O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

wtorek, 4 października 2022

Norwegia - marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia...

 

Kiedy marzenie staje się celem, a potem spełnieniem,

czyli norweski trekking na Preikestolen

Norwegia po raz czwarty...


Odkąd pierwszy raz pojechałam do Norwegii, stała się ona bardzo bliska mojemu sercu. Dlaczego? Nie wiem. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Z każdym dniem rosły moje coraz to i nowe marzenia związane z tym krajem. Jest ich tak wiele, że nie wiem, czy zdążę z ich realizacją w tym życiu. Moje plany zwiedzania ojczyzny trolli i Wikingów pokrzyżowała pandemia. Zamknięcie świata i zawężenie go do mojego malutkiego mieszkania, poskutkowało podróżami palcem po mapie. Kiedy już restrykcje covidowe poszły w odstawkę, można było spokojnie wrócić do marzeń i planów. Zwróciłam się więc, do osób, które deklarowały chęć pojechania ze mną. I nagle niektórzy ludzie zaczęli mi opowiadać bajki o niebie...NIE pojadę, BO... i tu padały nieraz tak dziwne argumenty, że przestałam tłumaczyć, przekonywać. Nie zamierzam prostować ograniczeń, które niektórzy mają w swoich głowach. Co więcej, pojawili się i tacy, którzy wątpili, czy w takiej sytuacji pojadę sama. Ba, nawet byli skłonni zakładać się, że nie dam rady, strach mnie obleci i się wycofam. No to patrzcie!


Napis witający wszystkich przybywających do raju :)


Oczywiście, jeśli jedziesz w kilka osób, koszty dzielą się na ilość uczestników. Wychodzi to taniej i korzystniej. W moim wypadku koszty ponosiłam tylko ja sama. No i we wrześniu to już za zimno na namiot, więc musiałam posiłkować się hostelem, co również zwiększyło koszt wyjazdu, za to miałam swój pokój z łazienką do dyspozycji. Ograniczyłam się do czterech dni w krainie fiordów. Ponieważ moim marzeniem był trekking na słynną półkę skalną o nazwie Preikestolen, logicznym był wybór miasta Stavanger, jako bazy wypadowej. O samym mieście zrobię osobne posty, bo naprawdę jest to świetne miejsce na mapie Norwegii. W dodatku można się do niego dostać choćby z Gdańska, Szczecina, Krakowa czy Katowic. Niestety Wizzar uparcie nie chce latać tam z Warszawy. Ale o tym kiedy indziej. 
Tak, więc zebrałam się w sobie i na początku września tego roku, wybrałam się sama w podróż w nieznane. Po 21.00 wylądowałam na lotnisku w miejscowości Sola i dwoma autobusami z przesiadką, dotarłam do swojego hostelu, zlokalizowanego w centrum Stavanger. Przez dwa dni zwiedzałam miasto, ciesząc się jak dziecko i jednocześnie denerwując, czy uda mi się osiągnąć mój cel wyjazdu. Nie było tak słodko...
Planując wyjazd przeglądałam internet w poszukiwaniu dojazdu ze Stavanger na Preikestolen. Wszędzie pojawiały się dość stare opisy, że można popłynąć promem do Tau, skąd zaraz po wyjściu na ląd czekają autobusy, które wiozą pod sam szlak. Cudownie! Radosnym krokiem, podczas zwiedzania miasta, skierowałam się na przystań, zwaną Fiskepiren. Odszukałam odpowiednie molo i... tu zaczęły się schody. 


Przystań w Jørpeland



To co uwielbiam w norweskich krajobrazach - góry wychodzące wprost z wody :)


