Nie
tylko dla orłów,
czyli wędrówka drugim odcinkiem
Orlej
Perci
09.09.2020
r. cz. I.
Musiały minąć cztery lata, żebym ponownie zmierzyła się z najtrudniejszym szlakiem w polskich Tatrach. Na ten dzień czekałam i mocno się do niego przygotowywałam. Psychicznie oczywiście. Przejście odcinka drugiego, czyli początek w miejscu skończenia poprzedniej wyprawy i zakończenie go tam, gdzie znów będę mogła kontynuować wędrówkę, był nie lada wyzwaniem. Ale ja lubię wyzwania. Tym razem zdobyłam Kozi Wierch od strony samej Orlej Perci, a nie od Piątki. Zapraszam na kolejny odcinek szlaku.
Poranek jak zawsze ciężki. Trudno jest wstawać wcześniej od słońca, dlatego bardzo mu współczuję, że musi to robić codziennie 😉 Ale kiedy bardzo się chce iść wysoko w góry – nie ma zmiłuj, trzeba wstać o bardzo wczesnej porze.
Dojazd do Kuźnic pierwszym busikiem i od razu, bez zbędnych ceregieli wymarsz Doliną Jaworzynki w kierunku Przełęczy między Kopami. Jak zwykle chwila oddechu, łyk ciepłej herbaty i droga wiedzie w kierunku Doliny Gąsienicowej. Stamtąd szybciutko przemieszczam się nad Czarny Staw Gąsienicowy. Droga ta była już przeze mnie wielokrotnie opisywana, więc teraz skupiam się bardziej nad wędrówką w nieznanym mi terenie.
Nad Czarnym Stawem Gąsienicowym, jak zwykle, siedzą już pierwsi piechurzy. I dla mnie jest to mały postój. Ale już za chwilę podążam wokół stawu, by wejść ostro pod górę, szlakiem na Zawrat.
Odbijam w lewo na żółty szlak, wiodący do Koziej Doliny. Dłuższy postój robię sobie w miejscu, które lubię, czyli przy Zmarzłym Stawie. Kanapka, herbata, trochę zdjęć i kilka głębokich wdechów. Jest dobrze…
Pora jednak ruszać dalej. Przez piargi i głazy, powoli i z rozwagą dochodzę do miejsca, gdzie skończyłam poprzednią wędrówkę. Stoję przed wąskim kominem Koziej Przełęczy…

Patrzę w górę i mam wrażenie, że ściany skalne są jeszcze wyższe i bardziej ciasne, niż zapamiętałam. To tylko takie wrażenie, ale musi minąć mała chwila, zanim chwycę za pierwszy łańcuch i zacznę się wspinać. Jedno podciągnięcie, drugie i stoję już w połowie wąskiej gardzieli. Obserwuję schodzących turystów po sławnej drabince. Nie do wiary, że już minęły cztery lata, odkąd zbierałam natchnienie, by przerzucić nogi nad przepaścią i zejść po chybotliwej drabinie.
Tym razem zmieniam szlak żółty na czerwony. Jestem już na Orlej Perci. Teraz czeka mnie wspinaczka na mały fragment północnej ściany Zamarłej Turni. Wspinaczka ciężka, zwłaszcza dla mnie, niskiego wzrostu. W pewnym momencie wiszę nad przepaścią, trzymając się jedynie łańcucha, nogami zapierając się o skały. Nie mam jak się inaczej przedostać. Ale każdy sposób jest dobry, skoro wiedzie cię do celu.

