami. W zasadzie to nic dziwnego, przecież to sam Stwórca maluje nam takie widoczki.
Powoli otwiera mi się, skąpana w słonecznych promieniach, panorama Tatr Zachodnich. Mimowolnie zawsze kojarzę taki widok z sakralnymi obrazami. W zasadzie to nic dziwnego, przecież to sam Stwórca maluje nam takie widoczki.
Jeszcze
momencik i już widzę czerwoną kropkę, świadczącą, że w zasadzie jestem u celu.
A więc Jej Wysokość Świnica, dziś nie jest świnką i nie pokazuje mi swoich humorków. W zamian obdarowuje mnie świetnymi widokami i prawie pustym szczytem J.
Świnica (2301 m n.p.m.) to dumny szczyt, zawsze chce grać pierwsze skrzypce z każdego miejsca w Tatrach, z którego chcę zrobić panoramę gór. Ale tym razem trafiam na jej dobry humor i korzystam z jej gościnności. Po serii zdjęć robionych na wymianę ja-komuś, ktoś-mnie, siadam i sycę oczy ponownie tego dnia. Teraz jest inne światło, cienie, choć góry te same. To jest taka przyjemność, której nie da się z niczym porównać. Wiele razy jestem pytana o to, co daje mi taka wspinaczka, te trudy wejścia i siedzenia gdzieś ponad chmurami. I zawsze mam problem z odpowiedzią. Prawdę powiedział Piotr Pustelnik, nasz himalaista, że ludzi można podzielić na dwa rodzaje: a. takich, którym nie trzeba tłumaczyć tej pasji i b. takich, którym się jej nie wytłumaczy. No bo jak i do czego porównać to uczucie swobody, radości i wolności? To trzeba poczuć samemu, bo każdy inaczej to przeżywa.
A więc Jej Wysokość Świnica, dziś nie jest świnką i nie pokazuje mi swoich humorków. W zamian obdarowuje mnie świetnymi widokami i prawie pustym szczytem J.
Świnica (2301 m n.p.m.) to dumny szczyt, zawsze chce grać pierwsze skrzypce z każdego miejsca w Tatrach, z którego chcę zrobić panoramę gór. Ale tym razem trafiam na jej dobry humor i korzystam z jej gościnności. Po serii zdjęć robionych na wymianę ja-komuś, ktoś-mnie, siadam i sycę oczy ponownie tego dnia. Teraz jest inne światło, cienie, choć góry te same. To jest taka przyjemność, której nie da się z niczym porównać. Wiele razy jestem pytana o to, co daje mi taka wspinaczka, te trudy wejścia i siedzenia gdzieś ponad chmurami. I zawsze mam problem z odpowiedzią. Prawdę powiedział Piotr Pustelnik, nasz himalaista, że ludzi można podzielić na dwa rodzaje: a. takich, którym nie trzeba tłumaczyć tej pasji i b. takich, którym się jej nie wytłumaczy. No bo jak i do czego porównać to uczucie swobody, radości i wolności? To trzeba poczuć samemu, bo każdy inaczej to przeżywa.
Przygoda zaczyna się tam, gdzie góry spotykają niebo... taki napis po angielsku mam na koszulce i jak najbardziej to potwierdzam :)
Z
wierzchołka Świnicy roztacza się widok na wszystkie strony świata, panorama 360˚.
Dziś wyjątkowo piękna. Zaczynam spoglądanie od Granatów. Wciąż na mnie czekają.
Odwracam się nieznacznie i patrzę na Kozi Wierch. Wracają wspomnienia z wędrówki na najwyższy szczyt leżący po polskiej stronie. Wtedy też pogoda była łaskawa. Za nim piętrzą się Tatry Bielskie oraz Wysokie, tym razem zatrzymuję się wzrokiem na dłużej na Rysach. Nawet stąd widzę tę sławetną rysę na Rysach.
Odwracam się i teraz widzę znajomy już widok tego dnia, a więc otoczenie Doliny Pięciu Stawów Polskich. Znów obracam się o kilka kroków i już patrzę na Tatry Zachodnie. Uśmiecham się na myśl, że właśnie wczoraj wędrowałam sobie wzdłuż granicy z Kasprowego do Doliny Kondratowej, tym razem darując sobie wchodzenie na Kopę Kondracką. Widzę też Kasprowy Wierch i cienką, białą wstążkę wijącego się szlaku, którym niebawem będę podążać. Dziś tam właśnie skończę swą wędrówkę.
