O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi.Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

niedziela, 25 listopada 2018

Bieszczady - Połonina Wetlińska

Rzucić wszystko i jechać w Bieszczady, 
czyli jak niechcący wprowadziłam
zwykłe powiedzonko w czyn

Wrzesień i październik, w mojej pracy zawodowej, to najbardziej obciążone obowiązkami miesiące i wtedy  zmęczenie wyprzedza mnie nawet we śnie. O wyjazdach na dłużej nawet nie myślę. A poza tym zazwyczaj robi się już zimno, wietrznie i ponuro. I z takim nastawieniem egzystowałam sobie w znanym mi rytmie, nie przewidując zdarzeń, których częścią miałam się stać za kilka tygodni.
Kiedy w pewien październikowy poniedziałek nie wytrzymałam w pracy i powiedziałam, że rzucę to wszystko i wyjadę w Bieszczady, nie przypuszczałam, że wypowiem prorocze słowa. Koleżanka zaśmiała się tylko, a ja zwiesiłam głowę i smętnie przewalałam kolejne dokumenty na biurku. Po pracy wróciłam do domu i dostałam wiadomość od Marty, którą poznałam na Lofotach, z propozycją wyjazdu w Bieszczady na cztery dni. Przypadek? Nie sądzę. J Wewnątrz moje ja szalało z radości. Ale jak zawsze coś musi być nie tak. Tym nie tak okazał się termin. Akurat w tym czasie, po środku wyjazdu, miałam być w pracy na sobotnim dyżurze. No i sen się skończył. Odmówiłam z ciężkim sercem. We wtorek po pracy jechałam odebrać perfumy ze sklepu i natknęłam się na sympatyczny napis na chodniku. Przypadek? Nie sądzę. J


To wcale nie był przypadek, że właśnie taki napis napotkałam :)

Bieszczady wciąż siedziały mi w głowie, przecież dopiero co gdzieś na facebooku napisałam, że jakoś tak sama nie mam odwagi chodzić po tych górach, bo raz, że kiepski transport, dwa, że niedźwiedzie i takie tam… W środę rano powiedziałam koleżance, że napotkałam fajny napis, a w ogóle to dostałam super propozycję, ale kurcze, ten dyżur itd. I nagle usłyszałam od koleżanki, że przecież ona się może ze mną zamienić na dyżur, żebym jechała i odpoczęła, a poza tym przywiozę jej miód i jakąś ładną szyszkę J. Przypadek? Nie sądzę. J Po czymś takim nie można skupić się na pracy. Absolutnie. Napisałam więc, do Marty, żeby bukowała domek, bo sytuacja uległa zmianie. Dostałam zwrotne info, że teraz to i Marta nie może skupić się na pracy, bo również myślami jest już w tych dzikich Bieszczadach. Teraz pozostawało tylko poprosić szefa o urlop na dwa dni. Kiedy to się udało, ciężko mi było usiedzieć jeszcze tydzień w pracy.  Ponieważ wolne miałam mieć połączone z weekendem, natychmiast pojawiały się pytania dokąd jadę, bo przecież to normalne, że Duśka gdzieś poleci. Wtedy mówiłam, że rzucam wszystko i jadę w Bieszczady. Heh, powiedz ludziom prawdę, to ci nie uwierzą. J J J
I wreszcie nadszedł cudowny moment, kiedy w kolejną środę wieczorem, z Poznania, przyjechała do mnie Marta. Wystartowałyśmy o czwartej nad ranem w stronę gór. Po drodze powitałyśmy słońce, a pogoda w Polańczyku, gdzie miałyśmy nocleg, była całkiem sierpniowa. O tym dniu napiszę jednak kiedy indziej, dziś zaproszę Was na szlak bieszczadzki.


