Wsi spokojna, wsi wesoła….
czyli Niedziela Palmowa
w skansenie w Sierpcu
20.03.2016r.
Paręnaście
lat temu pojechałam do Sierpca. Moim celem było Muzeum Wsi Mazowieckiej. Taki
pomysł na majówkę, ponieważ Sierpc leży jakieś 120 km od Warszawy. Wiosna
wybuchła zielenią, ciepłem i mnóstwem odgłosów. Czas tam spędzony miło
wspominam. Skansen żył swoim życiem, po chałupach krzątali się ludzie ubrani w
stroje sprzed 100 lat. W zagrodach gdakały kury, przez główną ulicę
przechodziły gęsi. Zdecydowanie mój ubiór kompletnie nie pasował do tego
miejsca.
Sierpeckie
muzeum to miejsce idealne na cofnięcie się w czasie. Lubię takie wycieczki,
więc w tym roku postanowiłam tam powrócić. Wielki Tydzień nadawał się
wspaniale, by znów poczuć magię cofniętego czasu, dlatego na podróż namówiłam
również koleżankę Basię.
Okres
Wielkanocy jest w skansenie wyjątkowy. Tu kultywuje się wszystkie tradycje,
obrzędy i zwyczaje od Niedzieli Palmowej aż do drugiego dnia Świąt. Dawniej
okres przygotowań nie ograniczał się jedynie do umycia okien czy wytrzepania
dywanu. Wówczas bielono ściany, czyszczono izby, szorowano deski. Kuchnie
zamieniały się w królestwo kobiet, które z tych samych produktów potrafiły
wyczarować odmienne potrawy. Po chałupach rozbrzmiewały pieśni przy pracy, przy
malowaniu jajek, przy dekorowaniu izb świątecznymi „pajączkami” z bibuły, upinanymi
pod sufitem.
Obowiązkowo
górowały świąteczne stroje, które zakładano zwłaszcza do kościoła. Dawna wieś
mazowiecka żyła zgodnie z kalendarzem rolniczym, gdzie poszczególną pracę
wyznaczały pory roku, ale też z kalendarzem religijnym, gdzie święta kościelne
wyznaczały czas zabawy, radości ale też odpoczynku od ciężkiej pracy.
W skansenie
w Sierpcu, na powierzchni ponad 50 hektarów, zebrano około 80 obiektów
architektury drewnianej z regionu Mazowsza północno-zachodniego.
Kierunkowskaz na terenie muzeum. W tle nowoczesne budynki Centrum Kulturalno-Rekreacyjnego, które zakłada część hotelową, część widowiskowo-konferencyjną i część rekreacyjno-rozrywkową.
Obecnie można
tu zobaczyć odtworzoną wieś rzędową składającą się z dziewięciu zagród
chłopskich oraz zagrodę młynarską z wiatrakiem. Zagrody reprezentują
budownictwo drewniane od połowy XIX w. do lat 50. XX w. Wnętrza chłopskich
domostw są wyposażone stosownie do pełnionej funkcji czy miejsca pochodzenia.
Na poszczególne święta, czy to religijne czy związane z pracami polowymi, są
odpowiednio przystrajane. Wieś uzupełniają też inne budynki, takie jak kościół
z dzwonnicą, budynek karczmy, dom kowala z kuźnią, zabytkowe kapliczki a także
zespół dworski z domem średniozamożnej szlachty z końca XIX w. wraz z parkiem
krajobrazowym. Również wnętrze szlacheckiego dworu przedstawiono w sposób
dokładny, choć do zwiedzania pozostawiono jedynie parter dworku. Chodźmy zatem
na spacer po skansenie.
Nasze
zwiedzanie zaczynamy od powozowni. To pierwsze miejsce, które natychmiast
przenosi w czasy ordynata Michorowskiego.
Ekspozycja pokazuje najciekawsze
pojazdy używane dawniej w majątkach ziemskich. Można tu zobaczyć eleganckie
kryte lando, bryczki, sanie, podróżne kufry, lampy powozowe, kolekcję dzwonków
i różnego drobiazgu, które składało się na transport dworski. Na planszach
przedstawiono typy zaprzęgów (nie wiedziałam, że aż tyle ich jest).
