O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi.Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

poniedziałek, 30 grudnia 2019

Masyw Śnieżnika - Śnieżnik i Ścieżka w Obłokach


Anioły na szlaku,
czyli mierz siły na zamiary

Rok 2019 kończę wpisem o kolejnym dniu spędzonym w Masywie Śnieżnika. Było i przyjemnie i boleśnie, ale o tym po kolei.
To, że realizuję sobie projekt KGP wie już chyba każdy, kto ze mną rozmawiał na temat gór. Robię to dla siebie, bez książeczki i potwierdzeń w komisji turystyki górskiej. Natomiast kluczowe jest to, że rozłożone jest to w czasie, co również działa i na mój organizm. Dlatego zaczęłam od najwyższego szczytu listy (Rysy zdobyłam dwukrotnie, od polskiej i słowackiej strony) i schodzę coraz niżej. Do starości jakoś dojdę na ostatni szczyt 😉
W tym roku spędziłam tydzień w Międzygórzu, miejscu, które za jakiś czas opiszę na blogu, a które było mi punktem wypadowym po okolicznych górach. To był wspaniały tydzień, podczas którego zmęczyłam się i jednocześnie wypoczęłam. Przyszedł taki dzień, że postanowiłam wreszcie zdobyć Śnieżnik. Przy okazji obejrzałam sobie mapę i stwierdziłam, że spokojnie dojdę sobie do Dolnej Morawy, by przyjrzeć się z bliska na Ścieżkę w Obłokach. I wrócę znów przez Śnieżnik do Międzygórza. Bułka z masłem. Tyle teoria. A jak było? Zapraszam do lektury.
Trzeci dzień pobytu w Międzygórzu. Wtorek. Pogoda jak marzenie, troszkę białych chmurek, widać niebieskie niebo. Cichutko opuściłam pokój, była jakaś 6 rano. Wczorajszego dnia, mój Gospodarz mocno się zdziwił, jak powiedziałam jakie mam zamiary. Skwitował jedynie: ale to daleko. No daleko, ale co, ja nie dam rady? Ja? Ponieważ moja kwatera znajdowała się już na czerwonym szlaku na Halę pod Śnieżnikiem, od razu podążałam znanym mi już z pierwszego dnia, szlakiem. Pierwszy raz wystraszyłam się w lesie, kiedy usłyszałam nawoływania. Było straszno i ciemno. Z boku wypadł jakiś facet, ja sama na szlaku… Po raz pierwszy stanęłam niepewnie, nie wiedząc co robić. Uciekać? No przecież idę na Śnieżnik, jakie uciekać… Na szczęście okazało się, że to tylko właściciel psa nawoływał swojego pupila. Po chwili z krzaków wybiegł zadowolony czworonóg i obaj poszli swoją drogą. Uff…


Na czerwonym szlaku


Szybkim krokiem doszłam do schroniska PTTK na Hali pod Śnieżnikiem. Tam, na małą chwilę zatrzymałam się przy ławach na małe śniadanie. Z uśmiechem obserwowałam, jak pomiędzy ławami dokazują trzy małe, śliczne cudaczki pod okiem znudzonej matki. A może zmęczonej? Chyba to byłoby lepszym porównaniem, zważywszy, że małe kociaki żywo reagowały na wszystko wokół.


Pod schroniskiem na Hali pod Śnieżnikiem - trzy łobuziaki rozrabiają z rana


Tuż przy schronisku obrałam zielony szlak, który wiódł ostro pod górę a to kamieniami, a to ubitą drogą, to znów po korzeniach. 


Początek zielonego szlaku pod schroniskiem



Najpierw po kamieniach...



Potem po korzeniach...



Wreszcie więcej otwartej przestrzeni



Mój drugi cel tego dnia - Ścieżka w Obłokach



Spojrzenie na Mały Śnieżnik, Trójmorski Wierch i Dolinę Morawy


Szczyt wydawał się niedaleko, ale mamił kolejnymi wzniesieniami. Wreszcie udało się. Bez zbędnych ceregieli weszłam na szczyt. Fajerwerków nie było. Za to kilka osób, dosłownie sztuk cztery. Dzięki temu mam zdjęcia w całości, a nie tylko selfie.


