O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

niedziela, 7 stycznia 2024

Apetyt na Norwegię cz. 4.

                                          NORWEGIA PO RAZ SIÓDMY, 

CZYLI JĘZYK TROLLA I INNE HECE


Termin: 02 - 09 września 2023 r.

Uczestnicy: Mira i Duśka 

Trasa opisana w poście:

05 września:  Trolltunga Camping - Język Trolla

Nocleg: na dziko w pobliżu Trolltungi

Pokonana trasa 05 września: ok. 18 km prywatnym autobusem (1 przesiadka na parkingu P2 do kolejnego busika jadącego na parking P3), 10 km na pieszo


Dziennik z wyprawy, dzień 4:


Wczoraj zachód słońca wlał w nasze serducha nadzieję na piękną pogodę na wędrówkę na Trolltungę. Niestety rano z przerażeniem widzimy, że pogoda jest dokładnie odwrotna do wymarzonej. Pochmurne niebo nie zwiastuje pięknej aury. Czy prognozy pogody mogły się aż tak mylić? I ile będziemy jeszcze zmieniać zaplanowaną trasę naszej wyprawy... Czy dojdzie do tego, że z kolejnej atrakcji trzeba będzie zrezygnować, bo kiepska pogoda, bo tragiczny transport publiczny? A w życiu!
Zwijanie namiotu idzie nam coraz lepiej i szybciej. Pod koniec wyjazdu chyba będziemy robić to z zamkniętymi oczami. Mira spuszcza powietrze z materacy, ja po kolei wynoszę nasz dobytek pod wiatę. 
Jesteśmy na czas ze wszystkim i punktualnie wsiadamy do autokaru, który wywiezie nas aż do P2 Skjeggedal. 


Dawna droga ku Trolltundze przy Skjeggedal . Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, zapragnęłam pokonać te męczące schody, by dostać się do słynnej półki skalnej.

Tam chwilkę czekamy na tzw. Shuttle Bus, który wwiezie nas stromo pod górę do P3 Mågelitopp. Ta przyjemność trochę kosztuje, ale zawsze to zaoszczędzone prawie 4 km zakosami i ok. 2h wspinaczki z ciężkimi plecakami. Nie mamy wątpliwości, że to dobrze zainwestowane pieniądze. 


10 km, to dużo... zwłaszcza jak masz na plecach duży plecak, namiot i wszystko, co potrzebne do życia w górach ;)



Mågelitopp - parking P3. Pogoda beznadziejna...

Na górze wciągam na siebie spodnie na deszcz i kurtkę. Pogoda do bani. Mira postanawia naciągnąć pelerynę. Plecaki obowiązkowo idą w ochraniaczach. Deszcz co chwila zmienia swoją siłę. Raz jest to kropienie i lekka mżaweczka, z wiatrem jednak nie przypomina niewinnych kropel. No i widoki, te będą dziś w odcieniach szarości. 


Kładki na trasie, niby ułatwienie, ale gdy ciąży plecak, to każdy krok jest trudny



Mapka ze strefą rozbijania namiotów. Foto: Mira



Szlak wyznaczają także tyczki, w sumie przy dobrej widoczności przejście szlaku nie jest trudne



Na wszelki wypadek jeszcze tabliczka wskazująca kierunek ;)



Widoki po trasie


Mamy dziś tę przewagę nad innymi, że nie musimy się śpieszyć. Mamy przewidziany nocleg u celu naszej wędrówki. O której dojdziemy, o tej będziemy. Zaczynamy wspinać się na górę. Do pokonania mamy dystans 10 km, o czym świadczą tablice na trasie powtykane co kilometr. Tak, na wszelki wypadek, gdyby myślało się, że już chyba przeszło się ze trzy kilometry, a tu naga prawda, że tylko jeden...


Mokro, wieje, ciężko i do domu daleko... Foto: Mira



Dopiero 2 km przeszłyśmy? O nie... :)


Po krótkim czasie pora na śniadanko. No nie w takich okolicznościach przyrody miałam nadzieję go zjeść. Siedzenie na mokrym kamieniu i robienie kanapek a potem jedzenie ich z kroplami deszczu, to raczej nie jest wymarzony piknik. Nie ma jednak innej rady. Dobrze, że herbata w termosie ciepła...