Powóz lando. Czas powstania to 1880 r. Był to powóz o samonośnym nadwoziu, zawieszonym na czterech resorach. Zadaszenie w formie podwójnej, skórzanej budy, sprawiało, że był powozem odkrytym jak i po podniesieniu bud - zamkniętym. To lando ma ogumienie z białego kauczuku, co stanowi unikatowy zabytek. Powóz ten posiada zachowane korony hrabiowskie na drzwiach, wskazujące, że prawdopodobnie lando pochodziło z majątku Dzieduszyckich.
Plauka - powóz pochodzący z 1900 r. Posiada budowę sworzniową, jej pudło osadzone jest na czterech resorach. Wiejskie "plauki" posiadały tapicerkę z szorstkiego materiału, wypełnionego słomą. Tapicerka sukienna ( tu oryginalna z zielonego materiału) może być dowodem przeznaczenia jej dla majątku.
Sanie Petersburskie z początku XX w., pochodzące z Rosji. Są o konstrukcji drewnianej, wypełnionej skórą. Tapicerka również ze skóry, siedzenie przykrywane futrem. W Rosji malowane zwykle na kolor zielony. Sanie stanowiły na wschodnich ziemiach Polski jak i w Rosji, podstawowy środek transportu przez znaczną część roku. Dawnej zimy bywały srogie i długie, saniami łatwiej się przemieszczano między majątkami.
Wolant, powóz, który powstał w okresie międzywojennym. Był to powóz odkryty, bez budy. Posiadał niżej osadzone miejsce dla pasażerów i wyższe dla stangreta.
Na końcu
zaaranżowano warsztat kołodzieja, zawodu, który już pomału chyba wymiera. I
pomyśleć, że dawniej był tak istotnym zawodem.
Skoro
przejechaliśmy się z ordynatem Michorowskim, wolantem wypełnionym różami, pora
skoczyć do dworu, gdzie jak nic, zaraz wyskoczy z niego Barbara krzycząc te
swoje „Bogumił! Bogumił!” Basia już była, razem ze mną, brakowało tego
Bogumiła, jak nic, przebywał na polu, doglądając snopków. I tak oto wchodzimy
do dworu, który natychmiast skojarzył się z filmem „Noce i Dnie”.
Choć nie
można chodzić po całym domostwie, to tam gdzie można zajrzeć, można poczuć jak
żyło się średniozamożnej szlachcie.
Salon, w głębi sypialnia. Urządzenie, które stoi pod łóżkiem, to oprócz nocnika, coś w rodzaju termoforu. Wkładano to w pościel, by rozgrzać miejsce na nogi. W salonie, w tej części, zwraca uwagę biały piec.
Część jadalni widoczna z salonu. Stół zastawiony był smakołykami wielkanocnymi. Wspomnę, że bardzo często koszyki wielkanocne były u szlachty wielkie i to ksiądz przychodził święcić pokarm. Wtedy wkładano w święconkę całe mięsiwa czy drożdżowe ciasta i koszyczek był nieco ciężki do niesienia, więc łatwiej było "ściągnąć " księdza do dworu.
Nasz wzrok zabłądzi do kuchni pełnej
wielkanocnych smakołyków. Szkoda tylko, że suszące się ziele nie pachnie tak
intensywnie jak tuż po powieszeniu.
Aleją spod
majątku dworskiego dochodzimy do kościoła, o którym jednak napiszę później.
Spod niego kierujemy się główną ulicą wsi i całkiem niechcący już jesteśmy jak na
planie filmowym „Chłopów” Reymonta. W odcinku zatytułowanym „Wiosna”.
Oto przed
nami idą kobiety ze święconką, ubrane w pasiaste spódnice i kraciaste chusty na
głowie. Trzeba tu wspomnieć, że wielkanocne koszyki, a właściwie ich zawartość,
różniły się między chłopską a dworską święconką. Wiadomo – różnica stanów.
Idąc główną
ulicą i zaglądając w poszczególne domostwa, człowiek mimowolnie porównuje dawne
i obecne zwyczaje, rodzą się wspomnienia z dzieciństwa, bo nierzadko ktoś na
głos mówi, że jak było się małym, to malowało się w domu jajka woskiem. Albo,
że babcia z dziadkiem mieli takie sprzęty w swoim obejściu. Rodzą się uśmiechy
na twarzach, młode pokolenie często pyta, bo dla nich większość z tego co
widzi, jest nie do pomyślenia w czasach nam obecnych.
