O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi.Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

niedziela, 22 listopada 2015

Poznań - na imieninach ulicy św. Marcin

POZNAŃ SWÓJ KRAJ,
CZYLI O ŚWIĘTOWANIU
DNIA NIEPODLEGŁOŚCI



Co roku Dzień Niepodległości spędzam w domu. Najzwyczajniej w świecie boję się tych wszystkich zadym w stolicy. Jakby wszyscy, bez względu na poglądy, nie mogli się cieszyć z tego, że żyją w lepszych czasach, niż ich przodkowie, którzy tę niepodległość wywalczyli. Szkoda.
Tym razem jednak postanowiłam wyjść z domu, ale bynajmniej nie na przemarsze stołecznymi ulicami. Od jakiegoś czasu słyszałam o świętowaniu tego dnia za pomocą kulinarnego smakołyku. Gdzie? W Poznaniu. I tam właśnie zawiodły mnie moje drogi 11 listopada 2015r.
W Poznaniu tego dnia hucznie świętuje się imieniny ulicy św. Marcin (tak, to niezbyt gramatyczna odmiana, ale tak właśnie brzmi nazwa tej ulicy).




Dlaczego akurat ten Święty jest patronem ulicy? Kto to był i z czego zasłynął?
Marcin z Tours (ur. w 317r., zm. w 397r.) Przyszedł na świat w rzymskiej prowincji Panonia, na terenie prawdopodobnie obecnych Węgier. Jego ojciec był trybunem. Kiedy Marcin był dzieckiem, rodzice przenieśli się do Pavii, miasta we Włoszech. To tam spotkał się z grupą chrześcijan i jako 10 latek chciał przyjąć chrzest. Rodzice nie chcieli się zgodzić, również biskupi obawiali się gniewu jego ojca.
Mając 15 lat wstąpił do wojska i został rzymskim legionistą.W 338r. św. Marcin wraz z garnizonem został wysłany w okolice miasta Amiens. Tu spotkał półnagiego żebraka, któremu oddał połowę swojego płaszcza. Po tym zdarzeniu, we śnie, zobaczył Chrystusa odzianego w jego płaszcz, który zwrócił się do aniołów mówiąc: "Patrzcie, jak mnie Marcin, katechumen, przyodział". Wówczas Marcin przyjął chrzest święty i chciał zrezygnować ze służby wojskowej.
Kiedy towarzyszył ówczesnemu Cezarowi Julianowi w wyprawie do Galii przeciwko germańskim plemionom, poprosił o zwolnienie go ze służby. Rozgniewany dowódca kazał go aresztować. Marcin uprosił wtedy przełożonego, by ten pozwolił mu iść do bitwy, lecz zamiast miecza chciał wziąć krzyż. Germanie jednak następnego dnia poprosili o pokój. Stał się cud.
Po powrocie z wojny Marcin rozpoczął życie mnicha we francuskim mieście Poitiers. Biskup, św. Hilary dał mu pustelnię w Ligugé.
Kiedy w 371r. zmarł biskup Tours, wierni oraz grono duchownych chciało by to właśnie św. Marcin pełnił tę godność. Był biskupem przez 25 lat. I to biskupem wśród wiernych, a nie tylko za biurkiem.
Żył bardzo skromnie, odbywał pokutę za innych, pościł i umartwiał się. Jednocześnie prowadził na szeroką skalę zwalczanie kultów pogańskich. Stawanie w obronie innych, liczne podróże w sprawach duchowych sprawiły, że zmarł z wyczerpania 8 listopada, a pochowano go 11 listopada właśnie.
Św. Marcin jest patronem głównie żołnierzy, ale także kawalerii, podróżników czy też żebraków. Jego atrybutami są m.in. dzban, gęś, koń, księga, płaszcz przecięty na pół.

W Poznaniu hucznie obchodzi się imieniny Marcina. Przez wspomnianą ulicę przechodzi barwny orszak, którego postacie nawiązują do żywota świętego.




