Co wspólnego ma handel z
kapeluszem
i czy metr to metr, a może dwa łokcie?
Czyli wędrówka
po pewnym muzeum w Świdnicy
O Świdnicy pierwszy wpis, jaki pojawił się na blogu, dotyczył oczywiście największego zabytku miasta, a mianowicie niesamowitej świątyni, Kościoła Pokoju. Bo w zasadzie to był mój główny cel, podczas kilku dni wolnych w czerwcu pewnego roku. O nim możecie poczytać TUTAJ.
Ale Świdnica to nie tylko szachulcowa budowla z gliny, piasku i wody. I choć większość turystów odwiedza miasto tylko dla tej atrakcji, to przecież warto pospacerować po mieście i przyjrzeć się mu z bliska. A ma do zaoferowania bardzo dużo. O różnych ciekawych miejscach jeszcze zrobię osobny wpis, ale dziś Drogi Gościu zabiorę Cię do jedynego w Polsce, Muzeum Dawnego Kupiectwa, które mieści się w samym centrum starówki, w budynku ratusza miejskiego, więc trudno go przeoczyć. Powstało ono w 1967 roku. Do 1978 roku pełna nazwa placówki brzmiała Muzeum Dawnego Kupiectwa Śląskiego. Skupiała eksponaty z zakresu kultury i kupiectwa na ziemiach śląskich, a także prowadziła badania historii Świdnicy oraz regionu. Miasto, będące niegdyś stolicą księstwa świdnicko - jaworskiego, od dawna leżało na szlaku kupieckim. Z małej osady rybackiej, przekształciło się w miasto handlowe, łączące tereny dawnej Rusi z Niemcami. Początkowo muzeum wspomogły inne dolnośląskie placówki, wypożyczając swoje zbiory, ale stopniowo, czy to dzięki darczyńcom, czy też zakupom, zaczęło mieć swoje eksponaty. I tak w 1978 roku miejsce to zmieniło swoją nazwę, rozszerzając swoją działalność. Dziś można w nim obejrzeć trzy główne działy: Dział Historii Świdnicy, Dział Dawnego Kupiectwa i Metrologii Historycznej, a także Dział Naukowo - Oświatowy.
Całe muzeum sprowadza się do dwóch kierunków. Pierwszy z nich to kolekcja etykiet, pieniędzy, zabytkowych kas (osobiście bardzo mi się te stare kasy podobają), dawnych sprzętów pomiarowych, wag, odważników, miar pojemności i odległości. W dawnej Polsce miary nie były jednolite, o czym też można przekonać się zwiedzając wystawy stałe. Generalnie jest sporo eksponatów, które wywołują różne odczucia, część jest nam znana współcześnie, ale niektóre można już spotkać jedynie na muzealnej półce.
Drugim kierunkiem muzeum są aranżacje pomieszczeń, które nawiązują do kupiectwa (osobiście uwielbiam takie przestrzenie muzealne). Mamy więc, karczmę, aptekę, sklep kolonialny z mydłem i powidłem, jest Dom Wagi, Urząd Miar, kramy kupców, tylko brakuje tu jeszcze odgłosów targu. Wszystko to, połączone z odrobiną historii, daje obraz dawnego życia miasta, jego mieszkańców i próbie jednolitego uporządkowania świata pod względem miar. Dodam, że ta historia wcale nie jest nużąca, dzięki niej możemy dowiedzieć się co oglądamy, bo nie zawsze wszystko jest takie proste.
Już w holu, tuż po wejściu, znajdujemy się w historycznym miejscu ratusza. Tu zgromadzono pamiątki po Żydach, mieszkających niegdyś w okolicy i samym mieście. Głównie są to macewy z kirkutu, pochodzące z XIV w., choć najstarsza pochodzi jeszcze z XIII w. Jest tu także pewna tajemnicza głowa, która wystaje z jednej ze ścian. Wiąże się ona z pewną legendą. Otóż głowa ta należała do świdnickiego rajcy, Piotra Zehli. I pomimo swej pozycji społecznej, człowiek ten był łasy na pieniądze. Dopuścił się kradzieży pieniędzy ze skarbca miejskiego. Ale nie zrobił tego własnymi rękoma. Posłużył się swoją wytresowaną kawką (o losie, nawet nie sroką!), która miała latać do skarbca i wykradać po jednej złotej monecie. Nawet najbardziej doskonały plan ma jednak wady. Pozostali rajcy wreszcie przyuważyli ptaka, a wiedząc do kogo lata, postanowili ukarać Piotra. Skazali go na śmierć głodową w wieży ratusza. Kiedy po 10 dniach odnaleźli rajcę martwego, postanowili zrobić kamienny posąg rajcy, by umieścić go na balustradzie ku przestrodze dla innych. Jednak w XVII w. silna wichura strąciła posąg z balustrady wieży. Rzeźba spadając na ziemię roztrzaskała się, lecz zachowała się cała głowa, którą postanowiono wmurować w ścianę ratusza.