Śniadanie w naturze. Jak wtedy smakuje ciepła herbata!

Wolnym krokiem przemierzamy płaskowyż Hardangervidda. Mam wrażenie, że idziemy bardziej "wyż", niż "płasko". Raz w górę, raz w dół. Myślę sobie, że w powrotną drogę będzie podobnie. Zaczynają nam ciążyć plecaki. Co dłuższy kawałek robimy sobie postoje i zdejmujemy na chwilę bagaże, żeby ramiona nieco odpoczęły. 


Po trasie występują małe i duże jeziorka, które czasami trzeba obejść



Krajobraz zapłakany deszczem



Już nie wiem, czy te tabliczki z kilometrami to pomagają, czy raczej dołują...



Dobrze przygotowany na każdą ewentualność turysta :) :) :) Peleryna z jednej strony jest dobra, ale ma dwie wady: człowiek się pod nią trochę "gotuje" oraz przy wietrze plącze się między nogami.



Chwila z promykami słońca


Krajobraz mamy iście księżycowy. Skały gładkie, między nimi uboga roślinność. Pomiędzy skałami połyskują lustra małych stawków. W okresie od 1 października do 31 maja, zaleca się wędrowanie z przewodnikiem, pomimo ustawienia na trasie tyczek wyznaczających szlak. We mgle, czy przy zaśnieżonej trasie, łatwo o pobłądzenie i tragedię.
Wciąż wierzę, że pogoda się poprawi. Zaczynam trochę złorzeczyć pod nosem. Jestem zmęczona tą zabawą w deszcz. Bo kiedy jest chwila wytchnienia i rośnie nadzieja, chwilę potem wiatr i kolejna chmura przynosi bardziej ulewny opad. Już nie chcę, już wystarczy...
Wartością dodaną na wyjazdach są zawsze napotkani ludzie. Zwłaszcza, gdy spotyka się swoich rodaków, z którymi ucina się miłą pogawędkę i zbiera cenne informacje. Tym razem ludzie wszelkiej narodowości mają ten sam problem, co my... Ta nieznośna aura... Ale co się dziwisz, przecież jesteś w tym regionie kraju, gdzie notuje się największe opady w ciągu roku.


Widoczek, gdzie jeszcze była roślinność ;) Foto: Mira



Krajobraz iście księżycowy. Foto: Mira

Chyba jednak modły zostały wysłuchane i Tam Na Górze zakręcono kurek z wodą. Nie zakręcono natomiast tego od wiatru. Ale może i dobrze, bo dzięki temu wiatr rozgonił chmury i można było zobaczyć wyłaniające się jezioro Ringedalsvatnet. Jesteśmy już tak blisko... I nagle za plecami słyszymy podniecone głosy grupy Japończyków wracających z Trolltungi. Odwracamy się, a tam piękna, cała tęcza. Biorę to za dobry znak. 


Tęcza! Powód do radości wśród zmokniętych turystów :) Nowa nadzieja wlewa się w serce...



Ściana deszczu, gdy przechodzi, odsłania widok na jezioro Ringedalsvatnet - tu zaledwie jego fragmencik



Jezioro Ringedalsvatnet



A tu jezioro Ringedalsvatnet prawie w całej okazałości



Jezioro Ringedalsvatnet. Foto: Mira



Nawet przy kroplach deszczu widok jest niesamowity. Foto: Mira



Pionowe ściany okolicznych gór przyciągają wzrok. Małe, białe kopułki na skałach, to namioty biura Trolltunga Active, organizująca noclegi i przewodników po terenie. Foto: Mira



Druga część jeziora Ringedalsvatnet



Dokumentacja fotograficzna - czasem rąk brakuje ;)



I to jest fenomen gór - z jednej strony świeci słońce, z drugiej już nadciągają deszczowe chmury



I jeszcze jedno spojrzenie na jezioro Ringedalsvatnet z nadzieją, że nie będzie to jedyny ładny widoczek tego dnia...



No i znów siąpi deszcz...






Jeszcze tylko, albo aż, trzy kilometry...



