O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi.Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

piątek, 30 grudnia 2016

Alfabet z górami związany, czyli garść wspomnień górsko-góralskich :)

Mój subiektywny alfabet
górsko-góralski

Mija kolejny rok. Nastała zima. W czasie krótkich, śnieżnych i mroźnych dni większość ludzi bunkruje się pod ciepłym kocem, wspomaga herbatkami lub czekoladą na gorąco i zapomina o bożym świecie. I ma ochotę przypiąć sobie kartkę „nie budzić do wiosny”. Ale są też i tacy co zimową porę kochają najbardziej na świecie, bo mogą poszaleć na nartach. Ponieważ ja nie jeżdżę na boazerii, do gór mam daleko, ale od czego są zdjęcia z lata, wspomnienia i praca nad blogiem. Dlatego na koniec roku przekażę Ci, Drogi Gościu, mój górski i góralski alfabet z przymrużeniem oka ;) Ten swoisty słownik zawiera słowa, które kojarzą mi się z górami.
No to do dzieła.  Kolejność wymieniania przypadkowa.

A
A jak ambicja. Wejść na tę górę, przejść szlak, pokonać siebie. Czasem ambicja wyzwala w nas pokłady energii by coś zrobić, nie siedzieć biernie. Ambitne plany przekuć w ambitny cel.
A jak Atma. I koncert fortepianowy w czasie pierwszego zwiedzania tej willi – magia chwili.
A jak architektura drewniana. Hołduję staremu budownictwu, które powoli zanika. A które to budowle były tak charakterystyczne dla Podhala.







B
B jak błoto na szlaku. Element nierozerwalny z każdym szlakiem na trasie, zwłaszcza po deszczu. Mało lubiany przeze mnie, niestety zaszeregowany do kategorii – przejść i zapomnieć.






B jak bezpieczeństwo. Chodzenie po szlakach, zostawianie wiadomości dokąd wychodzę i którędy mam zamiar wracać, potrzebne rzeczy zapakowane w podręczny plecak.
B jak burza. Boję się jej w domu, a w górach szczególnie. Każdy ma swojego własnego stracha.
B jak baca i bacusie. Zawód ciężki, ale przeze mnie szanowany. Dzięki temu jem pyszne serki, a czasem mogę porozmawiać o „życiu na wypasie”. A owczarki podhalańskie już zawsze będą dla mnie bacusiami. Ci piękni strażnicy stad, zawsze mają poważne miny, wszak psi zawód też rzecz święta ;)





B jak buty. Nie muszą być modne, ważne, że wygodne i nie obcierają stóp.



B jak busiki. Ułatwiają mi życie, kiedy chcę się przedostać z jednego miejsca do drugiego.

C
C jak cisza. Obezwładniająca i dzwoniąca w uszach, kiedy wejdę wyżej ponad doliny.
C jak cel. Wyśniony, wyczekany i nie zawsze zrealizowany. I zawsze z tą samą puentą – przecież za rok znów spróbuję.




C jak czekolada. Porządny kop do pójścia dalej. Dobra dawka magnezu, kiedy łapią skurcze, a dodatkowo porcja endorfin, którą ma ten smakołyk, powoduje wzrost szczęścia wymalowanego na naszych buźkach.
C jak chmura. Stara znajoma ze szlaku, która zawsze zaczai się w pobliżu i kiedy już myślisz, że masz świetną pogodę i widoki, ona właśnie wtedy wychodzi z ukrycia.






C jak czas. Na szlaku odmierzany skrupulatnie. Najpierw w długości podejścia, potem, by zdążyć zejść przed nocą.

D
D jak dom. Dom, który stworzyli mi przyjaciele na Podhalu. Dom, do którego wracam co roku i w którym śnię o kolejnych górach do zdobycia.
D jak droga. Prosta lub kręta, w górę i w dół. Oby zawsze szczęśliwie prowadziła mnie do celu.










D jak doliny. Pomijając tłumy ludzi, mogą być spokojną, piękną niespodzianką. Poza sezonem dobre miejsce na powolny spacer.




D jak drzewa. Szumiące, liściaste i iglaste. Bez znaczenia. Zawsze kojące.








D jak dutki. Nie zawsze mile widziane, ale stanowiące tradycję tego regionu. Chętnie wyliczane przez górali, bolą turystów bardziej, niż to, co wydają na piwo.