Gdy staję w bezpiecznym miejscu, obserwuję taterników, ćwiczących na ścianie Zamarłej Turni. Podziwiam i czuję respekt. Z jednej strony bardzo chciałabym jak oni, z drugiej wolę ograniczyć się jednak do szlaku turystycznego. A ten wymagający niesamowicie. Z tyłu głowy pojawia się myśl o siostrach Skotnicównach, Lidzie i Marzenie, które razem straciły tu swe młode życie. Tyle razy słyszałam i czytałam o nich, że nie wiedzieć dlaczego stały się mi jakoś bliższe, choć wypadek zdarzył się na długo przed moim urodzeniem, bo w 1929 r.
Podciągam się na klamrach, łańcuchach, idę na czworakach, zadzieram nogi, szukam podparcia. I tak na zmianę. Ciekawi mnie, co będzie za następną skałą, zakrętem, przewieszką, która chwilowo zasłania widok. A panoramy jak zawsze cudowne i z każdym krokiem inne. To zawsze dobry powód, by przystanąć, odsapnąć i porobić zdjęcia. I przepuścić tych, którym się śpieszy. Ja wolę pomału, posmakować natury, cieszyć oczy jej pięknem, a nie gnać na złamanie karku, by „zaliczyć” całą Orlą w jeden dzień.
Idzie mi się całkiem dobrze. Pogoda sprzyja. Czas mam dobry.

I tak krok po kroku, docieram do Kozich Czub. To trzy wierzchołkowy szczyt, który po raz pierwszy został zdobyty w 1904 r. przez księdza Walentego Gadowskiego, Klemensa Bachledę i Jakuba Gąsienicę Wawrytko Starszego. Ksiądz Walenty Gadowski jest też autorem nazwy góry. Wierzchołki Kozich Czub liczą sobie odpowiednio: 2239 m n.p.m., 2256 m n.p.m. oraz 2263 m n.p.m. Opadają stromistymi ścianami o wysokości 200 m w kierunku Doliny Koziej i 250 m w kierunku Doliny Pustej. Na szczycie skały wygładzone, jakby płaskie, których absolutnie nie lubię, bo są mega zdradliwe. Nie ma jak zagłębić stopy, trzeba postawić całą na skale. I albo przyczepi się do niej, albo ześlizgnie. A łańcuchów akurat tu nie ma. Drobię przez ten fragment niczym gejsza, starając się nie myśleć, że jakiekolwiek zagrożenie przychodzi zawsze znienacka. Uff, wreszcie stoję pewnie na Kozich Czubach.

Rozglądam się i jestem zafascynowana widokiem. Wokół piękne skały, majestatyczne szczyty, widoki zniewalające i zapierające dech. Puste frazesy? Nie! Bo kto tam był, ten wie, że żadne słowa nie są w stanie opisać tego, co czuje człowiek, kiedy już się tam znajdzie. Jestem przeszczęśliwa, choć wiem, że jeszcze długa droga przede mną. Siadam na chwilę zadumy. Koło mnie kilka osób robi dokładnie to samo. Wszyscy mamy uśmiech na twarzach. No bo jak inaczej? Jestem wdzięczna losowi, że miałam siłę wdrapać się w takim trudnym terenie i móc teraz pozwolić sobie na przelewanie się szczęścia przez moje ciało.


Tylko czas mnie obliguje do pójścia dalej. Przed sobą widzę już urwistą, niemal pionową ścianę Koziego Wierchu. Ale trzeba najpierw zejść z Kozich Czub i dopiero wspiąć się na Kozi Wierch. Po drodze drabinka złożona z klamer, która ułatwia zejście do Koziej Przełęczy Wyżniej. Ruszam ochoczo i wtem…
Koniec cz. I
Widzę dużo radości w tej relacji z tego fragmentu Orlej. Mimo, że było trudno, to najważniejsze, że dałaś radę i jesteś zadowolona :) Do tego piękna pogoda
OdpowiedzUsuńO tak! Byłam z siebie mega dumna. Trochę się bałam przejścia na Zamarłą i potem na te Kozie Czuby. Ale pokonałam siebie. I swój lekki strach. Raczej mnie motywował do pójścia dalej. Pogoda wymarzona. Pozdrawiam Artur! :)
Usuń