O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi.Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

poniedziałek, 25 lutego 2019

Sześć lat razem! :)


6 urodziny bloga


Sześć lat blogowania to jest coś… Niby mało, a jednak bardzo dużo. Patrzę na siebie, jak bardzo się zmieniłam. Pisanie mnie rozwinęło, z biegiem lat nauczyłam się inaczej pisać, tworzyć, robić zdjęcia. Nie byłoby tego, gdyby nie Wy, Drodzy Goście, po drugiej stronie monitora…
Ponad trzysta postów to sporo i ciągle mało. Mam apetyt na zwiedzanie, na pisanie, na przekazywanie tego, po co ten blog powstał, czyli pokazywanie, że nasz ŚWIAT jest CUDOWNY!
Niech dalej przemówią kafelki z popularnej gry Scrabble…































Z miłością
Dusia



wtorek, 19 lutego 2019

Norwegia - Lofoty cz. IV

Norwegia po raz trzeci,
czyli mojej ochoty na Lofoty 
część czwarta


Termin: 16 i 17 sierpnia 2018 r.

Uczestnicy (w kolejności alfabetycznej): Alicja, Anna, Jacek, Marta, Martyna, Sylwester i ja

Trasa opisana w poście:

16 sierpnia: Ørsvågvær – Svolvær  - Fiskebøl fergekai (nadbrzeże, skąd odpływa prom rybacki) –  Torvvika z widokiem na Sildpollholmen – Henningsvær  - Ørsvågvær

17 sierpnia: Ørsvågvær – Plaża Ramberg – Reine – Å i Lofoten – Nusfjord - Ørsvågvær

Noclegi: Ørsvågvær  Camping niedaleko Kabelvåg

Pokonana trasa 16 sierpnia: Ørsvågvær – Svolær – Fiskebøl fergekai (nadbrzeże, skąd odpływa prom rybacki) – Torvvika – Henningsvær – Ørsvågvær – razem tego dnia: ok. 118 km

Pokonana trasa 17 sierpnia: Ørsvågvær – Plaża Ramberg – Reine - Å i Lofoten – Nusfjord – Ørsvågvær – razem tego dnia: ok. 263 km


Poprzedni dzień rozpieścił nas widokami, niebieskim niebem i zdobytymi górami. Kiedy rano otworzyliśmy oczy, ze zdumieniem odkryliśmy, że szczyty, znajdujące się w pobliżu campingu, są otulone warstewką chmur, z których co chwila coś się sączyło. Coś, co nie wróżyło dobrej pogody. No tak, jesteśmy na Lofotach, a tu, żeby trafić na super pogodę przez kilka dni z rzędu, to trzeba sobie zasłużyć. Najwidoczniej wszyscy nagrzeszyliśmy w tym lub poprzednim wcieleniu i teraz przyszła pora na zemstę niebios. Mimo deszczu postanowiliśmy ruszyć się z naszej małej chatki i zobaczyć coś nawet w taką aurę.


Produkt numer jeden na Lofotach - suszące się dorsze, czyli stokfisze


Byliśmy na Lofotach… Tu pierwszoplanową rolę grają widoki. Są niezaprzeczalnie piękne i oszałamiające.


W okolicach Ørsvågvær



W okolicach Ørsvågvær



Mosty na Lofotach są naprawdę imponujące



W drodze do Svolvær



Góry, wysepki, morze i te przelewające się po niebie chmury... oto kwintesencja Lofotów


Historia tych wysp kręci się wokół ryb. Ludność łowiła je zawsze, przez cały rok, zwykle obok małych gospodarstw. Na Lofotach odnaleziono dowody życia ludzi z epoki kamienia, którzy żyli z rybołówstwa około 6 tysięcy lat temu. Znaleziska ujawniły, że ludzie ci używali ciężarków i haków z kości rogu do połowów. Teraz siódemka całkiem współczesnych ludzi gnała samochodem znów do stolicy Lofotów – Svolvær.