Największe wrażenie robią Bamberki. Bambrzy to Polacy pochodzenia niemieckiego, potomkowie osadników, którzy przybyli z okolic Bambergu w latach 1719-1753, sprowadzeni przez władze Poznania, aby zasiedlić opuszczone wsie. "Bamber" przed wojną oznaczał dobrego, bogatego gospodarza. Po II wojnie światowej znaczenie tego słowa nabrało negatywnego wydźwięku.
Bamberski strój kobiecy ukształtował się w okresie XIX w. w Poznaniu. Kobiety mimo zasymilowania się z miejscowymi kobietami, chciały czymś się wyróżniać. Ubierają się około godziny, przy czym każda kobieta potrzebuje kogoś do pomocy. To bardzo ciepły strój. Sama spódnica ma kilka warstw i jej zakładanie może trwać nawet do pół godziny. Wokół pasa tworzy się coś w rodzaju wałka, który jeszcze poszerza spódnice.




Jednak najbardziej przyciąga wzrok kornet, czyli panieńskie nakrycie głowy. Jest to stelaż z tektury i drutu, ozdobiony kwiatkami z papieru lub materiału, koralikami itp. Obowiązywała zasada, by mniejsze kwiatki były wokół twarzy, większe powyżej. Z tyłu kornet miał tzw. wiatrówki, czyli tasiemki zawiązane w kokardki oraz trzy duże kokardy. Zwykle to okrycie głowy waży około 2 kg, co większy może dochodzić nawet do 4 kg!




Na paradzie nie mogło zabraknąć mażoretek. Ależ wywijały tymi pałeczkami :)




No i uliczny performance...





































Mówi się, że "Od świętego Marcina lepsza gęś, niż zwierzyna" - 11 listopada rozdawano biednym gęsinę i wino. 11 listopada kończył się też czas kalendarza rolniczego.







Czemu to gęś jest wiązana ze św. Marcinem? Wiąże się to z legendą, jakoby Marcin ukrył się w stadzie gęsi przed szukającymi go wiernymi, chcącymi by został biskupem. Gęsi jednak głośnym gęganiem wydały mnicha.




Św. Marcin jest przedstawiany najczęściej jako legionista na białym koniu, dający połowę swego płaszcza żebrakowi. Jest czczony nie tylko w kościele katolickim, także w prawosławnym. Na wschodzie święty jest przedstawiany jako biskup z pastorałem.
I wreszcie pojawił się św. Marcin, przywitany gromkimi oklaskami.







 A tuż za nim wojskowe formacje rzymskich legionów, które miarowo wydawały okrzyk przy marszu.










 W paradzie uczestniczyli także ci, którzy stoją na straży naszych granic, naszego bezpieczeństwa, wojsko, policja i inne służby mundurowe.




 Powiało też amerykańskim powietrzem, bowiem pojawili się Patrioci. To polski klub futbolu amerykańskiego, który został założony w 2012 r. w Poznaniu. Sportowcy zbiegali się do środka, wydawali okrzyk i rozbiegali się w stronę publiki, przybijając "piątki" głównie dzieciom i ku ich uciesze.




 Oczywiście nie mogło zabraknąć elementów rodem z Czterech Pancernych. W samochodzie wojskowym ślicznie uśmiechała się "Lidka", tudzież "Marusia", a z tyłu wyglądali na gapiów żołnierze.







Absolutnie wiodłam wzrokiem za amazonkami w strojach do konnej jazdy "po kobiecemu", czyli w damskim siodle. Ich włosy spięte w siateczki ogromnie mi się przypodobały.







 Jednak największe brawa otrzymali ułani. Kiedy końskie kopyta zaczęły stukać o asfalt, rozległy się okrzyki niczym na powitanie tych, co tę naszą niepodległość wywalczyli. Kawaleria zamknęła pochód na św. Marcina, gdzie na końcu ulicy świętemu przekazywane są klucze do miasta.




Po tym wydarzeniu pomknęłam na rynek, by spróbować gęsiny, którą tego dnia rozdawano jak nakazywał zwyczaj. W wielkim kotle ogromną chochlą kucharz mieszał zupę z mięskiem. Ja załapałam się tylko na samą wkładkę, ale to dobrze, bo mogłam w pełni poczuć smak gęsiny.