E

E jak empatia. Współodczuwanie przyrody, łączenie się z jej tętnem. Cierpię, gdy każdy element natury cierpi.




E jak ekspozycje. Nie każdy jest na to wrażliwy, ale są i tacy, których obezwładniają czy to z zachwytu, czy też strachu. Zazwyczaj potrzebna jest w takich miejscach szczególna uwaga.






E jak energia. To, co napędza do działania. Ta słoneczna najbardziej pożądana.

F

F jak folklor. Niezmiernie pociągający, kolorowy, z historią. Wszystkie symbole, znaki i malunki zawsze budzące mój uśmiech.








F jak fiakrzy. Stukot końskich kopyt i dzwonki przy pyskach koni, kiedy mijają mnie prowadzeni przez górali, którzy od lat zajmują się tą profesją, zawsze kojarzy mi się z przedwojennym transportem na Podhalu.




F jak fasiągi. Smutek, który zwykle ogrania mnie, kiedy patrzę na konie idące po asfalcie do Morskiego Oka.



F jak fotografie. Zazwyczaj moja jedyna pamiątka z wyjazdów. Oglądane zimową porą są najlepszym lekarstwem na niepopadanie w depresję ;)

G

G jak góry. Każde. Nawet najmniejsze pagórki są wyzwaniem dla kogoś kto nie może chodzić. Ja mogę, więc lezę wyżej i wyżej… I czasem nic nie widzę, bo góry zasłaniają J










G jak górale. Z ich zaletami i wadami. Z ich prostotą i uporem. Z wrażliwością, muzykalnością i religijnością. Z ich zawziętością, wyciskaniem turysty jak cytryny i lenistwem.










G jak Giewont. Symbol miasta, krzyż na szczycie, będący wskazówką dla każdego, nawet niewierzącego. I kolejka do wejścia na jego czubek. Bez komentarza.






G jak Gubałówka. Coraz bardziej hałaśliwa, coraz bardziej „made in China”. Szkoda.







G jak głupota. Niestety wciąż zjawisko obserwowane w górach. Przykro, kiedy płacą za nią inni.
G jak grawitacja. Nie wiem jak to działa, ale najsilniejsza jest wtedy, gdy mam wstać o 4.00 rano na szlak.
G jak grań. Budząca zachwyt, czasem strach. Czasem do przejścia, czasem tylko do popatrzenia.




G jak gwara. Charakterystyczne słowa i akcent. Wciąż żywa i używana nie tylko przez najstarsze pokolenie.

H
H jak Himalaje. Piękne, wielkie i niestety dla mnie niedostępne. Ale patrzeć mogę długo i namiętnie.
H jak Harenda. Miejsce magiczne, nostalgiczne. Nic dziwnego, że Kasprowicz tam został na zawsze.




H jak hałas. Nie do przyjęcia, nie do ogarnięcia, nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Wszędzie, a już zwłaszcza po przekroczeniu szlabanu TPN
H jak halny. Groźny i niebezpieczny, boją się go nawet mieszkańcy Podhala. Doprowadza do szaleństwa nawet najbardziej stonowane osoby. Czasem wieje tak bardzo, że odczuwam go w Warszawie i też popadam w dziwne szaleństwo ;)
H jak hale. Duże polany, na których kiedyś wypasano owce. Dziś częściowo zarastające, ale wciąż magiczne.






I

I jak inteligencja. Używanie jej podczas pieszych wędrówek nie boli. Naprawdę.
I jak informacja. Każda, nie ważne gdzie, nie ważne jaka, a może być przydatna. Warto sprawdzać, warto pytać, warto słuchać.










J
J jak jelonki. Rogaś z Doliny Roztoki. Wspomnienie z dzieciństwa, radość spotkania na szlaku.




J jak jodły. Zwłaszcza te szumiące na gór szczycie. Wysokie, stożkowate, z ładnymi szyszkami, którymi czasem można dostać po głowie.
J jak jaskinie. Te turystyczne warto odwiedzić, by zobaczyć nasze podziemne bogactwo. Te niedostępne owiane tajemniczością, zostawiam speleologom.




J jak jeziora. Każde są piękne, ale te w górskiej scenerii najładniejsze.








K

K jak kosodrzewina. Znak, że pokonało się piętro lasu. Czasem męcząca, kiedy jej korzenie biegną po całości wzdłuż szlaku. Czasem chroniąca od piekącego słońca.







