O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

wtorek, 27 stycznia 2015

Spokojne miejsce... 70 lat od wyzwolenia obozu w Oświęcimiu

Tam, gdzie skończyły się marzenia i nawet życie,
a zaczęło piekło…

Dziś mija 70 lat od wyzwolenia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. To kawałek naszej tragicznej historii, którą przez lata zapominano, wypaczano, a dziś dla następnego pokolenia jest historią zamierzchłą, zupełnie nierozumianą, choć trzeba przyznać, że na nowo odkrywaną.
Dziś chciałabym zabrać Was tam, gdzie miało być spokojnie, a miejsce to stało się piekłem dla ludzi. Chcę podzielić się z Wami podróżą osobistą niejako, bowiem Oświęcim, to miejsce, które mocno wdarło się w moją głowę. Wdarło się z powodu mojego biologicznego Tatusia, który trafił tam jako młody chłopiec i miał to szczęście, że udało mu się przeżyć. Oto miejsce, do którego  4 września 1944r transportem z Warszawy,  trafił numer 192783 – mój Tatuś…
Trudno jest dziś patrzeć na niespełna 12 letnie dziecko, oznaczone w dokumentach jako uczeń, a zaraz w kolejnej kolumnie jako więzień polityczny. Kłóci się pojęcie ucznia i więźnia politycznego. 


Przykładowe oznaczenie więźnia politycznego, zwykle był to czerwony trójkąt z oznaczeniem pochodzenia oraz numerem. Źródło: www.pamiec.pl


Jest dla mnie jak zgrzyt w historii, którą nie tylko tworzył mój Tatuś. Takich dzieci, które musiały szybko wydorośleć, zapominając o dzieciństwie, radościach dnia codziennego, było przecież mnóstwo. I pewnie każdy z Was może się taką historią podzielić. Moi prawdziwi Rodzice nie żyją już od ponad 30 lat… Szkoda, bo teraz chciałabym zadać im mnóstwo pytań. Może gdyby nie ta wojna, dziś może jeszcze by żyli.
Kiedyś postanowiłyśmy z moją drugą Mamą, która była jednocześnie moją straszą o 19 lat Siostrą (tak, tak, ja późno pojawiłam się na świecie, nie było mnie nawet w planie 5-letnim), że odwiedzimy Oświęcim, by zobaczyć to miejsce, które z dziecka stworzyło dorosłego…  Niestety los bywa okrutny i zabrakło mojej drugiej Mamy. Dlatego zebrałam się na odwagę i pojechałam tam sama, bez Niej.


Początek mojej osobistej wędrówki przez jedyny obóz koncentracyjny wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. 


Stałam przed bramą z ironicznym napisem „Arbeit macht frei” – „Praca czyni wolnym”…  Tak, mnóstwo ludzi odzyskało tam wolność… Jedni w komorach gazowych, inni rzucając się na druty pod napięciem, jeszcze inni z głodu i skutków eksperymentów medycznych. Tak, oni mieli już swoją wolność…


Druty pod napięciem otaczały cały obóz. Więźniowie, którzy czuli, że wariują lub tracą nadzieję, załamani psychicznie, często wybierali śmierć poprzez łapanie za druty. Napięcie wystarczało do uśmiercenia człowieka.


I oto stałam pod tą bramą i wręcz czułam kroki tych, co codziennie pod tym napisem przechodzili. Wierzcie mi, nie potrafię nie płakać, kiedy widzę ten cyniczny napis. Wtedy patrzyłam na ten napis i myślałam, > Oto jestem tu Tato<. 


Cyniczny napis na bramie, którą codziennie przemierzały ludzkie istnienia























Tego dnia padał deszcz... Zastanawiałam się, czy kiedy w tym miejscy był mój Tatuś, było równie mokro...