Niby sierpień, a wrzos w pełnym rozkwicie



Kolejne wzniesienie, to jeszcze nie szczyt ;)



Masyw Śnieżnika - Trójmorski Wierch i Mały Śnieżnik



Králický Sněžník



Szczyt góry oraz fragment ruin wieży widokowej


Chwilę pokręciłam się po szczycie. Śnieżnik – najwyższy szczyt w Sudetach Wschodnich, w Masywie Śnieżnika. Liczy sobie 1426 m n.p.m. Jest górą graniczną, dzielimy go z Czechami, dlatego często spotyka się nazwę Králický Sněžník. Góra znana była turystom już w XVIII w., ale prawdziwy rozkwit do wędrówek nastąpił w XIX w. kiedy księżniczka Marianna Orańska zakupiła te tereny. W 1871 r. na jej polecenie zbudowano schronisko, które stoi do dziś.
Na szczycie Śnieżnika można dziś zobaczyć kupę kamieni. To pozostałość po wieży widokowej im. cesarza Wilhelma I. Zbudowało ją w latach 1895 – 1899 Kłodzkie Towarzystwo Górskie. Wieża miała 33,55 m wysokości. Z jej wierzchołka można było oglądać panoramę ziemi kłodzkiej. Kamienna wieża o dwóch platformach widokowych oraz przylegającym do niej małym schroniskiem, które było potem gospodą i sklepikiem, runęła wysadzona w powietrze w 1973 r. Powodem był jej zły stan techniczny, stanowiący zagrożenie dla życia turystów. Wielka szkoda, że nie została odbudowana, teraz to trochę żałosny widok.


Tablica pamiątkowa na Śnieżniku



Przy czeskim oznakowaniu na szczycie



Przy polskim oznakowaniu  - ciekawe, dlaczego nasze tablice są połamane...



Szlakowskaz na szczycie



Widok ze Śnieżnika na Góry Bialskie



Widok ze szczytu na Czarną Górę i Żmijowiec



Widok na Rychlebské Hory



Ruiny wieży widokowej na kopule szczytowej Śnieżnika



Dolina Morawy i Ścieżka w Obłokach po lewej stronie



I podobne ujęcie z nieco dalszej perspektywy


Pogoda była odpowiednia, ja cieszyłam się ze zdobycia kolejnego szczytu do Korony Gór Polskich, ponieważ Śnieżnik zalicza się do tej listy. Nie czułam zmęczenia. Bardzo chciałam podejść do atrakcji turystycznej na stokach Králickýego Sněžníka.
Schodziłam więc, z kopuły szczytowej połączonymi szlakami, czerwonym i zielonym. Ok. 200 m od szczytu, po stronie czeskiej, znajduje się źródło rzeki Morawy, największej na Morawach, jednej z większej rzek w Czechach. Zatrzymałam się tam na chwilę. Zimna, źródlana woda była orzeźwiająca. Zresztą napis na jednym kubeczku pt. Wypij mnie, nie pozostawiał wiele do namysłu.


Źródło Morawy



Zimna, orzeźwiająca... jakże byłaby potem przydatna na moje stopy...


Niedaleko źródła, troszkę zbaczając ze szlaku, znajdują się ruiny dawnego schroniska o strasznie trudnej nazwie do wypowiedzenia (pamiętajmy, że dawniej były to Austro – Węgry). Powiem skrótowo, że było to schronisko księcia Liechtensteina na Śnieżniku. Książę był właścicielem tego terenu, a uzyskawszy pozwolenie na budowę, po jej ukończeniu nazwano obiekt na cześć księcia w dowód podziękowania za jego cele dobroczynne. Schronisko otwarto w 1912 r. i było całkiem nieźle wyposażone jak na tamte warunki i standardy. I jak to zwykle bywa przy nieumiejętnych dzierżawcach, często popadał w kłopoty, choć chwilami z nawet dobrym skutkiem. W 1932 r. z okazji 20 rocznicy otwarcia schroniska, artyści z grupy Jescher ustawili rzeźbę białego słonia. Nazwa grupy miała nawiązywać do odgłosu, który wydaje z siebie kichający słoń. Słonik szybko stał się symbolem Śnieżnika. I to właśnie do niego koniecznie chciałam dojść. W 1971 r. władze czechosłowackie nakazały rozbiórkę schroniska, z powodu złego stanu technicznego. W chwili obecnej można zobaczyć jedynie pozostałości po piwnicach schroniska. Budowli nie ma, ale słonik został. I podobnie jak przed prawie wiekiem budzi uśmiech i pytanie, co robi tu figura słonia.
Oczywiście nie mogłam nie zrobić sobie sesji przy słoniu. Pogłaskałam go po trąbie, wymieniłam się robieniem zdjęć z turystami czeskimi, popatrzyłam na odległy widok i zebrałam się w dalszą drogę.


Uroczy Słonik z lat 30. XX w.



Pogłaskanie po trąbie przynosi szczęście?



Ups, a jak się przebudzi?



