O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi.Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

czwartek, 25 lutego 2021

8 urodziny bloga

8 urodziny bloga! Hurra!

 

Ósme urodziny, czas leci… Od tylu lat dzielę się z Wami swoimi podróżami, dużymi i małymi. Dziękuję, że jesteście! Każdy komentarz, mail czy wiadomość na facebooku, są dla mnie prawdziwą radością. Sprawiają, że zawsze się chce pisać dalej, choć niejednokrotnie mam wątpliwości.

Ósemka, jak się ją położy, tworzy znak nieskończoności. Potraktuję to jak dobrą wróżbę dla mojego bloga…

Zatem do zobaczenia wkrótce!

                                                                                              Wasza Duśka










wtorek, 2 lutego 2021

Bieszczady - miejsca, które są, a których już nie ma...

 

Bieszczadzkie Aniołki na szlaku,

czyli reset górski w miejscach,

których nie ma

 

W mojej pracy zawodowej mam dwa takie okresy, które są bardzo wytężone, nerwowe i z presją czasu. Jeden z nich to wrzesień i październik. Wtedy nie ma czasu na nic, zmęczenie wygrywa z chęcią zrobienia czegokolwiek. I żeby nie zwariować, jedyną nadzieją jest wyjazd choćby na jeden dzień. Gdzieś poza obszar zwykłych, codziennych działań. Taką możliwość w czasach pandemicznych miałam na początku października i ochoczo z niej skorzystałam. Bo gdy góry wzywają, nie wypada odmawiać.
Dwa dni w Bieszczadach. Tych dzikich. Odmówić? Nie!!! No to pojechałam, tym samym rozpoczynając październik świetnie spędzonym czasem na szlaku. Do wspólnego szaleństwa namówiłam moją psiapsiółkę Sylwię.
Pierwszego dnia celem była góra Łopiennik i dawna wieś Łopienka. 


Nasz domek. Jedyna wada to upierdliwe muchy w ilości milionowej...


Z ciepłego, przytulnego domku w Stężnicy, gdzie docelowo dojechałyśmy w nocy, wyszłyśmy na szlak. Początkowo asfaltem, ale już dało się odczuć, że idziemy pod górkę. Gdzieś tam na horyzoncie zaczęła majaczyć nam Korbania. Jakże odległy to był dla nas szczyt. I nie tym razem. 


Brama Kompleksu Rekreacyjno-Wypoczynkowego Natura Park Bieszczady



Gmina Baligród żegna... a i tak w niej cały czas byłyśmy ;)



A tuż obok... gmina Solina i Korbania na horyzoncie


Pierwszym przystankiem było Cerkwisko Radziejowa. 



Radziejowa - pierwsza nieistniejąca wieś...



Trzeba było kawałek podejść pod górkę


Radziejowa była wsią lokowaną przed 1552 r. Sąsiadowała z kolejną, nieistniejącą wsią Tyskową. Znajdowała się w niej cerkiew greckokatolicka pw. Św. Mikołaja Cudotwórcy, odnawiana lub stawiana na nowo aż do 1947 r., kiedy to spłonęła albo przypadkiem albo celowo spalona przez Wojsko Polskie. Do dziś zachowały się fragmenty podmurówki oraz krzyże. Jest też dawny cmentarz z ziemnymi grobami i kilkoma nagrobkami. Cerkwisko otoczone drzewami, położone na wzgórzu, jest też powoli zarastającą pamiątką po tętniącej życiem wsi, której już nie ma. Jest tylko nazwa na mapie i wieś w pamięci ludzi, którzy przetrwali wojenną i powojenną zawieruchę i wrócili w okolice. Patrząc na okoliczne wzgórza, które kiedyś były obsiewane, wypasane, wyobrażałam sobie, jak spokojne życie wiedli tu ludzie. I jaki potem dramat przeżywali.