Nasza trasa tego dnia - start w Wetlinie i dalej zgodnie z ruchem wskazówek zegara :)



Wetlina - szlak żółty do Przełęczy Orłowicza - szlak czerwony przez Połoninę Wetlińską do Chatki Puchatka - szlak czerwony do Brzegów Górnych


Po zachwytach poprzedniego dnia, nasze miny nieco zrzedły, gdy ujrzałyśmy inne oblicze jesieni. Po niebieskim niebie nie było śladu, a zamiast ciepłych promieni słońca dostałyśmy mżawkę. No jak to, jeszcze w poprzedni weekend przez Bieszczady przewalały się tłumy turystów, a teraz jak my jesteśmy to taki zwrot akcji?? Nieładnie. Dlatego, na złość słońcu, oblekłyśmy twarze w promienne uśmiechy i wyruszyłyśmy na szlak. Do nas dołączyło jeszcze małżeństwo z Warszawy – sympatyczni Jadzia i Janusz, którzy mieli z nami za dwa dni z powrotem wracać do domu. I tak zaczęliśmy wędrówkę w czwórkę. Nasze towarzystwo zasilili wkrótce Piotr i Tomasz, obaj z Wrocławia, którzy także rzucili wszystko i wyjechali po raz kolejny w Bieszczady. Takim oto sposobem połączyło się sześć osób, którym niestraszna była mżawka, tworząc międzymiastowy misz-masz. Humory dopisywały. Dookoła wzrok obejmował kolory jesieni, która rządziła niepodzielnie, zabarwiając roślinność na różne kolory.


Jedziemy przed siebie 



W stronę Wetliny



Kolory jesieni



Bieszczadzka jesień


Naszym celem tego dnia była Połonina Wetlińska i schroniskowa chwila w kultowej Chatce Puchatka. Wystartowaliśmy z Wetliny. Nasza trasa obejmowała zrobienie pętelki, tak, by wrócić do Wetliny, gdzie zostawiliśmy samochód.


U wejścia do parku narodowego


Ruszyliśmy żółtym szlakiem na Przełęcz Orłowicza (1099 m n.p.m.).



Początek szlaku



Idziemy sobie ciuchutko, a tu stadko owieczek, baranków i kózek. Przyglądały się nam z zaciekawieniem.



Zwierzęta podążyły za swoim właścicielem, a na przodzie stada wesołe kózki ;)



Widok, jaki zostawialiśmy za sobą, gdzieś w dole Wetlina



Widok przed sobą



W piętrze lasu już typowa jesień



Bieszczadzki las porośnięty jest buczyną, więc w tym terminie zaczerwieniło się od liści



W części szlaku można napotkać drewniane kładki. Ma to na celu zapobieganie dewastacji roślinności.



Nie jestem przekonana, czy to drzewo nie pokazało mi czegoś brzydkiego... :/ :) Tylko czy drzewa mają paluszki?...


Pierwszy przystanek na złapanie oddechu i uzupełnienie płynów zrobiliśmy przy dużej wiacie. Stąd już niewiele nam zostało, by osiągnąć przełęcz. Liście szeleściły pod nogami a deszczyk coraz bardziej próbował nas osaczyć. Mimo to, szliśmy razem, rozmawiając i śmiejąc się.


Na szlaku przy wiacie



Wiata, przy której zrobiliśmy pierwszy postój



Kiedyś szlak żółty wiódł przez te skałki, obecnie trawersuje to wzniesienie



Trawers wzniesienia



Las bukowy



Pierwsze okno widokowe po drodze



Widok w kierunku Smereka (Wysokiej) 1222 m n.p.m.


Zwartą grupą osiągnęliśmy Przełęcz Orłowicza. Pod tabliczkami szybka sesja zdjęciowa i zmiana koloru szlaku.


Na Przełęczy Orłowicza 1099 m n.p.m.



Spontaniczna grupa pod silnym wezwaniem :) Stoją od lewej: Piotr, Tomasz, Duśka, Jadzia, Marta i Janusz



Z Martą pod szlakowskazem. A deszcz siąpił...