Chałupa. Czemu ma niebieski, intensywny kolor? Ano temu, że kolor ten odstrasza ponoć wszelkie latające i pełzające robactwo
W niebieskiej chałupie - tu również wielkanocne wypieki. Na ścianie odświętnie przystrojony święty obraz, a z sufitu zwiesza się kolorowy "pajączek" z bibułki
Izba kuchenna. Oprócz pieca (tu niewidoczny na zdjęciu), uwagę zwraca "pajączek" wielkanocny w formie żyrandola
Pokaz malowania jajek woskiem - wbrew pozorom nie jest to łatwe zadanie, a do niego potrzebny jest prawdziwy wosk pszczeli
Wsi
spokojna, wsi wesoła… Warto zajrzeć do szkoły, która z zewnątrz nie wyróżnia
się niczym szczególnym, za to po wejściu od razu czuć dyscyplinę. Ławki szkolne
wyposażone w pulpity, gdzie znalazło się miejsce na pióro i kałamarz. Kałamarz –
jakież to archaiczne słowo! I dzwonek, który wyznaczał porę odpoczynku od
nauki. Zanim dostaniemy „lufę”, czyli dwójkę z niewiedzy na temat życia na mazowieckiej
wsi z końca XIX i pocz. XX w., zajrzyjmy do izby nauczyciela. Skromny pokoik na
wprost szkolnej klasy nie dawał nauczycielowi wymówki, że spóźni się do pracy z
powodu korków.
Mazowsze kojarzy mi się właśnie z wierzbami, które podobno są nazwane płaczącymi, bo zapłakały nad losem Chrystusa, w przeciwieństwie do topoli, która niczym się nie przejmowała i dumnie się wyprostowała. Ot, taka historia...
Tuż za
szkołą odnajdziemy dom sołtysa. Od razu widać, że to najbogatszy gospodarz we
wsi. Czy w takim domu mieszkał Boryna? Czy to w takim domu, w sieni, po kryjomu
Jagna oddawała swe pocałunki Antkowi? Ach ta wyobraźnia płata mi figle.
Warto tu
podkreślić, że w sierpeckim skansenie część chałup jest z lat poprzedzających elektryfikację
wsi, więc oświetlenie było jedynie ze świec lub lamp naftowych. Część jednak
pokazuje już domy wyposażone w żyrandole i te zdecydowanie budzą więcej
wspomnień odwiedzających je ludzi. Ich wyposażenie jest już bliższe „naszym
czasom”.
Tu już czasy nam bliższe, jest elektryczność, ściany malowane wałkiem z wzorkiem, pod wysokim stołkiem bibelocik, a na stołku brakuje wielkiej paprotki, zwieszającej się do podłogi
Taką serwantkę (szafeczka z prawej strony) ma mój Brat w spadku po Babci. Co ciekawe odkryłam, że to taka sama serwantka, dopiero w domu oglądając zdjęcia :) Tu sympatyczna Pani wprowadzała mnie w tajniki robienia kwiatków z bibułki, ale chyba muszę jeszcze poćwiczyć :)
Z Basią i Gospodarzem przed jedną z chałup. Pan trzyma w ręku witkę, którą dawniej młodzi chłopcy smagali dziewczęta w Wielkanoc. Im więcej chłopców biegało za panną i smagało ją witką, tym wróżono jej rychłe zamążpójście.
I tak oto
dochodzimy do końca wsi, gdzie ulokowała się zagroda młynarza. Niestety
wiatrak, główny budynek do wyrobu mąki, nie posiada skrzydeł, albo aktualnie są
remontowane.
Ścieżką ornitologiczną
wracamy do początku wsi.
Nieco w dole ulokowała się karczma, gdzie głodny może
najeść się wielką kromką chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym, albo spożyć
ciepły posiłek. My z Basią, choć byłyśmy ciekawe smaku czerniny, nie odważyłyśmy
się na krwistą zupę i ograniczyłyśmy się do żuru z kiełbasą i grzybowej na
zakwasie.
Obok karczmy
znajduje się dom kowala i kuźnia, co w sumie jest całkiem logiczne, bo gdy
podkuwano konie, właściciel odpoczywał w karczmie.
Przyszła
pora, by tego dnia dopełnić religijne święto jakim jest Niedziela Palmowa. Z
zakupionymi, w chałupie garncarza, palemkami idziemy uczestniczyć we mszy
świętej.