Dekoracja jednego z domów, na górze w niebieskim polu herb miasta i gminy Vågan


Svolvær jest ośrodkiem administracyjnym gminy Vågan w hrabstwie Nordland. Znajduje się na wyspie Austvågøya, z widokiem na otwarte morze Vestfjorden na południu i górami na północy. Miasto o powierzchni nieco ponad 2 km² zamieszkuje niespełna 5 tysięcy ludzi. W źródłach pisanych Vågan, jako pierwsza namiastka miasta, pojawiła się około 800r. Svolvær było wioską rybacką, która rozwijała się dzięki połowom dorsza północnoatlantyckiego oraz hodowli łososia. Jej historyczne znaczenie jako ważnego ośrodka, pozwoliło na nadanie jej statusu miasta. Nastąpiło to 1 lipca 1918 r. Tym samym Svolvær oddzieliło się od Vågan i stanowiło oddzielną jednostkę administracyjną. 1 stycznia 1964 r. gmina Svolvær znów została wchłonięta przez gminę Vågan i straciła status miasta. Ponownie Svolvær zaczęło funkcjonować jako miasto dopiero w 1996 r.


Svolvær



Na nadbrzeżu Svolvær



Na nadbrzeżu Svolvær



Czerwone rorbuer wchodzące w skład kompleksu hotelowego Anker Brygge w Svolvær na wyspie Lamholmen


Nazwa miasta pojawia się w źródłach pisanych w 1567 r. jako Suoluer. Przyjmuje się, że staronordycka forma nazwy to Svǫlver. Pierwszy człon  svalr oznacza cool lub chilly a drugi człon ver oznacza wioskę rybacką.
Główną gałęzią przemysłu jest rybołówstwo. Obecnie wybija się też turystyka. Przyjmuje się, że do miasta, każdego roku, przyjeżdża około 200 tysięcy turystów. Sprzyja temu duża baza noclegowa, gastronomiczna i handlowa. W mieście funkcjonują liczne galerie artystyczne a także centrum narciarstwa zjazdowego, biura organizujące wycieczki stateczkami na obserwację wielorybów czy orek, a także do cieśniny Raftsund i wcinający się w nią słynny Trollfjord z pionowymi ścianami, szeroki na maksymalnie 800 m. W mieście funkcjonuje też muzeum II wojny światowej – Lofoten War Memorial Museum, otwarte w 1996 r., do którego niestety nie dotarłam. Szkoda, bo wiedząc, że Norwegowie mają świetne muzea, pewnie i tu miałabym co zobaczyć.




Svolvær to miasto wielu artystów. Na pomniku filolog i piosenkarz, zmarły w 2010 r.  Jack Berntsen



Na jednym z mostów w Svolvær




Wśród domków wchodzących w skład Anker Brygge na wysepce Lamholmen



Takimi łódkami wypływało się np. zobaczyć Trollfjord, ale w taką pogodę to chyba średnia przyjemność



Svolvær to w dużej mierze luksusowe hotele, zwłaszcza takie szeregowe apartamentowce



Svolværgeita z lewej strony i najwyżej położony punkt widokowy, na którym byliśmy poprzedniego dnia



Tu najlepiej widać, że domki są na palach



Kompleks Anker Brygge na wysepce Lamholmen



Nadbrzeże portowe w Svolvær



W stolicy Lofotów, nawet balkony w blokach są w kształcie dzioba łodzi


Deszcz wciąż nie dawał za wygraną, my mieliśmy chęć na zobaczenie Trollfjordu, choć najlepiej ściany klifów zanurzające się w morze, byłoby widać z pokładu stateczku. Atrakcja ta jednak była poza naszym zasięgiem finansowym. Poza tym w deszczu nie byłoby to zbyt komfortowe. Zamiast tego, pojechaliśmy się zorientować w przeprawie promowej do miejscowości Melbu. Po drodze podziwialiśmy z okien samochodu piękno wyspy Austvågøy. Kiedy podjechaliśmy do nadbrzeża, skąd odchodzą promy rybackie, (czyli do Fiskebøl fergekai), znów przeliczyliśmy koszty i zgodnie uznaliśmy, że darujemy sobie przeprawę i zawróciliśmy w drogę powrotną.



