O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi.Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

środa, 26 sierpnia 2015

Tatry - z Moka do Piątki przez Świstówkę Roztocką

Wędrówka
nie tym szlakiem
co by się chciało,
czyli o tym, jak w górach pogoda 
może pokrzyżować plany

Trasa: Palenica Białczańska - Morskie Oko – Świstówka Roztocka –
Dolina Pięciu Stawów – Dolina Roztoki – Palenica Białczańska

Wrota Chałubińskiego od dawna chodziły mi po głowie. Serce koniecznie chciało popatrzeć na to, co za Wrotami, Rozum wtórował. Moje nogi też wiedziały, że tam jeszcze nie były, więc zgadaliśmy się i wybraliśmy razem na szlak.
Pogoda obserwowana przeze mnie zapowiadała się całkiem przyzwoicie. Jakieś przelotne opady zapowiadano wieczorem. Pomyślałam, wieczór daleko, raniutko idę na Wrota. W całkiem dobrym nastroju, mimo wczesnej pory, wyruszyłam w kierunku Palenicy Białczańskiej. Całość psuła jedynie świadomość podążania 9 km asfaltem. Mimo wszystko ochoczo wkroczyłam na drogę i zatopiona we własnych myślach pokonywałam kolejne kilometry.
Dość szybko znalazłam się przy Wodogrzmotach Mickiewicza, chwilę potem weszłam na skrót przy Wancie. Ludzi jak zwykle trochę podążało, w znakomitej większości tylko do schroniska. Oczywiście, jak to ja, nie wytrzymałam, kiedy przede mną szła czwórka młodych ludzi i słuchali głośno radia. Taka moda? Na moją uwagę, że znajdują się w Tatrzańskim Parku Narodowym, gdzie obowiązuje cisza, odpowiedziała mi salwa śmiechu. Radio ucichło, kiedy powiedziałam, że załatwię im mandat i że w schronisku już będą strażnicy na nich czekać. Co to ma być???? Podobna sytuacja zdarzyła mi się innego dnia. No ja przepraszam, jedzie się po trochę ciszy, a w zamian dostaje łup, łup, łup? Ja nie wyrażam na to zgody.
I tak dotarłam sobie do Włosienicy. I tu nastąpiła przykra niespodzianka. Przelotne opady dość szybko nadciągnęły nad Morskie Oko. Zgrzytnęłam zębami, ale poszłam do schroniska. W Moku już sporo ludzi się pochowało przed deszczem, ale udało mi się jeszcze usiąść przy stoliku, wciśnięta między innych turystów. Masakra. No cóż, muszę przeczekać deszcz, może zaraz przeleci, pomyślałam. Wypiłam herbatę z termosu, zjadłam śniadanie, nawet z nudów zamówiłam szarlotkę. Deszcz zacinał zajadle. W moim umyśle kołatały się słowa Sabały: „Piyknie nie bardzo”. Poobserwowałam twarze przybyłych ludzi i tych co już siedzieli jakiś czas wokół mnie. Jak łatwo odróżnić „turystyczną stonkę” od wytrawnych wędrowców, którzy góry mają w sercu. Ogólna wrzawa, przepychanki, nikt nie chce zmoknąć. Deszcz nie ustawał. Pobawiłam się swoim telefonem i pograłam w jedną grę, która zwykle umila mi czas. Byłoby fajnie, ale przecież nie tego dziś chciałam. Pomyślałam, że czuję się jak kuracjuszka, której zalecono spacer do Morskiego Oka i z powrotem. Byłam wściekła, dobry humor się ulotnił. Pogadałam w myślach z Aniołkami, że przecież to jawna niesprawiedliwość: przyjeżdżam w sierpniu, pada, przyjechałam w lipcu, też pada. No tak być nie może. Ale cóż począć. Po półtorej godzinie siedzenia w Moku, zaczęłam się zbierać w drogę powrotną.
I chyba moje skargi zostały usłyszane, bo nagle deszcz przestał padać. Ale czas już nie ten, poza tym skały przy Wrotach byłyby śliskie. Co tu zrobić? Stałam przez chwilę niepewna swego kroku. Ostatecznie zrezygnowałam z Wrót Chałubińskiego, ale za to skręciłam na szlak niebieski przez Świstówkę do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Drogę tę przebyłam będąc na studiach, a więc może dobrze się stało, że przypomniałam sobie ten szlak.


Szlakowskaz przy asfaltowej drodze w rejonie Morskiego Oka

Kamienna ścieżka prowadziła mnie najpierw przez trawy, potem przez kosodrzewinę. Za plecami pozostawiałam Morskie Oko, które tego dnia skąpane było w mroku Mięguszowieckich Szczytów. I choć Rysy były doskonale widoczne, ale mniej dostojnie prezentowały się na tle białego nieba. Ładniej im z niebieskim do twarzy. W dole cała masa ludzi wędrowała asfaltem.