Na tym pustkowiu dobrze czuje się stanowisko wełnianki, które lubi podmokłe podłoże



Jeziorka po drodze stanowią urozmaicenie pięknego, ale jednak monotonnego krajobrazu



I jeszcze zdjęcie na pamiątkę przy jeziorze Ringedalsvatnet ;)



Widać dalszą drogę, co już jest dużym plusem, gorzej szłoby się we mgle ;)



Niemalże pionowe ściany gór, opadające stromo do fiordu czy jeziora, zawsze budzą respekt



I znów ułatwienie, w postaci kładeczki

Wreszcie po południu docieramy na spokojnie do celu naszej wędrówki. Ludzi malutko, bo większość już schodziła, smutna, że niewiele było widać. Nam pogoda wieczorem się poprawia i możemy cieszyć oko pięknym widokiem. To nagroda za trud wędrowania. I cieszę się, że jednak postanowiłyśmy spać na dziko. Nic nas nie ogranicza.


Jeszcze z deszczem... Foto: Mira



Zaczyna być całkiem ładnie... Foto: Mira

Postanawiamy rozbić gdzieś blisko namiot, ale na tyle daleko, żeby nikt nam nie chodził wokół. W Mirę wstępują nowe siły ;) Z niemałym trudem wyszukujemy w miarę płaskie miejsce, choć w nocy czuć będziemy nachylenie terenu, ale jeszcze o tym nie myślimy. 


Kiedy wokół same skały, znaleźć poletko z trawką, nie jest łatwo...


Ogarniamy sprzęty, wrzucamy nasze bambetle do środka i idziemy na najbardziej sławną skałę w Norwegii. 


Cel naszej wędrówki - słynna Trolltunga. Foto: Mira

Język Trolla (Trolltunga) swoją sławę zawdzięcza kształtowi. Zawieszony jest niecałe 700 m nad malowniczym jeziorem Ringedalsvatnet na pograniczu płaskowyżu Hardangervidda, na wysokości 1100 m n.p.m. Stanowi symbol wszystkich fiordów, co to niby z ręki jedzą. I dodatkowo największą atrakcję turystyczną tego regionu. 


Język Trolla - moje marzenie właśnie się ziściło...



Słynna skała zawieszona nad przepaścią ponad jeziorem Ringedalsvatnet



Skały obok Języka Trolla, a na końcu jeziora widać chmurę deszczu, który na szczęście, właśnie się oddalał od nas


Pierwsze zdjęcie tej formacji skalnej powstało w 1967 r., choć świat zobaczył je dopiero w 1971 r. Robotnik z fabryki w Tyssedal, Andreas Vodahl oraz model Barthold Hegemann siedzieli na końcu tej skały, co dziś jest zabronione. Dziennikarz Jan Gravdal napisał o tym artykuł, ale władze regionu uznały, że takie zachowanie jest nieodpowiedzialne i aby nie inspirować innych do podobnych zachowań, ukryły ten fakt. Dziś, żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na skale, trzeba odstać kilka godzin w kolejce. Mamy ten komfort, że o tej godzinie niewiele jest ludzi i nie musimy stać w ogonku.
Norwegowie wierzą w trolle, leśne skrzaty, gnomy, krasnoludy. Wierzą w swoje podania i legendy. Jedna z nich mówi, że gdy skore do psot trolle, wychodzą z ciemnego lasu, pierwsze promienie słońca mogą je zamienić w kamień. I znalazł się taki jeden butny troll, który za nic miał ostrzeżenia i pokazał słońcu język... I sami widzicie, jednak w każdej legendzie kryje się ziarnko prawdy. Albo nawet cała skała ;) A w rzeczywistości kształt tej skały pozostawił jakieś 10 tysięcy lat temu, cofający się lodowiec. Ale wersja z trollami wszystkim się bardziej podoba. 


Nie jestem w stanie opisać uczucia, kiedy wiesz, że natrudziłaś się, by tu dojść, bo miałaś takie marzenie, a teraz tu stoisz... Dla takich chwil warto żyć!



Mając do dyspozycji mnóstwo czasu i brak niecierpliwych turystów za plecami, sesja foto być musiała...



