O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

niedziela, 14 lipca 2024

Tajemnice wyspy Wolin, czyli co wiemy o Zimnej Wojnie


Atomowa wycieczka, 

czyli ciężki temat

w wakacje

Wakacje, urlop, relaks... Kto by zagłębiał się w trudny temat, jakim niewątpliwie jest okres Zimnej Wojny? No ja... A wszystko przez to, że jak się jest już na wyspie Wolin, to chce się zajrzeć wszędzie. To znaczy, ja chcę. I jakoś tak wyszło, że nogi zaprowadziły mnie do Zapasowego Stanowiska Dowodzenia z czasów PRL. A dokładnie do Podziemnego Miasta, czyli bunkrów niemieckiej Baterii Artylerii Nadbrzeżnej Vineta. Chodźcie i Wy...


Dotrzeć tu można bez problemu


Dzień piękny, ciepły, słoneczny. Las wokół szumi jak oszalały. Komary chcą mnie pożreć żywcem. Nie dam się, dziady jedne. Czekam grzecznie pod wartownią wraz z innymi ludźmi. Przed chwilą został wykonany telefon, że przy bramie czeka grupa ludzi, być może pasjonatów, a być może tylko zwykłych turystów i koniecznie chcą zobaczyć, co jest za bramą. No i dawajcie tu jakiegoś kaprala, bo oni czekają. Kaprala, czyli w sensie przewodnika, bo za bramę wejść można ino z żołnierzem, który opowie, pokaże i pouczy co wolno a czego nie.
 

Już opis na tablicy przed wejściem wprowadza nas w klimat ;)



A za plecami, po cichutku... :)



Na szczęście min już nie ma, ale w sumie kto ich tam wie...


Po chwili zjawia się żołnierz, który wcale nie wita nas kwiatami i ciepłymi słowami. A za to dostajemy prawdziwą, żołnierską musztrę. No cóż, sami chcieliście, to macie... Nikt nie protestuje, wszyscy potulnie wykonują polecenia. Nawet jeśli nie było się w wojsku, to już się ma namiastkę wojskowego życia. Ale wszyscy jakoś się przy tym cieszą, padają żarciki, więc chyba nie będzie tak ciężko, jak to mówią. Zostajemy uprzedzeni, że jeśli ktoś skręci nie w tę stronę co reszta i się, mówiąc wprost, zgubi, to to już nie jest problem wojska. Ostatni rekruci, którzy nie odróżniali strony lewej od prawej, zostali znalezieni po dwóch tygodniach. Więc... Od teraz idziemy kompanią w głąb lasu. A tam... czysta historia bez ściemy. I komary. Te wlatują bez przepustek i obowiązkowej musztry.


Las coraz bardziej porasta budynki, maskując teren jak nigdy



Dwie bramy i to pod napięciem - nikt niepowołany nie mógł przejść



Wejście do innego świata



Ambona i to nie na zwierzynę


Historia tego leśnego kompleksu zaczęła się w latach 30. ubiegłego wieku. Niemcy postanowili wybudować tu baterię artylerii nadbrzeżnej, która chroniłaby morską bazę Kriegsmarine. Dokładnie działo się to w 1936 roku. Świnoujście było wówczas największą bazą niemieckiej marynarki wojennej nad Bałtykiem. Począwszy od 1939 roku podziemna forteca zaczęła funkcjonować. Sprowadzono tu artylerzystów, przeprowadzono próbne ostrzały. Wojsko rozlokowało się w siedmiu żelbetonowych schronach i barakach. Wybudowano też drogi dojazdowe i rozwinięto infrastrukturę techniczną. Najważniejsze były cztery schrony bojowe, które pełniły też funkcje koszar. Na szczycie każdego z nich znajdowały się specjalne stanowiska, na którym ustawiano armaty kalibru 15 cm, a zasięgu około 20 km. Dwukondygnacyjny schron przykryty był kopułą pancerną, która skrywała przyrządy optyczne (jak dalocelowniki, dalomierze itp.). Na wschodnim skraju baterii ulokowano schron maszynowni i magazyn amunicji. Kompleks wyposażony był w najnowocześniejszy radar do kierowania ogniem artyleryjskim.

 
Tylko kaprala Wichury tu brakuje ;)



Wozy opancerzone, ten akurat nigdzie nie pojedzie z takim kapciem



Przekrój przez schron koszarowo - bojowy z 1941 r.



