Nie tylko dla orłów,
czyli wędrówka
trzecim odcinkiem Orlej Perci
05.09.2021 r.
Minęło trochę czasu. Rok temu przeszłam drugi odcinek Orlej Perci, który opisałam już na blogu w dwóch wpisach. Tym razem aura zapowiadała się pogodna. Na podorędziu nie miałam żadnych wymówek, które pozwoliłyby mi pozostać w ciepłej pościeli, w zaciszu mojego pokoju u moich podhalańskich przyjaciół. I choć łóżko kusiło i siła grawitacji, jak zawsze o tak wczesnej godzinie, przyciągała nieziemsko, to jednak zwlokłam się z wyrka i zarzuciwszy swój całodniowy dobytek na plecy, powędrowałam ku przygodzie.

Granit pod ręką i stopą zawsze cieszy. W dobrym nastroju dojechałam pierwszym busem do Kuźnic, a stamtąd, jak zwykle Doliną Jaworzynki poczłapałam ku ulubionej Dolinie Gąsienicowej. Szłam tamtędy setki razy, ale o jakiej porze bym tam nie była, ukazujący się widok Betlejemki, szałasów i dymu z komina ze schroniska, zawsze wlewa ciepło w moje serce. Oczywiście w porze kwitnienia wierzbówki kiprzycy jest chyba najpiękniejszy. Kiedy wokół wszystko jawi się w odcieniach różu i fioletu.
Szybkim krokiem pokonywałam odległość do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Zmierzałam do miejsca, w którym rok wcześniej skończyłam wędrówkę po drugim odcinku Orlej Perci. W tym samym punkcie chciałam rozpocząć kolejny jej odcinek. Rzuciłam okiem, jak zawsze, ku pomnikowi Mieczysława Karłowicza, który stoi w miejscu, gdzie ten wybitny kompozytor spadł z lawiną z Małego Kościelca. I jak zwykle pokonanie progu, za którym znajduje się staw, nie dość, że się dłużyło, to jeszcze wymagało nieco wysiłku. Popędzałam własną kondycję. Chwila przerwy nad Czarnym Stawem Gąsienicowym, w końcu śniadanie trzeba kiedyś zjeść. Siedziałam pośród innych ludzi, którzy szli w tylko sobie znanym, kierunku. Mój wzrok ślizgał się po stoku Kościelca, patrzyłam jak wędrowcy wspinają się na Karb. Wokół panował spokój. Wczesna godzina i majestat gór wokół onieśmielały turystów. Nawet kaczki, stałe rezydentki stawu, siedziały cicho.
Wreszcie ruszyłam dalej. Minęłam wejście na szlak na Skrajny Granat. Tym chciałam schodzić. Zresztą szlak ten był mi już znany z poprzednich wędrówek, zarówno w jedną, jak i w drugą stronę. Teraz zmierzałam do Żlebu Kulczyńskiego. Wcześniej zatrzymała mnie u jego wylotu niespodziewana burza. Mimo pięknego, niebieskiego nieba. Tym razem jednak nic nie wskazywało na to, żeby miała być powtórka z rozrywki. Stanęłam po tabliczką kierującą mnie ku Granatom.
Nie do końca wiedziałam jakie warunki są w Żlebie Kulczyńskiego, ale wiedziałam, że najtrudniejszy fragment na tym odcinku Orlej Perci to niemal pionowy Kominek pod Czarnym Mniszkiem. Rok wcześniej pokonałam go, schodząc za nim z Orlej Perci, z drugiego jej odcinka. No cóż, do odważnych świat należy. Chwyciłam za łańcuch...
Pokonywanie Żlebu Kulczyńskiego nie przysporzyło mi żadnych trudności. Żleb został nazwany tak na cześć przyrodnika Władysława Kulczyńskiego, który w 1893 r. wraz z górskim przewodnikiem Szymonem Tatarem Młodszym, przeszedł go jako pierwszy turysta. Mariusz Zaruski, twórca TOPR w 1910 r. uhonorował ten odcinek imieniem Kulczyńskiego. Szlak oznakowany jest jako czarny, ale choć jest to trasa wymagająca, to kolor szlaku nie oznacza skali trudności. Tym kolorem oznacza się krótkie szlaki dojściowe, łącznikowe z innymi szlakami. Ten łączy Dolinkę Kozią, którą przyszłam pod żleb z Przełączką nad Dolinką Buczynową.
Żleb Kulczyńskiego jest cały zasłany większymi i mniejszymi głazami i kamieniami. Czasem ścieka nim woda, co potęguje ewentualne ryzyko niebezpiecznych wypadków. Rumowisko jest też luźne, więc czasem zdarza się, że stajemy na chybotliwym kamieniu, lub też turyści idący wyżej, mogą nam go strącić na głowę.