Początek szlaku



Na szlaku



Rysy z lewej strony, widziane z niebieskiego szlaku na Świstówkę



Zachmurzone Mięguszowieckie Szczyty



Odrobina żółci tego dnia nie zaszkodzi - piękne kwiaty Dziurawca Zwyczajnego



Zapłakany deszczem Dzwonek Wąskolistny



Kwiaty Lepnicy Rozdętej



Widoczny kocioł Czarnego Stawu pod Rysami i zachmurzone Mięgusze



Kamienna ścieżka



Wyłaniający się Murań i Hawrań - zawsze razem :)



 Droga do Morskiego Oka


Im wyżej, tym coraz bardziej odsłaniała się tafla Morskiego Oka. Słońce próbowało przebić się przez chmury i nadać wodom szmaragdowy odcień.


Tafla Morskiego Oka ze szlaku na Świstówkę



Rysy, Morskie Oko i kosodrzewina na szlaku :)



Hoop, w górę! W okolicach niebezpiecznego Żlebu Żandarmerii



Turniczka przy szlaku


Z każdym też krokiem, odsłaniały się widoki na kolejne szczyty, leżące już po stronie słowackiej.


W dole Włosienica - tu zawracają koniki, w górze Murań z Hawraniem i odsłonięta Płaczliwa Skała



W drodze na Rówień nad Kępą



Żleb Żandarmerii w stokach Opalonego - widok ze szlaku niebieskiego, który go przecina. Zimą jest to wyjątkowo niebezpieczny żleb, słynny z częstych lawin. W XIX w. istniał tu posterunek straży granicznej, którego budynek zniszczyła lawina. I stad nazwa tego żlebu. Do najbardziej znanego przypadku śmiertelnego doszło 29 grudnia 1982r, kiedy to na maszerujących szosą turystów spadły tony śniegu, który zszedł właśnie tym żlebem i przebił się przez pasmo kosodrzewiny. Z czterech osób, zginęła jedna kobieta, mimo szybkiej akcji ratunkowej. Właśnie dlatego szlak niebieski jest zamykany na zimę.



Widoki po trasie...



Morskie Oko w otoczeniu Rysów i Mięguszowieckich Szczytów. Ledwie widoczny fragmencik Czarnego Stawu pod Rysami



Pszeniec Zwyczajny


Po pewnym czasie dotarłam na Rówień nad Kępą, znajdującą się w północno-wschodnim grzbiecie Opalonego Wierchu. Obszar ten kiedyś był wypasany i należał do pasterzy z Hali Morskie Oko. Tym razem to ja postanowiłam być tu wypasana i zarządziłam krótki odpoczynek. Niebo wciąż było niepewne, ale nie miałam odwrotu. Skoro weszłam już na szlak…


Miejsce odpoczynku wielu turystów - Rówień nad Kępą



Słowackie Tatry znad Opalonego



Rejon Morskiego Oka


Po złapaniu kilku oddechów i wymianie zdjęć z innymi wędrowcami, kamienna ścieżka poprowadziła mnie w kierunku Doliny Pięciu Stawów. Definitywnie zostawiłam za plecami Morskie Oko. Dobry nastrój wrócił, choć wokół było mokro.


Kamienna ścieżka przez Świstowe Siodło



Tam gdzie schodzi Dolina Roztoki...


Po krótkim czasie, moim oczom ukazały się znad kosodrzewiny, piękne szczyty Wołoszynów. Masywne ich ściany schodzą do Doliny Roztoki i są ostoją dzikich zwierząt. Po ich zboczu spływa Buczynowa Siklawa. Z tej perspektywy bardzo malutka, prawie zlewająca się ze skałami.


Szczyty Wołoszynów z widoczną Przełęczą Krzyżne



Ściany Wołoszynów otaczają Dolinę Roztoki



Buczynowa Dolinka pod Granatami


Krocząc po kamieniach, przede mną otwierał się widok na krętą ścieżkę szlaku, która wiła się pod górkę to pokazując się, to niknąc w kosodrzewinie. Z mojej prawej strony, tak troszkę za plecami zostawiałam Dolinę Roztoki, którą miałam zamiar wracać.


Szlak w kierunku Świstowej Kopy


Moja uwaga skupiona była na pokonywaniu głazowiska i na wyliczance, czy ten kamień, na który stanę, będzie się chybotał, czy też jest mocno osadzony. Po deszczu taka ścieżka jest mało przyjemna.
Mimo małej wspinaczki, zdwojonej uwagi, to jednak nie mogłam nie odwracać się i patrzeć, co zostawiam za sobą. Widoki są piękne i z każdym krokiem inne, choć teoretycznie w tym samym kierunku.


To, co za mną... przejście przez głazowisko


Meandry szlakowe w kosodrzewinie



Przebyty fragment szlaku



Na szlaku



Panorama za plecami: z lewej strony Dolina Roztoki, na dalszym planie Murań, Hawrań i Płaczliwa Skała


No i tak stałam, patrzyłam, porozmawiałam z ludźmi, ale niebo skutecznie przegoniło mnie dalej. I tak doszłam do miejsca, które pamiętam sprzed lat. Oto otwierał się przede mną piękny widok na Piątkę. Przedni i Wielki Staw Polski odbijały się w słońcu latem 1997 roku, teraz przybrały ciemną barwę. Mimo tej ponurej aury, wyglądały pięknie.