Sympatyczny Norweg, który odprawiał samochody na prom wytłumaczył mi, że promy na taką wycieczkę już nie kursują, teraz to tylko autobusy z miasta. Nie... no nie wierzę, przecież internety mówią co innego... Norweg zatrzymał auto z Polski i panowie nim jadący potwierdzili mi tę ponurą wiadomość.  Odkąd wybudowano tunel, jedzie się tylko tunelem. Taka filozofia... Gorączkowo więc, zastanawiałam się co robić. Nogi zaprowadziły mnie do... Sklepu Polskiego, gdzie miła rodaczka posprawdzała internet i powiedziała, że teraz to tylko autobusy prywatnych linii tam kursują, ale za to pod sam szlak. 
Wróciłam do hostelu i zaczęłam nerwowo przeglądać strony. Na jedną z nich próbowałam się zalogować i kupić bilet on-line, ale niestety ciągle odrzucało mi kartę. Wobec tego, kolejnego dnia przeszłam się do punktu obsługi pasażerów Kolumbusa, obsługującego lokalną komunikację, z prośbą o pomoc w spełnieniu mojego marzenia. Dowiedziałam się, że spokojnie mogę kupić bilet u kierowcy. Uspokojona czekałam na kolejny dzień. Mam pieniądze, więc nie powinno się nie udać. I...zonk! Totalny! Okazało się, że to absolutnie nie jest prawdą, że bilet można nabyć u kierowcy. Bilety są sprzedawane na konkretny dzień i tylko poprzez stronę. Nie muszę mówić, że nerwy miałam na postronku. Nie po to przejechałam szmat drogi, żeby nie spełnić swojego marzenia. No hello!
Rankiem o 8.00 odjeżdżał autobus firmy GoFjords, na który najpierw próbowałam się dostać. Pani kierowca pokręciła głową, że ona ma komplet pasażerów z biletami on-line, a poza tym nie może przyjąć pieniędzy. Wysiadłam smutna jak nigdy. Ale zaczekałam godzinę, bo o 9.00 odjeżdżał autobus firmy PulpitRock. Tu sytuacja się powtórzyła, a ja błagałam Pana kierowcę, że w dniu następnym to ja już wyjeżdżam z Norwegii i to moja jedyna szansa. Musiałam chyba wyglądać jak człowiek błagający o krew potrzebną do życia, bo miły kierowca zlitował się nade mną i pozwolił wsiąść za darmo do autobusu. Odetchnęłam z ulgą. Powiedziałam, że miałam kłopot z kupnem biletu on-line. Na co pomogli mi... Polacy. Sympatyczna rodzina skwitowała krótko, że czasem takie rzeczy się zdarzają i oni mi pomogą w zakupie biletu na powrót. Pani użyczyła mi swojego internetu, a Pan zarezerwował mi bilety, bo dla uczciwości zapłaciłam także za bilet w stronę marzenia. Teraz byłam szczęśliwa i spokojna. W godzinę dostałam się do celu. Rozmawiałam z nowo poznanymi towarzyszami jazdy a także parą sympatycznych Amerykanów, z którymi czekałam na autobus. Radość mnie rozsadzała od środka. 


Zabawna mapka okolicy z drogą na Preikestolen


Rzeczywiście autobus dowiózł nas pod sam szlak, czyli do Preikestolen BaseCamp. Kierowca wszystkim wysiadającym przypominał o autobusie powrotnym i ostatniej godzinie możliwej do powrotu. Podziękowałam mu raz jeszcze i powiedziałam, że mam już oba bilety. Szeroki uśmiech i kciuk w górę spowodowały jeszcze większą radość. A do tego dzień, który zapowiadał się z ładną pogodą.


Dotarłam do Preikestolen BaseCamp :)



Kierunek do szczęścia ;)



Pierwsze widoki i pierwsze zachwyty



Jezioro Revsvatnet



Hotel Preikestolen Fjellstue



Preikestolhytty nad jeziorem Revsvatnet



Preikestolhytty czyli domki na wynajem dla turystów lub prywatne domostwa



Radość przeogromna :)


Po pierwszych zdjęciach i zachwytach nad widokiem jeziorem Revsvatnet, zaczęłam mozolną wspinaczkę do celu mojej norweskiej podróży. A trzeba przyznać, że szlak w początkowej fazie jest dość stromy i po kamieniach, więc nie będę ściemniać - choć wróciłam z Tatr kilka dni wcześniej, to miałam zadyszkę i musiałam robić przystanki. Na pocieszenie - nie tylko ja :). 
Szlak dla jednych jest malowniczy, dla innych monotonny. Po drodze nie ma jakiś spektakularnych widoków, te pojawią się na koniec niczym wisienka na torcie. Ja w każdym razie byłam zachwycona. 