Pomimo trudności, mnie osobiście wchodziło się całkiem dobrze i nawet kondycja mnie dogoniła. (Miło z jej strony.) Doszłam wnet do pewnego symbolu w żlebie. A jest nim narysowana na skale czaszka z piszczelami i napisem STOP! Ma ona chronić wspinaczy przed niechybną śmiercią. Pomimo tego, że szlak skręca w lewo pod Kominek pod Czarnym Mniszkiem, to często turyści przerażeni widokiem pionowych i ciemnych ścian, szli prosto, bo wydawało im się, że to właściwa droga. Błądzenie wyprowadzało ich w trudny teren, który dobrze, jeśli kończyło się jedynie wołaniem o pomoc. Gorzej, jeśli takich turystów zastawała śmierć.

I wreszcie przed oczami miałam pokryte cieniem, ostre ściany Czarnego Mniszka a w nim wąski i niemalże pionowy komin do pokonania. Już nie przerażał, jak za pierwszym razem. Rok wcześniej byłam już zmęczona, chciałam jak najszybciej schodzić, bo czas upływał zbyt szybko, ale skoro chciałam zejść zielonym szlakiem przed Zadnim Granatem, musiałam pokonać ten przerażający komin. Ale strach ma wielkie oczy. Kiedy już zaczęłam wspinać się na tzw. "pająka", okazało się, że da się pokonać ten trudny odcinek bez większego problemu. I tym razem tak było. Sprawnie, raz za razem pokonywałam kolejne przeszkody, by wreszcie stanąć na szczycie i spojrzeć na Granaty z perspektywy ich początku (lub końca, jeśli szłoby się z przeciwnej strony).


Granaty to grań składająca się z trzech wierzchołków: Zadniego (2240 m n.p.m.), Pośredniego (2234 m n.p.m.) i Skrajnego (2225 m n.p.m.). Widoki z nich są oszałamiające.
Najpierw Zadni Granat. Stanęłam na nim i szeroki uśmiech od razu pojawił się na mojej twarzy. Mam Cię! Na chwilę usiadłam, by nacieszyć oczy panoramą wokół. Orla Perć jest długa, ale można pokonać ją w jeden dzień. Tylko po co, skoro można podzielić ją na odcinki i mieć co najmniej cztery świetne spacery i tyleż samo zachwytów. Takie myśli pojawiły się w mojej głowie, gdy obok "przemknęli" śmiałkowie, chcący pokonać Orlą właśnie tak na raz.

Zadni Granat sprawia wrażenie stożka dość stromego. Może dlatego jest dobrym miejscem do uprawiania taternictwa, ze względu na wytyczonych kilka dróg wspinaczkowych o umiarkowanych trudnościach. W ogóle w rejonie Granatów można często usłyszeć szkolących się taterników.
Pierwszym udokumentowanym wejściem na Granaty była wyprawa księdza Eugeniusza Janoty, taternika i przyrodnika, polskiego animatora ruchu turystycznego i Bronisława Gustawicza, polskiego nauczyciela, krajoznawcy oraz przyrodnika i taternika. 19 września 1867 r. wybrali się oni na Granaty w towarzystwie słynnego przewodnika tatrzańskiego II połowy XIX w. - Macieja Gąsienicy Sieczki. Okazało się jednak, że nie byli pierwszymi na szczycie, bowiem na Skrajnym Granacie odkryli ślady bytności człowieka. Ale czy człowiek ów był także na Zadnim czy Pośrednim Granacie? Nie wiem. Wiadomo natomiast, że Zadni Granat oraz pozostałe, padły łupem zimowego wejścia i stało się to w 1908 r. za sprawą Henryka Bednarskiego, taternika, ratownika TOPR oraz instruktora narciarskiego a także Stanisława Zdyba, taternika, członka TOPR oraz pierwszego producenta nart w Zakopanem.
Czas naglił i pora była do przemieszczenia się wąską ścieżką ku Pośredniemu Granatowi.
W zasadzie po drodze widoki takie same. Wzrok na przystankach biegał od Świnicy, Kościelca, przez grań Koziego Wierchu aż do masywnych gór po stronie Doliny Pięciu Stawów Polskich. Gdzie człowiek nie spojrzał, tam zawsze widok radował. Z każdą minutą słońce inaczej padało na strome zbocza. I choć świeciło, to na grani wiatr skutecznie próbował przewiać głowę i uszy. Czapeczka okazała się koniecznością.