Całą moją wizytę tam odchorowałam. Ale chcę Wam pokazać miejsce, które budzi emocje nie tylko u ludzi starszych, którzy to przeżyli, ale także u młodych ludzi, którzy odwiedzają obóz w ramach wycieczek. Tu nikt nie wstydzi się łez… Obrazy, jakie się tu widzi, na długo zapadają w pamięć i niech będą ku przestrodze, by nigdy więcej ludzie ludziom nie zgotowali takiego losu. Konzentrationslager Auschwitz, KL Auschwitz - obóz koncentracyjny, którzy założyli Niemcy na terenie Polski, choć administracyjnie Oświęcim był wcielony do III Rzeszy z rozkazu Hitlera. Powstał już w 1940r. Przez prawie pięć lat działalności pochłonął wiele istnień różnych narodowości. Oprócz Polaków, ginęli tu Ormianie, Jugosłowianie, Żydzi różnego pochodzenia, Romowie, Czesi, Węgrzy, jeńcy radzieccy i inni.














Prycze w bloku kobiecym, na lichych siennikach wyłożonych sianem lub słomą leżało po kilka ściśniętych ze sobą kobiet, które ogrzewały się ciepłem własnych ciał. To nawet trudno nazwać spaniem. To trudno nazwać miejscem do spania...




 Wymowny napis, który i tak nie powstrzymywał ludzi...















Ściana Straceń w Auschwitz, przed nią plac, na którym odbywały się apele


W obozie koncentracyjnym nie mówiono po imieniu, tam obowiązywały numery tatuowane na przedramionach. Ci pierwsi je mieli, tak zwani „milionowcy” już nie, oni prawie od razu tracili życie…
Codzienne życie wyznaczały apele, często w chłodzie, deszczu, gdzie jedynym okryciem była bielizna i cienkie „pasiaki”. 





















Druty pod napięciem były podwójne. Między nimi przechadzali się wartownicy z psami.


Selekcja odbywała się często w sposób naturalny. Ludzie padali z wychłodzenia, wycieńczenia oraz chorób. Innym sposobem na eliminację „numerów” było gazowanie Cyklonem B, który początkowo służył jedynie do dezynfekcji. Tu w komorach gazowych ofiarą padło najwięcej Żydów, którym wmawiano, że idą na kąpiel i odwszenie. Najpierw zabierano im wszelkie dobra, z jakimi przyjechali, kosztowności, walizki, ubrania. A potem nagich, upokorzonych stłaczano w komorze z natryskami, co dawało im nadzieję na prawdziwy prysznic. I czasem z natrysków leciała woda. Ale w przeważającej części z otworów leciał gaz…


  Puste puszki po cyklonie B...















Krematorium na terenie obozu - Niemcy ewakuując obóz, wysadzali krematoria w powietrze, palili dokumenty, słowem zacierali ślady swej zbrodniczej działalności


Osobne miejsce zajmują w historii obozu eksperymenty medyczne, których dokonywano w przerażających warunkach. Kobiety były poddawane sterylizacji, zdrowych ludzi zarażano tyfusem i durem brzusznym, na bliźniętach wykonywano doświadczenia z zakresu genetyki. Siłą rzeczy tylko najbardziej odporni ludzie mogli to przeżyć, co oczywiście odbiło się echem w ich późniejszym życiu. Płacili zdrowiem i życiem.






















Wystawa w dawnym bloku więziennym, zwanym Blokiem Śmierci, patrzy się w oczy tych, co odeszli...



Kiedy się słyszy o takich rzeczach, człowiek chwyta się za serce i łzy same lecą z oczu. Dlatego początkowo świat nie chciał w to uwierzyć. Przecież to było nienormalne… A co w czasie wojny było normalne? Oczywiście bunt i opór. Zaczynano przenosić wiadomości za druty. Organizowano samopomoc więźniarską i ucieczki pojmanych. Część przeżyła i przenosiła tragiczne wiadomości, choć okupant odpłacał masowymi rozstrzelaniami. Świat się dowiedział…





















Na terenie obozu - świat zza drutów nie był cudowny, ale przynajmniej żył...






















Budka wartownicza, jedna z wielu


Dziś wiemy co się stało, możemy obchodzić kolejne rocznice, choć w tym przypadku nie można chyba mówić o świętowaniu. Bo słowo to niesie za sobą radość, a pamięć o Auschwitz, czyli Oświęcimiu właśnie, przywodzi na myśl ból, cierpienie  i rozpacz. No chyba, że mówimy o radości życia. Z tego, że się przeżyło. Numerowi 192783 się udało. 16 lutego 1945r został osadzony w kolejnym obozie koncentracyjnym, tym razem w Mauthausen, gdzie dostał kolejny numer i gdzie zastało go wyzwolenie. Dziś też jest wolny, a ja zostałam bez odpowiedzi na moje pytania…






















Szubienica, na której po procesie norymberskim oprawców, powieszono pokazowo pierwszego komendanta obozu Rudolfa Hößa. Szubienica jest oryginalna. Znajduje się tuż obok krematorium, gdzie stracono mnóstwo ludzi z polecenia komendanta.