Początkowy odcinek szlaku



Widok na jezioro Revsvatnet pozostaje za plecami



Spojrzenie na Preikestolen BaseCamp z góry



Hotel Fjellstue i parking, z lewej strony budynki sklepu z odzieżą i pamiątkami a przed nim kawiarni z dachem pokrytym darnią



W sezonie można zjechać tu sobie z tyrolki



Gładkie skały tego dnia suche, ale po deszczu są dość śliskie, stwarzając tym samym pewne niebezpieczeństwo


Na początku są kamienie, szlak wiedzie pośród luźnych głazów, przez las, chwilami po wygładzonej skale, która w czasie deszczu może być dość niebezpieczna. Potem następuje obniżenie terenu i odpoczynek dla nóg, bo idzie się przez mokradła po drewnianych kładkach. 


Fragment kamienistego odcinka szlaku



Surowe skały i otulające je sosny robią klimat



Na szlaku, oj zadyszka towarzyszy ;)



Kolejne urozmaicenie szlaku to drewniane kładki nad mokrymi terenami



Podmokły teren jest możliwy do przejścia suchą nogą dzięki ścieżce z desek



Widok zza pleców na przebytą drogę



Płaski teren na szlaku daje wytchnienie nogom po małej wspinaczce



Droga przez mokradła



Mosteczek nad strumyczkiem



Droga do raju... ;)





Następnie znów mamy wspinaczkę po wielkich głazach, które układają się w coś na kształt schodów. Stosowne tabliczki informują, że szlak w tym miejscu układali nepalscy szerpowie (celowo z małej litery, bo w ten sposób określa się profesję, w odróżnieniu od nacji, kiedy mamy na myśli ludność Szerpów). Pojawiają się też łańcuchy i liny jak przy ferratach. Bardziej jest to dla bezpieczeństwa przy kiepskiej pogodzie, niż do konieczności użycia przy sprzyjających warunkach. 


Nie ma lekko, zaczynają się schody, a właściwie stopnie, które pieczołowicie kładli nepalscy szerpowie



Tabliczka informująca, że ten odcinek zabezpieczali szerpowie z Nepalu w sezonie 2013-2014



Gdzieś tam w oddali pozostał Stavanger



Szybsze bicie serca - widać kawałek fiordu - na razie takie małe niebieskie kółeczko :)



Jeszcze blisko 2 km do celu. W Norwegii szlaki turystyczne oznacza się czerwoną literką "T".



Mapka sytuacyjna szlaku, a właściwie jego przekroju



Tańcząca z wiatrem :)



Pierwsze sesje foto z wyłaniającym się między skałami fiordem 


Wreszcie dociera się do jeziora Tjødnane, podzielonego przez szlak. Malowniczy zakątek, który zmusza do zatrzymania się i zrobienia sobie sesji foto. I do... założenia kolejnej warstwy ubrań. Im wyżej, tym robiło się nieco zimniej i tego dnia wietrznie. Włosy latały w każdym kierunku, pomimo spięcia je w kucyk. Nawet czapka nie mogła ich ujarzmić :). 


Jezioro Tjødnane



Jezioro Tjødnane jest bardzo malownicze



Nepalskie chorągiewki modlitewne



Ponieważ już dość mocno wiało, zaprzyjaźniałam się z czapką



Jezioro Tjødnane



Jezioro Tjødnane podzielone jest szlakiem


A potem już lekko pofalowany teren z płaskimi skałami, po których drobiłam jak gejsza, bojąc się, by nie wywinąć orła na wyślizganej skale. Tuż obok znajduje się schron turystyczny, który umożliwia ucieczkę od nagłego pogorszenia pogody.


Schron turystyczny



Surowy klimat okolicy Preikestolen



Jezioro Tjødnane



Mapki świetnie pokazują jakie wysokości trzeba pokonać, żeby dostać się na sławną półkę skalną i gdzie się akurat człowiek znajduje



Jeszcze tylko kilometr do spełnienia marzenia



Szlak na/z Preikestolen - na zdjęciu widoczny, a jakby niewidoczny schron turystyczny. Kto dojrzał gdzie się wkomponował w otoczenie? :)


Czas pokazywał, że już jestem blisko celu, bo zaczęły się pokazywać pierwsze widoki i zachwyt całej masy ludzi, która, co dziwne, tu mi akurat nie przeszkadzała. Może dlatego, że było ich nieco mniej, bo byłam po sezonie. I znów stara dobra zasada, ja tobie zdjęcie, a ty mi. Mieszały się języki, sportowe kurtki z przewagą niebieskości i same uśmiechy napotkanych ludzi. Czułam się cudownie.