Pośredni Granat oddzielony jest od Zadniego Pośrednią Sieczkową Przełączką, dość szeroką przełęczą, na której można złapać oddech w czasie wędrówki. Również na tym wierzchołku i jego ścianach poprowadzone są drogi taternickie. Górą zaś przebiega oznakowany na czerwono szlak turystyczny na Orlej Perci. Będąc na tym wierzchołku nie ma innej drogi jak pójść dalej lub wrócić na Zadni Granat.
Z Granatów nie ma zejść turystycznych na obie strony masywu pomiędzy wierzchołkami. Można zdobyć sam Zadni lub sam Skrajny Granat lub od razu wszystkie trzy. To właśnie na zejściu w stronę Skrajnego Granatu kilku turystów przekonało się o zdradliwości terenu. Najsłynniejszymi pobłądzeniami w historii podbojów Granatów, były dwa wypadki tatrzańskie.
Pierwszym był wypadek Jana Drège'a, 21-letniego studenta prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Wraz z dwiema siostrami wybrał się w góry. Był 22 sierpnia 1911 r. Jak to w górach bywa, ściemniło się szybko. Po ciemku łatwo zmylić drogę. Jan skierował się ku szerokiemu i z pozoru łagodnemu, trawiastemu żlebowi, patrząc w stronę, widocznego jak na dłoni, Czarnego Stawu Gąsienicowego. Gdy teren zaczął się zwężać Drège nakazał siostrom zaczekać i sam poszedł rozeznać drogę. Gdyby tylko wiedział, że zmierza ku śmierci... Żleb, który aż zaprasza, by nim podążyć, kończy się 180 m kominem. Nie sposób sforsować go bez specjalistycznego sprzętu. Toteż staje się śmiertelną pułapką. Bo w górę samemu też już nie ma jak wrócić. Prawdopodobnie Jan zsuwał się aż do urwiska i spadł 100 m w dół. Skończyło się to śmiercią. Siostry przenocowały w miejscu, gdzie brat kazał im pozostać. Rankiem zmarznięte wróciły na górę i odnalazłszy szlak, zeszły do Zakopanego i wezwały pomoc. Ekipa ratunkowa odnalazła ciało Jana Drège'a u podstawy komina. Od tamtego dnia zaczęto nazywać żleb nazwiskiem studenta.
Drugi głośny wypadek miał miejsce zaledwie trzy lata później. 23 lipca 1914 r. na wycieczkę na Granaty wybrała się trójka młodych ludzi. Rodzeństwo Maria i Bronisław Bandrowscy oraz narzeczona Bronisława - Anna Hackbeilówna. I powtórzył się ten sam scenariusz. Młodzi ludzie po wejściu w trudny teren postanowili przeczekać noc w miejscu, skąd jeszcze można było wrócić. W panice żadne z nich o tym nie pomyślało. Następnego dnia Anna postanowiła poszukać drogi wyjścia z tej matni. Kiedy zniknęła rodzeństwu z oczu, nastąpił wypadek. Znów góry upomniały się o swą ofiarę. Anna zginęła na miejscu zaliczając 100 m lot w przepaść. Rodzeństwo spędziło w tym samym miejscu jeszcze trzy noce, łudząc się, że kobieta wezwała pomoc. Bronisław zaczął popadać w szaleństwo, siostra próbowała go odwieść od zamiaru popełnienia samobójstwa. Brat obwiniał się za całą sytuację. Oboje byli już zmarznięci, głodni i wycieńczeni. Kiedy próbowali wzywać pomoc, nikt nie nadszedł. Również w schronisku dość późno zorientowano się, że jednodniowa wycieczka stała się wyprawą już czterodniową, a nikt nie widział turystów. Bronisław i Maria zsuwali się w dół aż do urwiska, z którego zleciał Jan Drège oraz Anna Hackbeilówna. Piątego dnia od wejścia w żleb, Bronisław około 13.00 rzucił się w przepaść, zostawiając zrozpaczoną siostrę na skalnej półce. W tym samym czasie zorganizowano już ekipę poszukiwawczą. Ale szukanie małego człowieka w wielkich górach to jak szukanie igły w stogu siana. Zanim ustalono, że zaginieni mogą znajdować się na Granatach, Bronisław wybrał śmierć. Maria Bandrowska wieczorem chciała pójść w ślady brata, ale w porę zauważono ją przez lornetkę. Dano sygnał, by zaczekała. Ratownicy weszli na Granaty i na linach opuścili się do wycieńczonej Marii. Była uratowana. Do historii przeszły jej słowa, które wypowiedziała do Mariusza Zaruskiego: "Ostrożnie! Tam przepaść!"