I kolejne przejście w inny wymiar



Tu kiedyś była armata, ale wszystkie zostały wysadzone w powietrze


Kiedy powstała nowa Bateria Vineta w Holandii, zdemontowano działa i przeniesiono je do nowej bazy. Na Wolin trafiły starsze działa, na których szkolili się artylerzyści lądowi Kriegsmarine. Prowadzono tu ostrzał, który wspierał niemieckie jednostki w walkach o przesmyk Dziwnów - Dziwnówek. Dziś, kiedy wszystko otacza las, trudno to sobie wyobrazić. Ale wówczas teren w stronę morza był pozbawiony zadrzewienia. Drzewa pojawiły się w późniejszym okresie i pełniły funkcję maskującą.
Rok 1945 przyniósł kapitulację Niemiec w II wojnie światowej. Żołnierze musieli zwinąć swoje zabawki i uciekać z tej piaskownicy, do której 5 maja tryumfalnie wkroczyli Sowieci. No, a ta armia, wiadomo, zanim cokolwiek oddała polskiemu narodowi, najpierw rozkradła, co mogła. Trwało to aż do grudnia, a dopiero w styczniu 1946 roku przekazała obiekt polskiej armii.


Pierwsze wnętrze i już człowiek wie, że trafił w relikty przeszłości



Człowiek przy pracy - tu każdy wiedział co ma robić



Pozostałości po serwerowni (?)



Halo? Problemy? Jakie problemy, mamy tu regularny ostrzał, ale nic się nie dzieje, spokojnie, jak to na wojnie ;) Żarty żartami, ale linia telefoniczna to był ważny łącznik ze światem zewnętrznym, więc kawałek drutu był tu niesamowicie ważny.



Dla niewtajemniczonych ta aparatura i sprzęty to czarna magia



Obsługa radiowa, telefoniczna, a przy sprzęcie marynarz z Wojsk Obrony Wybrzeża


Ludowe Wojsko Polskie przystosowało bunkry do zapasowego stanowiska dowodzenia dla najwyższych władz wojskowych polskiej armii. Działo się to dopiero w latach 50. XX w. Kompania budowlana Marynarki Wojennej ufortyfikowała teren, budując 6 Kompanijny Rejon Umocniony, który połączono z 11 Batalionowym Rejonem Umocnionym. Cały kompleks został wyposażony w fortyfikacje polowe i stanowiska artylerii przeciwlotniczej, moździerze, stanowiska dla ckm-ów (ciężkich karabinów maszynowych) oraz schrony dla czołgów. Całość kompleksu poddano remontowi, wykorzystano pozostawiony przez Sowietów niemiecki sprzęt i przygotowano pod stanowisko dowodzenia obrony przeciwdesantowej zachodniego wybrzeża.
To stąd jednostki Wojska Polskiego miały być dowodzone w czasie ataku na zachód. I to właśnie w tym miejscu miał być wydany rozkaz, który mógł zakończyć się atomową zagładą. Jakie szczęście, że do tego jednak nie doszło...


Tak, dla przypomnienia, że palenie wzbronione



I znów relikt przeszłości, niestety bez tarczki z numerami



Maski gazowe są takie nietwarzowe... ale konieczne, gdy jest się w komorze z chemikaliami



Życie koszarowe - jedni na służbę, drudzy na odpoczynek



Ostatnie namaszczenie? Nie, ten przeżyje! ;)



Poza wojną życie miało swoje prawa. Tu niemieckie Boże Narodzenie zdaje się w 1941/42 r. w koszarach i sztuczne ognie na choince


W 1965 roku całość założenia połączono setkami korytarzy podziemnych. Zmodernizowano wyposażenie i założono centralę telefoniczną. Umieszczono tu Radiowe Centrum Odbiorcze, Obiekt Ochrony Przeciwchemicznej a nawet Kasyno. Tym samym powstało całkowicie autonomiczne podziemne miasto, wyposażone w systemy łączności i to podwójne, na wypadek awarii lub zniszczenia na skutek ataku. Całość kompleksu podzielono na pięć stref bezpieczeństwa, a do każdej można było dostać się tylko za okazaniem przepustki. Służbę pełnili tam żołnierze zawodowi, co zabezpieczało w jakiś sposób wyciek informacji w niepowołane ręce. Dziś już wiemy, że jednak do końca się to nie sprawdziło. Głośna jest sprawa pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, który okazał się agentem wywiadu amerykańskiego i w latach 1971 - 1981 przekazał na Zachód ponad 40 tysięcy stron dokumentów dotyczących PRL-u, ZSRR oraz Układu Warszawskiego, w tym sowieckich planów inwazji na kraje Europy Zachodniej a także planów użycia przez ZSRR broni jądrowej, sprzętu, rozmieszczenia jednostek, a także planów wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. (Przy okazji polecam film Jack Strong z kapitalnym Marcinem Dorocińskim w roli pułkownika. A Jack Strong to pseudonim Ryszarda Kuklińskiego).


