O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

środa, 13 listopada 2019

Góry Świętokrzyskie - Łysica


Uwaga, czarownica leci!
Czyli o jesiennej wyprawie 
na Łysicę

Kiedy ktoś daje hasło „rzuć wszystko i jedź z nami w góry”, nie mogę przejść obok tego obojętnie. I tak było w październiku, kiedy usłyszałam to, znów, jak rok wcześniej, zupełnie nieoczekiwanie. Tym razem przyjęłam propozycję od Martyny i Marcina, żeby w pewną, ciepłą sobotę wybrać się w Góry Świętokrzyskie, tak na jeden dzień. I taka sobota nadeszła 26 października 2019 r. Data w sam raz na odpoczynek po dość intensywnym miesiącu wstecz.
Rankiem stawiłam się na umówionym miejscu, skąd mnie zabrali „organizatorzy” J. Dalej jechaliśmy już w trzyosobowym składzie, bez przerwy rozmawiając, śmiejąc się i po prostu ciesząc fajną wycieczką. Naszym celem była Łysica. Radość mnie przepełniała wielka, bo od lat mam otworzony projekt Korony Gór Polskich, a szczyt ten jest zaliczany do KGP.  Dodatkowo rok wcześniej byłam u podnóża Łysicy, ale nie miałam czasu, by pobiec na szczyt. Żałowałam i wówczas myślałam, że kiedyś wrócę, nadrobić ten brak. Nie przypuszczałam, że nastąpi to tak szybko, dlatego cieszyłam się wewnętrznie i jakbym mogła, to skakałabym jak dziecko. Zachowałam się jednak jak na dorosłą przystało, jedynie uśmiech nie mógł mi zejść z twarzy, a w sumie to nawet nie chciałabym, żeby schodził.
Droga upłynęła dość szybko i wkrótce znaleźliśmy się w Świętej Katarzynie, pod klasztorem Sióstr Bernardynek, z boku którego odchodzi szlak na szczyt. Powitał nas chłodny wiatr… no tak, jesteśmy w kieleckiem ;) A tu zawsze wieje.


Klasztor Sióstr Bernardynek o klauzuralnej formule



Takich dwóch, jak nas troje, to nie ma ani jednego! ;)


Chwila na ogarnięcie się do drogi i już witała nas Puszcza Jodłowa. Ta sama, którą rozsławiał Stefan Żeromski. Tym razem przybrana w jesienne barwy, szeleszcząca, błyszcząca w słońcu i mocno tajemnicza.


Witamy w Świętokrzyskim Parku Narodowym... Puszcza Jodłowa znów mnie wezwała ;)



W myśl zasady: uważaj o czym marzysz... znów powróciłam w to samo miejsce, co rok wcześniej



Tylko godzinka... Damy radę ;) Foto: Martyna



Początek czerwonego szlaku



Droga do Kapliczki św. Franciszka. Foto: Martyna


Szlak na górę nie jest trudny, nie ma sztucznych ułatwień, nie licząc schodów z kamieni i drewnianych poręczy. Ale po deszczach, czy opadach śniegu, należy uważać, gdyż kamienie potrafią być to złośliwe bestie ;) A jesienną porą, także liście są zdradliwe. W jednej chwili przyjemnie szeleszczą pod butami, a w drugiej lądujesz na siedzeniu po efektownym telemarku ;) Poza tym jest przyjemnie i miło.
Początek szlaku za kasą, to opisana już przeze mnie trasa do Kapliczki i Źródełka św. Franciszka. Kapliczka powstała najprawdopodobniej w XIX w., choć już od XVII w. istniała tu inna, także drewniana. Według podań, źródło ma właściwości uzdrawiające, zwłaszcza pomaga na oczy. Może dlatego, że wedle legendy, to tutaj pewna kobieta wylewała łzy po śmierci swojej siostry. Co ciekawsze, to woda w źródle ma stałą temperaturę i nigdy nie zamarza.


Źródło i Kapliczka św. Franciszka



To tu chadzał na wagary Stefan Żeromski - przyznaję, fajne miejsce wybrał...



Kapliczka św. Franciszka



Woda doprowadzona ze źródła do ujęcia ma ponoć magiczną moc... Foto: Martyna


Tuż za kapliczką droga wiodła nas po deskach, a potem nieco stromym odcinkiem ubezpieczonym barierkami i schodami z kamieni. Jedyny zgrzyt, jaki wówczas poczułam, to wcale nie moje kolana czy biodro, a biegacze, którzy rozgrywali jakieś zawody… No masakra jakaś, ładna sobota, ludzie powychodzili na spacer na szlak, a co chwila człowiek uciekał przed rozpędzonym maratończykiem. Aż strach pomyśleć, co by było, jakby któryś nie wyhamował na tych liściach… Przynajmniej niektórzy mówili słowo „dziękuję”, gdy schodziło się z drogi.


Magiczna Puszcza Jodłowa



Część szlaku ubezpieczona jest drewnianymi kładkami



Co czeka nas za zakrętem? Magia Gór Świętokrzyskich...