Pozostałość po cerkwi pw. św. Mikołaja Cudotwórcy



Jeden z grobów w cerkwisku



Bieszczady Bojków i Łemków



Razem z Sylwią w Radziejowej


Parę chwil wędrówki asfaltem i skręciłyśmy w drogę, która nie była szlakiem turystycznym, a znajdowała się w Ciśniańsko – Wetlińskim Parku Krajobrazowym. Tu też zobaczyłyśmy ogrodzone wysokim płotem miejsce wypalania węgla drzewnego. Nie wiem co takiego w tym jest, że nie można było robić zdjęć. Poszłyśmy dalej. 


Pozostałość po dawnym życiu...



W kierunku Tyskowej



Tyskowa - kolejna wieś, której nie ma...



Ciśniańsko - Wetliński Park Krajobrazowy - wchodzimy w dzikie tereny ;)



W tym miejscu nie wolno było robić zdjęć, zastanawia mnie dlaczego...



Mur z kawałków drzew. Chyba z tego pozyskuje się węgiel drzewny 


Kolejnym przystankiem na zielonej ścieżce spacerowej w stronę Łopienki, była Tyskowa– kolejna nieistniejąca wieś. A przecież była tu od 1552 r. Po 1947 r. wysiedlono stąd mieszkańców a po dawnej wsi została podmurówka cerkwi, krzyż wieńczący kopułę oraz kilka nagrobków na przycerkiewnym cmentarzu. W 2016 r. oczyszczono teren cerkwiska. Przy krzyżu zawieszono tablicę mówiącą o tym, że od 1937 r. stała tu cerkiew pod wezwaniem św. Michała Archanioła, którą w 1953 r. rozebrano na polecenie władz Gminnej Spółdzielni w Hoczwi. Kolejna tragiczna historia… Co musieli przeżywać ci ludzie, którzy tu żyli w tych niepewnych i trudnych czasach? Nawet to, że te piękne tereny wykorzystane zostały przy produkcji serialu HBO pt. „Wataha”, nie są w stanie przesłonić smutnej historii. 


Cerkwisko w Tyskowej



Krzyż ze zwieńczenia kopuły cerkwi



Pozostałość cerkwi pw. św. Michała Archanioła



Tak kiedyś wyglądała cerkiew w środku wsi...

Drogą, pełną błota, poszłyśmy dalej aż do przełęczy Hyrcza. Położona jest na wysokości 697 m n.p.m. pomiędzy szczytami Durnej (979 m n.p.m.) a Korbani (894 m n.p.m.) To tam, przy drodze do Łopienki ulokowała się murowana kapliczka z XVIII w. Tu odpoczywali pielgrzymi idący na słynne, łopieńskie odpusty. Początki kapliczki, krytej gontem, sięgają XVIII w., ale obecna jest z czasów po I wojnie światowej. W latach 50. XX w. popadła w ruinę, ale staraniem ludzi dobrej woli odremontowana została w latach 90. XX w. I dziś stanowi przystanek dla wielu ludzi, którzy idą do Łopienki. 


Murowana kapliczka z XVIII w.



Wejście do kapliczki



Kapliczka na przełęczy Hyrcza



Wnętrze kapliczki - stacje Drogi Krzyżowej to jakby fotografie za szkłem



Przez okienko kapliczki...



Panorama spod kapliczki na przełęczy Hyrcza


Na przełęczy Hyrcza



Droga w kierunku Korbani, stąd przyszłyśmy



Szlakowskaz na przełęczy Hyrcza



O jakże przyjemna, błotnista droga... :/



Jeden ze znaków zielonej ścieżki krajobrazowej

Czas mijał i wreszcie w oddali ukazał się nam zarys naszego celu. Zbliżałyśmy się do wsi Łopienka. Ale tu znów jest w błędzie każdy, który myśli, że tu kwitnie życie. To kolejne miejsce, którego nie ma… 


Cerkiew w Łopience



Tu była kiedyś wieś Łopienka...


