Słowenia – mały kraj,
wielkie możliwości
Ledwo
wyszliśmy spod ziemi, a już dopadło nas słońce i zaczęło dobierać się pod
najdalsze poziomy skóry. Przyjemny chłód Szkocjańskich Jaskiń powoli stał się
wspomnieniem. Jeszcze żyliśmy tym, co właśnie widziały nasze oczy, trwaliśmy w
zachwycie, zdejmując kolejne warstwy ubrań i idąc do autokaru. Dzień się jeszcze
nie skończył, a przed nami był kolejny punkt zwiedzania. Tym razem przenieśliśmy
się na zachód naszej „kury”, czyli zbliżyliśmy się do granicy z Włochami.
ŻAGLE, SŁOŃCE I PŁYWANIE
TO NAJLEPIEJ JEST W PIRANIE…
Piran.
Kurort nad Adriatykiem. Włoski klimat na słoweńskich wakacjach. Zresztą o tym
mieście mówi się, że wyglądem przypomina Wenecję. Sprawdziłam, patrząc na niego
z góry, ale o tym później. Od biedy można to tak ująć.
Przemierzamy
kilometry i coraz częściej za oknem pojawiają się typowo włoskie obrazy, białe
wille z czerwoną dachówką, roślinność typowa dla nadmorskich miejscowości, wąskie
i kręte drogi, na których, zastanawiam się, czy autokar da radę skręcić.
Coraz
częściej na horyzoncie przewija się woda… Najpierw mijamy Izolę. To miasteczko
ma największy port jachtowy na słoweńskim wybrzeżu.
Nie zatrzymujemy się tu, tylko przejeżdżamy, by za moment wpaść na chwilę do Portorož. To miasto w pobliżu Piranu. Uchodzi za ekskluzywny kurort turystyczny. Przy granicy z Piranem zachowały się dawne magazyny soli, która tu była składowana i przez wieki pozyskiwana przez odparowywanie wody morskiej. Ale my jedziemy dalej.
Nie zatrzymujemy się tu, tylko przejeżdżamy, by za moment wpaść na chwilę do Portorož. To miasto w pobliżu Piranu. Uchodzi za ekskluzywny kurort turystyczny. Przy granicy z Piranem zachowały się dawne magazyny soli, która tu była składowana i przez wieki pozyskiwana przez odparowywanie wody morskiej. Ale my jedziemy dalej.
I po
niedługiej chwili na okolicznych wzgórzach dostrzegam mury, a w zasadzie ich pozostałości.
Już wiem, że jestem w Piranie.
Potem przez okno w autokarze widzę port jachtowy i czuję się jakbym przeskoczyła przez granicę. Jak znana aktorka, która na urlop wybrała sobie słoweński kurort, bo inne nad Adriatykiem jej się znudziły. Z tą różnicą, że tej aktorki akurat nikt tu nie zna. I dobrze, spokojnie zwiedzę sobie zakamarki Piranu 😉
Na początek idziemy na centralny plac miasta, czyli plac Giuseppe Tartiniego.
Potem przez okno w autokarze widzę port jachtowy i czuję się jakbym przeskoczyła przez granicę. Jak znana aktorka, która na urlop wybrała sobie słoweński kurort, bo inne nad Adriatykiem jej się znudziły. Z tą różnicą, że tej aktorki akurat nikt tu nie zna. I dobrze, spokojnie zwiedzę sobie zakamarki Piranu 😉
Na początek idziemy na centralny plac miasta, czyli plac Giuseppe Tartiniego.