Czarownica...eee... znaczy czarodziejka (!) na szlaku ;)



Chyba najbardziej stromy fragment szlaku na Łysicę...



...I widok, gdy się nim schodzi...



Tu szumią jodły i buki



Nie wiadomo kiedy i tylko pół godziny zostało do celu


Nie pozwoliłam jednak, by te biegi przysłoniły mi radość ze spaceru. Wciąż miałam dobry humor, a i pogoda była wyśmienita, nawet zrobiło się ciut za ciepło w kurtce, która na dobre wylądowała przewiązana na biodrach J
Krok za krokiem szliśmy we trójkę ku naszemu celowi. Łysica jest w całości porośnięta lasem. Na szczycie jest więcej jodeł, natomiast niżej las jodłowy przetykany jest bukami, które na jesieni dają piękne kolory. Dzięki temu, nie odmawialiśmy sobie jesiennych zdjęć, tych poważnych i tych ciut zwariowanych ;)


Co widać pod nogami? Liiiśśśścieeee!!!



Co widać nad głową? Niieeebooo i drzeeewwaa!!!


I wreszcie dotarliśmy do punktu, w którym najlepiej widać, jak stoki góry pokrywają gołoborza (rumowisko skalne w górach). Niezwykłe zjawisko, występujące nie tylko w Górach Świętokrzyskich, lecz tu jako nazwa regionalna, „gołe – bez boru”. W lesie porozrzucane tuż pod szczytem głazy, też robią wrażenie, jakby diabeł przeleciał nad szczytem z workiem kamieni i tenże worek mu się  rozpruł, a kamienie wypadały gdzie popadnie.


Fragment gołoborza na stoku Łysicy



Jakby się kamienie diabłu wysypały...



Gołoborze na stoku Łysicy



Gdzie diabeł nie może, tam Duśkę pośle... oto jestem ;)


Kilka kroków i już byliśmy na szczycie Łysicy. Jej mniejszy wierzchołek (bo ma dwa) wynosi 612 m n.p.m. Jest to najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich, leżący w paśmie Łysogór i jednocześnie jest to najniższy szczyt w Koronie Gór Polskich. Łysica przez miejscowych zwana jest też Górą św. Katarzyny, a to ze względu na miejscowość Święta Katarzyna, rozlokowanej u jej stóp.
Według ludowych przekazów pod Łysicą istniała pogańska świątynia w miejscu, gdzie teraz znajduje się klasztor Sióstr Bernardynek, żeński zakon klauzuralny, istniejący wyłącznie w Polsce. Pisałam o nim przy okazji mojej zeszłorocznej wizyty na Świętym Krzyżu i właśnie w Świętej Katarzynie.
Na Łysej Górze, czyli inaczej na Świętym Krzyżu, według legend, miały swoje szabaty czarownice. Niewykluczone, że i na Łysicy miały swoje spotkania. Tego dnia z całą pewnością czarownica w mojej postaci odpaliła swoją wewnętrzną miotłę i przybyła w to urocze miejsce. Energia mnie rozpierała.


Na szczycie Łysicy 



Na szczycie Łysicy



Kolejny szczyt w KGP na moim koncie :)



Radość moja była wielka!



Mówiłam, że tu wrócę ;)



Wspólnie zdobyliśmy szczyt! :)


Na szczycie znajduje się replika pamiątkowego krzyża z 1930 r. postawiona przez mieszkańców okolic.


Replika krzyża z 1930 r. Tabliczka pod krzyżem głosi: "Odnowiony krzyż na Łysicy w roku Jubileuszowym 1050 - lecia Chrztu Polski w podziękowaniu za wszelkie łaski i dary Nieśmiertelnemu Królowi Jezusowi Chrystusowi, Parafianie Świętej Katarzyny"


Darmo jednak wypatrywać widoków czy szerokich panoram z wierzchołka. Nie ma tu żadnej wieży widokowej, za to są ławki, by spocząć i posłuchać szumu Puszczy Jodłowej, która otula górę. Usiedliśmy i my…


Widok z Łysicy ;) Skalne rumowisko u stóp szczytu



Chciałoby się napisać: panorama ze szczytu... 



A tu sprawcy sobotniego zamieszania :) :) :)



Nasza trójka miała małą głupawkę na szczycie, bo zaiste to jakiś czarci szczyt jest... ;)


A kiedy troszkę odpoczęliśmy, obfotografowaliśmy wszystko co się dało, ruszyliśmy w drogę powrotną. Szlak wiedzie tak samo, więc znów mijaliśmy te same punkty, ale w pewnym momencie zachwyciło nas słońce, które ozłociło pięknie całe połacie opadłych liści w środku lasu. Nie odmówiliśmy sobie zabawy jak dzieci, wpadaliśmy w nie, szuraliśmy butami, podrzucaliśmy je do góry. Sesja zdjęciowa była tu nieodzowna, a cała nasza trójka bawiła się świetnie.