Całe muzeum sprowadza się do dwóch kierunków. Pierwszy z nich to kolekcja etykiet, pieniędzy, zabytkowych kas (osobiście bardzo mi się te stare kasy podobają), dawnych sprzętów pomiarowych, wag, odważników, miar pojemności i odległości. W dawnej Polsce miary nie były jednolite, o czym też można przekonać się zwiedzając wystawy stałe. Generalnie jest sporo eksponatów, które wywołują różne odczucia, część jest nam znana współcześnie, ale niektóre można już spotkać jedynie na muzealnej półce.
Drugim kierunkiem muzeum są aranżacje pomieszczeń, które nawiązują do kupiectwa (osobiście uwielbiam takie przestrzenie muzealne). Mamy więc, karczmę, aptekę, sklep kolonialny z mydłem i powidłem, jest Dom Wagi, Urząd Miar, kramy kupców, tylko brakuje tu jeszcze odgłosów targu. Wszystko to, połączone z odrobiną historii, daje obraz dawnego życia miasta, jego mieszkańców i próbie jednolitego uporządkowania świata pod względem miar. Dodam, że ta historia wcale nie jest nużąca, dzięki niej możemy dowiedzieć się co oglądamy, bo nie zawsze wszystko jest takie proste.
Już w holu, tuż po wejściu, znajdujemy się w historycznym miejscu ratusza. Tu zgromadzono pamiątki po Żydach, mieszkających niegdyś w okolicy i samym mieście. Głównie są to macewy z kirkutu, pochodzące z XIV w., choć najstarsza pochodzi jeszcze z XIII w. Jest tu także pewna tajemnicza głowa, która wystaje z jednej ze ścian. Wiąże się ona z pewną legendą. Otóż głowa ta należała do świdnickiego rajcy, Piotra Zehli. I pomimo swej pozycji społecznej, człowiek ten był łasy na pieniądze. Dopuścił się kradzieży pieniędzy ze skarbca miejskiego. Ale nie zrobił tego własnymi rękoma. Posłużył się swoją wytresowaną kawką (o losie, nawet nie sroką!), która miała latać do skarbca i wykradać po jednej złotej monecie. Nawet najbardziej doskonały plan ma jednak wady. Pozostali rajcy wreszcie przyuważyli ptaka, a wiedząc do kogo lata, postanowili ukarać Piotra. Skazali go na śmierć głodową w wieży ratusza. Kiedy po 10 dniach odnaleźli rajcę martwego, postanowili zrobić kamienny posąg rajcy, by umieścić go na balustradzie ku przestrodze dla innych. Jednak w XVII w. silna wichura strąciła posąg z balustrady wieży. Rzeźba spadając na ziemię roztrzaskała się, lecz zachowała się cała głowa, którą postanowiono wmurować w ścianę ratusza.
Płynnym krokiem przechodzi się do apteki z przełomu XIX i XX w. Na drewnianym regale stoją ustawione w rzędach buteleczki z etykietkami na medykamenty, głównie złożonych z mieszanek ziół, pomagających na różne dolegliwości. Dla mnie jest pewna magia w tych starych aptekach, no i zapach charakterystyczny dla takich miejsc. Tradycje aptekarskie sięgają w Świdnicy XIV w., a z samego miasta pochodziło też kilku uznanych lekarzy, m.in. Albert Neisser, niemiecki lekarz, uznawany za twórcę współczesnej nam dermatologii, odkrywca bakterii rzeżączki. Jego popiersie znajduje się w pomieszczeniu zwanym jako salonik apteczny. To tu klienci w miłej, domowej atmosferze oczekiwali na realizację recept. Dziś musimy stać grzecznie przy okienku ;)
Kolejne pomieszczenie to dawna karczma z początku XX w. Wyeksponowano w niej kolekcję butelek z różnych odmian szkła oraz naczynia z kamionki i porcelany. Również obok karczmy mieści się sklep kolonialny z początku XX w. A w nim szyldy dawnych sklepów, w tym istniejące do dziś jak Persil czy Maggi oraz drobne eksponaty jak pudełka na kawę, herbatę czy tytoń.