Rowerek treningowy z czasów wojny



Ciężkie zwoje papieru dla radiotelegrafistów (?)



Tablica: kto? ile? kiedy? Jak to u Niemców - "ordnung must sein".



Zapasy żywności pod ziemią - inwentaryzacja



W pokoju koszar



W pokoju koszar - gra harmonia



Stanowisko dowodzenia - wydawanie rozkazów od dowództwa


W latach 80. XX w. zmieniał się świat, zmieniła się polityka, zmieniło się także przeznaczenie obiektu. Tym razem było to Zapasowe Stanowisko Dowodzenia Dowódcy Marynarki Wojennej, potem Stanowisko Dowodzenia Dowódcy 8 Flotylli Obrony Wybrzeża. O tym, że w lesie znajduje się takie stanowisko, wiedzieli tylko wtajemniczeni, głównie najwyżsi rangą oficerowie Ludowego Wojska Polskiego. W czasie Zimnej Wojny była to jedna z największych tajemnic, pilnie strzeżona. Osobą, która nadzorowała, wizytowała umocnienia, a nawet kierowała z niej ćwiczeniami był nie kto inny, jak sam generał Wojciech Jaruzelski. Dawną Baterię Artylerii Nadbrzeżnej Vineta odwiedził kilkukrotnie. I samego generała spotkałam w podziemnych tunelach. Nie mnie osądzać jakim był człowiekiem i czy dobrze czy źle się stało, że wprowadził stan wojenny. Od polityki trzymam się z daleka. Ale trudno jest wybaczyć fakt, że przez jego odezwę do narodu, nie mogłam obejrzeć w niedzielę Teleranka ;( I mu to nawet wygarnęłam! Tam, pod ziemią...


Z punktu widzenia nowoczesnych narzędzi nawigacyjnych, to papierowa mapa jest przeżytkiem, ale nie w wojsku i nie u mnie ;)



Magazyn sprzętu dawnego ;)



No i sam generał - Wojciech Jaruzelski 



Biurko z meldunkami



Zbieżność imion przypadkowa - nic o tym nie wiem, przysięgam! :)



Kiedyś te monitory były wynalazkiem ułatwiającym życie, a tablica z mapą wydaje się, że żywcem przeniesiona ze współczesnych filmów akcji



Proszę czekać, będzie rozmowa - rozmowa kontrolowana...



Stanowisko dowodzenia, tylko zamiast wyświetlacza dotykowego były flamastry jak sądzę. Tu fragment mapy z polskim wybrzeżem.


Dziś, kiedy już wszystkie nastroje i emocje opadły, obiekt nie spełnia swego przeznaczenia. Sprzęty, które tam pozostały są już archaiczne, ale wciąż dają świadectwo postępu technologii i techniki wojskowej. I pomyśleć, że stąd mogła zacząć się III wojna światowa, tym razem, atomowa. Plany zdobycia duńskich umocnień (z czym do Skandynawii!! ;) ) spełzły na szczęście na niczym i dziś możemy oglądać historyczne miejsce bez strachu. A jest co oglądać. Jest to wynik ciężkiej i żmudnej pracy wielu ludzi. Zabiegania o sprzęty do pieczołowitego odwzorowania wnętrz, uprzątnięcia terenu, zabezpieczania i przygotowania do wpuszczenia turystów. O pardon, rekrutów na szkolenie wojskowe ;)


Na nasłuchu ;)



Narada przy mapie


Wychodzę z chłodnych tuneli na spiekotę dnia. Jestem żywą stołówką dla komarów. Staczam tu swoją prywatną walkę z armią latającą. Te komarze messerschmitty zaciekle atakują. Przydałyby się tutaj dzielne chłopaki z Dywizjonu 303. No ale oni nad Anglię latali, wybaczam i sama muszę bronić swojej twierdzy, czyli niczym nie osłoniętych przyczółków mojego ciała. Mimo wszystko jestem zadowolona.