Masyw Floya z punktem widokowym na końcu, widziany od drugiej strony



Floya po lewej stronie, Frog po prawej, a w środku nasza "agrafka", czyli Djevelporten



Miło było patrzeć i przypomnieć sobie, że dzień wcześniej maszerowaliśmy tą granią :)


Wracając do Svolvær zatrzymaliśmy się na chwilę w punkcie widokowym Austnesfjord z widokiem na szczyt Austneset. Mieliśmy ładną panoramę, widoczną z drewnianych kładek przy zakolu Torvviki, na wysepkę Silpollholmen oraz większy półwysep Sildpollneset. To, co najbardziej nas urzekło to znajdująca się na jego końcu drewniana kaplica kościoła norweskiego, zbudowana w 1891 r. Patrzyliśmy więc, na zabytek, nawet o tym nie wiedząc. Punkt, dobry na piknik, jest dość popularny, ponieważ znajduje się blisko głównej drogi i zapewnia ładny widok na Sildpollneset w otoczeniu dość dużych gór. I choć tego dnia, deszcz wdzierał się w każdy zakamarek naszych ciał, to spędziliśmy tam sporą chwilę, zanim postanowiliśmy podjechać znów do Henningsvær.


Lofockie olbrzymy



W sercu Lofotów



Och jak przyjemnie byłoby zadekować się w takim domku tak, na jakiś czas - nie ma mnie, chwilowo jestem niedostępna, wylogowana od świata...



Półwysep Sildpollneset



Punkt widokowy Austnesfjord



Austnesfjord z punktu widokowego



Półwysep Sildpollneset i widoczna kaplica kościoła norweskiego, w typie tzw. "kościoła długiego", najbardziej popularnego w Norwegii



Zakole Torvviki



Na kładce w punkcie widokowym



Duśka na wyspie Austvågøy, na kładce w punkcie widokowym


Tradycyjna zabudowa wioski Henningsvær przyciąga turystów. Mogą oni tutaj nie tylko nurkować i uprawiać snorkeling, ale także wspinać się po okolicznych górach. Henningsvær, zwany Wenecją Lofotów, odegrało znaczącą rolę w historii połowów na Lofotach i nadal jest fascynującym miejscem z wieloma małymi sklepikami rzemieślniczymi, galeriami sztuki i miłą atmosferą.


Henningsvær



Takie cacko stało sobie na tyłach budynku



:) :) :)



"Centrum" Henningsvær



Kiełbasa z wieloryba, salami z renifera



W Henningsvær jest także lodowisko


Nie bez znaczenia były na Lofotach sezonowe połowy norweskiego dorsza. Każdego roku, od stycznia do kwietnia, duża ilość dorsza migruje z północy do obszarów morskich wokół Lofotów, aby się odrodzić. Rybołówstwo, które odbywa się w tych miesiącach, od wieków zapewnia życie miejscowej ludności. Głównym produktem rybnym Lofotów jest sztokfisz. Warunki panujące na archipelagu są idealne dla naturalnie schnących ryb o najwyższej jakości. Jeszcze w 1100 r. połowy i produkcja ryb, były tak ważne, że doprowadziły do rozwoju Vágar, pierwszego miasta średniowiecznego w północnej Norwegii. Ilość ryb poławianych tu, przekraczała możliwości przerobowe miejscowej ludności. W rezultacie rybacy z całej północnej Norwegii przybyli na Lofoty, by wziąć udział w połowach ryb. Musieli żeglować i pływać na dużych dystansach w otwartych łodziach, często tych tradycyjnych. Aż 30 tysięcy ludzi mogło przybyć w sezonie rybackim. Rybacy wynajmowali domki, sprzedawali także swoje stada. Tradycyjne domki rybackie mają co najmniej tysiąc lat. Więcej na ten temat można się dowiedzieć w Kabelvåg, w skansenie z domkami rybaków, my jednak, choć nocowaliśmy blisko, nie zwiedziliśmy tego skansenu. Najwidoczniej mieliśmy za daleko J.


Suchy dok między domami



Nadbrzeże Henningsvær - tym razem zdobywany dzień wcześniej szczyt schował się za warstwą chmur



W Henningsvær



Ach te białe domki... :)



Podążamy w kierunku wyspy Hellandsøya



Stojaki na suszone dorsze


Wracając do Henningsvær… Niewątpliwą atrakcją wioski jest… boisko piłkarskie. Gospodarzem boiska jest klub piłkarski Henningsvær IL. Ze strony klubu można wyczytać, że obecnie trenuje tu jedna drużyna kobieca (!). Nie ma tam trybun, kibice zbierają się wokół stadionu. Boisko wybudowano na skale i wyposażono w sztuczną trawę. Umiejscowione jest na wyspie Hellandsøya, która wiele lat była odcięta od świata. Dopiero w 1982 r. zbudowano most, który połączył ją z resztą lądu i doprowadzono do niego drogę. Nawet europejska organizacja piłkarska, UEFA, kręciła tu film „Together we play strong”, który miał na celu zwrócić uwagę na kobiecą piłkę nożną.