Słonik na tle Masywu Śnieżnika


Dalszy szlak, tym razem żółtego koloru, w dwie i pół godziny miał mnie wyprowadzić wprost do Dolnej Morawy, skąd miałam wejść niebieskim do kolejnej atrakcji, jaką jest Ścieżka w Obłokach (czes. Sky Walk Stezka v oblacích). I tu przestało być miło i przyjemnie. Owszem, początkowo szło mi się całkiem nieźle, nawet minął mnie czeski rowerzysta na kamiennej ścieżce, który jednakowoż rower prowadził i jak wyjaśnił mi w przelocie, teraz to ciężko, ale potem to wiuuuuu…. Jasne.
Ja za to zaczęłam czuć swoje nogi. Kolana dawały mi do wiwatu, traciłam wysokość, co odczuwałam nie tylko w kolanach ale też w stopach. Coraz bardziej paliły mnie one jakby żywym ogniem. Szłam, zastanawiając się kto mi dorzucił do plecaka kamienie, a kto wsypał piach w kostki.


Żółty szlak



Szlakowskaz na szlaku - rozdroże Chata Franciszka 1220 m n.p.m.



Jeszcze tylko 8 i pół kilometra - dam radę...



Chata zamknięta na cztery spusty



Na tej  ścieżce spotkałam czeskiego rowerzystę z rowerem pod pachą (jak to brzmi śmiesznie...)



Kolejna chata i znów zamknięta



Po dwóch kilometrach kolejny szlakowskaz. Optymistyczne 6 i pół kilometra...


Droga, choć nawet urozmaicona i ładna, zaczęła się dłużyć niemiłosiernie. Robiłam przystanki i czułam, że nogi puchną… Z każdym szlakowskazem widziałam, że tracę kilometry, że już coraz bliżej, ale znów nieznośnie droga zakręcała i nie widziałam celu. W mojej głowie pojawiła się myśl, jak ja dojdę do tej atrakcji i jak wrócę granią ponownie na Śnieżnik, by z niego zejść do schroniska i dalej do Międzygórza. Zaczęłam wątpić. Zrobiłam błąd, zakładając, że dam radę, w końcu byłam rozchodzona, to był mój trzeci dzień na szlaku. Nie wzięłam jednak poprawki, że po dwóch porządnych wyrypach, powinnam zrobić choć jednodniową przerwę, by móc spokojnie iść na kolejną długą wyprawę. Stare porzekadło „mierz siły na zamiary, a nie zamiary podług sił” sprawdziło się teraz idealnie i jeszcze odbijało się w mojej głowie głośnym echem. Zaczęłam pertraktacje z Wszechmocnym. Prawie zagroziłam, że albo dam radę i dojdę, albo niech ześle mi jakieś dobre anioły, supermana, batmana, innego superbohatera, który mnie poniesie na skrzydłach z powrotem na kwaterę, bo inaczej padnę tu i teraz. Stopy mi się paliły!


I znowu droga zakręca... :/


Z tymi myślami doszłam do tablicy informującej mnie, że Dolna Morawa mnie wita. Yuppii!!!! Poczłapałam pod dolną stację kolejki. Nie dam rady wejść, to chociaż wjadę. A potem zobaczę co będę w stanie zrobić.


O jak miło, doszłam...



Ścieżka w Obłokach - nie ma bata, nie dam już rady tam wejść na piechotę...



Stalowo - drewniana konstrukcja w Masywie Śnieżnika


Szczęśliwie, szukając wejścia do kas, spotkałam Anioły. Tak, Anioły – Anitkę i Wojtka, którzy wpadli tu sobie na chwilę samochodem w ramach jednodniowej wycieczki. Zamieniliśmy kilka zdań i zapytałam, czy wracając do domu, mogliby mnie zabrać i podrzucić do Międzygórza. Zgodzili się i choć w tym momencie czułam się kompletnie starą kobietą bez kondycji i z bolącymi stopami, to jednak byłam Im ogromnie wdzięczna.
Kupiliśmy bilety i po kilku chwilach siedzieliśmy w fotelu wyciągu, który wywiózł nas pod samą stalową konstrukcję Ścieżki w Obłokach. Miałam poczuć się jak w niebie. Czy w niebie bolą i pulsują stopy??? Oczywiście, cały dzień był w porządku, nawet niebo było niebieskie, a w momencie wjazdu na górę spotkałam starą znajomą… wielką, białą chmurę. Rozsiadła się akurat nad atrakcją, do której zmierzałam. Super.


Stacja kolejki 



Dobra mina do złej gry :) Dobrze, że siedzenie nie paliło, ino stopy, które właśnie nieco odpoczywały



Stara znajoma - chmura :/


Pod Ścieżką w Obłokach zrobiliśmy sobie małą sesję foto, za którą dziękuję też Anitce i Wojtkowi. Wreszcie zaczęliśmy wchodzić po kładkach i rozkoszować się widokami. Ludzi było sporo, ale nie na tyle, by obijać się o siebie. Każdy miał kawałek ścieżki dla siebie.