Załoga - do wozu! ;)



Sprzęt wojskowy daje klimat bazy żołnierskiej


Od 31 grudnia 2013 roku gospodarzem Podziemnego Miasta jest Muzeum Obrony Wybrzeża w Świnoujściu. Warto jest więc, wybrać się do, już dziś, zabytkowych tuneli. Oto garść przydatnych informacji.
Zwiedzanie jest tylko z przewodnikiem, o wyznaczonych porach, więc najlepiej jest zaplanować sobie tam wizytę w tych godzinach. Godziny bywają różne w sezonie i poza nim, więc najlepiej sprawdzać u źródła. Niestety zwiedzanie indywidualne nie wchodzi w rachubę, więc jeśli ktoś spóźni się na oznaczoną godzinę, nie ma możliwości "dobiegnięcia" do grupy, która już weszła do kolejnej strefy bezpieczeństwa. Taki maruder musi odczekać karnie do kolejnej wizyty. A przez ponad dwie godziny zwiedzania poprzedniej grupy, będzie musiał się czymś zająć sam, w przeciwnym razie wojsko zadba, co by się delikwentowi nie nudziło ;) Także, uprzedzam tylko...
Za to Bateria Artylerii Nadbrzeżnej Vineta to teren przyjazny pieskom. Można z nimi zwiedzać bunkry. Oczywiście na smyczy.
Opłatę za wstęp uiszcza się jedynie gotówką. Wiecie, żadnych dowodów w tajnym mieście ;)
No i trzeba się ciepło ubrać, bo temperatura pod ziemią to około 10 stopni. No, chyba, że wiecie, że będziecie tyrać fizycznie, to się wtedy rozgrzejecie. Ale generalnie wojsko samo tam tyra, więc kadet nie musi ;)
Słuchanie poleceń wojskowych to w tym przypadku przywilej nie obowiązek, jeśli nie chce się utknąć na wieki w poniemieckich bunkrach. Zresztą chodzenie z przewodnikiem jest tu nazywane ładnie, szkoleniem.


Nasz kapral przewodnik przy stanowisku wysadzonej armaty


Ponieważ to bunkry, a nie współczesny kompleks rozrywkowy, ciężko jest poruszać się tu osobom niepełnosprawnym ruchowo. Korytarze są wąskie, nierówne, a do pokonania na trasie są też schody. Osoby cierpiące na klaustrofobię także mogą mieć tu pewne problemy. Zwłaszcza, jeśli do tego dochodzą problemy z ciśnieniem i sercem (te sercowe do przejścia ;)).
Na terenie placówki nie ma żadnych punktów gastronomicznych typu zapiekanki, gofry, lody czy piwo. O grochówce wojskowej można pomarzyć. Także, jeśli już, to w kieszeń należy wziąć pancerne suchary albo kanapkę do zjedzenia w przelocie.
I choć temat militarny nie jest łatwy w czasie wakacyjnych odprężeń, to jednak polecam Wam wizytę w Baterii Artylerii Nadbrzeżnej Vineta przy okazji pobytu w Świnoujściu i okolicach. Bo wyspa Wolin nie jedną skrywała tajemnicę...

sobota, 6 lipca 2024

Sezon ogórkowy, czyli o tym jak ogórek może się lansować ;)

J e d e n   d z i e ń

w   n i e m i e c k i m   

S p r e e w a l d z i e ,  

c z y l i   c o ś  

o  s e z o n i e   o g ó r k o w y m

 

Zeszły rok obfitował w wiele fajnych, krótkich wyjazdów, w miejsca całkowicie mi nieznane. Ostatnio brakuje mi czasu na to, by siedzieć i wszystko na bieżąco opisywać, ale robię, co mogę, by nadrabiać zaległości.
Jednym z takich miejsc, odwiedzonych w czerwcu 2023 r. był raj ogórkowy, czyli Spreewald w niemieckiej Brandenburgii. Co tu dużo mówić, Duśka kocha ogórki w każdej postaci. I naturalną koleją rzeczy było, że prędzej, czy później dotrze tam, gdzie można wcinać ogóry bez ograniczeń. No dobra, z jednym ograniczeniem, tym, co się nazywa euro.


Mapka oazy spokoju

 
Spreewald to niemiecka nazwa na dolnołużyckie Błota. Ulokowany jest niedaleko naszej granicy, jakieś 100 km od Berlina. Na co dzień zamieszkuje go ok. 285 tysięcy osób, a w sezonie liczba ta zwiększa się o letników, którzy spędzają tam swoje urlopy oraz jednodniowych turystów, spragnionych wyrwania się z domu. Z mieszkańców stałych, spora ilość to Łużyczanie, czyli Słowianie, którzy zamieszkiwali tereny Dolnych Łużyc w dorzeczu Sprewy i Nysy Łużyckiej, dlatego nie dziwi podwójny język na tych terenach.


