NORWEGIA PO RAZ DZIEWIĄTY,
CZYLI DUŚKA NA KRAŃCU ŚWIATA
Termin: 20 - 28 lipca 2024 r.
Uczestnicy: Mira, Marta, Mirek, Krzysiek, Michał i Duśka
Trasa opisana w poście:
24 lipca: Senja Camping - punkt widokowy Bergsbotn - Tungeneset - Sommardalen (327 m n.p.m.) ze Skaland - Ersfjord - Fjordbotn Camping
Nocleg: Fjordbotn Camping
Pokonana trasa 24 lipca: ok. 94,5 km samochodem i ok. 10 km pieszo na szczyt
Dziennik z wyprawy, dzień 5:
Piąty dzień naszej przygody rozpoczyna się od deszczu, w związku z tym pierwszy punkt programu, jakim było zdobycie szczytu Sukkertoppen (czyli cukierka), zostaje zarzucony. Siedzimy więc, w kempingowej kuchni i bez pośpiechu jemy śniadanie. Pogoda bardzo pochmurna, co nie powinno dziwić w tej części Europy.Gdy tylko przestaje padać, jedziemy na punkt widokowy Bergsbotn.
Według Norwegów na platformie tej widać punkt stykania się morza z niebem. Zobaczymy... Na miejscu okazuje się, że my stykamy się z autokarem ludzi. A platforma malutka, w dodatku usytuowana tuż przy ulicy, gdzie nie za bardzo jest jak stanąć dużym autem.
Udaje się nam zaparkować na chwilę przed przyjazdem autokaru, ale żeby zrobić ładne zdjęcia musimy zaczekać, aż mrowie ludzi pstryknie milion selfjaczków. Cierpliwość popłaca, bo mimo wszystko jest pięknie, a pogoda się nieco poprawia i widać okolicę. Robimy szybką sesję zdjęciową i ustępujemy miejsca innym samochodom.
Tym razem jedziemy na drugi punkt widokowy.
Tungeneset, czyli przepiękne "Zęby smoka", zwane też "Diabelską Szczęką", to chodnik z modrzewia syberyjskiego, który jest odporny na warunki atmosferyczne, ułożony nad skałami i dający piękny widok na masyw górski Okshornan oraz Morze Północne.
Kiedy podjeżdżamy, szczyty częściowo przykrywają chmury. Mira zauważa, że smok zębów nie umył i jakiś twarożek mu został ;) Ale chwilę potem pogoda się poprawia i chmury są już wyżej, tak, że widzimy smocze zębiska w całej okazałości.
Kiedy podjeżdżamy, szczyty częściowo przykrywają chmury. Mira zauważa, że smok zębów nie umył i jakiś twarożek mu został ;) Ale chwilę potem pogoda się poprawia i chmury są już wyżej, tak, że widzimy smocze zębiska w całej okazałości.
Góry przyciągają wzrok, a spacer po skałach daje dużo frajdy. Krzysztof stwierdza, że to taki plac zabaw dla dużych dzieci. Coś w tym jest, bo każde z nas świetnie się bawi. Na Tungeneset trzeba uważać, bo jak to zwykle bywa w Norwegii, skały bywają śliskie, a nie ma tam żadnych barierek. Jedynie tablica ostrzegająca przed wysoką falą. Ale nawet widok z kładki jest niesamowity.
Przy punkcie widokowym stoi też toaleta, która w środku jest bardzo przyzwoita, a na zewnątrz tworzy całość z kładką. Ogólnie spędzamy na Tungeneset miłe chwile, ciesząc się z poprawy pogody.
A ta w Norwegii bywa nieprzewidywalna. Skoro więc, się wypogodziło, grzechem byłoby nie skorzystać z górskich widoków. Szybkie sprawdzenie prognozy pogody i już wiemy, że naszym kolejnym celem tego dnia będzie Skaland i wejście na szczyt o nazwie Husfjellet (635 m n.p.m.).
Musimy się nieco cofnąć po trasie, ale dla nas to nie problem.
Musimy się nieco cofnąć po trasie, ale dla nas to nie problem.
Parkujemy samochód na parkingu pod restauracją i prawie od razu wchodzimy na szlak, który zaczyna się już z parkingu i wiedzie w stronę kościoła w Skaland. Najpierw jednak szybkie zakupy chleba i co tam potrzeba w sklepie, na przeciwko restauracji i parkingu.
Mówią, mierz siły na zamiary... To jednak nie ten dzień i nie te nogi. One wcale nas nie niosą. Po drodze Marta stwierdza, że zostaje w wiacie, w której odpoczywamy. Będziemy wracać tym samym szlakiem, więc będziemy się zbierać po drodze.
Oczywiście po trasie robimy masę zdjęć, bo widoki z każdym krokiem odsłaniają się coraz piękniejsze. W pewnym momencie Mirek ogłasza, że napotkany po drodze głaz, to jest właśnie Jego głaz i nic więcej Mu nie potrzeba. Siada i odpoczywa. Reszta idzie w górę, z czego Michał przeciera szlak i idzie szybszym tempem, zaraz za nim Krzysztof.
Po kolejnych metrach Mira stwierdza, że też chyba odpuszcza, zaczeka tu na nas, albo zejdzie do męża. Ok, to ja lecę do góry, choć słowo lecę nie oddaje mojego powolnego człapania. I nagle okazuje się, że dochodzę do chłopców, którzy odpoczywają na szczycie, który jest po drodze na ten nasz. Zatem jesteśmy na szczycie o nazwie Sommardalen, który ma 327 m n.p.m. Mira widząc, że daleko nie ma, dochodzi do nas i w czwórkę stoimy na szczycie pośrednim w drodze na Husfjellet, który ostatecznie odpuszczamy sobie. Na szczycie spotykamy Norwegów, którzy wręczają nam swoją flagę do zdjęcia. Radośnie pstrykamy zdjęcia.
Wreszcie schodzimy tym samym szlakiem. Zabieramy po drodze Mirka, a potem Martę.
Dzień wydawał się pochmurny, a teraz mamy radość, że choć jeden szczyt zdobyty.
Myślicie, że to koniec atrakcji w tym dniu? Otóż, nie. Bo na odpoczynek wybieramy sobie ładną zatoczkę ze słynną plażą w Ersfjord.
Ale nie sama Ersfjordstranda jest słynna, lecz złoty budynek na niej. A jest nim... toaleta z przeszklonym dachem! Jeśli więc, w okresie zimowym wybierzecie się na polowanie na zorzę polarną i złapią Was problemy żołądkowe, przynajmniej w toalecie będzie ładny widok ;)
A sama plaża jest malownicza i piaszczysta a przy niej znajdują się stoliki i palenisko. I darmowy parking, co nie jest w Norwegii takie oczywiste. Dlatego niektórzy rozstawiają tam też swoje namioty.
My jednak po krótkim odpoczynku jedziemy na kolejny kemping, gdzie spędzimy następne dwie noce. Tym razem lecimy do Fjordbotn. Ale o tym w kolejnym poście...
Ciąg dalszy nastąpi...