Łopienka to nieistniejąca dziś wieś z połowy XVI w. wciśnięta pomiędzy Łopiennikiem (1069 m n.p.m.) a Korbanią (894 m n.p.m.). Powstała przed 1543 r. na prawie wołoskim, w dobrach ziemskich Balów z Hoczwi i początkowo nazywała się Lopinka. Wieś, w posiadaniu kolejnych pokoleń Balów, trwała aż do 1770 r. Potem już właścicielami byli Karszniccy, Strzeleccy (którzy ufundowali murowana cerkiew pw. Św. Paraskewii i umieścili w niej cudowną ikonę), Białobrzeskich, Ławrowskich, Męcińskich, Miejskich i Wichańskich (którzy byli właścicielami wsi aż do II wojny światowej). Niegdyś wieś zasłynęła tym, iż podobno ukazała się tu Matka Boża pod postacią ikony. Ikonę tę umieszczono najpierw w kapliczce, potem w drewnianej cerkwi. Obecna świątynia jest już murowana i pochodzi z I połowy XIX w. Łopienkę nawiedzały epidemie m.in. ospy w 1800 r., tyfusu i kokluszu w 1915r. A w czasie I wojny światowej przebiegał tędy front wojenny, który również nie przysłużył się wsi. Życie kwitło w Łopience w najlepsze aż do czasów II wojny światowej. A w zasadzie do okresu tuż po wojnie. W 1939 r. wieś liczyła sobie 361 mieszkańców. Tutejsi żyli tu głównie z uprawy roli. Uprawiali owies, żyto, pszenicę i jęczmień, kapustę, ogórki, tytoń, konopie i len. Hodowano również zwierzęta gospodarskie i pasterskie. Do 1930 r. we wsi nie było szkoły. Po jej utworzeniu uczniowie realizowali program szkoły 4 – klasowej. Uczono po polsku. 


Cerkiew pw. św. Paraskewii w Łopience


Tuż po wyzwoleniu – 9 września 1944 r. – wskutek porozumienia zawartego pomiędzy komunistycznym rządem USRR i rządem polskim PKWN Edwarda Osóbki-Morawskiego o przymusowej deportacji na wschód ludności rusińskiej obrządku wschodniego (czyli unickiego), przygotowano plan deportacji. Zaczęto je wiosną 1946 r. Wieś, jak i inne w okolicy, przestała istnieć. Mieszkańcy zostali wysiedleni . Kolejne ludzkie dramaty. Opustoszałą wieś zaczęła rozbierać okoliczna ludność, traktując pozyskany materiał jako darmowy w celach budowlanych lub opałowych. Ocalała jedynie cerkiew, wykonana z nieobrobionego tzw. „dzikiego” kamienia. Ciekawostką jest fakt, że to jedyna tego typu budowla w Bieszczadach. 


Jedyny ocalały budynek po dziejowej dramatycznej zawierusze



Z Sylwią na tle cerkwi, drewnianej dzwonnicy i fragmencie kaplicy grobowej



Wnętrze cerkwi zbudowanej z "dzikiego" kamienia



Figura Chrystusa Bieszczadzkiego



To chyba była kiedyś ambona (?)



Kaplica grobowa


Dopiero przybycie historyka sztuki, Olgierda Łotoczko, konserwatora zabytków i wizjonera, dało nadzieję na uratowanie doliny i zapomnianej wsi. Ostatecznie udało się odnowić jedynie cerkiew. A śmiałe cele historyka, przerwała tragiczna śmierć w górach Hindukuszu.
Przez ponad 200 lat do cerkwi na odpusty przybywały tłumy pielgrzymów obu obrządków chrześcijańskich (łacińskiego i unickiego) z odległych stron Polski, Węgier i Rusi, a także w okresie zaborów z całej niemal Galicji. Łopianka stała się jednym z najważniejszych sanktuariów maryjnych.
Zdecydowanie, to nawet nie kopia świętej ikony (oryginał znajduje się w kościele, w Polańczyku) góruje w świątyni, a duża, drewniana figura „Chrystusa Bieszczadzkiego”. Postać ta powstała w latach 90. XX w. jako dowód wdzięczności Bieszczadom i jego mieszkańcom za serce i piękno, jakie roztaczają wokół. Szczególnie dotyczy to rodzin z Wołkowyji, Bukowca, Terki, Polanek i Kalnicy.
Chrystus Bieszczadzki wykonany jest z kawałków drewna, pochodzących z bieszczadzkiej przyrody. Przedstawia wędrowca, który po 50-letnim wygnaniu, wymuszonym przez wojny, wraca tam, gdzie wracają nieliczni wygnani, dawni mieszkańcy. Jest zmęczony, z pustą torbą po chlebie, z kosturem w dłoni, ale w końcu wśród „swoich”. Teraz błogosławi wszystkim tym, którzy przychodzą do niego. Stał się symbolem minionego życia we wsi. 