Coraz bardziej widoczny Lysefjord



Zbliżenie na Lysefjord



I kolejna sesja foto



Pionowe skały przy szlaku



Drewniane pomosty ułatwiające przejście



Wąskie przejście nad przepaścią



Szkoda, że zdjęcie nie oddaje wiatru :) Klimat niemalże księżycowy



Lysefjord


Ostatni odcinek to nieco pod górę, by wspiąć się wąskim przejściem i za rogiem zobaczyć... widok znany z tysiąca zdjęć w folderach turystycznych. Panie i Panowie - oto Preikestolen - dla wielu kolejny symbol okolic Stavanger. 


Lysefjord po prawej stronie, czyli ten mniej malowniczy



Lysefjord po lewej stronie - uwieczniany na milionach fotografii



Zbocze opada ostro w dół - zdjęcie jak zwykle tę stromiznę spłaszcza...



Słynna skalna półka - oto Preikestolen! :)



Preikestolen czyli inaczej ambona, PulpitRock lub najmniej znana nazwa Hyvlatonnå


Wiecie, co? Wzruszyłam się! Oto stałam i patrzyłam jak urzeczona w kawał potężnej skały i ciepło przelewało mi się przez ciało. Właśnie spełniałam swoje marzenie. Zobaczyłam ten widok na własne oczy a nie tylko w internecie. To jest takie uczucie, którego nie da się opisać. Zachwyt, radość, euforia, zadowolenie - wszystkie emocje mieszały się ze sobą. 






Na skalnej ambonie



Z widokiem na Lysefjord - czyli tak to mi fiordy z ręki jadły... :)


Hyvlatonnå ("å" czytamy jak "o") to norweska nazwa Preikestolen. Oznacza słowo ambona, co wiąże się z kształtem skały. Jednakże nie słyszałam żadnego Norwega czy Norweżki, by używali tego słowa. Ten najbardziej znany klif wznosi się nad wodami fiordu na wysokość 604 m. I opada stromo w dół do Lysefjordu. Przyznam, że pionowe skały już na podejściu robią niesamowite wrażenie. Jego wymiary wynoszą 25x25 m. Klif powstał jakieś 10 tysięcy lat temu w wyniku rozsadzania skał przez mróz.


Preikestolen najlepiej widać z góry, czyli ze skał powyżej ambony



Lysefjord w całej okazałości przyciąga wzrok



Gdzieś daleko na horyzoncie, po drugiej stronie fiordu znajduje się mój kolejny cel do zdobycia, czyli Kjeragbolten, a więc słynny głaz, który utkwił między skałami...



Klif pionowo opada w wody Lysefjordu, co potęguje jeszcze grozę miejsca, które nie jest zabezpieczone żadną barierką



Skały otulające ambonę



Najbardziej znany widok Preikestolen


Charakterystyczną cechą skały jest jej poprzeczne pęknięcie, które co roku odrobinę się powiększa. Szczelina monitorowana jest przez odpowiednie służby. Przyjmuje się, że gdyby skała oderwała się od reszty i runęła do Lysefjordu, mogłaby spowodować powódź na miarę tsunami. I choć tereny tu są słabo zaludnione, to jednak gdzieniegdzie ludzie są... Dlatego Norwegowie monitorują sytuację, zanim dojdzie do tragedii. Póki co, przez Preikestolen przewija się od groma turystów z całego świata. 