Plac powstał pod koniec XIX w. kiedy to zasypano wewnętrzny basen portowy. Na środku znajduje się pomnik barokowego kompozytora, skrzypka i pedagoga – Giuseppe Tartiniego, który urodził się w Piranie w 1692 r. w zamożnej rodzinie. Jego ojciec chciał, by jego syn został franciszkaninem, on jednak poszedł studiować prawo na uniwersytecie w Padwie. Dość młodo i pochopnie ożenił się z Elizabettą Premazore, panną niższego stanu, starszą od siebie, w dodatku protegowaną kardynała Giorgio Cornaro. Zazdrosny kardynał wniósł fałszywe oskarżenie o uprowadzenie Elizabetty. To skłoniło przyszłego kompozytora do ucieczki do Asyżu, gdzie schronił się u Braci Franciszkanów. Tam też pobierał lekcje gry na skrzypcach. A w 1715 r. kupił skrzypce od kolegi o nazwisku Antonio Stradivari. Brzmi znajomo? No pewnie! Giuseppe Tartini był pierwszym właścicielem pożądanych na świecie skrzypiec, o których mówi się krótko – to Stadivarius! Taka ciekawostka… Niestety nie wiadomo, co stało się z Elizabettą. Historia spuściła tu zasłonę milczenia.
Plac Giuseppe Tartiniego, z lewej strony ratusz, wyżej położona katedra św. Jerzego z dzwonnicą łudząco podobną do weneckiej Campanille
Przy placu
stoi wyróżniająca się kamienica z oknami weneckimi, zwana Benečanka. Nie byłoby w tym nic
dziwnego, wszak Piran był kiedyś wenecką twierdzą na wybrzeżu Istrii. Ale jest
to kamienica, z którą związana jest legenda, jakoby pewien kupiec zakupił ją dla
swojej wybranki, żeby nikt nie mówił, że jest biedna. W owym czasie nie każdego
było stać na dom przy rynku. I tak sobie stoi do dziś urocza kamieniczka, choć
zakochani poddawani byli zawiści mieszkańców, zalewani tym, co dziś nazwalibyśmy
hejtem.
Oczywiście
przy placu znajduje się dość sporych rozmiarów ratusz, który jest tłem dla
pomnika Tartiniego. Powstał w latach 1877 – 1879. Sam plac jest przestronny i wyłożony białym
kamieniem.
Prosto z
placu idziemy w górę, ciasnymi uliczkami. Cień w uliczkach jest zbawienny, gdyż
słońce mocno operuje. Chwilami jest tak ciasno, że można rozłożyć ręce i dotyka
się nimi ścian budynków. Z drugiej też strony, mamy okazje widzieć te mniej
reprezentacyjne domy, zwykłe domostwa zwykłych mieszkańców Piranu.
I wreszcie wychodzimy wysoko, by dostać się do górującej nad miastem bryły katedry św. Jerzego (Stolna Cerkev sv. Jurija). Kościół powstał w XII w, ale jego ostateczny kształt powstał dopiero w XIV w. Ponieważ poświęcono budynek w dzień św. Jerzego, obrano go tym samym za patrona świątyni.
I wreszcie wychodzimy wysoko, by dostać się do górującej nad miastem bryły katedry św. Jerzego (Stolna Cerkev sv. Jurija). Kościół powstał w XII w, ale jego ostateczny kształt powstał dopiero w XIV w. Ponieważ poświęcono budynek w dzień św. Jerzego, obrano go tym samym za patrona świątyni.
Chwilę
kręcimy się po kościelnym podwórku, wychylamy się przez dawne mury obronne
miasta i patrzymy w dal, w stronę Włoch, skryte hen, za wodą. Dostajemy czas
wolny. Jest go tyle, że spokojnie mogę „zaliczyć” kilka atrakcji. I nie, nie
będę się kąpać, ponieważ umówmy się – piaszczystej plaży Piran nie posiada.
Raczej schodzi się tu z kamiennego wybrzeża, drabinką prosto do wody. Przy czym
mówiąc kamienne wybrzeże, mam na myśli wielkie bloki skalne, a nie żwirek pod
stopami.
Coś w rodzaju rynku w Piranie, gdzie kwitł handel. Przy schodach dwa posągi, które symbolizują (to nie żart) Prawo i Sprawiedliwość...
Razem z dość
liczną grupą z naszej wycieczki idziemy na przystań portową, by odbyć
przejażdżkę stateczkiem po wodach Adriatyku. Bawimy się na łodzi przednio,
zwłaszcza, że kapitan (ma czapkę marynarską, to chyba kapitan, prawda?) serwuje
nam słoweński bimberek. Ło panie… ależ to świństwo kopie! Ledwie zamoczyłam w
tym usta, a wykrzywia mnie tak, że myślę, że wypadnę za burtę. Na wszelki
wypadek siedzę, uśmiecham się, a reszta ląduje za plecami w rozpryskiwanej
wodzie morskiej. Morska bryza chłodzi, my podziwiamy Piran od strony wody. Jest
cudownie!