Fajne uczucie siedzieć tak na języku... na Języku Trolla :)



Ponieważ trudy wyprawy dzieliłam z Mircią, nie mogło zabraknąć wspólnej foteczki ;)



Czy na jednym zdjęciu można poprzestać? A skąd! :)



Język Trolla z prawej, a z lewej... Język Huldry ;)



Doprawdy, Trolltunga ma coś w sobie, na pewno malownicze położenie no i nas na niej ;) Foto: Mira

Co ciekawsze, Język Trolla z drugiej strony języka wcale nie przypomina.


Język Trolla od drugiej strony



Zwykła skała, a tyle wysiłku, by do niej dotrzeć...

Stoję na brzegu skały i ponownie cała gama uczuć przelewa się przez moje ciało. Mira biega z telefonem, uśmiechnięta robi zdjęcia, zapomniała już o zmęczeniu. Prawdę mówiąc, ja też. Bo widok wart jest poniesionego trudu. Po beznadziejnym poranku, deszczowym dniu, zachód słońca jest przepiękny! Czuję radość, dumę, wzruszenie. Coś pięknego! 
Na Trolltundze spotykamy Polaków. Robią nam zdjęcia. Gdy słyszą, że zostajemy tu na noc, słyszymy, że jesteśmy bohaterkami. Gdzie nam tam do bohaterek, chociaż... za te ciężkie plecaki, to nawet miło usłyszeć ;)
Kiedy pierwsze wrażenia zaspokojone, idziemy przygotować sobie obiadokolację. Użycie butli w wietrznych warunkach jest nieco problematyczne. Budujemy więc, z kamieni, osłonę dla naszej "kuchni". I jednocześnie próbujemy rozkminić palnik. Jakoś ciężko idzie, więc idę zaznajomić się z sąsiadami. W jednym namiocie człowiek stwierdza, że on jest od marketingu, siedzi za biurkiem i nie wie jak to działa. Idę więc, do kolejnych sąsiadów, miłych dwóch Niemców, którzy wiedzą co i jak, pokazują jak rozkręcać i przykręcać, co by naszej "chałupy" nie spalić. I w końcu udaje się zjeść ciepły posiłek.


Kuchnia zaaranżowana na "prędce" i nasze dania już się "gotują"



Widok z naszego "okna hotelowego" ;) Na wprost, zejście na Język Trolla - blisko, ale jednocześnie daleko od ciekawskich spojrzeń


Po jedzeniu idziemy na kolejną porcję zdjęć. Nie wszyscy wiedzą, że za Językiem Trolla jest... drugi język. Tylko nieco mniejszy. Może to zrozpaczona Huldra, czyli żeński odpowiednik Trolla, postanowiła iść za swoim krnąbrnym trollem? Kto to wie? Grunt, że widoki z obu języków są piękne. 


Nie mogło być lepszego zakończenia dnia, jak zachód słońca nad Trolltungą :)



Zachodzące słońce pięknie oświetlało skały i pieściło blaskiem twarze



Język Trolla i jezioro Ringedalsvatnet o zachodzie słońca



Widok z języka Huldry ;) 



Widok na drugą stronę z Języka Trolla



Zachód słońca nad jeziorem Ringedalsvatnet



Mira sprawdzała dokąd ciągnie się jezioro Ringedalsvatnet



Widok na Język Trolla, kiedy próbuje się na niego wejść

Wieczorem ustaje też wiatr, więc jest szansa na spokój w namiocie. Dzisiejsza toaleta jest tzw. bułgarskim prysznicem, czyli w ruch idą nawilżane chusteczki. Podgrzewamy też wodę do umycia zębów i twarzy. Idzie nam naprawdę sprawnie. Wskakujemy do śpiworów, bo zmęczenie i wrażenia swoje robią. Chwilę rozmawiamy i standardowe dobranoc ma załatwić koniec tego dnia, ale jednak nie...


Gotowanie wody na herbatę i toaletę



Koniec dnia na Trolltundze



Dobranoc się z Państwem ;)


Najpierw mam wrażenie, że ktoś bez przerwy chodzi "po naszej dzielni". Wyglądam z namiotu i widzę wracających do siebie "marketingowców". No bez kitu, chyba nie zrobili sobie toalety obok naszego namiotu? Wracam do śpiwora i próbuję usnąć. Obok kręci się Mira. Też nie może spać. Na zewnątrz temperatura spada, jak się okazuje do 3 stopni. Marzniemy w swoim namiocie i śpiworach, mimo bielizny termoaktywnej. Na grzbiet idą kurtki, ja zakładam też puchową kamizelkę, dodatkową parę skarpet na nogi i legginsy na kalesonki, a także czapkę na głowę i cienkie rękawiczki na dłonie. Trochę cieplej, więc przysypiam. Ale zimno potwornie. Dobrze wiedzieć, że mój śpiwór nie zda egzaminu na dalekiej północy. W końcu jest maksymalnie na 15 stopni komfortu. Trzeba będzie pomyśleć o innym, cieplejszym.  