Słynna szczelina na skalnej półce



Szczelina powiększa się z roku na rok, ale jest monitorowana


Na płaskiej ambonie ustawiła się kolejka, by zrobić sobie zdjęcie w najbardziej fotogenicznym miejscu. Początkowo ustawiłam się i ja, ale wiatr tak skutecznie zniechęcał do bezruchu, że zrezygnowałam. Uznałam, że jak przesunę się o kawałek w bok, nadal będzie ładne ujęcie. I również nie wchodziłam nikomu w kadr. Za to zaczęła się walka o: 1. chwilami o utrzymanie równowagi, bo nogawki spodni niczym skafander mogły nas wszystkich spokojnie unieść do góry, 2. o części garderoby, typu czapka, którą złapałam w locie, kiedy podmuch wiatru zwiał mi kaptur i zaraz potem ową czapkę. O instagramowych fotkach można było zapomnieć. Statywik w selfstickowym kijku nie mógł ustać w miejscu, a komórka musiała być mocno trzymana w dłoni. Z powodu tego wiatrzyska nikt nie podchodził zbyt blisko krawędzi skały, choć takich przypadków jest wiele. Dodam jeszcze, że Norwegowie nie zabezpieczają takich naturalnych atrakcji żadnymi barierkami, płotkami, drutem pod napięciem itp. Nie ingerują w przyrodę. Wychodzą z założenia, że każdy wchodzi w takie miejsca na własne ryzyko. 


Na skalnej półce. Tu jeszcze kaptur i czapka na głowie...



... tu udało się złapać czapkę w locie...



... a tu próbowałam utrzymać równowagę, bo siła wiatru była spora ;)


Mimo wszystko byłam szczęśliwa a uśmiech nie schodził mi z twarzy. I był odwzajemniany przez wszystkich. Po sesji foto (no bo jakżeby inaczej) postanowiłam wejść wyżej na skały, by popatrzeć na Preikestolen z góry. Stąd najlepiej widać kwadratowy kształt skalnej półki. I wstążkę Lysefjordu, który ciągnie się na długość 42 km i na 1 km szerokości. Lysefjord oznacza jasny fiord. Ma to związek z jasno zabarwionymi skałami po obu stronach fiordu. Patrzyłam na mróweczki ludzi na skale i wielkie statki wycieczkowe płynące po fiordzie, a które z tej odległości i wysokości były niczym łupinka orzecha. 


Ścieżka wiodąca na skały górujące nad Preikestolen znajduje się po prawej stronie (nie dochodząc do półki) i odchodzi od szlaku głównego. Trzeba powspinać się nieco po dużych głazach.



Preikestolen i Lysefjord



Dopiero z góry widać kształt skalnej półki, od którego wzięła się jej nazwa



Radość, zachwyt i włosy w nieładzie ;) O statywie i instagramowych fotach zapomnij! :) :) :)



O, a tam płynie sobie całkiem duży statek wycieczkowy... :)



Kolejne norweskie marzenie spełnione... jestem na Preikestolen. Duma, zmęczenie, radość - wszystkie emocje świata mieszały się we mnie


Myślałam, że jestem tam sama, ale nagle zza rogu wyszła miła para i dzięki temu zrobiła mi kilka fajnych zdjęć. Wiatr, nawet między skałami, hulał i kładł kępy traw. Podeszłam jeszcze kawałek wyżej, by rzucić okiem na drugą stronę. Gdzieś na horyzoncie pozostało Stavanger. Pod sobą miałam szlak, którym doszłabym chyba do schronu mijanego po drodze, ale postanowiłam wracać sprawdzoną drogą. Powyżej, pomiędzy zielonymi górkami leżało Jezioro Tropevatnet. Kamienne kopczyki dodawały uroku. No po prostu pięknie. Fala wdzięczności przelewała mi się przez ciało. Surowy klimat, ale jednocześnie przyjazny dla oka. Gdyby nie ten wiatr, wchodziłabym jeszcze wyżej. Zrezygnowałam, bo już byłam podziębiona, a co dopiero po takim przewianiu.


Kamienne kopczyki to już widać taka tradycja, nie ma nic wspólnego ze wskazywaniem drogi zbłądzonym...



Spojrzenie w stronę Stavanger, gdzieś daleko na horyzoncie



Duże zbliżenie na wysepki wchodzące w skład miasta



Z miejsca, gdzie stałam, ładnie było widać jezioro Tjødnane, które przedzielone jest szlakiem na Preikestolen



Jasne skały klifów okalających Lysefjord, na końcu którego znajduje się osada Lysebotn



Jezioro Tropevatnet w zbliżeniu



Na krawędzi Preikestolen nie odważyłam się usiąść, ale tu bez problemu dałam radę ;)



Jest ok! :)



Pionowe wyrwy skał i prześwitujący przez nie fiord 



Cudne miejsce ponad skalną półką





Zeszłam znów na szlak pod półkę. Ludzi wciąż było sporo, choć to już jakby po sezonie. Wzrok wciąż biegł w stronę klifu. 