Kiedy rejs
nam się kończy, razem z Sylwią, Darkiem, Małgosią i Justynką, idziemy zjeść
jakiś słoweński smakołyk i oczywiście piwosze nie odmawiają sobie posmakowania
piwa Laško. Ja z kolei
próbuję ćevapčici – paluszków z mięsa mielonego.
Zajadamy ze smakiem i delektujemy się wakacyjnym klimatem przy nadmorskiej
promenadzie. Rozmowom nie ma końca, z takim towarzystwem ciągle się śmieję.
Moje trudy remontowe idą w niepamięć. Ludzie to jednak połowa sukcesu na takiej
wyprawie.
Po wspólnym posiłku
postanawiam odłączyć się od grupy i powędrować na dawne mury miejskie. Do dnia
dzisiejszego zachowało się kilka bram miejskich, które wyznaczały granice
miasta. Walls of Piran, czyli ściany Piranu. Odrestaurowane, zachowane i w części
udostępnione do zwiedzania.
Do dziś
miasto zachowało swój średniowieczny charakter jako skupiskowa tkanka miejska
otoczona murem miejskim. Najstarszą częścią miasta jest Punta, a na zboczu za
nią znajduje się fort z X w., do którego
mieszkańcy mogli się wycofać w czasie zagrożenia. W następnych
stuleciach miasto było w stanie stopniowo powiększać się tylko w kierunku
suchego lądu, ponieważ cały półwysep był już zabudowany. Miasto składało się z
czterech dzielnic: Miljska, Stolnična,
Misana i Grad, które od początku były otoczone murem. Najstarszy mur zachował
się od wybrzeża, a potem stopniowo przesuwał się w głąb lądu wraz z rozwojem
miasta. Pod koniec XIII w., kiedy Piran znalazł się pod panowaniem weneckim, miasto
zaczęło stopniowo rosnąć i rozwijać się. W związku z tym został ostatecznie
otoczony nowym murem, który obejmował dzielnicę Campo, której częścią był także
wewnętrzny dok, jeszcze poza murami miasta.
Najnowsza część muru z warownymi wieżami w południowo-wschodniej części, pochodzi z okresu od 1470 r. do 1533 r. i znajduje się na zboczu wzgórza. Mury te zbudowano w obawie przed tureckimi najazdami. Prawie w pełni zachowany mur miał kiedyś bramy miejskie, niektóre z nich, zachowały się do dnia dzisiejszego. Mur zdobiły też wieże. Z zewnątrz wyglądają jak potężny fort, a wewnątrz widać ich drewniane konstrukcje ze schodami. Utrzymanie i renowacja murów zawsze leżały w gestii miasta i państwa. Część ściany zwrócona w głąb lądu, z wieżami fortyfikacyjnymi i podwójnymi bramami miejskimi, wymagała wielu prac konserwatorskich i prezentacji w celu zapewnienia odpowiedniego dostępu i bezpiecznego zwiedzania dla turystów. Ryzyko wypadków jest tu minimalizowane choćby przez zamykanie murów w czasie deszczu.
Najnowsza część muru z warownymi wieżami w południowo-wschodniej części, pochodzi z okresu od 1470 r. do 1533 r. i znajduje się na zboczu wzgórza. Mury te zbudowano w obawie przed tureckimi najazdami. Prawie w pełni zachowany mur miał kiedyś bramy miejskie, niektóre z nich, zachowały się do dnia dzisiejszego. Mur zdobiły też wieże. Z zewnątrz wyglądają jak potężny fort, a wewnątrz widać ich drewniane konstrukcje ze schodami. Utrzymanie i renowacja murów zawsze leżały w gestii miasta i państwa. Część ściany zwrócona w głąb lądu, z wieżami fortyfikacyjnymi i podwójnymi bramami miejskimi, wymagała wielu prac konserwatorskich i prezentacji w celu zapewnienia odpowiedniego dostępu i bezpiecznego zwiedzania dla turystów. Ryzyko wypadków jest tu minimalizowane choćby przez zamykanie murów w czasie deszczu.