Dalej spoglądam w Dolinę Gąsienicową i Zakopane w oddali. Wiem, że zaraz opuszczę tą spokojną przystań i znów zanurzę się w gwarny świat. Ale póki co, siadam i jeszcze przez chwilę jestem w swoim świecie.
Odwracam się nieznacznie i patrzę na Kozi Wierch. Wracają wspomnienia z wędrówki na najwyższy szczyt leżący po polskiej stronie. Wtedy też pogoda była łaskawa. Za nim piętrzą się Tatry Bielskie oraz Wysokie, tym razem zatrzymuję się wzrokiem na dłużej na Rysach. Nawet stąd widzę tę sławetną rysę na Rysach.
Odwracam się i teraz widzę znajomy już widok tego dnia, a więc otoczenie Doliny Pięciu Stawów Polskich. Znów obracam się o kilka kroków i już patrzę na Tatry Zachodnie. Uśmiecham się na myśl, że właśnie wczoraj wędrowałam sobie wzdłuż granicy z Kasprowego do Doliny Kondratowej, tym razem darując sobie wchodzenie na Kopę Kondracką. Widzę też Kasprowy Wierch i cienką, białą wstążkę wijącego się szlaku, którym niebawem będę podążać. Dziś tam właśnie skończę swą wędrówkę.
Dalej spoglądam w Dolinę Gąsienicową i Zakopane w oddali. Wiem, że zaraz opuszczę tą spokojną przystań i znów zanurzę się w gwarny świat. Ale póki co, siadam i jeszcze przez chwilę jestem w swoim świecie.
Czas jednak
zebrać się i zmierzyć ze schodzeniem. Uspokajam moje kolana, mówiąc, że nie
będę pędzić jak szalona, tylko spokojnie sobie razem zejdziemy. Tak po prawdzie
to są już nieco zmęczone i dawno w opaskach.
Zaczynam
powoli schodzić, jeszcze wymijając się pod samym szczytem z wchodzącymi nań.
Warto tu podkreślić, że czerwony szlak trawersuje bok góry, więc można ją
przejść, bez wdrapywania się na sam wierzchołek Świnicy.
I znów mam
łańcuchy i w jednym miejscu dość niebezpieczne miejsce. To duża ekspozycja,
która każe nam zdwoić uwagę na tym fragmencie. Na szczęście udaje mi się
spokojnie przejść.
Dalej znów łańcuchy i wytracanie wysokości. Po pewnym czasie szlak skręca w lewo i wchodzi w ciasny przesmyk. Po jego drugiej stronie już jest szerzej. Jestem teraz sama na szlaku. Cisza, pustka i tylko granit wokół.
Ale za to mam widok na moje małe kolejne cele, a więc następujące po sobie przełęcze. Z prawej strony coraz bliżej mam stawy w Dolinie Gąsienicowej. Jest cudownie. Choć odczuwam pewne zmęczenie, czuję się dobrze.
Dalej znów łańcuchy i wytracanie wysokości. Po pewnym czasie szlak skręca w lewo i wchodzi w ciasny przesmyk. Po jego drugiej stronie już jest szerzej. Jestem teraz sama na szlaku. Cisza, pustka i tylko granit wokół.
Ale za to mam widok na moje małe kolejne cele, a więc następujące po sobie przełęcze. Z prawej strony coraz bliżej mam stawy w Dolinie Gąsienicowej. Jest cudownie. Choć odczuwam pewne zmęczenie, czuję się dobrze.
Co jakiś czas widzę czerwono-białe znaki, które przypominają mi, że i dziś idę wzdłuż granicy naszego kraju. Fajne uczucie. Jestem na krańcu Polski J.
Małymi
zakosami, wśród rumoszu skalnego docieram w końcu do Świnickiej Przełęczy (2051
m n.p.m.). Tu kilka osób zaledwie zrobiło sobie popasul. Idę jednak dalej. Stąd
mam 50 minut do Kasprowego.
Dzień wciąż jasny, idę więc spacerkiem. Wspinam się delikatnie po zboczu Pośredniej Turni (2128 m n.p.m.) by zaraz ujrzeć Skrajną Turnię (2096 m n.p.m.).