Gondolami podobnymi do tych w Wenecji, przemieszcza się po kanałach, pomiędzy domostwami



Początek spływu jest w Lübbenau

 
Spreewald powstał w wyniku ruchu lodowca, który pociął rzekę na liczne jej odnogi. Tu na terenie nizinnym o powierzchni 75 km długości oraz 16 km szerokości, drogi, czy też kanały wodne tworzą ciągi komunikacyjne przez blisko 1000 km. Trochę śmiesznie to wygląda, kiedy tworzą się skrzyżowania wodne, są kierunkowskazy do poszczególnych domów, ba, nawet kierunki na najbliższe miejscowości, ale nie ma sygnalizacji świetlnej. Tak poza tym, to jakby było się na normalnej drodze, z tym, że zamiast aut mija się łodzie, z których każdy się pozdrawia. Pozdrawiają i machają także mieszkańcy z gospodarstw położonych na szlaku wodnym. Choć w ciepłe i słoneczne dni to spokoju oni nie mają.


Po kanałach pływają także kajaki, ponieważ tędy prowadzą też szlaki kajakowe



Wjazd do garażu - nie parkować! :)



Brama wjazdowa - nie zastawiać ;)



Otoczenie każdego domu jest bardzo ładne i zadbane



Na kanale Spreewaldu



Jeden z domów w okolicy - są i drewniane i murowane



Wśród bujnej roślinności widać z gondoli jedynie dachy domów, co stanowi dla gospodarzy formę osłony przed ciekawskimi spojrzeniami



Kwitnące w czerwcu rododendrony dodają uroku

Ja również trochę zaburzyłam spokój tego zakątka świata i ze stolicy regionu Lübbenau wyruszyłam w tradycyjnych łodziach Kahn do miejscowości Lehde. Spływ kanałami to niesamowity relaks. I żeby nie było, choć łodzi kursuje wiele, na wodzie panuje względna cisza. Bo zamiast gadać i się przepychać, każdy grzecznie siedzi na siedziskach i kontempluje przyrodę. Po drodze wzrok biegnie do zadbanych prywatnych domów, "przybrzeżnych" barów, przy których można zatrzymać się na kawę lub zakupy od miejscowych. Wzrok podąża też za ptactwem wodnym, które czasem zrywa się do lotu. No i za uśmiechniętymi ludźmi. 


Kawa, herbata, a może ogórkowy mix? :)



Przetwory z ogórków do kupienia na trasie spływu



Kanał Spreewaldu



Knajpka po trasie tętni życiem



Całkiem jak Amazonia, tylko trochę niemiecka ;)



Królestwo zwierząt latających, niestety zdjęcie nie odda odgłosów wydawanych paszczą, tzn. dziobami :)





Droga dojazdowa do domu ;)



Otoczenie przed frontem jednego z domostw - każdy tu stara się ozdobić tę małą przestrzeń przed lub wokół domu







Jest i chałupa kryta strzechą



Wakacyjny klimacik



Skrzyżowanie dróg - tabliczki pokazują gdzie skręcić, żeby dostać się tam, gdzie potrzeba



Gdyby nie kierunkowskazy, naprawdę można pobłądzić na tych kanałach

Nie wiem, może to te ogórki tak na nich wpływają? Bo Spreewald słynie z uprawy i przetwarzania tego warzywka. Ogórasy robi się tu na wiele sposobów, na kwaśno, na słodko, na ostro, na łagodnie, na dużo i na mało. Ogórki są tu pod każdą niemal postacią. Nawet jako bombki na choinkę!


Likiery, piwa, oczywiście z dodatkiem ogórka lub ogórkowego soku



Spreewald słynie z ogórków w zalewie octowej, musztardowej i z chili, ale każdy jeden smakuje wybornie


 
Do wyboru, do koloru - ogórki w całości, krojone, pikle, co kto woli



Można też posmakować przed zakupem



I wszystko jasne :) Transport ogórkowych likierów zabezpieczony ;)



Wielopaki taniej ;)



Ogórki na choinki! :) :) :)

 
Rejs łodziami przypomina nieco gondole w Wenecji, ponieważ "kierowca" odpycha łódź od brzegu za pomocą dużego drąga. Ale tu nie ma muzyczki "o sole mio" ani żadnego jodłowania. Tu jest cisza i spokój. Czasem przewodnik łodzi coś opowie, podpowie w którą stronę spojrzeć. Słychać chlupot uderzanego drąga o wodę i szum liści na mijanych drzewach. Człowiek mimowolnie się rozluźnia. 