Dobrze jest usiąść na chwilę, odrzucić pośpiech, zmartwienia i troski i wsłuchać się w szum drzew 



Cisza...



Słońce i drzewa to wspaniali terapeuci



Sobotni relaks w lesie to strzał w dziesiątkę



Jaśnie oświecona... Foto: Martyna



I jeszcze jedno ujęcie, w końcu niecodziennie możecie zobaczyć, jak wypoczywa czarownica. To znaczy czarodziejka ;) Foto: Martyna



Dziś mogę być dzieckiem! Bo kto mi zabroni? Foto: Martyna



Kto powiedział, że na Łysicy trzeba zachowywać się jak dorosły? Otóż nie, trzeba chwytać dzień z dziecięcą radością. Foto: Martyna


Wreszcie dotarliśmy znów pod klasztor, ale zanim wsiedliśmy do samochodu, wybraliśmy się jeszcze na ciepły posiłek do pobliskiej restauracji. Byłam w tak cudnym nastroju… Żeby się nie rozleniwić do końca, zebraliśmy się i poszliśmy do samochodu. Przed nami była jeszcze jedna atrakcja tego dnia, ale opiszę ją w innym poście, ponieważ dotyczyła zupełnie innego tematu.


To już jesień, nie da się ukryć...



Łysica to dobry punkt, żeby nie poddawać się jesiennej depresji



Tablica przy restauracji poświęcona prekursorowi polskiej turystyki - Mieczysławowi Orłowiczowi. Napis na samym dole daje dużo do myślenia: "Każdy krajoznawca musi być turystą, bo bez podróży po kraju nie ma krajoznawstwa, ale nie każdy turysta jest krajoznawcą". (A Ty turysto? Jak dobrze znasz swój kraj?)



I druga tablica przy wejściu do restauracji, poświęcona Aleksandrowi Janowskiemu, który był założycielem Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego



W restauracji spotkałam siostrę czarownicę, ale ze względu na RODO nie chciała ujawnić swej tożsamości ;) Acha, a lecąc nie wyrobiła się w drzwi... Ups...



Pamiątkowa foteczka: Martyna, Marcin i ja. Wszyscy zadowoleni, nikt nie ucierpiał ;) 


Na tę chwilę chcę serdecznie podziękować Martynie i Marcinowi. Dzięki Wam mam kolejny szczyt w Koronie Gór Polskich na swoim koncie, wróciłam w sympatyczne miejsce, miałam cudowny dzień i przede wszystkim super wspomnienia i pamiątkowe fotografie. Duża buźka za zapodanie hasła „rzuć wszystko i jedź z nami w góry”. I Wam wszystkim też życzę tego samego – rzućcie wszystko i jedźcie w góry. Na jeden dzień Łysica jest jak znalazł…

Hej!

9 komentarzy:

  1. Piękna wyprawa i śliczne zdjęcia. Pozdrawiam i zapraszam do mnie. Ewelina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję pięknie! Pozdrawiam serdecznie, jak masz chęć, zostań na dłużej, albo na zawsze ;)

      Usuń
  2. Piękne wspomnienia łączą się z terenem Gór Świętokrzyskich, ale zdjęcia nie nadają się do publikacji. Dziękuję, że dzięki Tobie te wspomnienia ożyły. Jeśli chodzi o ciszę, myślę że chyba cierpimy na jej brak. Pozdrawiam werdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to teraz mnie mocno zaintrygowałeś tymi zdjęciami... :) :) :) Co tam się musiało dziać? Ale było pięknie i dobrze, skoro takie są wspomnienia.
      Cisza to faktycznie towar mocno deficytowy w wielkich miastach. Dobrze, że czasem udaje się wyskoczyć tu i ówdzie ;) Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
    2. Nie chodzi o to co się działo, chociaż była to nasza podróż poślubna na rowerach ale o to, że zdjęcia są na kliszy i trochę już wyblakły.

      Usuń
    3. Wow! Podróż poślubna na rowerach! Czad!!!! Koniecznie zeskanuj te zdjęcia i zrób wersję elektroniczną. W odpowiednim programie wyciągniesz nieco ostrość i kolory. A jaka frajda będzie! Może na którąś rocznicę ślubu jakiś wspomnieniowy post powstanie? Ale by się poczytało i pooglądało, uwielbiam takie zdjęcia... Ale rower - normalnie mi zaimponowałeś! :) P.s. Ukłony dla Małżonki ;)

      Usuń
  3. Dziękuję. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż ja jestem ewidentnie krajoznawcą. Mam świadomość że to brzmi nieskromnie, ale taka jest prawda - samo "sportowe" zaliczanie tras i wierzchołków interesuje mnie najmniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobnie, bo już celem nie jest dla mnie sam szczyt, a droga jaką pokonuję. Wydaje mi się, że tym razem, na Łysicy, byłam szczęśliwa idąc, niż już na samym szczycie, choć radość z kolejnej zdobytej góry była wielka. Ale jestem już na takim etapie, że cieszy mnie wszystko po drodze, więc chyba też zaczynam być krajoznawcą ;)

      Usuń