Zanim jednak powstały sklepy z prawdziwego zdarzenia, kupcy przywozili swe towary na wozach i sprzedawali je na targach. Te, oczywiście miały swoje miejsce w Świdnicy już w średniowieczu. Towary musiały być poddane wadze i mierze, a statuty miasta określały jakie towary mogły trafić na rynek i jaka obowiązywała opłata z ich sprzedaż. W większych miastach znajdowały się Domy Wagi, specjalnie przeznaczone dla czynności związanych z handlem towarami. W nich przechowywane były wzorce innych miar, np. objętości jak korca czy długości jak pręta, łokcia czy stopy. Wizerunek takiego Domu Wagi jest jedyną w Polsce aranżacją takiego miejsca.
Do najcenniejszego zabytku należy tu XVI w. ważnica miejska z Bolkowa, kamienne odważniki, oraz... XVII w. kapelusz prawa rynkowego z Głogowa. A cóż to takiego ma wspólnego kapelusz z prawem rynku? Otóż ten znak targowy regulował czas i przebieg handlu na targach i jarmarkach. Kiedy kapelusz był wywieszany na słupie, zakupów mogli dokonywać mieszkańcy, natomiast po zdjęciu kapelusza, towary mogli kupować już wszyscy, łącznie z kupcami, którzy sprzedawali swoje wyroby. Również wywieszony kapelusz oznaczał, że nie można było kupować produktów hurtowo, by potem je odsprzedawać. Zwyczaj kapelusza był znany w każdym mieście na Śląsku, w dniach odbywających się targów.
Przyrządy miernicze
Po Domach Wagi przyszedł czas na Urząd Miar. Najstarsza wzmianka o miarach na ziemiach polskich pochodzi z bulli Innocentego II z 1136 roku i mówi o pierwszych polskich mierniczych, zwanych żerdnikami. Żerdnicy zatrudniani w dobrach biskupich lub książęcych, za pomocą żerdzi wyznaczali granice pól osadniczych. I właśnie tu, w muzeum możemy zobaczyć różne wzorce do mierzenia. Dawniej brały się one od nazw miejscowości jak np. pręt chełmiński czy beczka gdańska. Regulowało to prawo lokacyjne miast. Ale powodowało też, że powstawała mnogość miar. Pomimo wielowiekowych wysiłków zmierzających do ujednolicenia miar, dopiero w 1919 roku jednym z pierwszych aktów ustawodawczych Naczelnika Państwa był dekret o miarach. Wprowadził on obowiązek stosowania legalnych miar opartych na systemie metrycznym oraz powołał centralną instytucję do spraw miar i narzędzi mierniczych o nazwie Główny Urząd Miar z siedzibą w Warszawie. Dzięki temu zintegrowano wszystkie miary z terenów pozaborowych.
Tu także można zobaczyć narzędzia miernicze do cechowania, różne rodzaje odważników, w tym takie w kształcie figurek.
Tu także można zobaczyć narzędzia miernicze do cechowania, różne rodzaje odważników, w tym takie w kształcie figurek.
Kolejna aranżacja przedstawia... stację paliw sprzed II wojny światowej. Wówczas nie było zbyt dużo samochodów, to i stacje benzynowe były rzadkością. Paliwo do aut nabywano w składach aptecznych lub w sklepach kolonialnych, gdzie z beczki przelewano go do kanistrów. Dopiero w 1898 roku, Amerykanin Sylvanus. F. Bowser wynalazł i opatentował dystrybutor paliwa. Dziś stacje paliw sygnowane znakami firmowymi to duże założenia logistyczne. Parafrazując pewną reklamę: tu wjazd, tam wyjazd, tu zakupy, tu wlewasz, tam czyścisz itd.