Boisko w Henningsvær



Boisko w Henningsvær na wyspie Hellandsøya. Tu kibicami są w sezonie... dorsze :)


Tego dnia nie było już sensu chodzić gdziekolwiek, gdyż deszcz naprawdę był nieznośny. Postanowiliśmy wrócić na camping, by wysuszyć mokre rzeczy i zrobić sobie „norweski wieczór”. Na stół wjechały specjały kuchni norweskiej i to, co mieściła nasza lodówka. Przy winie, śpiewach przy gitarze, a także grze „Tabu” zleciał nam wieczór. Dużo emocji, dużo śmiechu, dużo wrażeń. Taka mieszanka mogła przyczynić się tylko do jednego. Koło pierwszej w nocy w domku zapadła cisza, bowiem każdy zapadł w północno-norweski sen.


Ser dostępny tylko w Norwegii, kiełbasa z wieloryba, łosoś z cytrynką - nasz "norweski wieczór"


Poranek nie przyniósł żadnej poprawy pogody. Znów mieliśmy natężenie chmur, z których co jakiś czas próbował się przecisnąć błękit nieba. Dobry dzień zaczyna się od dobrego śniadania, a te mieliśmy opanowane do perfekcji. Nikt narzekać na głód nie mógł. Tego dnia mieliśmy w planie pojeździć po miejscowościach i rybackich wioskach.


Śniadanko :)


Archipelag Lofotów wygląda jak zakrzywiona kosa. Przez górzyste wyspy, wchodzące w jego skład, a więc Austvågøy, Vestvågøy, Gimsøy, Flakstad i Moskenes, biegnie jedna, licząca 170 km droga, kończąca się w osadzie Å. I tam właśnie postanowiliśmy dotrzeć.


Droga przez Lofoty



Jakby ktoś nożem odciął...



Lofockie klimaty



Chmury dodawały, tego dnia,  pewnej surowości w odbiorze widoków



Puste bezdroża na Lofotach to jak zaproszenie do nieśpiesznego odkrywania tego skrawka ziemi



Spotkania wcale nie muszą być na szczycie. Wystarczą takie pod szczytem, na drodze :)


Najpierw jednak skierowaliśmy się do Nusfjord. To najbardziej znana wioska rybacka na wyspie Flakstadøy, z dobrze zachowanymi budynkami. Wysiedliśmy z auta i od razu poszłam zrobić parę zdjęć młodej parze, która na nadbrzeżu zebrała się z rodziną. Kiedy spojrzałam za siebie, zobaczyłam jak grupa daje mi dziwne znaki i macha rękoma. Kiedy podeszłam bliżej, okazało się, że weszłam na teren osady bez… biletu! Jakież było moje zdziwienie. Otóż okazało się, że cała wioska jest zabytkowa i do godziny 16.00 wchodzi się do niej z biletem wstępu, uiszczając opłatę, natomiast po 16.00 można wejść do niej za darmo. J Postanowiliśmy wrócić później do wioski.


Skręcamy do Nusfjord



Pionowe ściany granitu robią wrażenie



Droga w pobliżu Nusfjord



Nusfjord. Żółty budynek to chyba coś w rodzaju ratusza, gdzie Młodej Parze udzielono ślubu



Wśród gości można było zauważyć ludzi w regionalnych, ludowych strojach



Zabudowania Nusfjord



Czerwone rybackie rorbuer



W zatoczce widoczny "płotek" to hodowla ryb

Znów przemieszczaliśmy się przez Lofoty, podziwiając ich piękno i majestat. Strzeliste kształty archipelagu zostały uformowane podczas ostatniego zlodowacenia. Sceneria wszystkich wysp jest wprost bajkowa. W skalistych zatoczkach kryją się właśnie rybackie osady, a także plaże z czystym, białym piaskiem. Cisza, spokój i brak nachalnej cywilizacji to atut wysp.



Nieco nizinny krajobraz Lofotów



Krystalicznie czysta woda



Widoczny uskok w podłożu



Piaszczyste plaże zupełnie puste i dzikie...