Pamiętajmy o ludziach, którzy w Oświęcimiu stracili swe marzenia, nadzieje, w końcu życie, gdzie trafili jako dzieci, a jeśli wyszli to jako mali dorośli – nie ważne kim byli i jakiego byli pochodzenia. To przecież byli ludzie, tacy jak my dzisiaj…


czwartek, 8 stycznia 2015

Zaproszenie na Litwę - Troki


POCIĄGNĄĆ LITWINÓW ZA… TROKI,

CZYLI Z WIZYTĄ

W STAREJ STOLICY NASZYCH WSCHODNICH SĄSIADÓW

 

Dziś Drogi Gościu zapraszam Cię za granicę. Daleko nie pojedziemy, bo tylko na Litwę. Ale za to w miejsce godne zobaczenia, poznania i chwilowej podróży w czasie. Dziś zapraszam na zamek w Trokach.


Zamek w Trokach
 

Przy okazji pobytu na Suwalszczyźnie, grzechem byłoby nie pojechać kawałek za granicę i nie zobaczyć perełki na Litwie. Pomysł powstał, został okrzyknięty jako genialny i pewnego, pochmurnego niestety dnia, zrealizowany.

TROKI – litewskie Trakai, miasto na Litwie w okręgu wileńskim, zaledwie jakieś 28 km od Wilna. Położone jest na półwyspie. Otaczają go cztery rzeki o wdzięcznych nazwach: Galwe, Tataryszki, Łuka i Giełusz. Sama nazwa Troki pochodzi prawdopodobnie od słowa litewskiego „trakas”, czyli „przesieka”. Tak czy siak, to zbudowane na wodzie centrum kultury.


Zamek na jeziorze Galwie


Miasto to w dawnych czasach było miastem królewskim Wielkiego Księstwa Litewskiego I Rzeczypospolitej oraz stolica Litwy.
Wielki Książę Litewski Kiejstut i jego syn Witold, wznieśli na przełomie XIV-XV w. zamek. Miał być on wsparciem dla drugiego zamku położonego na półwyspie, lecz uzyskał wyższą rangę, gdy zamieszkał w nim sam Kiejstut. Budowlę atakowali często Krzyżacy, lecz wciąż należała do swych właścicieli. Po śmierci Kiejstuta o zamek walczył Witold z Jagiełłą, swym stryjecznym bratem. Oj, kotłowało się między braćmi, można powiedzieć, że poszło im „na noże”, a właściwie na miecze J. Dopiero zgoda Władysława i Witolda pozwoliła na dokończenie budowy i rozbudowanie zamku w super warownię.
I tak powstał m.in. donżon mający bronić domostwa, pałac książęcy z wewnętrznym dziedzińcem otoczonym drewnianymi galeriami, kaplica i budynki mieszkalne. Tym razem zamiast kamienia użyto czerwonej cegły. Zamek utrzymano w stylu gotyckim, przy czym jedyną dekoracją były witraże w oknach.


Przed wejściem na zamek

 
 
 W zamkowych zakamarkach



 Na dziedzińcu, z prawej widoczny zamek wysoki



 Drewniane galerie



 Galerie na zamku



 Drewniane galerie i schody prowadzące na zamek wysoki



 Na dziedzińcu zamkowym


Kolejne lata to ciągła rozbudowa zamku. Powstały stajnie, kuchnia, w narożach wzniesiono wieże, z których jedna służyła za więzienie, inne za składy amunicji i żołnierskie lokale.


Jedna z wież trockiego zamku


 
 Jedna z wież zamkowych


Po bitwie pod Grunwaldem zamek utracił swe znaczenie. Po śmierci Witolda, który zmarł na zamku, z wielkiej warowni stał się renesansową letnią rezydencją.
W czasie wojen z dawną Rosją, praktycznie od XVIIw., zamek został zrujnowany i odtąd popadał w ruinę.