Chrystus Bieszczadzki


Autorem rzeźby jest Kamil Patora z Nowego Sącza. Napisał on też wiersz o Chrystusie Bieszczadzkim:

„Siedząc na swoim pniaczku jak Bieszczadzki Gazda

Błogosław tym: co przyjdą odwiedzić swe gniazda.

Tym: którzy przyszli tutaj do Ciebie, bo chcieli

I tym, co wśród pożogi odejść stąd musieli,

Tym, którzy zeszli z szlaku by prawem zwyczaju,

Przyjść, podziękować Tobie: za przedsionek raju.

I za ptasie koncerty o porannym brzasku

I za lipcowe noce przy księżyca blasku.

Który wsparł się na brodzie o brzeg połoniny

I gasząc resztki ognisk zlewa sen w doliny.

Przyroda skryła blizny – zostały wspomnienia.

Inny pozostał posmak tamtego cierpienia.

Znad takich samych ognisk inne pieśni płyną

Aż po zielone wzgórza nad Soliną.

Bądź dobrym przewodnikiem po bieszczadzkich szlakach,

Zagubionym bądź echem w strumieniach i ptakach.

Bądź światełkiem w ciemności jak Twój księżyc blady,

Tam, gdzie umilkły cerkwie i zdziczały sady.”


Łopienka 1997 r. 

I choć cerkiew greckokatolicka jest z 1757 r. to od 1983 r. stopniowo jest remontowana i zabezpieczana. Wciąż otwarta dla pielgrzymów, przypadkowych turystów a nawet niewierzących. 


Prawosławne serwety, zwane ręcznikami



Cerkiew nie posiada typowego ikonostasu, a w miejscu "ołtarza" zawieszona jest kopia cudownej ikony Matki Bożej z Dzieciątkiem



Bieszczadzki Anioł...


Podczas naszej tam bytności, właśnie okoliczni wolontariusze pielęgnowali otoczenie świątyni, ustawiali ławy, bowiem następnego dnia miał się odbyć odpust. Trochę szkoda, że nie mogłyśmy zobaczyć tej wspólnoty ludzi, ale co innego było w planie na kolejny dzień. 


Wspólnota ludzi, których celem jest zadbanie o cerkiew pośrodku "niczego" - to można było odczuć w Łopience


Chwilę spędziłyśmy w otoczeniu dawnej wsi. Nie uszło nam uwadze, by zajrzeć na tyły kościółka i porobić sobie zdjęcia w… ogromnej lipie, zwanej drzewem czarownic. I podobno tylko te chude czarownice mogą się tam zmieścić. Dla mnie pasowało jak ulał… Nie omieszkałam sprawdzić.
Prawda jest taka, że to ponoć właśnie na tej lipie objawiła się Matka Boża, a swego czasu to właśnie lipy sadzono wokół cerkwi, bo utożsamiano te drzewa z Maryją. Gdzie tkwi prawda, nie wiem. Ale pierwszy raz byłam w środku tak dużego drzewa i to sporej dziupli w dodatku. Otwór w drzewie niektórym przypomina dziurkę od klucza, innym zarys Matki Bożej z Dzieciątkiem. No cóż, każdy widzi co chce. A lipa liczy sobie ok. 300 lat… 


300 - letnia lipa



W dziurce od klucza...