Za plecami zostawiam życzliwą dziś dla mnie Świnicę. Mam wrażenie, że odprowadza mnie ona wzrokiem i do mnie mruga jednym okiem. Skąpana w słońcu uśmiecha się? Tak to widzę.
Dzień wciąż jasny, idę więc spacerkiem. Wspinam się delikatnie po zboczu Pośredniej Turni (2128 m n.p.m.) by zaraz ujrzeć Skrajną Turnię (2096 m n.p.m.).
Za plecami zostawiam życzliwą dziś dla mnie Świnicę. Mam wrażenie, że odprowadza mnie ona wzrokiem i do mnie mruga jednym okiem. Skąpana w słońcu uśmiecha się? Tak to widzę.
Na chwilę
niknie mi za zboczem, ale przecież jeszcze pomacham jej na do widzenia.
Teraz skupiam się na łagodnym trawersie turni. Otwiera mi się znów widok na stawki w Dolinie Gąsienicowej, po drugiej stronie na Zadnią Cichą Dolinę. Góry kładą się już cieniami, przygotowując się na przyjęcie nocy.
Trawers Skrajnej Turni: Pośrednia Turnia i za nią Świnica, która z tej perspektywy pokazuje, że ma dwa wierzchołki
Teraz skupiam się na łagodnym trawersie turni. Otwiera mi się znów widok na stawki w Dolinie Gąsienicowej, po drugiej stronie na Zadnią Cichą Dolinę. Góry kładą się już cieniami, przygotowując się na przyjęcie nocy.
Szeroką
trasą dochodzę do zupełnie pustej Przełęczy Liliowe (1952 m n.p.m.). Szerokie
siodło przełęczy kusi do rozłożenia się tu pośród traw i pozostania jeszcze
chwilę wśród tej ciszy.
Przede mną piętrzy się ostatnie małe wzniesienie tego dnia: Beskid (2012 m n.p.m.). Jest to łatwo dostępny z Kasprowego Wierchu dwutysięcznik, który jest chętnie odwiedzany przez turystów, wysypujących się z kolejki. W końcu zawsze potem, wieczorem przy piwku, w knajpie, można powiedzieć znajomemu: „wiesz stary, ja to dziś byłem na dwutysięczniku”. Niby nic, ale jak brzmi! J
Przełęcz Liliowe: przestrzeń i pustka na szlaku, cisza, w której słychać było, tego dnia, jedynie szum wiatru
Przede mną piętrzy się ostatnie małe wzniesienie tego dnia: Beskid (2012 m n.p.m.). Jest to łatwo dostępny z Kasprowego Wierchu dwutysięcznik, który jest chętnie odwiedzany przez turystów, wysypujących się z kolejki. W końcu zawsze potem, wieczorem przy piwku, w knajpie, można powiedzieć znajomemu: „wiesz stary, ja to dziś byłem na dwutysięczniku”. Niby nic, ale jak brzmi! J
Spacerowym
tempem docieram na szczyt Beskidu i zderzam się z bolesną rzeczywistością. Na
górze człek obok człeka, mały obok dużego, róż wymieszany z kolorem czarnym. No
tak, żegnaj spokoju.
Kiedy na
chwilę przystaję, wybija mnie z zamyślenia młody chłopak, który totalnie
rozbraja mnie pytaniem. Wskazując na stawy w Dolinie Gąsienicowej pyta mnie czy
to Dolina Pięciu Stawów… Litości… Kolejna osoba, która nie dokonała zakupu
mapy, ani nie spojrzała w żadne nowości technologiczne, ot, po prostu wjechała
kolejką w góry. Chłopak jednak wydaje mi się szczerze zakłopotany pytaniem i
nieco zawstydzony. Uśmiecha się nieśmiało, więc wyjaśniam mu co widzi i gdzie
jest Piątka. I że jej stąd na pewno nie zobaczy. Uprzejmie mi dziękuje, a ja
odwzajemniam uśmiech. Mimo wszystko trzeba sobie pomagać. Służyć wiedzą i także
czerpać ją od lepszych. Stale też sobie to powtarzam.
Pośpiesznie
schodzę z Beskidu i widzę cudowną rzecz. Ponownie na trasie widzę rozłożone
siatki, zapobiegające dalszej dewastacji podłoża. Widok ten niezmiernie mnie
raduje. Znów droga z Kasprowego na Beskid będzie szerszym szlakiem a nie
autostradą. Brawo!