Na zamku



 Piękne drewniane drzwi



 Fragment zwodzonego mostu



Dawniej płonęły w tym żyrandolu świece


Już w XIXw. powstał śmiały plan odbudowy zamku trockiego, ale dopiero w 1905r władze carskie zdecydowały się na zabezpieczenie ruin i częściową rekonstrukcję zamku.
Po I wojnie światowej Troki należały do II Rzeczypospolitej i to Polacy właśnie przystąpili do zachowania, odbudowy i konserwacji zamku. Wśród nich wybija się na pierwsze miejsce nazwisko Stanisława Lorentza, który to zaciągnął nawet prywatną pożyczkę na zawrotną sumę, by pozyskać środki na konserwację obiektu.


Na zamek prowadzi drewniany most


Plany i ambitne przedsięwzięcia przerwała II wojna światowa, po której Troki należały już do Litwy. Litwini kontynuowali dzieło Polaków i odbudowali zamek. Dziś jest to rekonstrukcja warowni gotyckiej, jaka prawdopodobnie cieszyła oko Kiejstuta i Witolda na półwyspie jeziora Galwie.

 
Krótka chwila relaksu z zamkiem w tle


Jednocześnie to największa atrakcja Litwy, jedyny taki zamek na jej terenie. Wygląda jak miniaturka zamku krzyżackiego w Malborku, jednakże ma swoją architekturę i historię. Warto przy okazji pobytu w Wilnie wybrać się do Trok, by choć na chwilę przenieść się w Średniowiecze. Polecam.


Cisza, spokój, jezioro, zamek...


 
 Na terenie zamku


Przed zamkiem, po drugiej stronie jeziora, znajduje się ulica Karaimska, mieszcząca niskie domki o dwuspadowych dachach, wszystkie zwrócone do ulicy ścianami szczytowymi, w których mieszczą się potrójne okna: jedno dla Boga, drugie dla gospodarza, a trzecie dla Witolda. Kim zatem byli mieszkańcy tych domów? Karaimi to grupa etniczna i religijna (zbliżona do judaizmu), którą sprowadził Wielki Książę Witold z Krymu. Byli oni pośrednikami pomiędzy Księciem Witoldem a chanatem krymskim. Posługiwali się językiem zbliżonym do tureckiego, dzięki temu Witold rozumiał mowę Tatarów. Karaimi stanowili ochronę zamku. W zamian za służbę, mogli zakładać tu swoje rodziny, osiedlać się i kultywować swoją religię i kulturę. I po dzień dzisiejszy można spotkać tu potomków tych osadników, wciąż pielęgnujących starą tradycję.


Okno karaimskiego domu


 
        Karaimskie okna          


 Żałuję, że będąc w Trokach nie zrobiłam pełnego zdjęcia tych domków, ani też bliżej nie zapoznałam się z tą społecznością. No cóż, może jeszcze kiedyś nadarzy się okazja, żeby wrócić do Trok.


 Zamek trocki jako atrakcja jest licznie odwiedzany przez turystów


Tymczasem wzywało mnie Wilno. A co tam udało mi się zobaczyć, opowiem innym razem J.

Do zobaczenia!

piątek, 2 stycznia 2015

Wyprawa w Tatry Zachodnie: Błyszcz i Bystra



Tatry... Moje miejsce na ziemi. Moja największa pasja.
Tu zwalniam, mogę spokojnie myśleć.
Kiedy wychodzę wysoko w góry, zostawiam wszystkie troski w dole.
A dlaczego chodzę po górach?
Odpowiedź jest taka sama jaką dał George Mallory (zm.1924r), kiedy pytano go o sens zdobywania Mount Everestu...

Bo góry są.