Wnętrze lipy



Cerkiew - widok ze środka lipy



Drzewo czarownic... hmy... coś w tym jest ;)


Przyszedł czas, że główną ulicą wsi podążyłyśmy dalej. W mojej wyobraźni widziałam tętniącą życiem wieś. Widziałam domostwa, karczmę, szkołę. Tu i ówdzie mieszkańcy pozdrawiali się nawzajem i pytali o zdrowie. Gęsi przebiegły ulicę… Gdzieś w stodole zarżał koń, a z okolicznego wzgórza dało się słychać dzwonki na owieczkach i kozach. Czy tak mogło wyglądać tu życie? Czy w czasie odpustów kwitł handel i wymiana towarów? Pewnie tak. Ale dziś wszystko było ciche, spokojne. Tylko zarys tarasów, na których można było dostrzec słabe już ślady obrębów domów, świadczyły, że tu ktoś mieszkał… 


Kiedyś stały tu domy...



Aż trudno uwierzyć, że to główna ulica we wsi...


Do cerkwi podjechało kilka samochodów. Jeszcze dzień przed uroczystą mszą odpustową, ktoś chciał ochrzcić dziecko. Życie jakby powoli powraca. Kto wie, może znów zaczną się tu osiedlać nowi mieszkańcy. Z pewnością nie byłoby to łatwe życie w tych rejonach. A już nie dla tych, co dobra cywilizacyjne cenią sobie najbardziej. 


Takie małe słoneczka w Łopience



Uwielbiam słoneczniki!


Nasza trasa wiodła nas w wysokie krzaki, ale to dlatego, że tędy biegła ścieżka do Studenckiej Bazy Namiotowej „Łopienka”, przez którą miałyśmy przejść. Baza mieści się na terenie gminy Cisna, w pobliżu Łopiennika, naszego celu numer dwa tego dnia. Studencką bazę prowadzą studenci SGGW w Warszawie. Tego dnia stała pusta, otulona jesiennymi liśćmi i wakacyjnymi opowieściami, zaklętymi w potoku i szumiących drzewach. Warunki w bazie spartańskie, ale chętnych raczej nie brakuje, niektórzy tak wyobrażają sobie wakacyjną przygodę. 


Do bazy nie prowadzi żaden szlak turystyczny, ale kierunek wyznaczają strzałki



No dobra, idziemy tam!



Już blisko! I całe szczęście, bo błocko chwilami wykańcza ;)



Acha... Kto nie ryzykuje nie pije w bazie herbaty...



Przeprawiamy się przez potoczek



Sylwia na szlaku



I oto sama baza namiotowa Łopienka - na zdjęciu wiata, która jest stołówką i kuchnią jednocześnie



Dotarły i my...



Łopienka ma swoją Lożę Szyderców, a sorry Lożę Szydercuff ;)



Jakbyście nie wiedzieli, to Centrum Kosmosu to właśnie Baza Łopienka



Piec w bazie



No troszkę jakby bałagan zastałyśmy...



Nie było podpisu autora, ale pachnie mi to muralami Arkadiusza Andrejkowa



No taka sytuacja, a ja o wadze piórkowej...



Informacja w bazowej łazience



Strumyk, czyli prysznic bazowy


Niby ścieżka nas wiodąca była w porządku, choć błotnista, to jednak nagle stanęłyśmy przed faktem, że droga nam się zaczęła ostro piąć w górę. No tak, przecież zdobycie góry było naszym drugim celem tego dnia. Po drodze wspierałyśmy się także z nowymi koleżankami z domku, Krysią i Agą. Jednak śmiech przy zmęczeniu jest oczyszczający. I chyba tego mi było potrzeba w tym trudnym okresie. 


Przedzieramy się przez krzaczory



Nie wiem jak Wy, ale ja widzę zamienionego w drzewo trolla...



No idę przecież...



Szlak wiedzie do góry



Kąt nachylenia jest nawet dość spory


Krok za krokiem i stanęłyśmy na szczycie Łopiennika (1069 m n.p.m.). Jest to szczyt w Bieszczadach Zachodnich, niedaleko Cisnej, Dolżycy i Jabłonek. W 1975 r. wmurowano na szczycie tablicę. Napis na niej pochodzi z sierpnia 1833 r., z pamiętnika Zygmunta Kaczkowskiego, polskiego poety, powieściopisarza a także działacza narodowowyzwoleńczego i… austriackiego szpiega!
„…Nazajutrz wyprawiliśmy się na Łopiennik… Pol [ przyp. Chodzi o Wincentego Pola, polskiego poetę, geografa] zabrał głos i wskazywał nam i opowiadał, gdzie leżą, jak wyglądają wszystkie ziemie Rzeczypospolitej Polskiej. Były to pierwsze nuty do „Pieśni o ziemi naszej”,  z którą Pol już się nosił od roku”. 