Termin: 02 - 09 września 2023 r.

Uczestnicy: Mira i Duśka (w przelocie Carlos :) )

Trasa opisana w poście:

06 września:  Język Trolla - Trolltunga Camping - Odda - Bu - Eidfjord

Nocleg: Kjærtveit Camping w Eidfjord

Pokonana trasa 06 września: ok. 11 km na pieszo, ok. 18 km prywatnym autobusem (1 przesiadka na parkingu P3 do kolejnego busika jadącego na parking P2), ok. 72 km autobusami lokalnymi


Dziennik z wyprawy, dzień 5:

Noc nieprzespana. Rano konieczna rozgrzewka, choć dzień zapowiada się wyśmienity. Ale humory dopisują, śmiejemy się, nagrywamy ze trzy razy ten sam filmik dla potomnych. 


Poranek na Trolltundze. Foto: Mira



                                          


Szykujemy sobie śniadanie na łonie natury, powoli ogarniamy nasze obozowisko i poranne toalety. Chcemy wracać pierwszym autobusem, a ten jest dopiero o 15.00. Czas jest dobry. 


Śniadanko w plenerze. Foto: Mira

Po śniadaniu idziemy jeszcze raz na Język Trolla. Kilkoro ludzi już tam jest. Ale tłumu brak. W dole nad jeziorem Ringedalsvatnet morze mgieł. Nie widać jeszcze pełnej tafli wody. Jest pięknie. Cisza i spokój zawładnęły wszystkimi. Majestat gór robi swoje. I wschodzące słońce za plecami. Robi się przyjemnie.


Morze mgieł pod Językiem Trolla



Jeszcze z godzinka i chmury całkiem znikną i odsłonią jezioro Ringedalsvatnet



Jeden z widoków, który na zawsze zostanie mi w pamięci... Foto: Mira







Wreszcie rozpoczynamy powolne zejście w dół. Droga powrotna jest taka sama. Z każdym krokiem, widzimy jak w górę ciągną pielgrzymki ludzi. Zapowiadane okienko pogodowe uaktywnia turystów Cieszę się, że omija nas kolejka do zrobienia zdjęcia. 


Po drodze mija się wiaty pierwszej pomocy



Choć trasa ta sama, to jednak dziś więcej widać



Czasem trzeba pokonać szczeliny. Na szczęście nie potrzeba chybotliwych drabinek przerzuconych na dwie strony. Foto: Mira


Kiedy dochodzimy do przełęczy, skąd mamy piękny widok na prawie całe jezioro, obowiązkowo zakładamy koszulki z jakże fajnym napisem "Ekipa z górnej półki" :) To prezent od Mirci za mój pomysł wyjazdu. Cieszę się ogromnie, to była super niespodzianka dla mnie i jeszcze raz bardzo za nią dziękuję. Sesja foto, trochę radości.


Po zdobyciu Trolltungi, śmiało możemy nazwać się "Ekipą z górnej półki";)



W górze słońce i my, w dole spokojne wody jeziora Ringedalsvatnet. Foto: Mira


Chwilę potem wpadamy w niedźwiedzi uścisk Carlosa, który porannym busem dociera tu po naszych śladach :) Śmiejemy się, że z jego tempem, to spotkamy się w autobusie powrotnym. Uśmiechy nie schodzą nam z twarzy. Krótka rozmowa i Carlos pędzi do góry, a my w dół. Choć słowo "w dół" oznacza tu czasami "pod górę". 