W następnej sali możemy pooglądać drobny sprzęt używany w sklepach, jak maszyny liczące, kasetki na pieniądze, tabliczki służące do rachunków, wagi monetarne czy swego rodzaju pierwsze kalkulatory. Tu także przedstawiona jest przykładowa witryna sklepu, choć patrzenie na nią, powoduje ślinotok ;)
Przykładowa witryna wystawiennicza cukierni. Pojemnik do przechowywania czekolady do picia przypomina urnę z prochami...
Dalej przechadzać się można ulicą targową, gdzie zlokalizowano kramy bogatych kupców. Książę Bolko I w 1291 roku zezwolił na budowę 32 murowanych kramów, gdzie kupcy mogli handlować suknem oraz biżuterią. Takie świdnickie Sukiennice. Generalnie na targu sprzedawano towary użytkowe w codziennym życiu wielu mieszkańców, od guzika i świecy po kunsztowne wyroby jubilerskie i odzieżowe.
Tym co decydowało o potędze miasta, było... piwo. Im lepsze, smaczniejsze, tym miasto na tym zarabiało. Jeśli sąsiedzi mieli piwo gorsze, dochodziło nawet do wojny piwnej, zakazów, przeklinań itp. Np. świdnickie piwo było w pewnym momencie zakazane w niedalekim Wrocławiu. Piwo warzono w wielkich kadziach, gdzie zalewano ziarno zboża. Potem powstały słód suszono na specjalnych suszarniach, następnie wysuszony mielono na śrutę, która gdy się ją zalało wodą, tworzyła zacier. Po odfiltrowaniu zacieru, otrzymywano tzw. brzeczkę. Przelewano do dużych miedzianych kotłów i gotowano. Otrzymany trunek wlewano do beczek i transportowano do odbiorców, także zagranicę. Słynne piwnice świdnickie, serwujące piwo, były w różnych miastach i jak na ironię, to właśnie we Wrocławiu taka piwnica funkcjonuje po dzień dzisiejszy. W Muzeum Dawnego Kupiectwa można obejrzeć małą kolekcję kufli, z których pito ten złoty trunek.
Idąc dalej na piętro muzeum, mija się po drodze reprodukcję obrazu przedstawiającego XVII w. miasto z górującą nad nim Matką Boską, opiekunką Świdnicy. Mieszkańcy zazwyczaj uciekali się pod obronę Maryi Panny w sytuacjach zagrożeń, o czym świadczy napis pod obrazem.
I tym samym wchodzi się do zabytkowej, gotyckiej, dużej Sali Rajców, w której zlokalizowano makietę miasta z XVII w. i opowiedziano o historii Świdnicy. Jest to najbardziej reprezentacyjne pomieszczenie średniowiecznego ratusza. Wchodzi się do niego przez późnogotycki portal, bogato dekorowany. Z obu stron wejścia są inicjały oznaczające Jezusa Chrystusa - IHS oraz XPS. Łaciński napis nad wejściem głosi: "felix civitas, quae tempore pacis tomet bella", czyli "szczęśliwe miasto, które w czasie pokoju, obawia się wojen". W sali Rajców można też zobaczyć polichromie z 1537 roku. Przedstawiają one Sąd nad Jawnogrzesznicą, Sąd Ostateczny i Ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa.
W małej salce przylegającej do Sali Rajców znajduje się mauzoleum Piastów świdnickich, gdzie na pierwszy plan wybijają się rzeźby założyciela księstwa świdnickiego - Bolka I oraz jego wnuka - Bolka II. I choć obaj pochowani są w opactwie cysterskim w Krzeszowie, tu mają swoje podobizny. W salce tej można także obejrzeć witraż z herbem Księstwa Świdnicko - Jaworskiego.
Po drodze wielbiciele malarstwa mogą oglądać galerię obrazów świdnickich artystów, wśród których są także dzieła ucznia Jana Matejki.
Świdnica miała swoją wystawę przemysłu i rzemiosła w 1911 roku, ale także drugą w 1892 roku. Patronat honorowy oraz nagrodę ufundowała ostatnia cesarzowa Prus - Augusta Wiktoria ze Szlezwika - Holsztynu, widoczna na fotografii po prawej stronie
I tak oto dochodzi się do ostatniej sali, w której zlokalizowano cenne barokowe meble oraz replikę stołu i krzeseł wykonanych w stylu XIX w. mebli angielskich. W centrum sklepienia barokowej sali znajduje się herb miasta nadany przez Władysława Pogrobowca w 1452 roku. Warto jest więc, czasem zadrzeć głowę do góry ;)
Ostatnia sala z XIX w. meblami w stylu angielskim. W tej sali, jak zwykle u mnie, zachwycił mnie piec.