K jak koliba. Schronienie w górach. Bezpieczeństwo. I pasterstwo, a więc owce i psy bacusie.
K jak Koliba. Pierwsza willa w stylu zakopiańskim, nieodwracalnie związana z Witkiewiczem. Miejsce z historią, z duszą, z zapachem starego i przemijającego.




K jak Kasprowy Wierch. Kolejka i kolejka do kolejki. Ale też przepiękna panorama 360° kiedy stoi się na szczycie.






K jak Krupówki. Piękna ulica o 7.00 rano, omijana przeze mnie jak tylko się da w godzinach późniejszych. Uważana przez niektórych jako jedyna ulica miasta, na której warto być i warto się „pokazać”.  Miejsce zatłoczone na maxa.








K jak kamienie. Na szlaku do zaakceptowania, czasem ułatwiają przejście. W potoku malownicze, kiedy woda od nich się odbija lub tworzy małe wodospady.










K jak kozice, zwane też kamzikami. Budzące uśmiech, zwłaszcza jeśli pojawia się na szlaku stado z młodymi. Przepiękne oczy w oprawie ciemnych rzęs tak czujnie patrzące. I te małe ogonki, które tak radośnie merdają i małe różki, które kiedyś będą pięknymi porożami.








K jak kijki. Bez moich dwóch towarzyszy, zwanych Bolkiem i Lolkiem, życie na szlaku byłoby smutne.




K jak kwiaty. To egzotyka w wydaniu micro. Zachwycająca i kolorowa. W górach do odkrywania wszędzie.
















L

L jak ludzie. Dla mnie niezmiennie ważni. Będący mieszkańcami Podhala, albo będący, jak ja, w drodze. Mający coś do powiedzenia i ci, dla których to ja stanowię wzór. Razem w pełnej symbiozie. Bez względu na wiek, płeć, kolor skóry czy wyznanie. W górach jesteśmy tacy sami, równi.
L jak las. Czasem sprzyjający, kiedy słońce praży bezlitośnie albo zaczyna padać. Czasem złowrogi, gdzie czają się w zaroślach oczy czujne zwierząt, które się czuje a ich nie widać.







L jak lawina. Niebezpieczeństwo zarówno ze strony śniegu jak i kamieni.

Ł
Ł jak łomot. Kamienna lawina, która schodzi żlebem wzmaga strach i robi mnóstwo hałasu. Wzmaga tętno, zwłaszcza jeśli schodzi we mgle, a człowiek stoi na szlaku i nie wie kiedy to nadejdzie. Przeżyłam takie dwie i nie chcę powtórki.
Ł jak łańcuchy. U jednych powodują strach i blokadę przed pójściem dalej. Dla mnie zwykle pomocne, by móc przejść trudniejszy fragment.









M
M jak moskole. Placki po góralsku. Dobrze zrobione – mniam, źle – masakra J
M jak muzyka. Góralska zawsze będzie grać w mojej duszy. Czy będzie skoczna czy tęskna, zawsze z zachwytem jej posłucham. Ludowe muzyczne przekazy jeszcze nikomu nie zaszkodziły.
M jak Morskie Oko. Wiadomo, widok znad stawu zaliczany do najpiękniejszych w Tatrach. Kto był to wie, kto nie był, musi zmierzyć się z 9 km wędrówką asfaltem wśród tłumu innych turystów.




M jak Mnich. Moja ulubiona góra w rejonie Tatr Wysokich. Mnisi kaptur zawsze przyciągnie mój wzrok.






M jak Mięgusze. Majestatyczne, ciemne, wysokie. Najpiękniejsze, kiedy odbijają się w wodach Morskiego Oka.




M jak miłość. Do gór i ludzi. Do pasji, chodzenia, słuchania i otaczania się dobrem.
M jak mapa. Zawsze papierowa, bo lepsza niż najlepszy GPS.




N

N jak narkotyk. Dla mnie takim narkotykiem są góry. Uzależniona od nich będę już do końca życia. Co gorsza bez podejmowania terapii odwykowej. I bez widoków na poprawę. Zawsze głodna górskich widoków, muzyki, opowiadań.
N jak natura. I wszystko co tworzy i mnie otacza. Podziwianie tego, jak najwspanialszych obrazów.