Pogoda nie sprzyjała plażowaniu



Nizinny charakter Lofotów


Zostało rzucone hasło, by wykąpać się w zimnej wodzie za kołem polarnym. Wybór padł na plażę Ramberg. Plaże w Ramberg i Flakstad znajdują się w jedynej nizinnej części wyspy. Są urokliwe o tyle, że wokół zamyka je łańcuch gór. I choć wiatr przeszywał a temperatura nie rozpieszczała, trzy osoby z grupy rzuciły się w wody, by doświadczyć morsowania na Lofotach. Panie stały się atrakcją dla grupki… Polaków. No gdzie nas nie ma… Niestety obie, razem z Martą, która też nie morsuje, spędziłyśmy ten czas w samochodzie, ponieważ nie dało się długo spacerować po plaży, z powodu zimnego wiatru. Nie było też przewidzianej atrakcji w zamian.


Mały, biały domek... :)



I kolejny, obowiązkowo z narodową flagą obok



Dom przy drodze, przy plaży Ramberg



Plaża, na której przewidziany był postój, a ostatecznie pojechaliśmy na inną



Plaża Ramberg



Plaża Ramberg



Plaża Ramberg z białym, czystym piaseczkiem i ... bardzo zimną wodą :)



Plaża otoczona jest łańcuchem gór



Na plaży



Latać każdy może... albo robić jaskółkę ;)



I jeszcze jedno spojrzenie na plażę Ramberg


Kiedy już wszyscy ponownie znaleźli się w samochodzie, ruszyliśmy do znanej turystom wioski Reine. Miejscowość ulokowała się u ujścia Reinefjordu i jest także jednym z symboli Lofotów, gdyż skupia w sobie całe piękno archipelagu. Ostre szczyty gór otaczają wioskę. Niezapomniany widok jest z Reinebringen (448 m n.p.m.), położonym tuż nad osadą. Mieliśmy na niego chrapkę, ale ponieważ pogoda nie była w tym dniu łaskawa, a i dzień wcześniej padało, nie chcieliśmy wspinać się po śliskim szlaku i ryzykować jakiegoś wypadku.


Pocztówka z Reine - najbardziej znany punkt widokowy - z lewej strony szczyt Reinebringen (448 m n.p.m.)



Reine - na pierwszym planie czerwone chaty rybackie, tzw. rorbuer



Reinefjord wcinający się w ląd



Szczyt Reinebringen wygląda niczym olbrzym pochylający się nad osadą



W punkcie widokowym na Reine


W Reine, jak w każdej innej rybackiej osadzie, życie skupia się wokół połowów. Tu też mogliśmy popatrzeć na tradycyjne, czerwone chaty rybaków. Wspominałam przy mojej pierwszej wizycie w Norwegii, że zachwycałam się tu nawet stodołami i poznałam, dlaczego są czerwone. Tym, którzy nie czytali relacji, przypomnę, że czerwona farba była najtańsza. Ot i cała filozofia. Ale to właśnie ten kolor pięknie się odcina od bieli lofockiej zimy. I taka czerwień była też na domkach usadowionych na palach w Reine. Chaty rybackie zostały wynajęte przez miejscowych właścicieli, tym, którzy przybyli na połowy. Mieszkańcy mieli wyłączne prawo do handlu, kupowania i suszenia ryb. Sztokfisz został przetransportowany do handlowców w Bergen, zanim został sprzedany w całej Europie. Ryba jest ważnym produktem eksportowym, który przyniósł znaczne dochody norweskiej gospodarce. Teraz czerwone chatki, zwane rorbuer wynajmują mieszkańcy turystom. Nie wiem ile kosztuje tam nocleg, ale obudzić się rano i mieć taki śliczny widok z okna, to jest coś.


Chata Nybua z połową łódki :) Tuż obok znajduje się mała knajpka



Recepcja rorbuer w Reine



Perełka Lofotów w pigułce: szczyt Reinebringen, czerwona chatka na palach z dachem krytym darnią oraz obowiązkowo flaga przed domem



Rybacy dbają o swoje łodzie, ponieważ to ich narzędzia pracy. Tu, między chatami znalazłam "garaż" dla takiej łodzi :)



Między czerwonymi rorbuer



Tutaj dobrze widać, że rybackie chaty są stawiane na palach



Reinebringen



Z prawej strony widać wysepkę Olenilsøya



Obudzić się w takiej chatce i mieć rano widok na Reinebringen... marzenie...