Herb Świdnicy jako rozeta sufitowa
Naprawdę w muzeum można spędzić miło czas i nie tylko, gdy pogoda nie sprzyja. Nawet gdy świeci słońce, dobrym przerywnikiem w chodzeniu po mieście, jest wejście w gościnne progi tej placówki. Polecam bardzo. A na deser można wybrać się tuż obok do... nie, nie restauracji, których pełno na Starówce, a na wieżę ratuszową, skąd rozciągają się piękne panoramy na okolicę we wszystkie strony świata.
Świdnicka wieża powstała w XIII w. Z dokumentów pisanych niewiele wynika, ale z badań archeologicznych już tak. Po środku rynku stał wówczas murowany Dom Kupiecki, który skupiał w sobie całe życie handlowe miasta i pełnił funkcję czegoś w rodzaju ratusza. Ale to wieża była pierwszą murowaną budowlą na rynku. Pełniła w średniowieczu funkcje strażnicy, z niej pilnowano granic miasta a także była wieżą pożarniczą, skąd płynęły pierwsze sygnały ostrzegające przed pożarami, tak licznymi przy budynkach drewnianych. Zresztą wieża cierpiała podczas ciągłych pożarów miasta, była odbudowywana, a w XV w. zmieniono nieco jej kształt, dodano ozdobną balustradę oraz zegar.
Widok z góry najlepiej pokazuje, że oprócz starej, zabytkowej zabudowy, na dalszym planie mamy już nowoczesne budownictwo
I znów płynęły lata, a Świdniczanie powstawali z kolan po kolejnych pożarach. Z każdą odbudową, wieża zyskiwała elementy charakterystyczne dla danej epoki. A potem przyszły wojny i XVIII w. bitwy, w których ostrzeliwano wieżę, aż w końcu ponownie płonęła od pocisków. Choć wydaje się to niemożliwe, to ratuszowa wieża nie ucierpiała w czasie II wojny światowej. Owszem, była w kiepskim stanie technicznym, ale można było wejść do niej za darmo, choć nie była udostępniona zwiedzającym. Zresztą w latach powojennych mało kto myślał o turystycznych wycieczkach. Raczej niezabezpieczone obiekty podlegały grabieżom i dalszej dewastacji. Nie inaczej było z wieżą świdnicką. Ale mimo to stała sobie niewzruszona, gdy wokół panował chaos odbudowy miasta po wojnie.
Rozbiórki kamienic, poszerzanie ulic rozpoczęto w 1966 roku. I to był przysłowiowy krok do tragedii, jaka wydarzyła się w styczniu 1967 roku. Otóż wskutek niedbale prowadzonych prac rozbiórkowych kamienic i łęków, podtrzymujących także wieżę, przeprowadzanych bez żadnego planu i nadzoru budowlanego, naruszono stateczność budowli, doprowadzając do katastrofy. Wieża runęła na pobliskie budynki. W katastrofie nikt nie ucierpiał, pozostało jedynie niedowierzanie, że to się stało. Niemal natychmiast wszczęto postępowanie wyjaśniające, ale dochodzenie umorzono, próbując zatuszować fakt niedbalstwa i niekompetencji ekipy remontowej. Ludzie myślący o zabytku, próbowali ocalić wydobyte spod gruzu fragmenty kamieniarki, hełmu wieży i drobnych rzeczy, które mogłyby posłużyć do rekonstrukcji przy odbudowie. Część z nich przechowywana w pobliskim teatrze lub miejskim magazynie, w niewyjaśniony sposób dostała nóg. Gdzie znajduje się do dnia dzisiejszego , tego nie wie nikt.
Choć już w latach 80. XX w. zbierano fundusze nad odbudowę wieży, prace nad nią ruszyły dopiero w 2010 roku. Ostatecznie dwa lata później wieża ponownie zaczęła stanowić punkt orientacyjny dla mieszkańców i turystów. Warto więc, wybrać się na mały spacer po wieży i pooglądać z tarasu widokowego panoramę miasta i okolicy.
A co jeszcze można zobaczyć w samym mieście, o tym w innym wpisie o Świdnicy, który ukaże się za jakiś czas. Uwierzcie mi, to miasto ma sporo historii...