I jeszcze raz słynna ambona


Zaczęłam schodzić tą samą trasą. Choć zawsze jest to tyle samo kilometrów do pokonania, to schodzi się jakby szybciej. Mijałam te same fragmenty drogi i w myślach odnajdowałam swoje postoje dla uregulowania oddechu. Tym razem postanowiłam zatrzymać się przy wspomnianym schronie, by napić się gorącej herbaty z termosu i zjeść kanapkę. Do wyjedzenia były też kabanosy, tachane z Polski ;)
Kiedy podeszłam do budynku - niewiarygodne! Schron z dwóch stron okupowały matki karmiące... Nie było mowy o schowaniu się choć na chwilę. Przycupnęłam na ławeczce przybitej wzdłuż ściany i rozkoszowałam się widokami nad kubkiem herbaty. W tym momencie życie naprawdę było cudowne.
Mimo, że robiłam zdjęcia w "drodze do", także w "drodze z" oko wyłapywało jeszcze fajne kadry.


Powrót tą samą trasą, czyli atrakcje na odwrót ;)



Moje kochane brzozy klękały przede mną, jak to przed królową - wiadomo, ;)



I znów śliczne jezioro Tjødnane 



Podoba mi się, że nikt nie wyciął drzewa, tylko wkomponował go w kładkę



Norwegia to raj dla grzybiarzy. Nie wiem co to za grzybek, ale był fotogeniczny



Przejście szlaku ze stromych wielkich kamulców na płaską kładkę



Żeby zrobić sobie zdjęcie na kładce, musiałam czekać dobrych kilka minut, bo albo ktoś szedł w stronę ambony, albo z niej schodził...



Moja cierpliwość została nagrodzona, a co ważniejsze cierpliwość przypadkowego "fotografa", który na szczęście znał ból robienia fotek bez tłumu "ludziów" ;)



I znów otworzył się widok na jezioro Revsvatnet



Jezioro Revsvatnet widziane jeszcze ze szlaku


Moment ostatecznego pożegnania ze szlakiem był odwlekany ile się dało :) W końcu jednak zeszłam do Preikestolen BaseCamp. Na zegarku było parę minut po 15.00. Autobus powrotny był o 16.00, w związku z tym odwiedziłam sklepik z pamiątkami, zeszłam nieco w dół w stronę jeziora i przycupnęłam pomiędzy domkami, tzw. hyttami, krytymi darnią. Serce skakało z radości, rozum mówił, żebym zachowała spokój, bo przecież teoretycznie jestem dorosła. Cóż z tego, kiedy moje wewnętrzne dziecko wierciło się jak zabawkowy bączek. 



Ostatni kawałek zejścia ze szlaku







Ze starym znajomym ;)



Preikestolhytta



Za każdym razem domki kryte darnią powodują u mnie uśmiech



No bajka! :) Pięknie zadbane cudeńko... dlaczego nie moje???



Przysiadłam tu na chwilę, było pusto i cicho, choć obok dość spora ilość osób czekała na powrotne autobusy



Piękny widok na jezioro Revsvatnet może być zakłócony przez lecącą w naszym kierunku piłeczkę golfową, o czym informuje mała tabliczka :) :)



Ależ we mnie były emocje! Pozytywne i takie przyjemne...


Punktualnie o 16.00 podjechał autobus, ja już spokojna, że mam bilet, wsiadłam na pokład autokaru. Po drodze znów minęliśmy Jørpeland, małe miasteczko (wcześniej bardzo duża wioska), w którym jest przystanek autobusowy zbierający ludzi na Preikestolen lub umożliwiający wysiadanie turystów tam zakwaterowanych. W okolicach Tau, gdzie znajduje się wlot/wylot nowego tunelu pod fiordem zaczęły mi ciążyć powieki. Rozejrzałam się po autokarze, niemal wszyscy drzemali. Mój opór był daremny. W walce powieki - Duśka, powieki zwyciężyły. Ucięłam sobie drzemkę. Owiana powietrzem górskim poddałam się i chwilowo wylogowałam ze świata :) 


I znów Jørpeland...