Jeszcze
kilka kroków i już jestem na Suchej Przełęczy (1950 m n.p.m.). Idę ku górnej
stacji kolejki. Tym razem oszczędzę te moje kolanka i zjadę w dół.
Jest już 18.00. Czas na obiadokolację. Czuję, że apetyt mam zaostrzony. Wysmagana wiatrem, macham Świnicy na pożegnanie, rzucam jej czułe spojrzenie i znikam w wejściu do kolejki. A w niej słyszę jak jakaś matka strofuje swe dziecię i pokazując na Kasprowy Wierch niemalże krzyczy, by robiło ujęcia kamerą temu Giewontowi…. No tak… Witamy w realnym świecie, w którym i na koniec dnia dowiaduję się, że właśnie byłam na Giewoncie, na który kursuje kolejka, w której wagoniku właśnie zjeżdżam do Kuźnic. Czy ja dziś byłam na Zawracie i Świnicy, czy to tylko wytwór mojej wyobraźni? Może nie mamy 2015r, tylko 5015r, a ja zostałam zahibernowana przez górskie powietrze i doczekałam wagoników na Giewont… Dziwna sprawa, naprawdę.
Jest już 18.00. Czas na obiadokolację. Czuję, że apetyt mam zaostrzony. Wysmagana wiatrem, macham Świnicy na pożegnanie, rzucam jej czułe spojrzenie i znikam w wejściu do kolejki. A w niej słyszę jak jakaś matka strofuje swe dziecię i pokazując na Kasprowy Wierch niemalże krzyczy, by robiło ujęcia kamerą temu Giewontowi…. No tak… Witamy w realnym świecie, w którym i na koniec dnia dowiaduję się, że właśnie byłam na Giewoncie, na który kursuje kolejka, w której wagoniku właśnie zjeżdżam do Kuźnic. Czy ja dziś byłam na Zawracie i Świnicy, czy to tylko wytwór mojej wyobraźni? Może nie mamy 2015r, tylko 5015r, a ja zostałam zahibernowana przez górskie powietrze i doczekałam wagoników na Giewont… Dziwna sprawa, naprawdę.
Tak oto
kończy się moja dzisiejsza wyprawa. Pogoda dopisała, widoki też, ludzie
napotkani byli różni, było czasem poważnie, a czasem śmiesznie. Takie wyprawy
lubię najbardziej. Bo choć zmęczenie po całym dniu swoje robi, to jednak
pozostaje ta wewnętrzna radocha, która napędza mnie na kolejny czas, kiedy
jestem z dala od gór. Moje akumulatory tego dnia zostały naładowane. Kolejny
dzień przyniósł nowe wyzwania choć na starych ścieżkach. Ale o tym następnym
razem.
Hej!
No, Świnka miała dobry dzień. Super. A z tym Giewontem, to chyba trzeba mapy zaktualizować. ;)
OdpowiedzUsuńHeh, nie potrzeba żadnych GPS-ów, zawsze można liczyć na jakąś "zorientowaną" osóbkę ;) A Świnka rzeczywiście udała się w tym roku i to bardzo :) Pozdrawiam cieplutko.
UsuńNigdy nie byłam na Świnicy i się tam nawet nie wybieram z moim lękiem wysokości, nie dla mnie przejścia przy łańcuchach. Zostanę przy wędrówce po dolinkach. Wspaniałe widoki, nie mogłam się napatrzeć na zdjęcia panoramy ze szczytu. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDroga Avelino, nawet spacer dolinkami może dostarczyć niesamowitych widoków i dać dużo frajdy. To także forma wypoczynku i to bardzo przyjemna. A na widoki patrz sobie do woli, po to tu są ;) Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńOczarowałaś mnie swoimi zdjęciami. Dzisiaj pokazałaś nam naprawdę cudowny świat. Podziwiam Cię, że samotnie zdecydowałaś się na tak trudną wycieczkę. Tatry to wspaniałe góry. Z przyjemnością pospacerowałem Twoimi śladami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
To dobrze wiedzieć, że nie do końca byłam tam sama :) A poważnie - cieszę się, że możemy nawzajem dostarczać sobie pięknych miejsc z cudownego świata, którego częścią jesteśmy. Uściski pourlopowe :)
UsuńPłochacz halny darzy Ciebie atencją. Proponuję nadanie mu imienia. Sugeruję Honoratek, od łacińskiego Honorat /szanowany, darzony szacunkiem/. Nie wiem, czy moje zapatrywanie wydaje się być do końca słuszne. Proszę o zabranie głosu w tej sprawie. Czekam i pozdrawiam. Szuwarek wiślany.