Teraz mozolna wędrówka w dół, co oznacza też pod górę ;)



Rozpoznajemy już drogę i punkty, przy których zatrzymałyśmy się wczoraj, przy których odpoczywałyśmy, które po prostu zapadły nam w pamięć



Spotkałyśmy też Trzy Niedźwiadki ;)



Jeszcze trzy kilometry i jesteśmy na P3... Z jednej strony fajnie, z drugiej, szkoda ;)



A pod górę ciągną w tym samym czasie całe grupy osób, które zapewne będą nocować w górach



 Bezkres... Mimo wszystko jest pięknie. Foto: Mira



A przed nami schody w dół... Foto: Mira



Dziś widoczne góry i niżej więcej zieleni. Foto: Mira

Po drodze rozpoznajemy punkty z wczorajszej drogi. A teraz to będzie wypłaszczenie, a teraz to będzie skręt szlaku, o, jest schron... A plecaki wciąż tak samo ciężkie. 
Po pewnym czasie spotykamy Polaków mieszkających w Norwegii. Trochę rozmawiamy o życiu tu i tam, śmiejemy się. Jest tak miło, że aż nam smutno, że musimy zakończyć pogawędkę, bo inaczej nie wyrobimy się na autobus. 
Ostatnie kilometry to ułożone kamienne schody w dół do doliny. Moje kolana już zaczynają pieśń skomlącą, a ja jedynie mogę iść w opaskach i prosić, by dały radę jeszcze przez moment. Dały.


Schody kamienne ułożone przez szerpów



I ostatnie ułatwienia na szlaku. Foto: Mira

Meldujemy się przed czasem na Parkingu P3 Mågelitopp. Chwytamy promienie słońca na nasze twarze. Wreszcie przyjeżdża busik, który zwiezie nas do Parkingu P2. A tam chwila na przesiadkę do autokaru, który z powrotem zawiezie nas pod bramę kampingu. Czujemy zadowolenie i... zmęczenie. Ale warto było!


Ostatnie metry na szlaku na Trolltungę



I już na parkingu P3 Mågelitopp. Foto: Mira

Kierowca podwozi nas na kemping. Do odjazdu autobusu mamy jeszcze chwilę. Idziemy do recepcji po odbiór naszych drugich plecaków i oczywiście zdajemy relację "na żywo" naszej sympatycznej Pani z Polski. Jeszcze raz bardzo dziękujemy za okazaną nam tu pomoc. Dzięki Niej nasz pobyt w Odda był niezapomniany. Chwila na toaletę i ogarnięcie plecaków i już człapiemy w kierunku przystanku.
Autobusem nr 725 podjeżdżamy do dworca autobusowego w Odda. Nie chce nam się iść z plecakami 2 km. W końcu mamy już trochę w nogach. Na przystanku przesiadkowym czekamy chwilę na kolejny autobus, w sam raz tyle, że idę do sklepu po chleb. I mały spacer po nadbrzeżu, gdzie odnajduję pamiątkowy kamień z runicznym zapisem, że tu w Odda kręcony był serial Netflix "Ragnarok". Tylko Odda w filmie nazywała się Edda ;) 


Najbardziej fotogeniczny punkt w Odda



Domki przyklejone do zbocza są jak kolorowe pudełeczka, które odbijają się w wodach Hardangerfjordu



Filmowa Edda, czyli Odda od strony dworca autobusowego



Miejsce, gdzie kończy się fiord, a zaczyna miasto... 



Pamiątka po ekipie Netflixa i serialu "Ragnarok"



Kościół w Odda i dworzec autobusowy

I znów jedziemy autobusem, tym razem nr 990. Słońce świeci, jest pięknie, a my mamy dzień taki trochę logistyczno - transportowy. Ale, żeby móc widzieć inne, ładne miejsca, trzeba się przemieszczać. Zatem nie marudzimy, a wręcz obserwujemy co za oknem. A po drodze okolica rodem z naszego Grójca. Pełno sadów i jabłek na drzewkach. To, co w Norwegii może zaskakiwać to fakt ustawiania na poboczach budek, a w nich sprzedaży owoców czy warzyw, albo miodu, na zasadzie samoobsługi. Bierzesz siatkę jabłek, wrzuć pieniądze do pudełka. Do pudełka, czasem takiego po lodach! W Polsce kasa w życiu nie utrzymałaby się w takim pudełku. Nawet z szyfrem byłaby rozwalona. Ale to Norwegia. Ludzie tu mają inny system wartości. Nie moje, nie ruszam, jak dają, płacę i zostawiam pieniądze w wyznaczonym miejscu. I to jest fajne.