Jørpeland


Wysiadłam w centrum, szczęśliwa jak nigdy i powędrowałam do hostelu na ciepły posiłek. Czy to z emocji, czy ze zmęczenia, liofilizat pod tytułem makaron z sosem bolońskim szedł mi średnio. 
Kiedy nieco odpoczęłam, zmobilizowałam się jeszcze do wieczornego spaceru po najbliższych uliczkach. Pożegnałam ten wspaniały dzień zachodem słońca nad wodą Vågen. Cel mojego wyjazdu do Stavanger został osiągnięty a wspomnienia zostaną ze mną na zawsze. A niedowiarkom mówię - dziękuję Wam, bo dzięki temu uwierzyłam w siebie i swoje możliwości. I jestem z siebie dumna! A co zobaczyłam w samym mieście, o tym w innych wpisach niebawem. 


I co niedowiarki? A jednak ta Duśka pojechała! ;)


Tymczasem na koniec garść praktycznych informacji o tym dniu. Może komuś z Was się przyda...

1. Transport ze Stavanger na Preikestolen i powrót:

Nie ma już połączeń p.t. prom do Tau i autobus na Preikestolen. Można skorzystać z dwóch firm prywatnych, których autobusy dowiozą pod sam szlak w godzinę. I tylko z biletami on-line, kupionymi na dany dzień. Nie ma opcji kupienia biletu u kierowcy.
Pierwsza to GoFjords - bilet w obie strony kosztuje 390 NOK (stan na wrzesień 2022 r.) 
Wszystkie informacje - www.gofjords.com
Autobusy odjeżdżają o 8.00 i 10.00 z centrum, spod Hotelu Radisson Blu. Powrót mają o 14.00 i 16.00.
Drugie połączenie, z którego skorzystałam to PulpitRock - bilet w obie strony kosztuje 360 NOK (stan na wrzesień 2022r.)
Wszystkie informacje - www.pulpitrock.no
Autobusy odjeżdżają o 9.00 i 10.50 z centrum, z terminala autobusowego nr 2. Powrót mają o 16.00 i 18.15. Potem to już zostaje nocleg pod chmurką ;)
Ze Stavanger można dojechać też lokalnymi liniami 100 z okolic Fiskepiren i 120 (z przesiadką w Jørpeland), ale te nie dowiozą pod sam szlak. Autobus 120 kończy swój bieg w miejscowości Vika, skąd jeszcze blisko 2 km trzeba iść na piechotę.
W przypadku obu firm, przystanek końcowy w Preikestolen BaseCamp jest także przystankiem startowym na powrót. Dojedziecie do centrum lub wysiądziecie na kilku przystankach po drodze, gdzie będzie Wam bliżej np. do miejsca noclegu.

2. Droga na/z Preikestolen:

Rzekłabym stroma i wyboista :) Ale tak naprawdę nie jest źle. Owszem, trzeba się ciut powspinać, pojawi się zadyszka, ale chwilami jest prawie po płaskim, więc nogi mają szansę odpocząć. Po drodze znajdują się mapki z przekrojem drogi, które ładnie pokazują gdzie się jest, na jakim etapie szlaku i co jeszcze nas czeka. Generalnie szlak ma prawie 4 km z różnicą poziomów 350 m. Jest trochę po drodze szutrowej, kamienistej, drewnianej i ze skalnymi schodami, trochę błotka też może się zdarzyć. 
Na przebycie drogi do celu należy przeznaczyć około 2-2,5 h. Na powrót tą samą drogą około 1,5h. Oczywiście wszystko zależy od kondycji oraz warunków atmosferycznych. Nie powiem zatem czy szlak jest łatwy czy trudny, bo to indywidualne odczucie każdego idącego w góry. 