Palmy konkursowe. Niestety te, na które głosowałam nie wygrały ani w konkurencji indywidualnej ani w grupowej...
Odbywa się ona w zabytkowym kościółku z Drążdżewa. Został on
wybudowany w 1744r. z fundacji Księdza Biskupa Jana Chryzostoma Krasińskiego.
Początkowo pełnił funkcję kaplicy. Parafię erygowano w 1911r. Jej patronem jest
św. Izydor, sama zaś świątynia otrzymała wezwanie Najświętszego Serca Jezusa. W
1997r. w Drążdżewie powstała nowa, ceglana świątynia, wskutek czego drewniana
przestała pełnić swą funkcję. Ze względu
na wartość historyczną i estetyczną kościoła, podjęto decyzję o ochronie tego
zabytku i jego przeniesieniu do muzeum. I tak trafił on w 2006 r. do Sierpca. A
w 10 lat po tym, stoimy wśród wielu ludzi, turystów i miejscowej ludności, by
zjednoczyć się podczas uroczystości święcenia palemek.
Msza jest uroczysta ze
względu na uczestnictwo grup rekonstrukcyjnych, przypominających o dawnych
mieszkańcach mazowieckiej wsi. Oprócz szlachty, która wchodzi do kościoła, są
chłopi (jak to określiła Basia, miałam zobaczyć, czy Anzelma wśród nich nie ma),
którzy stoją za ogrodzeniem kościelnego terenu oraz dziady… Dla młodszego
pokolenia wyjaśniam, że byli to żebracy, siedzący pod kościołem. Znów następuje
cofnięcie w czasie jakże miłe i z uśmiechem na twarzy.
Po mszy większość
osób udaje się na jarmark wielkanocny, a na scenie w amfiteatrze występuje
młodzieżowa orkiestra dęta. Przy dźwiękach muzyki spożywamy herbatkę, bowiem
tego dnia czasem wieje mroźny wiatr.
I tak, nie wiedzieć kiedy upłynął nam
dzień w skansenie.
Kilka uwag do tego obiektu:
1. Obiekt
czysty, zadbany i rozbudowujący się, sporej części nie pamiętałam z ostatniej
wycieczki.
2. Na
terenie są toalety.
3. Osoby
niepełnosprawne ruchowo mogą mieć troszkę problemów z poruszaniem się po
skansenie, wejścia do chałup są często wiernie oddane, a więc złożone ze
schodków z kamienia. Także ulica we wsi rzędowej nie jest z asfaltu, to zwykła
polna droga.
4. Osoby
robiące zdjęcia mogą mieć spory kłopot, bowiem większość izb jest dostępna
przez przezroczystą pleksę, w której odbijają się wszystkie przedmioty i osoby
stojące za plecami. Wyższe osoby mogą próbować zrobić zdjęcie przez szparę
między framugą a końcem pleksi. To zdecydowanie minus tego muzeum. Już lepsze
byłyby sznury zabraniające wejścia dalej. Zdjęcia robi się bez dodatkowych opłat.
5. Skansen
zwiedza się samodzielnie, w wielu przypadkach w zagrodach toczy się życie jak
dawniej, co stanowi sporą atrakcję tego miejsca.
6. W
karczmie, w drugiej izbie znajduje się sklepik z pamiątkami, więc najmłodsi
także mogą wyjść zadowoleni.
7. Byłam
nieco rozczarowana jarmarkiem wielkanocnym, ponieważ wyobrażałam sobie więcej
rękodzieła, nastawiłam na zakup pisanek, kraszanek i innych wielkanocnych
atrybutów, tymczasem chińskie badziewie mnie tylko rozczarowało. Nie było też
wielu stanowisk z jedzeniem przeznaczonym na zakup, by móc przetrzymać wędlinę
czy pasztet do świąt. Zdecydowanie władze gminy powinny coś w tym temacie
zrobić, bo parę straganów na krzyż ( w tym góralskie serki – z całym
szacunkiem, ale jak to się ma do regionu) nie czyni jarmarku.
Jednak jak
się samemu pojedzie i zobaczy to się ma własne zdanie. Ja sierpeckie muzeum
odwiedziłam po raz drugi i wcale nie jestem przekonana czy ostatni. Poniżej moje wspomnienia z pierwszej wizyty w skansenie...