Droga do Eidfjord



Widok na kościół w Ullensvang, wtopiony w zieleń drzew



Stoisko z jabłkami przy drodze. Jeśli jesteś zainteresowany, weź i zapłać. Co ciekawsze, stoiska te nie muszą mieć nadzoru sprzedawcy, są samoobsługowe.



Widoczny z drogi most Hardangerbrua i kolejna budka z owocami



Mostem biegnie droga krajowa nr 13, którą można dostać się do Voss

Przesiadamy się w miejscu o nazwie Bu :) na przystanku Bu Terminal. Tym razem dosłownie kilka minut mamy na przesiadkę do autobusu nr 991. Autobus czeka na drugi, tak, by ludzie mogli zamienić sobie środek transportu w swoim kierunku. Niestety w Norwegii autobusy często jeżdżą jedynie w miastach. Na "głębokiej prowincji" jest to jeden autobus na dzień... Trzeba uważać, by nie spóźnić się na ten jeden konkretny środek lokomocji ;)
Autobus przyjechał, więc zadowolone wsiadamy do niego i jedziemy do Eidfjord. Trochę większa miejscowość, na mapie zaznaczone dwa kempingi. Czujemy zmęczenie, adrenalina po Trolltundze nas trzyma, uśmiechy są. Marzy nam się ciepły prysznic, chcemy umyć głowę. Nawet nie czuję głodu. 
Idziemy prosto na pierwszy kemping. Niby tabliczka jest, niby miejsce na namiot jest, ale nikogo tu nie ma. Ani recepcji, ani innych namiotów czy kamperów. Obok miła Pani zaprasza do siebie, ale proponuje nam pokój za sumę, za którą możemy tu mieć kolejne kempingi. Dziękujemy uprzejmie i zawracamy w kierunku innego kempingu. 


Złoty Troll w Eidfjord. Foto: Mira


I tak trafiamy na Kjærtveit Camping, na którym są same kampery i ani jednego namiotu. Jest recepcja, ale...zamknięta. Przez chwilę nie wiemy co robić. Gorączkowe smsy z Mateuszem, który pyta czy po nas podjechać i pomóc. Ale nie ma takiej potrzeby. Rzut oka na cennik pobytu utwierdza nas w przekonaniu, że uwzględniono w nim namiot. Chwila rozmowy z napotkaną kobietą przynosi mi upragnioną wiadomość, że ciepła woda pod prysznicem jest w cenie, jedynie do mycia naczyń, trzeba zapłacić. Królu złoty! Zostajemy!


 Wjazd na Kjærtveit Camping. Foto: Mira

Znajduję dobre miejsce na trawniku za recepcją. Rozbijamy namiot i przepakowujemy nasze plecaki, póki jeszcze jest w miarę jasno. Widok na wieczorny Hardangerfjord jest cudowny. 


Tym razem nasz hotel wielogwiazdkowy położony jest w takim cudownym miejscu



Hardangerfjord, jeszcze przy świetle


Jest gniazdko z prądem, więc podłączamy czajniczek i już gotujemy wodę na obiadokolację. Stoją stoliki i ławy, ale jest trochę zimno, więc siadamy przy stole pod częściowym zadaszeniem. I tak chłodno, ale przynajmniej nie zawiewa. Po całym dniu na nogach ciepły posiłek nie wchodzi lekko, ale rozsądek nakazuje jeść. A po nim droga do łazienki. Są dwie kabiny z prysznicem, w sam raz dla nas. Ładuję telefon przy umywalce i idę pod prysznic. Ciepła woda jest, ale co sekundę trzeba wciskać guzik. Wkurzające, ale lepsze to, niż nic, albo zimna woda tylko. Po kąpieli od razu wracają siły witalne. Jest dobrze. 


Teren obozowiska



Widok spod recepcji Kjærtveit Camping



Hardangerfjord o zmierzchu


Nawet nie wiem, kiedy zasypiam. Ostatnie co pamiętam, to widok rozgwieżdżonego nieba nade mną, zanim wpełzam do śpiwora. 


                            Ciąg dalszy nastąpi...