3. Rzeczy przydatne na tym szlaku:

Po drodze nie ma schronisk z jedzeniem czy piciem. Dlatego zapas wody i jedzenia musi "iść" z nami w plecaku. Warto wziąć ze sobą termos z ciepłym napojem. Szlak nie jest wyposażony w wiaty turystyczne. Miejscem na odpoczynek czy ewentualną konsumpcję można uznać kamienie czy skały po drodze albo jedyny prosty schron turystyczny jaki jest przy szlaku.
Niezależnie od pogody do plecaka zabierzcie kurtkę przeciwdeszczową i przeciwwiatrową, zestaw zimowy, czyli czapkę/opaskę, szalik/chustę/buff i rękawiczki no i jakiś polarek czy bluzę. Lepiej mieć, niż marznąć na górze. Oczywiście obowiązkowo zabieramy odpowiednie obuwie. Buty trekkingowe wskazane. Skały gdzie nie gdzie są mocno wygładzone, co przy niepogodzie może stanowić śliskie podłoże. Jeśli lecicie do Norwegii z bagażem rejestrowanym, możecie zabrać kijki trekkingowe. W niektórych miejscach mogą być przydatne. Ja niestety jechałam z bagażem podręcznym, w którym zabronione jest przewożenie takiego sprzętu.

4. Preikestolen BaseCamp:

Oprócz pętli autobusowej jest kilka budynków w otoczeniu. Najważniejszy budynek każdej wycieczki, czyli WC jest zaraz przy przystanku i jest darmowy. Nad okolicą góruje hotel Fjellstue. Pod nim znajduje się sklepik z pamiątkami i odzieżą sportową. Można w nim płacić tylko gotówką. Na przeciwko sklepu jest też kawiarenka, ale tu nie zajrzałam, więc nie wiem jak z płatnością, podejrzewam, że tak samo.
Jak macie jeszcze sporo czasu do odjazdu autobusu można wybrać się nad Jezioro Revsvatnet, ale trzeba uważać, bo przechodzi się przez pole golfowe ;) Można też usiąść na chwilę pomiędzy typowo norweskimi domkami krytymi darnią. Preikestolhytty to domki do wynajęcia turystom, lub też domki letniskowe ich właścicieli. Teren może być prywatny, ale jeśli usiądziemy na chwilę, to może nikt nie pogoni. 

Więcej grzechów nie pamiętam, nie za wszystkie też żałuję. Dzielę się z Wami wiedzą, co by zaoszczędzić Wam nerwówki, jaką miałam. Oczywiście zawsze coś może ulec zmianie, jak choćby ceny czy godziny odjazdu autobusów. Zdaję sobie sprawę, że te info za kilka lat może być już nieaktualne, zatem podkreślam, że jest to stan na wrzesień 2022r. Jeśli moje informacje okażą się pomocne i dzięki temu zainspirujecie się do pojechania na Preikestolen, będę szczęśliwa.

Dobrego dnia!



4 komentarze:

  1. Spełnienie tego marzenia musiało mieć wyjątkowy smak, szczególnie że musiałaś pokonać wiele przeszkód. A już sam dojazd na miejsce początku szlaku to prawie dreszczowiec. Fajnie, że Ci się udało :) Miejsce znam tylko z relacji innych osób ale nie dziwię się, że tak bardzo Cię kusiło.Dzięki Twojej wyprawie całkiem wygodnie mi się wędrowało, obejrzałem zdjęcia kilka razy ale to coś zupełnie innego kiedy czuje się wiatr we włosach. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak! Wspomnienia zostaną ze mną na długo. Norweskich marzeń mam bardzo dużo i bezczelnie zamierzam je realizować po kolei ;) Ledwie wróciłam, a już planuję i kombinuję jak tu wrócić. :) :) :) Niestety zdjęcia nie oddadzą ani efektów specjalnych ani zapachów czy smaków. Tam jest przepięknie! Polecam bardzo. Ściskam ;)

      Usuń
  2. Ładnie, Norwegia to też moje marzenie, ale na razie nawet nie zacząłem zbliżać się do jego realizacji. Cały czas czeka na "później".

    Widoki ładne, szkoda tylko, że aż tak wiało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd ja znam te "na później"... Też tak myślałam, a teraz obudziłam się i zamierzam po Norwegii pojeździć na dobre i to z namiotem :) Oczywiście w cieplejszym miesiącu, choć na pogodę wpływu się nie ma.
      Rzeczywiście wtedy wiało okrutnie, ale wolę to, niż deszcz zacinający za kołnierz. Przynajmniej widoczność była super, a nie zachmurzone niebo i mgła nad fiordem. Teraz następne cele do zdobycia :)

      Usuń