N jak niedźwiedź. Wiem, że jest, ale jeszcze nie miał czasu się ze mną spotkać na szlaku a i ja nie zabiegam o jego czas ;)



O

O jak opłaty. Uiszczam je za wstępy i w wyjątkowych wypadkach. Nie zawsze zgadzam się z intencją. Wierzę, a czasem nawet widzę, że z nich jest pożytek dla ogółu a nie tylko dla tych co je ustalają.
O jak oscypki. Choć nie przepadam za wędzonym serkiem, to będąc w górach zawsze kupię sobie ten mały przysmak. W górach smakują najlepiej.




O jak obłoki. Przybierają dziwne kształty, kiedy leniwie płyną po niebie. Najlepiej ogląda się je leżąc w trawie i nie śpiesząc się donikąd.
O jak Orla Perć. Najtrudniejszy szlak w polskich Tatrach. Jeśli nie czujesz się na siłach, podziwiaj z daleka. Jeśli nie boisz się ekspozycji, łap za łańcuch, schodź po drabince, wspinaj się po klamrach i po powrocie pochwal się wszystkim, że został(aś)(eś) tambylcem ;)










O jak owieczki. Wszystkie, bez wyjątku. Nawet te czarne w stadzie. A może właśnie te najbardziej.




P

P jak plecak. Podstawa w górach. Dobrze spakowany z wszystkimi „przydasiami”.




P jak polany. I te leśne i te bezkresne. Te zarastające i te strzyżone przez kulturowy wypas owiec.








P jak Pęksowy Brzyzek. Miejsce ciszy, gdzie szumią liście na wietrze. Miejsce zadumy i spotkań z tymi, co niegdyś tworzyli życie kulturalne na Podhalu.






P jak pasja. Bo trzeba mieć w życiu coś, co pozwoli choć na chwilę zapomnieć o codziennym życiu.
P jak potrzeba. Zacytuję klasyka: „czasem człowiek musi, bo inaczej się udusi”. Czasem w mieście tak mam…
P jak podróż. Nie ważne gdzie, nie ważne na jak długo, nie ważne z kim, nie ważne czym. Ot tak, po prostu, bo lubię.




P jak Piątka. Fascynująca Dolina Pięciu Stawów Polskich. Z każdej strony. Z poziomu szczytów i z poziomu lustra wody.










P jak przygoda. Każde wyjście w góry może nią być, bo nigdy nie wiadomo co może nas spotkać na z pozoru prostej i dobrze nam znanej trasie. Oby były to same przyjemne chwile.
P jak przyroda. W każdym jej wydaniu. Latającym, pełzającym, skaczącym, dostojnie chodzącym a także pięknie kwitnącym i pachnącym.
P jak parzenica. Nieodwracalnie kojarząca się z góralskimi męskimi portkami ;)




P jak ptaki. Wszystkie ze swoimi odgłosami. Majestatyczne kruki, ciekawskie płochacze, tokujące cietrzewie czy pracowite dzięcioły.














P jak potoki. Szumiące, przemijające i urocze. Dające ukojenie, gaszące nagłe pragnienie, ale też zdradzieckie, kiedy płyną szlakiem lub pod śniegiem.




R

R jak ratownicy TOPR. Bez nich poczucie bezpieczeństwa bardzo by zmalało. Robią kawał dobrej roboty, zbyt często narażając swoje życie dla innych.








R jak Rysy. Moje wieloletnie marzenie, które wreszcie udało się zrealizować. Mozolnie wspinałam się by zobaczyć… mgłę. Tak bywa.




R jak rozdroża. To do Ciebie zależy, w którą stronę pójdziesz. Fajnie, że mamy wybór.

S

S jak szlaki. Czerwone, czarne, zielone, żółte i niebieskie. Proste i kręte, w górę i w dół. Szlakowskazy jak dobry przewodnik – pokażą odległość lub czas przejścia.








S jak schronisko. Gwarancja bezpieczeństwa, spotkań z ludźmi i coraz wyższych opłat za posiłki…














S jak sosny. Piękne, smukłe i łamiące się jak zapałki po halnym.
S jak Sabała, czyli Jan Krzeptowski. Dla mnie jeden z symboli Podhala, postać wyjątkowa.