Nawet skrzynka na listy jest w kształcie domku



Jedna z odnóg kanału



A tu kolejna odnoga...



Domek z beczki? Czemu nie!



Numer domu pod skrzynką w kształcie domku

I kiedy już pierwsze wrażenie zaspokojone, przybija się do gwarnego miejsca, jakim jest Lehde.
Lehde to osada, w której krzyżują się szlaki nie tylko kajakowe, ale też rowerowe. Stanowi punkt turystyczny, gastronomiczny, w którym życie toczy się po swojemu. Do 1931 r. do Lehde nie prowadziła żadna droga utwardzona. Do domostw można było się dostać tylko łodziami, a zimą po zamarzniętych kanałach. Dziś, w dobie ocieplenia klimatu raczej jest to niemożliwe.


Przystanek na przerwę



Pierwsze zabudowania Lehde



Tu już widać większy ruch, więc i pojawiają się zakazy



Uroczy domek



W Lehde nie brakuje domów na wynajem letnikom



Domy wynajmowane na czas urlopu to z pewnością niezły wybór na spokojny odpoczynek bez pośpiechu i porannego zrywania się z łóżka



Cisza, spokój... Choć obok gwar turystów



Przystań w Lehde. Jedni wysiadają, drudzy czekają już w łodziach na powrót.



Kanały w Lehde

 
To tu miałam godzinę przerwy. Jedni ludzie szli od razu na piwo do okolicznych knajpek, inni niepewnie krążyli pomiędzy budynkami. Ja wybrałam się do skansenu architektury tego regionu, czyli Freilandmuseum. Przeniosłam się w czasie. 


Kasa biletowa do skansenu z uśmiechniętą Łużyczanką



Skansen na świeżym powietrzu to głównie drewniane chałupy


Podczas zwiedzania jednej z chałup dopadł mnie lekki i na szczęście krótki letni deszczyk. Zagłębiałam się w życie Łużyczan, w ich stroje, dawne życie, a kiedy deszcz przestał padać, podziwiałam starą architekturę.


Po deszczu pranie to znowu będzie się suszyć ;)



W pierwszej chałupie, Łużyczanka przy krośnie



Na takim łóżku spało kilka osób razem, o intymności można było raczej zapomnieć... Owalny przedmiot leżący na wysuwanym łóżku to pojemnik do ogrzewania łóżka



Większość chałup jest w skansenie drewniana, a w środku zazwyczaj ma pobielone ściany



Łodzie to dla mieszkańców Spreewaldu podstawowy środek lokomocji. Jeszcze w XIX w. wykorzystywano drzewa topoli i dębów i drążono z nich dłubanki. Z biegiem czasu wykwalifikowali się stolarze i cieśle i zaczęto budować lepsze łodzie. Od 1884 r. do 1930 r. Carl Richter prowadził w Lehde swój warsztat szkutniczy. Około 50 lat później, jego prawnuk Karl Koal, poszedł w jego ślady, a w swojej pracy używał narzędzi pradziadka, które przez te wszystkie lata przechowała jego babcia Johanna.



27.01. 1904 r. powstała w Lehde ochotnicza straż pożarna. Ponieważ do większości domów można było dostać się jedynie drogą rzeczną, do miejsca pożaru, strażacy transportowali pompę ręczną na wózku na łodzi lub na saniach, jeśli zdarzenie miało miejsce zimą. Aż do lat 50. XX w. nad ostrożnym obchodzeniem się z ogniem czuwał nocny stróż. Kontrolował piece, piekarnie i kominki, wydawał zarządzenia o gaszeniu pożaru oraz wieczorem dawał sygnał do gaszenia świateł.



Życie w Speewaldzie zmieniało się wraz z nadejściem XX w. Uprzemysłowienie kraju i coraz większe wpływy miast, przełożyły się na życie, czemu sprzyjał handel i turystyka. I choć chaty były kryte strzechą, to wewnątrz już następowały zmiany.



Wielu Łużyczan przenosiło się do miast takich jak nieodległe Berlin czy Chociebuż, gdzie mężczyźni zatrudniali się jako robotnicy, a kobiety jako mamki. Przenosili oni te wpływy i modę, w strojach chociażby, do swoich wiosek.