Na szczycie Łopiennika



Droga do szczytu nawet malownicza



Muchomorki, choć niezjadliwe, to trzeba przyznać, że bardzo fotogeniczne



No i jak przejść koło takiego modela obojętnie?



Kopczyk przy szczycie Łopiennika (1069 m n.p.m.)



Na Łopienniku - tablica z cytatem z pamiętnika Zygmunta Kaczkowskiego



Na Łopienniku



Tablica z cytatem z pamiętnika Zygmunta Kaczkowskiego



Pod tabliczką znakową szczytu



Drugi cel tego dnia zdobyty!


Łopiennik nie jest jakimś wybitnym szczytem, ani wysokim, ani atrakcyjnym, nie mniej jednak, przy dobrej widoczności widać spod niego podobno Lwów. Nam się to jednak nie udało…
Chwila odpoczynku, łyk herbaty i kanapka pod szlakowskazem i zaczęłyśmy schodzić szlakiem przez las. Po drodze znów było trochę śmiechu, były rozmowy jak to między nami Dziewczętami 😉 i po południu już schodziłyśmy do wsi Jabłonki. 


Pierwsze ładne okienko tego dnia



Przerwa na kanapkę i łyk herbaty



Widok spod Łopiennika 



Zaprawdę powiadam Wam, kto wraca z Łopienki i Łopiennika z czystymi butami, ten nigdy tam nie był... :)



Życie w lesie



Aniołki na szlaku, czyli od lewej: Krysia, Aga, Duśka i Sylwia



Z takimi kompanami wędrówki, góry niestraszne


Jabłonki  to wieś w gminie Baligród. Istniała już w 1498 r. i była pierwszą osadą założoną przez rodzinę Balów tak głęboko w górach. O wsi zrobiło się głośniej w czasach powojennych. W maju 1946 r. większość mieszkańców została przymusowo wysiedlona na tereny ZSRR. A 28 marca 1947 r. na terenie wsi już prawie całkiem opustoszałej, zginął w zasadzce UPA wiceminister obrony narodowej, gen. Karol Świerczewski, ps. „Walter”, jadący na inspekcję garnizonu w Cisnej. Wokół jego śmierci wciąż krąży wiele kontrowersji i domysłów. Nie do końca wiadomo kto i dlaczego stał za śmiercią generała. W miejscu końca tego człowieka, 18 kwietnia 1948 r. odsłonięto pierwszy pomnik, drugi w 1962 r. w tym samym miejscu. Ostatecznie, w myśl dekomunizacji miejsc, ulic, itp. pomnik zburzono w 2018 r. Dziś mieści się tam jedynie pusty placyk. Chcemy, czy nie, była to część naszej historii. 


I schodzimy do Jabłonek



Na takie widoki czekałyśmy i się doczekałyśmy



Górskie Aniołki ;)



Droga do Jabłonek



Jesień wkraczała z rozpędem w Bieszczady


Dzień się kończył, więc razem z innymi osobami najpierw oczyściliśmy nieco buty z błota a potem zapakowaliśmy się do autokaru i podjechaliśmy do Baligrodu. Tam, szybkie zakupy, niezbędne do integracji. 😉 I powróciłyśmy do Stężnicy.
Kolejny dzień przyniósł nam sporą niespodziankę, ale o tym kiedy indziej…

P.s. Bardzo dziękuję za przewodnictwo Pani Agnieszce, która nie dość, że opowiadała ciekawe historie swoim ciepłym głosem, to jeszcze otaczała opieką na szlaku. Nie straszyła niedźwiedziami, jednakowoż sprawdzała, czy jakiś za nami nie idzie 😉

HEJ!