W sierpeckim muzeum przeprowadzono scenę spalenia Rozłogów w filmie "Ogniem i mieczem". Tu makieta spalonego dworu w Rozłogach, której obecnie już nie ma.
Choć to była majówka, to jednak po Wielkanocy, która była jakoś w kwietniu, więc drożdżowe baby wciąż stały
Koziołek Miecio - grał we wszystkich filmach z "epoki". Znalazł schronienie w Sierpcu. Nie wiem, czy weteran jeszcze żyje...
Polecam to
miejsce wszystkim, którzy chcą poczuć klimat z końca XIX i początku XX w. Tym, dla
których tradycja jest tak samo ważna jak rodzina, w której jest przekazywana z
pokolenie na pokolenie. Poza tym to doskonałe miejsce na niedzielny spacer z
rodziną właśnie lub też w towarzystwie zwariowanych, bratnich dusz.
Zatem zapraszam na dawne Mazowsze!
Duśka, gdzie Cię znowu poniosło? Jesteś niesamowita. Wspaniałe miejsce i wielce ciekawa relacja.
OdpowiedzUsuńA kanapkę masz obłędną. :)
Pozdrawiam Cię ciepło! Buziaki!
Cóż... To był wspaniały dzień, poprzedzający bardzo ciężki tydzień, okupiony wieloma troskami i morzem łez. Ale wierzę, że będzie dobrze. Już jest lepiej. A skansen jest cudownym miejscem, potrafi dać dystans do wielu spraw. Tam człowiek zapomina o innym świecie. A "kanapkę" można kupić w karczmie. Chleb jest wspaniały. Ściskam :)
UsuńPrzytulam.
UsuńWidzisz? Już lepiej :) Dzięki.
UsuńTaki skansen w którym wiele się dzieje, jest jak wehikuł czasu, który przenosi w czasy niedawno minione...
OdpowiedzUsuńDroga Inko, dla dzieci to zupełnie inny świat, dziwią się jak można kiedyś było żyć bez światła i lodówki a co dopiero bez telefonu :) Jednak dzięki takim skansenom mamy możliwość obcowania z dawnym życiem i to jest cudne. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńTwoje relacje się tak przyjemnie czyta. Wspaniale oddałaś klimat wioski w trakcie przygotowań wielkanocnych. Tak, to była podróż w czasie i przestrzeni. Bardzo ładne zdjęcia. A tym z mazowieckimi wierzbami wzbudziłaś u mnie romantyczny nastrój.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Dziękuję :) Romantyczny nastrój powiadasz... To się Twoja Żona ucieszy :) :) Pozdrowienia dla Was Obojga :)
UsuńTakie miejsce to swoisty wehikuł czasu - chociaż na chwilę pozwala oderwać się od nie zawsze łatwej codzienności. Nie wiem czy tylko ja tak mam ale czasami mam wielką ochotę pożyć trochę w "dawnych" czasach...Rodzina mojej babci mieszkała kiedyś w Łowiczu, w chatce będącej dzisiaj zabytkiem - świetnie by pasowała do skansenu.
OdpowiedzUsuńJa też o tym myślałam. Ciekawy to eksperyment ile czasu człowiek współczesny wytrzymałby w takiej nieogrzanej chacie bez oświetlenia, gdzie wstawało się ze słońcem a chodziło spać z kurami :) Jedzenie robione na piecu a nie na kuchence indukcyjnej, gdzie czas wolny spędzało się na rozmowach z żywym człowiekiem... Jak długo obrośnięci w dobrobyt wytrzymalibyśmy w takich warunkach? Pozdrawiam serdecznie.
UsuńP.s. Mam w planie Łowicz w maju ;)
Kocham takie miejsca z klimatem i duchem minionej epoki.
OdpowiedzUsuńZawsze przypomina mi się domek mojej babci i zapach pieczonego chleba w piecu chlebowym. Uwielbiałam sypiać pod pierzyną, na łóżku ze słomianym siennikiem.
Ależ to były piękne czasy. Dzięki za przywrócenie dziecięcych wspomnień:)
Witaj :) Cieszę się, że moja praca przywołała uśmiech na twarzy, bo powróciły te miłe wspomnienia. Kiedy czytam takie komentarze to i ja się uśmiecham. To oznacza, że nie tylko mi tęskno za starymi, dobrymi czasami :) Proszę, rozgość się na blogu. Pozdrawiam serdecznie :)
Usuń