Czerwone rorbuer, widziane od drugiej strony



Skupisko domków rybackich widziane od strony drewnianych pomostów nad brzegiem Reinefjordu



Ja i Reinebringen



Przy rorbuer w Reine



Między domkami rybaków


Zaraz potem znów siedzieliśmy w samochodzie i jechaliśmy na sam koniec archipelagu Lofotów. Dalej już się autem nie da.


Na rozstaju dróg, gdzie kierunkowskaz sobie stał... Zapytałam dokąd iść, uśmiechniętą minę miał :) :) :) 



Na przeciwko miejsca z kierunkowskazami, znajduje się mapa miejscowości Fredvang, z której rozchodzą się szlaki piesze. My jednak nie przekroczyliśmy tego mostu, zostawiając osadę całkiem z boku



Kierunek - osada Å (czyt. jak O)



Droga do Fredvang



Spektakularne mosty są na Lofotach na porządku dziennym. Tu widać most Kubholmenleia o długości 230 m oraz dalszy Røssøystraumen, także o długości 230 m



Droga na koniec świata



Lofoty otulone chmurami



Prosto w chmury



Przed nami kolejny most



Małe wysepki po środku fiordów, to przystań dla ptaków i jak sądzę zmora dla rybaków



Pocztówka z Lofotów, nawet widać niebieskie prześwity



Jedno z moich ulubionych zdjęć z Lofotów



Poprawa pogody tylko chwilowa



Widoki niedaleko Reine



W pobliżu Reine - na pierwszym planie z lewej strony, stare rybackie rorbuer



Gdzieś na końcu świata :)



W stronę Å i Lofoten



Światełko w tunelu



Osłona przeciwlawinowa



Niedaleko Å


Å i Lofoten. Nazwa wioski jest jednocześnie ostatnią literą norweskiego alfabetu. Nazwę wymawia się jak „o”.  Słowo to oznacza potok lub małą rzekę. Osada leży w gminie Moskenes. Nazywana Å i Lofoten, czyli Å na Lofotach, w odróżnieniu od innych wsi o tej samej nazwie, występujących w Danii, Norwegii i Szwecji. W samej Norwegii jest ich siedem.


Najbardziej oblegana przez turystów tablica z nazwą osady - ślimaczek symbolizuje chyba nieśpieszne życie mieszkańców i zwiedzanie także w tempie ślimaka. No bo, po co się śpieszyć, skoro jest się w tak pięknym raju?



Duśka na krańcu świata ;)


Oczywiście wioska utrzymuje się głównie z rybołówstwa. Dzięki obrotowi dorszem, wszystkie rybackie wioski miały zarówno ekonomiczny jak i kulturowy kontakt ze światem zewnętrznym. Można się o tym przekonać, zwiedzając Norweskie Muzeum Wioski Rybackiej w „centrum” osady. Niestety my tam nie dotarliśmy, podobnie, jak do postawionego w „centrum” kierunkowskazu, przy którym chciałam sobie zrobić zdjęcie. W samej wiosce zachowały się XIX w. zabudowania, takie jak szopy na łodzie, kuźnia i funkcjonująca wciąż piekarnia. Wyroby w piekarni wytwarzane są starymi metodami, zapewne dlatego jest to miejscowa atrakcja znana turystom. Nie dane mi było skosztować tych słodkich specjałów z cynamonem. Osada jest żywym skansenem, a czerwone rorbuer są wynajmowane turystom. Cóż z tego, jak na Å patrzyłam jedynie z punktu widokowego, czyli skał niedaleko tunelu, za którym mieścił się parking, a za skałami jezioro Ägvatnet, otoczone górami wchodzącymi w skład Lofotodden Nasjonalpark. Stąd widziałam poszarpane szczyty wysp wystających ze środka Morza Norweskiego. Wszystko za ścianą siąpiącego deszczu. Bo właśnie w tym momencie zachciało mu się padać. Idealne wyczucie czasu…


Parking tuż za tunelem



Å i Lofoten



Żerdzie na dorsze i początek jeziora Ägvatnet



Jezioro Ägvatnet, otoczone górami wchodzącymi w skład Lofotodden Nasjonalpark



Å i żerdzie na stokfisze - w końcu z tego mieszkańcy głównie żyją



Skały nad Å



Surowy klimat na końcu świata



Chyba najbardziej spektakularna skała w okolicy Å



No i zaczęło padać...