I choć zła sława tego miejsca na Granatach poszła już w świat, to Granaty znów upomniały się o kolejną ofiarę. Młodą, 18-letnią Joannę Stencównę, której ciało odnaleziono w 1954 r. u podnóża komina. Samotnie wybrała się na Orlą Perć, ale zbyt wolno pokonywała drogę. Zrobiło się późno, w miejscu gdzie mogła jeszcze bezpiecznie zejść, przeliczyła się z czasem, bo chciała pokonać zaplanowana trasę. Znów Żleb Drège'a omamił swoją ofiarę szerokim zejściem. Tego samego dnia w żlebie szkolili się taternicy. Gdyby Joanna dostała się tam wcześniej, pewnie by ją taternicy zawrócili. A tak nie było nikogo, kto by ochronił młodą dziewczynę. Anioł Stróż tego dnia miał wychodne...
Na przestrzeni lat pogotowie nie raz ruszało do akcji, by ratować w żlebie turystów. Dobrze, jeśli wyprawy kończyły się szczęśliwie.
Wypadki tatrzańskie nie mogą jednak przesłaniać radości korzystania ze szlaków i delektowania się widokami ze szczytów. Tak i ja pokonałam Żleb Drège'a, ale zanim zrobiłam to górą, najpierw musiałam chwilę rozkminić jak złapać za łańcuch i jak postawić nogę, by nie zlecieć ze skały. Krok nad przepaścią jest łatwiejszy w drugą stronę. Ale kiedy wreszcie przeskoczyłam przepaść, nastała radość, że znów strach mnie nie pokonał. Warto tu wspomnieć, że Żleb Drège'a można sforsować także dołem, obchodząc słynną przepaść. Tylko wtedy nie ma tego dreszczyku emocji. Ale da się.

A potem jest już tylko Skrajny Granat. Choć z tych trzech wierzchołków jest najniższy, to przyjmuje się, że to szczyt główny grani. Położony jest nad trzema dolinami: Gąsienicową, Pańszczycy i Buczynową. Widoki z niego także są rozległe. Nawet wycieczka tylko na ten jeden szczyt daje dużą frajdę.
Ale mile spędzony czas na wierzchołku, prędzej, czy później wymusi na nas podjęcie decyzji co dalej, gdyż są dwie drogi, które można wybrać: albo schodzi się z jego szczytu ku Dolinie Gąsienicowej, albo obiera się dalszą drogę ku ostatniemu odcinkowi Orlej Perci, czyli nieco długiej trasie na Krzyżne. Ja wybrałam zejście, jako, że Orlą podzieliłam sobie na cztery części.
Zejście żółtym szlakiem do Doliny Gąsienicowej opisywałam już, więc powtarzać się nie będę. Technicznie szlak jest łatwy, kluczy pomiędzy skałami, czasem po rumoszu, potem wśród kosodrzewiny i pyk, już jesteśmy nad Czarnym Stawem Gąsienicowym. Jak zawsze chwila oddechu, wzrokowy relaks nad wodą i ciąg dalszy do Murowańca i przez Kopy Królowe do Kuźnic.



Dzień ten zaliczyłam do bardzo udanych, wróciłam na kwaterę szczęśliwa, dumna z siebie, że dałam radę, że pogoda dopisała, wreszcie, że wyrównałam rachunki z Granatami.
W chwili obecnej, kiedy mam już całą Orlą przedreptaną, to jeśli mam być szczera, to właśnie Granaty są najłatwiejszym odcinkiem Orlej Perci. Nie trzeba oczywiście zdobywać ich Żlebem Kulczyńskiego, można wejść lub zejść łagodnym szlakiem zielonym ku lub ze Zmarzłego Stawu. Wówczas omija się Kominek pod Czarnym Mniszkiem i spacer po klamrach i łańcuchach. Jakiejkolwiek drogi nie wybierzemy, zawsze należy sprawdzać prognozę pogody i dostosowywać czas przejścia do naszej kondycji.
W głowie już rodził się nowy pomysł na wędrówkę, ale najpierw trzeba było dokończyć zaczęty projekt przejścia całej Orlej Perci. W tym miejscu dodam, że tego dnia, w górach towarzyszył mi Znajomy, więc nie szłam tamtędy całkiem sama. I radzę, by na Orlą Perć nigdy nie wybierać się samemu, a już na pewno nie wychodzić o późnej godzinie. Lepiej wrócić do domu tylko z przyjemnymi wspomnieniami.
Hej!