OdpowiedzUsuńHonoratek, powiadasz... może być i Honoratek :) Tylko nie do końca wiem, czy to ten sam był. Śmiem twierdzić, że jednak był to zupełnie inny Honoratek :) Ale rzeczywiście ptaszki te widuję regularnie w wyższych partiach gór. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńNo i znowu ten Płochacz Halny, chyba Cię bardzo lubią :) Z ptaków w górach to widuję wieszczki, ale one są baardzo popularne i towarzyskie.
OdpowiedzUsuńTo ja z kolei wieszczki (choć nie wiedziałam, że się tak nazywają) widziałam może ze dwa razy w życiu. Chyba często są mylone z krukami. A z Płochaczami często rozmawiam na szlaku jak jestem sama :) Wtedy są moimi towarzyszami, jedynymi w danym momencie, a dobrze wiedzieć, że nie jest się na świecie samemu :)
UsuńPiszemy: płochacz halny, turkuć podjadek, bocian czarny, knieć błotna, rekin ludojad... Dziękuję i pozdrawiam.
UsuńNazwy własne zawsze piszemy z dużej litery. Fakt, drugi człon powinien, być może, być z małej literki. Mam prośbę. Następnym razem przedstaw się nam wszystkim, nie pisz jako anonim, bo komentarz taki jest mało wiarygodny. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńZadałem sobie trochę trudu. Sprawdziłem we wszelakich encyklopediach. Odpowiedź brzmi: z małych liter. Nazwy łacińskie z dużej litery /pierwszy człon/. Proszę sprawdzić. Twoja racja - mój spokój. Nie zamierzam wdawać się w rozgrywki z rzeczywistością. Poznałem Ciebie, bo tak chciałem. Wiem sporo na temat Twojej wrażliwości. Znam Twoje mocne i słabe strony. Dla mnie zbrodnią jest sięganie w głąb zranień drugiego człowieka. Powiem więcej. Jeśli poznam kogoś dokładnie, to nie zostaje już nic do wybaczania. Rozumiem drugą stronę. To jest tzw identyfikacja. Wiem, co przeszłaś. Ktoś wlewa we mnie takie pokłady miłości, że nie sposób tego zatrzymać. To się wylewa na sąsiadów, znajomych i Ciebie. Ja nic nie robię. Otrzymuję za darmochę. Za darmo daję. Masz rację. Stchórzyłem. Żadnych usprawiedliwień nie szukam. Postaram się coś z tym fantem zrobić. Wiele zawdzięczam Twojemu blogowi. Widzę, że interpunkcja szwankuje. Styl też pozostawia wiele do życzenia. To samo ze składnią. Ogarniało mnie zniechęcenie, a to nic innego, jak klasyczny objaw pychy. Dlatego zacząłem dużo pisać. Odwiedziłem wiele blogów. Zero komentarzy z mojej strony. Tam przekleństwa, gdzie indziej złorzeczenia itp . Mnie to nie odpowiada. Nic już nie przychodzi mi do głowy. Pora kończyć. Nie masz we mnie wroga. Zawsze to jakaś pociecha :). Mam teraz dylemat, jak Ciebie pozdrowić. Powiem to, co czuję. Nie dbam o opinie. Przytulam Twoje serce do mojego tak, by poczuły wspólne, miarowe bicie. Eros nie ma tu nic do gadania. To jest Miłość prawdziwa, duchowa. Szuwarek wiślany.
UsuńDrogi Szuwarku wiślany... Z reguły jestem bardzo cierpliwa, ale moje pokłady cierpliwości kiedyś się skończą. Bardzo proszę o ograniczenie się do komentowania postów lub zdjęć ich ilustrujących. Mój blog nie jest miejscem na Twoje wynurzenia odbiegające od tematu. Jeśli się do tego nie dostosujesz, Twoje wpisy nie będą publikowane. Pozdrawiam.
Usuń