Biegam sobie
po murach i podziwiam tę niby Wenecję słoweńską. No tak, ten cypelek można
uznać za podobny… I w zasadzie, jak dla mnie to tyle podobieństw. Za to widoki
z murów warte odżałowania tych 2 €.
Jeśli kiedyś tam traficie, wdrapcie się na te mury.
Beztroski, typowo wakacyjny relaks w
Piranie dobiega końca. Wracamy na nadbrzeże, gdzie mamy umówioną zbiórkę.
Jedziemy na odpoczynek do hotelu, choć rozmów i towarzystwa wciąż nam mało. Zaczynamy śpiewać 100 lat dla Asi, która miała dzień wcześniej urodziny, a teraz częstuje nas słoweńską wódką. Po powrocie i obiadokolacji zbieramy się w holu i razem z Sylwią, Darkiem, Małgosią, Ewą i Anią smakujemy winko i prowadzimy nocne rozmowy Polaków. Jest tak cudownie, że żal rozchodzić się po pokojach. Ale sen wskazany, bo następnego dnia czeka na nas gimnastyka 😊
Jedziemy na odpoczynek do hotelu, choć rozmów i towarzystwa wciąż nam mało. Zaczynamy śpiewać 100 lat dla Asi, która miała dzień wcześniej urodziny, a teraz częstuje nas słoweńską wódką. Po powrocie i obiadokolacji zbieramy się w holu i razem z Sylwią, Darkiem, Małgosią, Ewą i Anią smakujemy winko i prowadzimy nocne rozmowy Polaków. Jest tak cudownie, że żal rozchodzić się po pokojach. Ale sen wskazany, bo następnego dnia czeka na nas gimnastyka 😊
NARTY, GOGLE I PIWA SZLANICA,
JAK SĄ SKOKI TO PLANICA!
Ranek budzi
nas brakiem słońca… Nie do wiary! Wczoraj żar lał się z nieba, a dziś, jak mamy
jechać w Alpy Julijskie to niebo funduje nam chmury nisko zawieszone. Kręcimy nosami,
bo na super zdjęcia to się nie zanosi…
Po śniadaniu
pakujemy się w autokar i jedziemy w stronę Krańskiej Góry. Jeśli znów mamy
bawić się w porównania, to ta miejscowość jest jak nasze Zakopane, choć ja nie
do końca to widzę. Senne miasteczko, które odżywa podczas zimowych imprez narciarskich.
Przeżywa wówczas oblężenie. Kranjska Gora jest najstarszym ośrodkiem sportów
zimowych, zwłaszcza związanych ze skokami i biegami.
My jednak
jedziemy dalej, w kierunku Planicy, górskiej doliny w Alpach Julijskich,
położonej przy granicy z Włochami i Austrią. Naszym celem jest skocznia
mamucia, zwana Letalnica. Jej rekord to 252 m i został ustanowiony w 2019 r.
przez Japończyka Ryõyũ Kobayashiego. Dostajemy tu czas
wolny i hulaj dusza, piekła nie ma! Mamy zabawę na całego 😊
Letalnica braci Gorišek (dawniej Velikanka, czyli ze słoweńskiego „Olbrzymka”)
to mamucia skocznia narciarska, jedna z największych skoczni na świecie (druga
jest w Norwegii). Skocznia mamucia to taka, której punkt konstrukcyjny jest
powyżej 170 m, a punkt sędziowski powyżej 185 m. Nazwa skoczni została
zmieniona w 2004 r. z Velikanki na Letalnica, co oznacza po prostu „skocznię do
lotów”.