Tym razem weszliśmy na szlak czerwony, biegnący grzbietem aż do Połoniny Wetlińskiej. Obrazy tego dnia byłyby jeszcze lepsze, gdyby nie słaba widoczność. I choć nie do końca wiem, jakie góry wokół mogłam dostrzec, to i tak byłam szczęśliwa. A w duchu gratulowałam sobie mojego zastosowania się do starej zasady, by stare wyrzucać jak kupi się nowe. Plecak, który po wakacjach trzymał się na agrafkach chciałam wyrzucić od razu, ale coś mnie tknęło, by jednak jeszcze go zostawić. I dobrze, bo jeszcze podczas tego wyjazdu, agrafki musiały dać radę. I dały ;).


Widok w kierunku Smereka (Wysokiej) 1222 m n.p.m.



Przyszliśmy z prawej strony ;)



Pierwsze widoki z Połoniny Wetlińskiej



Widok w kierunku Hnatowego Berda (1187 m n.p.m.)



Niezbyt dobra widoczność na Połoninie Wetlińskiej



Nie pokuszę się o nazwy tych szczytów, pojęcia nie mam jak się nazywają ;)



Szare Berdo - 1108 m n.p.m. - czerwony szlak wiódł granią niemalże po płaskim terenie



Na Szarym Berdzie (1108 m n.p.m.)



Szare Berdo a na nim Marta i Duśka w towarzystwie deszczu. Za nami po lewej stronie Hnatowe Berdo (1187 m n.p.m.)




Czerwony szlak granią



Hnatowe Berdo (1187 m n.p.m.) widziane z Szarego Berda (1108 m n.p.m.)



Bieszczadzka jesień



Wzniesienia bieszczadzkie



Buki pospolite przy szlaku tworzą fantastyczne kształty



      Buki są jak żywopłoty



I jeszcze raz widok na Hnatowe Berdo - okoliczna roślinność już przybierała rude barwy




Połonina Wetlińska



Z tyłu Hnatowe Berdo - widok z Połoniny Wetlińskiej



Połonina Wetlińska



Czubek Hnatowego Berda (?)



Widok z Połoniny Wetlińskiej w kierunku Ukrainy



Widok z Połoniny Wetlińskiej w kierunku Słowacji



Punkt widokowy na Połoninie Wetlińskiej



Krok za krokiem i doszliśmy do Osadzkiego Wierchu (1253 m n.p.m.), robiąc przed wejściem na niego mały piknik. Siedzieliśmy osłonięci od wiatru na zboczu grani i podziwialiśmy chmury płynące ponad bieszczadzkimi szczytami. Z prawej strony mieliśmy góry słowackie, z lewej już ukraińskie. Panorama górska była przednia. Szkoda tylko, że widoczność nie była taka wyostrzona, ale może także dzięki temu było tak magicznie?


Osadzki Wierch 1253 m n.p.m.



Na Osadzkim Wierchu



Na Osadzkim Wierchu



Widok z Osadzkiego Wierchu w kierunku Ukrainy



Wzniesienia na horyzoncie to już Ukraina



Połonina Wetlińska i majacząca na tle gór Chatka Puchatka


Z Osadzkiego Wierchu pomału przeszliśmy w kierunku schroniska, które było widoczne już z daleka. Niestety posezonowy czar kultowej Chatki Puchatka prysł jak bańka mydlana. Wokół było pełno ludzi. Do okienka, aby przybić sobie w książeczce pieczątkę, musiałam się przepchnąć przez tłum ludzi. Toaleta nieczynna, ale można było pobrać klucz do toi toia. To właśnie tam nabrałam nowej umiejętności – sikania na wdechu. Smród taki, że nie szło wytrzymać.


Trawers Roha (1255 m n.p.m.) i widoczne schronisko



Schronisko Chatka Puchatka na wysokości 1228 m n.p.m.)



Widok spod schroniska w kierunku Słowacji



Granica Polski i Ukrainy wiedzie przez te wzniesienia



Szlakowskaz na Połoninie Wetlińskiej



Byłam tam :)


Usiedliśmy przy jednej ławie, by spożyć własne jedzonko i napić się swojej herbatki. Absolutnym hitem wspólnego posiłku, był własnoręcznie robiony przez Tomka schab w solance. Przepyszny!