Kuchnia w jednym z domostw. Generalnie około 1800 r. stawiano w Spreewaldzie piekarnie przeznaczone do wspólnego użytku. Stawiano je na uboczu, alby ograniczyć ryzyko pożaru. Mieszkańcy piekli proste placki z mąki gryczanej, jaglanej, żytniej i czasem też pszennej. Pieczono te placki, które zastępowały chleb, tylko co 2 do 4 tygodni. Po wystygnięciu placki suszono nad piecem w izbie i potem przy konsumpcji maczano w kaszy, zupie lub oleju lnianym.



Zmiany wewnątrz domów widoczne są w wyposażeniu domostw, pojawiły się nowoczesne meble, porcelana no i oczywiście elektryczność



Moja słabość do drzwi...



Letni deszcz przeczekany w jednej z chałup



Skwer, gdzie prano ubrania przy studni z żurawiem



Po wiosennym deszczyku wszystko będzie ładnie kwitło, dodając uroku alejkom pomiędzy chałupami

Skansen w Lehde jest najstarszym muzeum na świeżym powietrzu w Brandenburgii. Daje obraz życia Serbołużyczan na tych terenach, prawie 100 lat temu. Drewniane chałupy pochodzą z różnych stron Spreewaldu. Choć skansen zwiedza się samemu, to podczas odwiedzin można zobaczyć kustoszy ubranych w stosowne stroje, którzy pokazują namiastkę codziennych czynności. 


Warzywniak w skansenie. Typowy ogród uprawny w Spreewaldzie położony był za domem mieszkalnym i rozciągał się aż do rzeki. Uprawiano len, grykę oraz warzywa. Najczęściej uprawiano tu ogórki, cebulę, marchew, kapustę i dynię, a czasami też tytoń i chrzan. Ponadto można tu było znaleźć zioła do wekowania ogórków, takie jak koper czy tymianek, rośliny lecznicze jak rumianek, mięta, melisa czy piołun. Największym zagrożeniem dla zbiorów były częste powodzie.



Jedna z zagród w skansenie




Tzw. Auszugshaus, czyli dom dla starych chłopów, wzniesiony w 1820 r.



Przykład z czego składa się chałupa, czyli jak używano gliny i słomy do ocieplania drewnianej konstrukcji



Czarna kuchnia to centralny komin odprowadzający dym z kuchenki, pieca w izbie i kominka. Kuchenka to tak naprawdę murowany podest na jedzenie lub paszę dla bydła, które przygotowywano nad otwartym paleniskiem. Nad nią wędzono ryby, mięso i kiełbasy. Piec kaflowy opalany był również z kuchni. Dzięki niemu utrzymywano ciepło i podgrzewano jedzenie w rurach piecowych, a także wodę w żelaznym pojemniku. Po prawej stronie rozpalano kominek, aby zapewnić dodatkowy ogień do gotowania, szybkiego ogrzania i oświetlenia izby.



Drewniana, malowana szafa to jeden z eksponatów skansenu







Starsi ludzie doczekiwali w takich izbach swoich dni. Z prawej strony stoi krzesło z otworem, służące za toaletę.



Piec kaflowy z kafli miskowych ładowano od tyłu kuchni, dzięki czemu w izbie nie było dymu. W małej klatce nad piecem trzymano gąsiątka





Gołębnik w zagrodzie



Tutejszy strój ludowy to pozostałość feudalnych zasad ubioru i zewnętrzy znak rozpoznawczy Łużyczan. W Spreewaldzie, ale i w innych miejscach noszono strój dolnołużycki.



Dziś w okolicach Lübbenau nosi się już tylko stój świąteczny i niedzielny. Obejmuje on czepek, który około 1880 r. zastąpił okazałe nakrycie głowy. Po określonych elementach stroju oraz jego kolorach można było ocenić wiek kobiety oraz okazję, na jaką założyła strój. Kolor czerwony oznacza dzieciństwo, młodość i radość, zaś zielony odpowiada życiu i obowiązkom.





W długie i zimowe wieczory siadano przy piecu i powstawały przepiękne pisanki na Wielkanoc



Strój serbołużycki kobiecy



Technika ozdabiania jajek była zazwyczaj z użyciem wosku


Zdecydowanie byłam tu za krótko. Czas biegł jak szalony, kiedy akurat ja chciałam zwolnić. Nie zdążyłam zajrzeć do Muzeum Ogórka, który tam jest, co mnie nie zadowoliło. Ale może to jest powód, by kiedyś jeszcze tam wrócić?


Nad kanałem Spreewaldu w Lehde



Zabudowa na stałym lądzie w Lehde



Nie tylko ogórki są tu zielone, czasem okiennice i płoty też ;)



"Ogórek, ogórek, ogórek... zielony ma garniturek..."