Historia skoczni zaczyna się w latach 30. XX w., kiedy słoweński
inżynier Stanko Bloudek postanowił zbudować skocznię narciarską. Pierwszy punkt
konstrukcyjny sięgnął 85 m. Bloudek do
końca życia projektował i planował przebudowę skoczni, a po jego śmierci, za
zmodernizowanie obiektu wzięli się bracia Lado i Janez Gorišek. Ale szybko
odkryto, że należałoby zbudować nową skocznię. Nowa Velikanka powstała
niedaleko i teraz istniały dwie „Olbrzymki” – większa Gorišków (skocznia duża
K125) i mniejsza Bloudka (normalna K95)
Warto tu odnotować, że 14 marca 1987 r. podczas zawodów Pucharu
Świata, rekord świata w długości skoku (194 m) ustanowił Polak – Piotr Fijas. I
utrzymał to przez kolejnych 7 lat.
W 2013 r. rozpoczęto znów przebudowę skoczni w ramach powstającego
kompleksu sportowego Planica Nordic Center, otwartego w 2015 r. W wyniku
przebudowy skocznia ma punkt konstrukcyjny na 200 m, a rozmiar skoczni to 225
m.
Pierwsze zawody na Letalnicy rozegrano w 2015 r. i wtedy słoweński
skoczek Peter Prevc, ustanowił nowy
rekord, oddając skok na długość 248,5 m. W 2017 r. Stefan Kraft pobił ten
rekord, skacząc na 251m. Długo się zwycięstwem nie nacieszył , gdyż w następnym
skoku Polak, Kamil Stoch poprawił ten rekord o pół metra, ustanawiając tym
samym nieoficjalny rekord Polski w długości lotu. W 2019 r. Japończyk Ryõyũ Kobayashi uzyskał 252 m i to on w chwili obecnej jest rekordzistą.
Jak tak dalej pójdzie, to Słoweńcy będą musieli wybudować kolejną skocznię o
gigantycznych rozmiarach 😊.
Warto dodać, że w 2003 r. II miejsce na skoczni zajął Adam Małysz,
który potem w 2007 r. zajął trzykrotnie I miejsce. Również w 2009 r. Polacy zajęli
II miejsce w skokach drużynowych (Kamil Stoch, Łukasz Rutkowski, Stefan Hula i
Adam Małysz). Kamil Stoch wywalczył I miejsce w 2018 r. a w 2019 r. w
konkurencji grupowej w składzie: Jakub Wolny, Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr
Żyła.
Mistrzostwa świata w lotach narciarskich na tej skoczni po raz
pierwszy zorganizowano w 1972 r. Ustanowiono 30 oficjalnych rekordów i 11
nieuznanych, gdyż zdarzyły się podpórki czy upadki.
Natomiast na Bloudovej Velikance tryumfował w 1935 r. Stanisław
Marusarz, zajmując I miejsce, w 1984 r. wspomniany Piotr Fijas (III miejsce) a
w 2014 r. w konkursie grupowym Maciej Kot, Piotr Żyła, Klemens Murańka i Kamil
Stoch, zajmujący II miejsce.
Co tu ukrywać – my też wdrapujemy się na samą górę mamuciej
skoczni i oddajemy skok. I każdy z nas ma swoją życiówkę. Efektowny telemark na
koniec, brawa, wywiady i… koniec zabawy, czas jechać dalej. Jeszcze tylko na
chwilę wskakujemy do środka Planica Nordic Center, gdzie akurat trenują sportowcy
na biegówkach.
Pogoda jakby się poprawia, może to i dobrze. Bo jeszcze nie wiemy,
że za moment trafimy w absolutnie fantastyczne miejsce w Słowenii. Ale o tym, w
następnej części.
C.d.n. …
Fajnie pochodzić znanymi ścieżkami, byliśmy i w Piranie i w Planicy. Ominął nas rejs czego zazdroszczę. Kraj wielkości województwa podlaskiego a możliwości wiele od Alp po Adriatyk. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńW sumie rejs - tak obiektywnie - to nic specjalnego. Początkowo nie chciałam, ale mnie namówiło towarzystwo i w sumie bawiłam się całkiem nieźle.
UsuńSłowenia to tak, jak w tytule - mały kraj a wielkie możliwości. Każdy znajdzie coś dla siebie. Kurczaki, że się minęliśmy... :) Ściski!
Można by się tam zagubić...
OdpowiedzUsuńO tak... Nawet mi się to udało z przypadkową, sympatyczną parą Amerykanów, spędzających tu swoje wakacje. Fajnie tam...
Usuń