Ta ława była nasza! :) :) :)


Gdyby nie wiatr, pewnie siedzielibyśmy jeszcze długo przy tej ławie. Na odchodne wrzuciliśmy w siebie po kawałku czekolady i zaczęliśmy schodzić wciąż czerwonym szlakiem do miejscowości Brzegi Górne. Po drodze wyprzedziło nas wojsko, a ja zapatrzona w mundury wywinęłam zgrabnego orzełka na mokrych liściach. Na szczęście nie było pod nimi wystających kamieni, więc nic mi się nie stało. A trochę śmiechu z samej siebie jeszcze nikomu nie zaszkodziło ;).


Ostatnie spojrzenie z Połoniny Wetlińskiej w stronę Ukrainy



Ostre zejście - widok zza pleców



Samotna kapliczka niedaleko czerwonego szlaku



Ostrożne zejście po stromym i śliskim szlaku



Przed nami kolejne strome zejście



Całkiem miły punkt widokowy



Bieszczadzka jesień



I znów las bukowy



Liści brak, idzie zima ;)



Widoczna droga do Ustrzyk Górnych



Bieszczadzkie Anioły ;)


Schodząc do Brzegów, próbowałam skontaktować się z kolegą, który zazwyczaj buszuje w tych rejonach, kiedy akurat nie może wysiedzieć w Tarnowie ;) Chcieliśmy się w końcu spotkać choć na chwilę. I udało się, choć z zasięgiem w tym rejonie jest kiepsko. Rano wysłany sms do Bieszczadzkich Aniołów z prośbą o słońce i piękne widoki, doszedł dopiero pod koniec dnia, bowiem wtedy właśnie przestało siąpić J. Znaczy się Bieszczadzkie Anioły odebrały go od nas już po fakcie.


Zejście do Brzegów Górnych



Parking w Brzegach Górnych



Na parkingu wsiedliśmy w busik, który czekał na schodzących górołazów i zawiózł nas do Wetliny. W tym samym czasie Mariusz dojechał z kolegą i dwoma koleżankami z innego miejsca i razem spotkaliśmy się w schronisku Pod Wysoką Połoniną. Zupełnie nie wiem, jak to się stało, że nagle dziesięć nieznanych sobie wcześniej ludzi, siedziało przy największym w schronisku stole i dyskutowało o cudownościach tego rejonu, zajadając smaczny obiad. To był kolejny magiczny moment tego dnia. Szkoda, że tak szybko mijały te chwile, a za oknem pojawiła się szarówka i wreszcie ciemność. Tak, jakbyśmy zapomnieli, że to już październik, a nie środek lata.
Ustaliliśmy trasę na kolejny dzień i wyszliśmy ze schroniska. Mariusz z ekipą pojechali ciut wcześniej do swojej bazy, Piotrek i Tomek zostawali na kwaterze w Wetlinie, a nasza początkowa czwórka pojechała do Polańczyka. Jadzia i Janusz wysiedli uśmiechnięci w centrum, a my we dwie z Martą pojechałyśmy do swojego lokum. Uśmiechy nie schodziły nam z ust, jeszcze żyłyśmy wycieczką tego dnia. Prawie nie czułyśmy zmęczenia, pozytywna adrenalina buzowała nam w żyłach. Szłyśmy spać w radosnym oczekiwaniu na kolejny dzień.
Martuś, Jadziu, Januszu, Piotrze, Tomku i Mariuszu z całą ekipą – dziękuję Wam za bieszczadzkie uniesienia. To rzeczywiście magiczne góry, bo dodały mi skrzydeł także dzięki Wam. Mam nadzieję, że jeszcze będziemy razem wędrować bezdrożami bieszczadzkimi.
A co przyniósł kolejny dzień – o tym w innej relacji za jakiś czas. Tymczasem „…opadły mgły, wstaje nowy dzień…”
Zatem do zobaczenia!


Hej!