I znowu siedziałam na łodzi i płynęłam wolno do miasta na stałym lądzie. Plątanina kanałów przyprawia o dezorientację, gdzie się właściwie jest. Ale to nie ma żadnego znaczenia. Ponownie otoczyła mnie cisza. Świeże powietrze spowodowało senność.


Urocze zakątki Spreewaldu






Skrzyżowania kanałów



I znów cisza wokół



Każdy jeden domek tutaj jest po prostu ładny i aż chce się zająć pokoik na stryszku



Leniwy dzień i cudowność leżąca nad kanałem



Niektórzy mają przed domem podwórko z trawką, a niektórzy kanał rzeczny






Postęp cywilizacji - druty pod napięciem ;) Poza tym wszystko po dawnemu

 I wszystko co dobre, kiedyś musi się skończyć. Przyszedł czas, że wyskoczyłam z łodzi i miałam jeszcze czas wolny na poszwędanie się po Lübbenau.
Lübbenau, w języku dolnołużyckim Lubnjow lub Błota. W źródłach pisanych pojawia się w XIV w. W latach 1364 - 1635 miasto znajdowało się w granicach Królestwa Czech, następnie przeszło pod panowanie Elektoratu Saksonii. Na mocy postanowień kongresu wiedeńskiego na przełomie lat 1814/1815, większa część Łużyc, właśnie z Lübbenau, została włączona do Królestwa Prus, które w XIX w. stało się częścią Cesarstwa Niemieckiego. Tak poza tym to całkiem miłe i porządne miasto.


Jeden z budynków w Lübbenau.



Stalowe rzeźby autorstwa Michaela Rotha przedstawiają bohaterów legend Spreewaldu. Łużyczanie wierzyli, że takie ludziki to duchy ich przodków. Zazwyczaj były one przyjazne i sympatyczne, ale lubiły coś pożyczać od ludzi. Kiedy to zwracały, zostawiały też jakiś podarunek. Dziś  stalowe ludziki nie tylko przypominają o legendach, lecz są też ozdobą miasta.



Kościół św. Mikołaja to świątynia protestancka, stojąca w centrum Lübbenau. Ciekawostką jest fakt, że fundamenty świątyni opierają się częściowo na drewnianych palach, a częściowo na polnych kamieniach. Kościół powstał na miejscu dawnego, który pochodził w XV w.



Wnętrze kościoła jest proste i minimalistyczne, choć to czas rokoko



Dziś śpiewamy psalm... Świątynia została zbudowana w latach 1738 - 1741



Rokokowe wnętrze kościoła, tu Anioł modlący się przed ołtarzem



Ołtarz główny w kościele św. Mikołaja



Organy w świątyni



Jeden z szyldów w Lübbenau



W całym Lübbenau nie brakuje domów szachulcowych



Jedna z ulic miasta z domami szachulcowymi



W krainie Serbołużyczan...



Kościół św. Mikołaja stoi przy placu, który jednocześnie jest rynkiem miasta. Świątynia uchodzi za jedną z najcenniejszych barokowych kościołów w Brandenburgii. Wieżę zbudowano w XVIII w., ma 60 m wysokości, dzięki czemu jest punktem orientacyjnym dla ludzi, bo widać ją z większości miejsc.



A co ty tu robisz? A ryby sobie łowię... :) Jedna ze stalowych rzeźb



Zamek w Lübbenau w stylu klasycystycznym, który wzniósł duński dyplomata graf Rochus zu Lynar w XIX w. Po upaństwowieniu terenu po 1945 r. urządzono tu szkołę...



... a po upadku NRD, ród Lynar odzyskał obiekt i urządzono tu hotel. W jednym z barokowych budynków, wchodzących w skład założenia, znajduje się Muzeum Spreewaldzkie, którego niestety nie zdążyłam w czasie wolnym odwiedzić.


I oczywiście na lokalnym targu, przy przystani łodzi, zakupiłam ogórki. No bo jak tu wrócić do domu z ogórkowego raju bez takowych zakupów? Niewątpliwie są to smaczne pamiątki, które teraz, po roku czasu, są już tylko miłym wspomnieniem.


Pamiątki ze Spreewaldu, nie może być inaczej :)
 
Jeśli więc, nie macie pomysłu na wakacyjne wojaże, to podrzucam Wam pomysł na spędzenie urokliwych chwil w Spreewaldzie. A uwierzcie mi, na tych terenach jest co zwiedzać. I z pewnością nie będziecie się nudzić! Polecam :)