 A poniżej wszyscy, którzy powracali na rynek po świętowaniu na ulicy św. Marcin. Morze głów...




 Z postacią św. Marcina wiąże się jeszcze jedna legenda. Jest to legenda o rogalach świętomarcińskich. W 1891r. piekarz Walenty chciał uczynić coś dobrego idąc wzorem św. Marcina. Modlił się o pomysł i wtedy zobaczył świętego na białym koniu. Jeździec nie odezwał się słowem, jedynie uśmiechnął się i odjechał. Wówczas piekarz zobaczył leżącą na śniegu podkowę. Pomysł sam wpadł do głowy. Przez całą noc piekł ciasteczka z nadzieniem w kształcie końskiej podkowy. Rano po mszy odpustowej rozdał je biednym. Pomysł Walentego po jego śmierci kontynuowali inni cukiernicy, zachowując ten sam przepis.
Tylko w Poznaniu na 11 listopada wypieka się rogale nadziewane białym makiem, orzechami, migdałami, rodzynkami, okruchami ciasta biszkoptowego i masą jajeczną.




A tak naprawdę piekarz Józef Melzer wpadł, w 1891r., na pomysł wypiekania marcińskich rogali na święto 11 listopada. Potem wraz z gęsiną i winem rozdawano je biednym, a bogatym sprzedawano.




Poniżej przedstawiam przepis na świętomarcińskiego rogala, pisany gwarą poznańską. Może ktoś z Was się skusi na zrobienie tego smakołyku wedle tej receptury? Ja zdałam się na zakup rogala z certyfikatem. Bo tylko takie są prawdziwe.

Przepis na rogala świętomarcińskiego
pisany gwarą poznańską

autorstwa Juliusza Kubla
Czas kompletny:
ko godziny
Mudzenie na czekanie:
ko dwóch kwadransów
W bratkaście:
ko 20-25 minut
Rezerwa na apetyt:
ko 5 minut
Części na ciasto do ko 36 rogali
·         Jeden funt mąki, ale nie rżannej, ino normalnej do pieczenia
·       Śtyry łyżki faryny
·       Mniej niż kwotyrka mleka nieodciąganego
·       Tak ze dwa deko młodzi
·       Półtory kostki roślinnej (pół stopić i wystygnąć)
·       Jedno jojko od żywej kury, nie chłodnicze.
To, co ma być w środyszku rogala, ale zez makiem pomojtane
·         Do funta maku obojętnie jakiego
·      Znowu trzydzieści deko faryny
·      Pińc deko okruchów ze starej chałki abo keksów
·      Tyle samo suszonych winogronów
·       Ździebko kandytatyzowanej skórki jak oskubiesz pomerańczo
·       Szczypa orzechów
·       Nie za dość smażonych na farynie gruszek
·       Ociupcio masła z lodówki
·       Dwa białka ale bez żółtek
Części na lukier
·         Jedna szklanka cukru miałkiego umelonego na puder
·      Dwie łyżki orzechów pośrupanych do posypania po wierzchu

 To, co trzebno teraz zrobić, jak już masz wszystko jak się należy

1.    Mąkę odsiać przez małe dziuryszki, do niej dać te margarynę, ale na płynno po stopieniu, zaś znów do tego młodzie, faryna, mleko i jajko. Wszystko jak sie należy połączyć, wymojtać i wymelić, a na koniec rozwałkować na plaskato na sztuki i mieć je leżeć
2.    Jeden taki plyndz przeciągnąć margaryną i nakryć jak deklem tym drugim. Teraz jeszcze raz to wałkiem zrobić na plaskato, zaś poskładać na trzy razy i jeszcze raz wałkiem przejechać, znowyk złożyć i znowu tym wałkiem. I to wszystko teraz na pół godziny dać do chłodnego
3.    Teraz zajmnąć się tym do nadziewania. Więc tak: Orzechy i gruszki pokrychać drobniuteńko na kawałyszki, mak oparzyć i przemelić przez maszynkę do siekanego. Zaś mak wymojtać razem z masłem, farną i cołką resztą, a na koniec dołożyć ubite na sztram te białka.
4.    Teraz znowu te wystygnięte ciasto. Rozdzielić wszystko na 4 sztuki osobno. Teraz znowu wałkiem na plaskato, ale tak, żeby z tego były plyndze pod kąt prosty. Zaś z tego zrobić tyle trójkątów, ile się da. A na koniec na środyszek każdego śwignąć szczypę nadzienia
5.    Teraz po kolei zwinąć te trójkątne plyndze, po bokach te rogi zagiąć do środyszka, a jak jest gotowe, to te rogale już ustawiać na blachę wyścieloną papierem pergaminowym. To wszystko ryn do bratkasy na 200 stopni i piec na kolor złoty. Po wyjęciu polać lukrem z miałkiej faryny i świeżo przegotowanej wody, a na koniec śwignąć do smaki na wierzch te orzechy.
Zaś wszystko spucnąć ze smakiem!!!