Dolina Pięciu Stawów Polskich: od przodu Przedni Staw Polski, dalej Wielki Staw Polski i na końcu ledwie zarysowany Czarny Staw Polski



Granaty i Buczynowa Dolinka z ledwie widoczną Buczynową Siklawą



Na Świstowej Kopie


Na brzeszku Przedniego Stawu przycupnięte schronisko dawało poczucie ciepła, radosnej atmosfery i … jak zawsze dla mnie, obietnicę smacznego żurku, którego oczywiście nie mogłam sobie odmówić. Zanim jednak dotarłam w gościnne progi schroniska, miałam do pokonania spory kawałek, mijana przez zasapanych turystów, bowiem szlak wiodący od Piątki do Moka jest bardziej stromy i męczący. Dla mnie oznaczało to śliskie zejścia.


Schronisko w Dolinie Piątki ulokowane jest nad Przednim Stawem Polskim



Buczynowa Siklawa



Dolina Piątki



Stoję na straży...



Żeby było zabawniej, deszcz właśnie przypomniał sobie, że to dobry czas na mżawkę. Tyle, że po pewnym czasie to już nie była mżawka, a całkiem spory zacinający deszczyk, psujący radość z wędrowania. Bo gdy walczy się z peleryną, która majta się między nogami, to nie ma czasu na podziwianie i tak smętnych widoków. Z lekkim grymasem dotarłam pod drzwi schroniska.



Coraz bliżej schronisko...


A tam… druga masakra tego dnia J. Szpilki nie wciśniesz. No i gdzie ja mam zjeść mój żurek? Na stojąco? Na szczęście trafili mi się młodzi chłopcy, którzy chętnie ścisnęli się jeszcze bardziej, by taka mała chudzinka, mogła zasiąść wygodnie i zjeść ciepłą zupkę. Za oknem dało się usłyszeć szum deszczu. Poczekałam jeszcze trochę i zabrałam swoje manatki, by otulona peleryną wyjść przed schronisko. Nie było sensu czekać na poprawę pogody, bo tego dnia była naprawdę nieznośna.
Nie uśmiechało mi się iść czarnym szlakiem do Rzeżuch, bo moje kolana chciałam trochę pooszczędzać. Wybrałam więc, szlak dłuższy, zielony, wiodący tuż obok Wielkiej Siklawy.


Szlakowskaz 


Do przejścia miałam trudniejszy fragment płaskiej, wyślizganej skały, która teraz w deszczu była wyjątkowo paskudna. Moja uwaga była już potrojona. Na całe szczęście udało mi się przejść ten kawałek, choć nie obyło się bez małego upadku na śliskich kamieniach. To niebezpieczne miejsce, zwłaszcza gdy pada deszcz. Skały te, zwane Danielkami to polodowcowe wygładzenia. W miejscu tym poniósł śmierć w 1924r przewodnik tatrzański – Jan Gąsienica – Daniel, na skutek poślizgnięcia właśnie. I stąd nazwa tych wypłaszczonych skał.



Szlak wiodący przez Danielki



Danielki



Trudny i śliski fragment, za którym zaliczyłam mały upadek


Pozbierałam się jednak i mogłam na chwilę przystanąć pod pięknym wodospadem i nacieszyć oczy widokiem spadającej wody. Choć Wielka Siklawa dochodzi do 70 m, nie jest najwyższym wodospadem w Tatrach. Palmę pierwszeństwa odbiera jej Ciężka Siklawa, dochodząca do 100m i leżąca już po stronie słowackiej. Nasza jest jednak największa, spada kaskadowo, rozłożyście i co tu dużo mówić, bardzo malowniczo.



Początkowy fragment Wielkiej Siklawy



Wielka Siklawa w prawie całej okazałości



Wielka Siklawa


Czas jednak upływał, więc pomaszerowałam dalej, otulona kropelkami deszczu. Przybierały one na sile, więc aparat powędrował do plecaka. Zresztą już nie raz opisywałam zejście Doliną Roztoki.


Szlakiem zielonym do asfaltu...


Przy zachmurzonym niebie, nieco mokra dotarłam do Palenicy Białczańskiej. Już w busiku pomyślałam, że Wrota Chałubińskiego tego dnia nie stały dla mnie otworem, ale przecież zaczekają na mnie. A Świstówkę miałam w tegorocznym planie, choć w innym dniu. Cóż, pogoda czasem wymusza zmianę planów. Dobrze, że tego dnia nie wróciłam asfaltem do Palenicy, tylko nieco wydłużyłam sobie drogę. Mimo wszystko był to udany dzień. I wszystkie moje narządy były zadowolone, choć może nogi najmniej, bo szły w przemokniętych butach. Ale następne dni przyniosły im suche przejścia. I takich życzę wszystkim, którzy górskie wędrowanie mają jeszcze w tegorocznych planach. Zatem do zobaczenia!

Hej!