Sky Walk Stezka v oblacích



Zbliżenie na kładki



Trójmorski Wierch z charakterystyczną drewnianą wieżą - widok z kładek



Sesja pod Ścieżką - jest, dotarłam, tylko stopy już zmaltretowane na maksa... Ale przecież jest OK ;)



Byłam tu, Duśka ;)



Jest przyjemnie mimo wszystko...



Mimo ogromnego zmęczenia cieszyłam się, że tu dotarłam...


Sky Walk, czy też Stezka v oblacích położona jest na wysokości 1116 metrach, a sama ścieżka wznosi się na 55 m. Czy jest to ładna konstrukcja, tu bym nieco polemizowała, ale z pewnością jest ciekawa i stanowi atrakcję dla rodzin z dziećmi. Architektem jest Zděnek Fránk.
Z poszczególnych pięter kładki można zobaczyć panoramę na cały Masyw Śnieżnika, Dolinę Morawy, Jesioniki czy przy dobrej pogodzie Karkonosze. Wieża ma w swej konstrukcji wytrzymać huragany do 200 km/h. I napór turystów rzecz jasna.


Stezka v oblacích



Początek wędrówki po kładkach



Widok na Dolną Morawę



Na kładkach



Na kładkach



Plątanina stali



Tunel z siatki, którym można przejść na wyższy poziom



Coraz wyżej...



Przychodzi taki moment, że nie widać już stali nad głową i zaczynają się panoramy



Górna stacja kolejki widziana z kładek



Dolina Morawy i widok na Góry Orlickie



Trójmorski Wierch, zwany po czesku Klepaczem



Prawie jak Xena, wojownicza księżniczka ;) Oj, wojowałam wtedy z własnymi nogami...


 Na samej górze znajduje się kropla, czyli sieć rozpięta na 50 m, dla tych, którzy nie mają lęku wysokości. Pod nią widać dokładnie wszystko, co znajduje się na dole. Mała adrenalinka, kiedy stawia się krok na siatkę 😊.


Kropla widziana z dołu (siatka z lewej strony)



I stało się... Dotarłam na samą górę. Naprawdę nie wiem, jak to się mogło stać...



Szkoda, że zdjęcia spłaszczają perspektywę i nie widać tylu metrów pode mną ;)


Kiedy tak spacerowaliśmy sobie po kładce, chmura przybrała iście wrogie oblicze. Ku naszym uszom dotarł głuchy pomruk niezadowolenia. Oho… trzeba uciekać z drewniano – stalowej konstrukcji. Zagęściliśmy ruchy, schodząc w dół i dziwiąc się, że dorośli wchodzili z dziećmi na górę. Zaraz miało tu się rozpętać małe piekiełko. Może liczyli, że ta fantastyczna ściana deszczu, którą widzieliśmy z góry, przejdzie bokiem. Wsiedliśmy znów na kolejkę i zjechaliśmy na dół. Po drodze towarzyszyły nam już grzmoty i błyski. Pierwsze krople wody poczuliśmy na parkingu. Na szczęście zdążyliśmy przed deszczem, chowając się do samochodu.


Ściana deszczu



Szybko na dół!



Grzmi i błyska się, a to dobry powód ewakuacji ze stalowego kolosa



I ostatni rzut oka na spełnione małe marzenie...


Tak oto, moje prośby o dobre Anioły czy też Superbohaterów, zostały wysłuchane. Jadąc na kwaterę, zastanawiałam się, jak dałabym radę przejść całą wymyśloną przez siebie trasę, choć była najkrótsza. Miałam nauczkę, by mierzyć siły na zamiary. To była dobra lekcja.
Następnego dnia z nieba lało i grzmiało cały dzień, więc odpoczywałam, leżąc, pracując na laptopie, czytając i będąc w kontakcie ze światem. Nogi już tak nie pulsowały, a stopy nie paliły, choć czułam je bardzo dobrze. Mimo wszystko z dzisiejszej perspektywy uważam, że było warto. Nie tylko dlatego, że kolejny szczyt w KGP wpadł mi do kolekcji. Ale przede wszystkim, za poznanie Anitki i Wojtka, cudownych, pozytywnych ludzi i moich dobrych Aniołów na szlaku. Bardzo dziękuję za te chwile, zostaną ze mną na długo. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, bo przecież wciąż wiszę Wam obiad 😉
Wszystkim życzę, by Nowy Rok pełen był cudownych chwil, żebyście na swoich drogach spotykali dobrych i życzliwych ludzi. Żyjcie tak, byście na koniec mogli powiedzieć – to był ekscytujący rok! Spełniania marzeń i mnóstwa radości w 2020 roku!
Z górskim pozdrowieniem,

Hej!