Źródło: www.poznan.pl

A co jeszcze zobaczyłam w Poznaniu, dowiecie się za jakiś czas :) Już dziś zapraszam Was serdecznie.


            DO ZOBACZENIA!

10 komentarzy:

  1. Takie obchody Święta Niepodległości to ja rozumiem. Zabawa, element historii, brak zadym, no i te cudowne rogale. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie. Choć w tym roku, w Warszawie, było spokojniej, to jednak jeszcze trochę czasu potrzeba, by ludzie zmienili swe nastawienie. A rogale, cóż... mniam :) Ponieważ są bardzo słodkie, swojego zjadłam w ciągu dwóch dni. Ale zdecydowanie wygrywają w moim rankingu smaków z wadowicką kremówką, na widok której mnie mdli :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Odnośnie pseudo patriotów, jest to buractwo - polactwo, szkoda się nad tym dłużej rozwodzić. Poznań to bardzo ciekawe miasto - znam je tylko trochę, byłem zaledwie cztery razy, ale czułem się tam świetnie.
    Pozdrawiam Cię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak wspomniałam, wielka szkoda, że ten dzień nie może być godnie obchodzony ponad podziałami. Zadymy robią ludzie, którzy najczęściej nie mają co robić w domu, nie mają pasji, wyobraźni i nikogo nie szanują, nawet siebie. Poznań jest pod tym względem wyjątkowy, że tu zupełnie inaczej się świętuje. I to jest fajne :) Nawet ci, co na co dzień liczą kalorie, w ten jeden dzień przestają, by najeść się rogali :) Serdeczności!

      Usuń
  4. No, chociaż raz widzę obchody Święta Niepodległości tak, jak byc powinno. Po prostu jedna wielka festa. Jak widac wszyscy dobrze się bawili. Szkoda, że musiałaś wyjechac z Warszawy, by odnaleźć takie klimaty. Mnie się bardzo podoba.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zabawa była, ale jeśli już mogę się do czegoś przyczepić to do organizacji pochodu. Tego dnia padał przelotny deszcz. Całe rodziny z małymi dziećmi przyszły wcześniej, by zająć dogodne miejsce przy sznurku. Niestety cały przemarsz zaczął się z prawie półgodzinnym opóźnieniem i nikt przez jakiś mikrofon nie uspokajał tłumu. Rosło zniecierpliwienie. Stałam przy dziennikarzach TVN24 i jak spytałam, czy nie wiedzą na co czekają organizatorzy, to usłyszałam, że nie wiedzą, ale pewnie na św. Marcina :) No tak, bez niego pochód by się nie odbył ;) Ale ogólnie było ok. Oby więcej takich imprez również w stolicy. Ja bawiłam się jak dziecko. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  5. 3 lata studiowałam w Poznaniu. Raz skosztowałam tego słynnego rogala. Nie da rady go zjeść na raz. To raczej taki typ co trzeba się nim delektować po kawałku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Ja swojego po kawałku wsunęłam w ciągu dwóch dni. Ale są tacy, co dają radę tak na raz :) Pozdrawiam :)

      Usuń
  6. Poznań znam, ale na Marcina nie byłem. Dziękuję za takie wspaniałości. Chyba się tam wybiorę...
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A proszę bardzo :) Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń