Zeszłoroczna wędrówka
spółki Duśka i Tuśka,
czyli co zrobić
w ostatni słoneczny dzień
urlopu
Urlop. To
słowo, które kryje w sobie całą gamę emocji. Od tych okropnych, jak na
przykład: czy szef da mi urlop? Czy współpracownicy nie wetną mi się w mój czas
wolny? Czy znajdę kwaterę, dojazd, czy będzie pogoda? Itd. Aż po te najlepsze,
czyli: mam wolne, koniec z pracą na jakiś czas, jest pięknie, gdzie idziemy?
Ale za każdym razem czeka się na te wyrwane kilka dni jak na najbliższą sercu
istotę. Urlop równa się relaks, „nicniemuszę”, mam wybór czy chcę spać do
południa czy zrywać się rano na szlak.
W zeszłym
roku niezawodna spółka Duśka i Tuśka spędzały swój czas wakacyjny w Korbielowie.
O atrakcyjności Beskidu Żywieckiego pisałam już nie raz. Tym razem przedstawię
Wam, co robiłyśmy ostatniego dnia naszego pobytu w tym uroczym miejscu.
Dzień
zaczęłyśmy po śniadaniu. Ręka po ukąszeniu przez jakiegoś owada bolała mnie jakby
mniej, to znowu tak się złożyło, że u młodszej odezwały się kobiece sprawy. I
przez chwilę wydawało się, że nici z wyjścia w góry. Na szczęście wszystko się
poukładało i obydwie szłyśmy znanym już szlakiem na Halę Miziową.

Jak już się
zna szlak, to zawsze idzie się szybciej. I rzeczywiście wkrótce znalazłyśmy się
na przestronnej Hali Miziowej, skąd udawałyśmy się na pobliskie szlaki, w tym,
na Pilsko.
Nazwa tej
hali wiąże się z nazwiskiem mieszkańca Korbielowa – Mizi – jednego z 30 właścicieli
tych ziem w 1930 roku. I choć ma w nazwie „hala” to nie jest piętrem roślinnym.
Wiąże się z uprawianym tu niegdyś pasterstwem i szałasami górali wypasających tu
zwierzęta. Hala Miziowa, znajdująca się na wysokości ok. 1230 – 1310 m n.p.m.
jest świetnym przystankiem przed obraniem kolejnych szlaków. Przez polanę
przebiega czerwony, Główny Szlak Beskidzki, którym tego dnia obydwie
wędrowałyśmy.
Pogoda była
wyśmienita, jedynie podłoże nieco grząskie. W dobrych humorach obrałyśmy
czerwony szlak w kierunku Munczolika (1356 m n.p.m.), potem przez Halę
Cudzichową na Palenicę (1339 m n.p.m.) i wreszcie Trzy Kopce (1216 m n.p.m.)
Cały czas szłyśmy granicą naszego państwa. Szlak wiodący głównie przez las, nie
jest specjalnie widokowy, ale można tu odnaleźć odrobinę ciszy i spokoju. To
taka trasa, gdzie można pogadać ze sobą samym. Albo jak my we dwie, o babskich
sprawach 😉.

Za Trzema Kopcami trzymałyśmy się czerwonego szlaku, który wyprowadził
nas na znaną nam już Halę Rysiankę. Tym razem nie wchodziłyśmy do schroniska,
tylko po krótkim odpoczynku weszłyśmy na szlak połączony: zielony, żółty,
niebieski, prowadzący bezpośrednio do naszego celu, czyli schroniska na Hali
Lipowskiej. Tu planowałyśmy dłuższy postój, odpoczynek razem z ciepłym
posiłkiem i ogólnie regenerację organizmów, które przez ostatni tydzień zarówno
Duśka jak i Tuśka mocno eksploatowały.
Schronisko PTTK na Hali Lipowskiej mieści się na wysokości 1323 m
n.p.m. Jego budowa zaczęła się w 1930 roku, a jej inicjatorami była niemiecka
organizacja turystyczna Beskiden – Verein. W czasie II wojny światowej
odpoczywali tu głównie Niemcy, którzy opuścili placówkę w 1944r. Do 1946 r.
obiekt stał opuszczony i padał ofiarą grabieży i dewastacji. Wtedy Żywiecki
Oddział PTT objął patronatem schronisko, które zaczęło podejmować turystów. Jednak
obiekt był w bardzo złym stanie technicznym. Dopiero w 1969 r. jego
gospodarzami zostali państwo Maria i Zbigniew Gowin. W 1973 r. zaczęła się
przebudowa i generalny remont placówki, która w 1980 r. została otwarta dla
turystów na nowo. Teraz przez jej mury przewija się sporo wędrowców, przychodzących
z różnych stron.
I my zatrzymałyśmy się tu na posiłek, chłonąc przy herbacie
atmosferę kameralnego schroniska. Dzień był upalny. Przed schroniskiem każda
ława była zajęta, więc usiadłyśmy wewnątrz. Może to i lepiej, bo bardziej
czułyśmy klimat tego miejsca.


Schronisko ma wspaniałego mieszkańca - suczkę Femi, przez turystów nazwaną Misiem, która tego dnia została zamknięta na tyłach budynku. Zbyt duża ilość rąk, chcących głaskać
najbardziej cierpliwego psa, może się skończyć pokazaniem zębów. Choć jedyne co
u tego psa widać, to jego śliczne ślipka. Osobiście moja silna wola, żeby nie głaskać suni, byłaby złamana w sekundę... :)
Kiedy skończyłyśmy odpoczynek, wróciłyśmy do Korbielowa tą samą
trasą.

Mniej więcej na wysokości Hali Cebulowej, Tuśka doświadczyła grzęskości
podłoża, wpadając w błoto po kostki. Przez chwilę istniało ryzyko, że but
zostanie w błotnej dziurze na wieki. Udało się jednak wyjąć wszystko w
komplecie. A przy zejściu pod wyciągiem Duśka zaliczyła glebę na śliskiej
powierzchni. Ale czym byłyby wzloty bez upadków?
Trochę było nam smutno, że już schodzimy ze szlaku, bowiem to był
nasz ostatni dzień. Po powrocie na kwaterę czekało nas pakowanie, sprzątanie i
odpoczynek przed podróżą nazajutrz. A o tym, co jeszcze przed wyjazdem do
Warszawy udało się nam zobaczyć, o tym dowiecie się z innej relacji.
Hej!