  Brat Polak, Siostra Słowaczka,
czyli o zacieraniu granic

 Choć te ubiegłoroczne wakacje nie obfitowały jakoś specjalnie w ładną pogodę, to jednak czasem udawało się ją jakoś przechytrzyć. I tak pewnego dnia wybrałam się na wędrówkę granią Tatr Zachodnich. Jednocześnie szłam  granicą naszego kraju. Moim celem była słowacka góra Bystra i polski szczyt Błyszcz.
Swój spacer zaczęłam w Dolinie Chochołowskiej, by po mniej więcej półtorej godzinie znaleźć się u wylotu Doliny Starorobociańskiej. Dalej szlak czarny wiódł mnie aż do Siwej Przełęczy (1812 m n.p.m.). Dolinę Starorobociańską można określić w trzech słowach: czarne, grząskie bagno. A w jednym słowie: MASAKRA. Zwózka drzew w tym rejonie powoduje rozjechanie dróg, z którymi pokrywa się szlak. Jak dla mnie jest to najgorszy szlak w Tatrach. Dobrze, że tylko początkowy jego odcinek, ten, który wiedzie przez las. Dalej już jest całkiem znośnie.


W Dolinie Starorobociańskiej


Gładka Ubocz i Starorobociańska Przełęcz


Czarny szlak poprzez Dolinę Starorobociańską jest też najszybszą drogą, by dostać się na przełęcz, a stamtąd na granicę naszego państwa.


W Żlebie pod Pyszną



Dolina Starorobociańska widziana z Siwej Przełęczy. Z lewej masyw Kulawca



Masyw Ornaku



Starorobociański Wierch widziany od strony Żlebu pod Pyszną


Przemknęłam go możliwie jak najszybciej i znów kuliłam się przed wiatrem na Siwej Przełęczy. Zawsze tam wieje, ale widoki są przednie.


Widok z Siwej Przełęczy. Od lewej: Tomanowy Wierch Polski (1977 m n.p.m.), Smreczyński Wierch (2066 m n.p.m.), Hlińska Przełęcz (1907 m n.p.m.), w chmurach Kamienista (2127 m n.p.m.) i najbliżej Pyszniańska Przełęcz (1788 m n.p.m.). Z Kamienistej odchodzi masyw zwany Babimi Nogami. Poprzez te szczyty poprowadzona jest granica Polski.



Widok w stronę Doliny Starorobociańskiej



Na Siwej Przełęczy, z lewej Kominiarski Wierch (1829 m n.p.m.)


Szybkie spojrzenie w stronę mojego dzisiejszego celu i poczułam mały zgrzyt. Błyszcz był w chmurach. Czy zatem uda się coś z niego zobaczyć? Jak się nie wdrapię, to nie będę wiedzieć.


Błyszcz (2158 m n.p.m.) w chmurach


Z tym postanowieniem zaczęłam mozolną wędrówkę szlakiem zielonym, poprzez Siwe Turnie ku Siwemu Zwornikowi. Znany był mi on z wyprawy na Starorobociański Wierch.


Z lewej Tomanowy Wierch Polski, z prawej Kamienista. Pomiędzy nimi wystaje Świnica (2301 m n.p.m.)



Dolina Pyszniańska



Ornak. Na pierwszym planie Zadni Ornak (1867m n.p.m.)



Liliowe Turnie i Błyszcz



Na Siwym Zworniku (1965 m n. p. m.)


Tym razem skręciłam w lewo na szlak czerwony, wiodący wzdłuż granicy państwa. Granice tu się zacierają, bo pełno tu turystów zarówno polskich jak i słowackich.

Račkova Dolina



Babie Nogi i granica Polski z Liliowych Turni

Kroczyłam szlakiem aż do jego rozwidlenia na Bystrym Karbie (1953 m n.p.m.). Tu skręcałam na szlak niebieski, prowadzący mnie już do celu. Po prawej stronie pysznił się najwyższy szczyt w polskich Tatrach Zachodnich, czyli Starorobociański Wierch (2176 m n.p.m.), zaraz za nim masyw Otargańców. W dole hulał wiatr w Račkovej Dolinie. Powoli wyłaniał się widok na Kominiarski Wierch i masyw Kulawca z Trzydniowiańskim Wierchem i Czubikiem. Było po prostu cudownie.


Starorobociański Wierch (2176 m n.p.m.)



Račkova Dolina



Przy Bystrym Karbie (1953 m n.p.m.)