Na czubku tej skały jest punkt widokowy, z którego rozpościera się piękny widok na Vestfjorden oraz Morze Norweskie z drugiej strony. Pod górą widać wody Andstabbviki. Jeśli kiedyś jeszcze pojawię się w Å, koniecznie będę chciała tam wejść...



Wody Vestfjorden



Somewhere over the rainbow...


Wyjechałam z Å z poczuciem, że tak naprawdę, to nic w nim nie widziałam. Jeśli jeszcze kiedyś powrócę na archipelag, to zdecydowanie będę chciała dotrzeć znów na kraniec Lofotów.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na chwilę za Reine, na wyspie Hamnøy, by jeszcze raz spojrzeć na stojące na palach czerwone rorbuer i charakterystyczny, spiczasty wierzchołek Okstinden (675 m n.p.m.) Pogoda szalała. Raz słońce, raz deszcz.


Jeszcze jedno spojrzenie w stronę  Reine



Wyspa Hamnøy i szpiczasty Okstinden 



Przy chatach rybaków ze szczytem  Okstinden w tle



Pionowe skały robią niesamowite wrażenie



Okstinden (675 m n.p.m.) 



A tu Okstinden z innej strony



Czerwone rorbuer



Mały biały domek, co noc mi się śni...



Zabudowania Reine



Gdzieś na końcu świata...


I wreszcie dojechaliśmy znów do Nusfjord. Tym razem było po 16.00, więc nie było stresu, że ktoś nas zawróci, bo nie mamy biletu wstępu. Troszkę ludzi kręciło się po uliczkach, ale wyglądali raczej na przyjezdnych a nie mieszkańców. Nusfjord to miniaturowy port uznany za najbardziej uroczy na wyspie. W czerwonych domkach, otaczających wąską zatokę, rybacy zatrzymują się już tylko podczas zimowych połowów, natomiast latem zajmują je letnicy. W latach 70. XX w. przeprowadzono prace konserwacyjne, dzięki którym zachowano kształt wioski, choć bez stałych mieszkańców straciła ona swój charakter. Ale jak się przekonaliśmy rano, wciąż przyciąga swoim urokiem choćby pary młode. Ryby są nadal ważne na Lofotach do dziś. Metody połowowe, procesy produkcyjne i sprzedaż ryb mogły ulec zmianie, ale główny produkt pozostaje taki sam, czyli dorsz, zwany sztokfiszem. Osada jest też ostoją dla mew, które gęsto obsiadają skały, a także parapety okienne.


Rybackie życie w Nusfjord



Czerwone chaty, dziś wynajmowane turystom - bogatym turystom dodajmy...



Zatoka portowa w Nusfjord



Skała przy zatoce - siedlisko mew



Mewy siedzą wszędzie, gdzie mają możliwość założenia gniazd



Zatoka portowa zamknięta jest z jednej strony stromą, pionową ścianą



Chaty rybackie przy zatoce w Nusfjord



Witamy w wiosce - skansenie. Proszę wycieczki, łódź za mną bynajmniej nie jest zabytkowa ;)



Zło nadciąga nad Nusfjord



Spojrzenie w stronę małej wysepki Brattholmen



Głowa stokfisza



Suszące się jeszcze dorsze i rybackie sieci



Symbol Lofotów - nie, nie ja, ino suszące się na słońcu i wietrze dorsze



I on mi mówi... bój się mnie!  jestem straszny!...



... a ja mu na to: nie, ja jestem straszna bardziej! Jestem kobietą! :) No i stokfisz usechł ze strachu... :) :) :)


W samym Nusfjord nie zabawiliśmy długo, troszkę pospacerowaliśmy, zrobiliśmy kilka zdjęć i zapakowani do auta, znów mknęliśmy na kamping Ørsvågvær. Niestety przyszedł czas na pakowanie walizek, zrobienie ze sobą porządku, odpoczynek i pożegnanie się z Lofotami. I choć samolot mieliśmy za dwa dni, nikt nie przewidział niespodzianki od losu w dniu następnym. Ale o tym w ostatniej części mojej ochoty na Lofoty. Zapraszam serdecznie J


C.d.n. …