S jak satysfakcja. Wejść, pooddychać powietrzem, posiedzieć, pozachwycać się i zejść. I mieć radochę z tego, że się weszło na szczyt. Albo, że pokonało się własne lęki.
S jak szczyt. Każdy, nawet najmniejszy. Bo każdy może być celem do zrealizowania.
S jak swoboda. Każdy, kto idzie w góry ma poczucie swobodnego, niczym nieskrępowanego podziwiania widoków, swobody działania, pójścia w swoją drogę, swobody odbierania otoczenia.
S jak słońce. I o wschodach i o zachodach. Zawsze jest dobrym kompanem, nawet jak przypieka ;)










S jak strach. Bo tylko głupi się nie boi. W górach można pozostać na zawsze, choć plan zakładało się zupełnie inny.
S jak skrzypki. Ich dźwięk zawsze pobudzi mnie do działania. A nogi same rwą się do podskoków.

Ś

Ś jak świstaki. I te ich tłuściutkie, śliczne brzuszki i uśmiechnięte pyszczki. Upolowane w obiektyw aparatu cieszą podwójnie.





Ś jak śmiech. Beztroski, dziecięcy, oznaczający radość z zobaczenia czegoś niezwykłego.

T

T jak turysta. Uświadomiony lub zupełnie nieprzygotowany. Zwykle spotykany na szlaku. Skupiony na drodze lub totalnie wyluzowany. Cichy i pokorny lub wrzeszczący i idący całą szerokością. Skromnie ubrany lub „na bogato”. Robiący zdjęcia aparatem fotograficznym lub pstrykający selfie nad przepaścią.
T jak tłum. Czyli wszyscy turyści razem wzięci. Początkujący lub zaawansowani. Zazwyczaj ci, co kończą swój bieg na schronisku lub dolinie oraz ci, co stoją w kolejce do kolejki na Kasprowy Wierch,  Gubałówkę czy przy wejściu na Giewont lub parking na Palenicy. Nie uznający innych kierunków.








T jak trasa. Łagodna lub naszpikowana ekspozycjami. Każda, która da nam to, czego potrzebujemy na dany moment.
T jak TPN. Tatrzański Park Narodowy, który dba o przyrodę wysoko w górach, uświadamia turystów i śpieszy pomocą w razie potrzeby.





T jak Tatry. Wszystkie bez wyjątku. Bo każde mają swój urok. Wysokie za granit pod ręką i stopą, Zachodnie za łagodne stoki i super widoki na strzeliste Wysokie, Bielskie za jeszcze tajemniczość przede mną






U

U jak uśmiech. Zawsze, gdy widzę góry. Zawsze, gdy spotykam miłych ludzi.




U jak upór. Czasem przydatny, by pokonać siebie. By zdobyć to, co się założyło.

W
W jak wędrówka. Najlepiej z plecakiem i aparatem na szyi. Przed siebie. Przy jakiejś okazji lub bez celu. Wspinaczka górska po szlakach to lek na całe zło.








W jak wiedza. Tej nigdy za wiele. Górska podczas wycieczek przydać się może w najmniej oczekiwanym momencie.
W jak wrażenia. Nie do opisania, stan, gdy brakuje słów, gdy jest ekstaza i uniesienie, ale i gdy pojawią się złe emocje. Zdecydowanie wolę te pozytywne.
W jak widoki. Najlepsze to te, po które się poszło. Jak są 360° jeszcze lepsze.









W jak wiatr. Ten, który czuję na twarzy, gdy jestem powyżej 2 tys. m. n.p.m. i ten, który gwiżdże na halach i połoninach.

Z

Z jak zachwyt. Niezmienny dla Matki Natury za to, co stworzyła. Dla gór, które są częścią tego pięknego świata.
Z jak zorganizowanie. Siebie, czasu, trasy. Dobra organizacja wszystkiego eliminuje nerwy związane z nieprzewidzianymi niespodziankami. Bo te włożyło się w dobry plan.






Z jak zapamiętanie. Zdarzeń, widoków, ludzi, czasu, który już nie wróci.
Z jak złość. Na ludzką głupotę, na to, czego nie można samemu zmienić, na to jak inni niszczą przyrodę.
Z jak Zakopane. Miasto-stolica Tatr, ze swoimi zaletami i wadami. Architektura i ludzie, gwara i biurokracja. Wszystko. Nawet korek na Zakopiance.



A Ty? Masz coś, co ewidentnie kojarzy Ci się górskim tematem? Podziel się wspomnieniami w komentarzach poniżej.
Szczęśliwego Nowego Roku!

HEJ!