Dolina Pyszniańska i Kominiarski Wierch



Bystry Karb



Szlakowskaz na Bystrym Karbie


Z tej perspektywy zbocze Błyszcza wydawało się takie płaskie. Nie pierwszy to raz, kiedy góry płatają takiego figla. W rzeczywistości kąt nachylenia jest dość spory. A upragniony wierzchołek Bystrej jeszcze był tak daleko…

Złudnie płaskie zbocze Błyszcza



Trawers zbocza Błyszcza



Starorobociański Wierch, Wielkie Jamy i Liliowe Turnie



Trawers Błyszcza



Dolina Bystra - z prawej Jakubina (2194 m n.p.m.) i masyw Otargańców



Widok spod Bystrej w kierunku Krywania skrytego za chmurami


Po drodze spotkałam sympatycznych Słowaków. Zapytam ich jak się wymawia w ich języku słowo Błyszcz. Na co usłyszałam, że „Blyšť to ne hora”… No dla nich to nie góra, dla Polaków a i owszem. Choć formalnie nie ma szlaku z Bystrej na Błyszcza, to i tak da się przejść granią. A przez naszego Błyszcza wiedzie granica i szlak w kierunku Pyszniańskiej Przełęczy.


I wszystko jasne...

Jeszcze chwileczkę, jeszcze momencik i już zobaczyłam końcową kropkę niebieskiego szlaku. A właściwie był to kwadracik. Wszystko jedno, znak to był nieomylny, że byłam u celu wędrówki.  Na szczycie Bystrej (2248 m n.p.m.) siedziało już kilkoro wędrowców. Usiadłam i ja.


Pyszniańska Przełęcz i kawałek doliny o nazwie Kamenistá Dolina


Końcowa kropka, a właściwie kwadracik na Bystrej (2248 m n.p.m.)


Pod nisko zawieszonym pułapem chmur, dało się zobaczyć przepiękne widoki. Tak, tym razem udało się złapać w pamięć wspaniałą panoramę Tatr nie tylko Zachodnich, ale i Wysokich.


Ja i Krywań nade mną :)



To się nazywa pogłaskać Starorobociański Wierch :)



Zbliżenie na Świnicę i Tatry Wysokie



Tatry Wysokie i górująca w kadrze Świnica


Mój wzrok przyciągał Krywań, który zdawało się, jakby chciał wykrzywić swój czubek w stronę aparatu. Zachłannie patrzyłam na Świnicę i dalej w kierunku Rysów, gdzie wierzchołki zlewały mi się w niebieskawej poświacie. W dole lśniły też Velké i Malé – Bystré Plesa. Z ich prawej strony miałam masyw o nazwie Grúň, a dalej masyw Otargańców. Przed nimi piętrowo rysowała się Dolina Bystra.


Zbliżenie na Krywań


Bystra Dolina, a w niej Velké i Malé – Bystré Plesa


Rzut oka w kierunku Tatr Zachodnich - Jakubina i Otargańce



Na pierwszym planie masyw Grešovo i Krywań na horyzoncie


Siedziałabym tak w zachwycie jeszcze dłużej, gdyby nie fakt, że szczyty oddalone były znacznie od dolin, którymi ewentualnie mogłabym wrócić do mojej kwatery.


Zbocze Kamienistej i wyraźnie widoczne Babie Nogi, za nią Smreczyński Wierch. Daleko z prawej Świnica.



Zbliżenie na Tatry Wysokie - widok z Bystrej



Gdzieś tam w dole czeka cywilizacja, tu na górze hula wiatr


Około 13.00 z minutami zaczęłam mały odwrót. Przeszłam nieoszlakowaną drogą na czubek Błyszcza (2158 m n.p.m). Znów byłam w kraju J.


Bystra - widok z drogi nieoszlakowanej na Błyszcza


Bystra - siostra Słowaczka


I podobnie jak na Bystrej, tu również pogoda nie nawaliła i miałam wspaniałe widoki.


Błyszcz - brat Polak



Kamienista, a w dali Krywań


Tym razem patrzyłam na masyw Ornaku, którym zamierzałam wracać. Za sobą pozostawiałam Bystrą, słowacką siostrę Błyszcza. Teraz pozostawało mi tylko zejść z polskiego brata Bystrej. Zakosami pokonałam strome zbocze Błyszcza, idąc już czerwonym granicznym szlakiem.


Na Błyszczu, na granicznym słupku, za mną masyw Ornaku


Cały czas na Błyszczu - widok na Starorobociański Wierch



Wciąż na Błyszczu - widok na Bystrą


Kiedy ponownie znalazłam się na Bystrym Karbie i powędrowałam przez Liliowe Turnie ku Siwemu Zwornikowi, co i rusz odwracałam głowę. Tym razem stok Błyszcza już nie był taki płaski. Prężył dumnie swą pierś, jakby chciał pokazać, że jednak jest górą. Dla mnie zdecydowanie jest.


Błyszcz (2158 m n.p.m.) - z tej perspektywy stromy i wysoki



Račkova Dolina



Błyszcz i Bystra - zawsze razem


I znów poprzez Liliowe i Siwe Turnie znalazłam się na Siwej Przełęczy. Wiatr na niej ani na chwilę nie ustaje.


Liliowe Turnie


Kominiarski Wierch widziany z Liliowych Turni



Na czerwonym szlaku - widok na Błyszcza i Bystrą z lewej strony.



I jeszcze jedno spojrzenie na granicę Polski



Smreczyński Staw w dużym przybliżeniu



I ponownie na Siwym Zworniku



Ornak z Siwej Przełęczy


Mała pogawędka z napotkanymi turystami i już podążałam szlakiem zielonym na Ornak. To bezsprzecznie łatwy i miły szlak do szczytu. Potem człowiek zmienia zdanie J. Nie mniej jednak wędrowałam najpierw na Zadni Ornak (1867 m n.p.m.), by potem wejść w głazowiska, z których słynie szczyt o nazwie Ornak (1854 m n.p.m.)


Ornak (1854 m n.p.m.)



Na Ornaku



Głazowisko na Ornaku - widok na Kamienistą i Smreczyński Wierch



Na Ornaku - widok w kierunku Beskidów


Po drodze podziwiałam na horyzoncie sylwetkę Babiej Góry.


Zbliżenie na Babią Górę


Stąd rzuciłam jeszcze tęskne spojrzenie na Krywań, który bardzo bym chciała, aby w przyszłym roku był moim celem. Może się uda wybrać na Słowację. Zobaczymy co los przyniesie.


Zbliżenie na Krywań


Patrzyłam też w kierunku Tatr Wysokich, które stały majestatycznie na dalszym planie. Za to właśnie kocham Tatry Zachodnie, za ich wspaniałe panoramy.


Tatry Wysokie na dalszym planie - widok z Ornaku


Powoli wzrok powędrował w kierunku Doliny Iwanickiej, do Iwanickiej Przełęczy, dokąd zaprowadził mnie szlak z Ornaku. I tu właśnie piękny i cudowny szlak zamienia się w upierdliwe schody, które idą aż do samej przełęczy. Męczy to przeokrutnie.


Zejście z Ornaku do Doliny Iwanickiej



Męczący szlak jest też szlakiem przez martwe lasy


Dalej szlak żółty powiódł mnie do schroniska na Hali Ornak i dalej prosto znaną już Doliną Kościeliską. A jaki jest szlak w Iwanickiej Dolinie opiszę w innym poście, przy okazji innej wędrówki.


Schronisko na Hali Ornak

Tak oto skończyła się graniczna wyprawa i bliskie spotkania polsko-słowackie. Początek był o 8.00 rano, a koniec około 19.00. Po tak długim dniu, nawet zamówiony obiad nie wchodził szybko, zmęczenie swoje zrobiło. Po godzinie już było ciemno i busa jak na lekarstwo. Ni widu ni słychu. Zaczęłam już w myślach nakreślać wizję pieszego powrotu na kwaterę. I kiedy zaczęłam powoli tracić nadzieję na transport, zza zakrętu wyłonił się jakiś dodatkowy autobus, szczęściem jadący dołem na Krzeptówki. W sam raz. Wysiadłam na swoim przystanku i z czołówką w ręku powędrowałam do mojego lokum.
W drzwiach powitała mnie Myszasta, której pilno było na zwiedzanie piętra, bo ileż można siedzieć samej w pokoju. Zrobiłam sobie ciepłej herbaty i usiadłam na łóżku. Popijając ciepły napój, zaliczyłam ten dzień do bardzo udanych. Moje wewnętrzne Ja było usatysfakcjonowane. Moje zewnętrzne – nakazało szybki skok do łóżka. Usłuchałam go i odpłynęłam…

Hej!