Przedświąteczna
magia,
czyli skąd się wzięły
gwiazdy
w Niemczech
Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami. A wraz z nim, okres świątecznych jarmarków. Co roku miasta prześcigają się w pomysłach, jedne jarmarki są świetne, inne przereklamowane, jeszcze inne tylko na raz i nie do powtórzenia, a niektóre na stałe wpisane w kalendarz.
Ale, co by nie mówić, takie zgromadzenia wyzwalają poczucie wspólnoty, ale niestety obciążają przedświąteczny budżet. Co roku staram się omijać świąteczne stragany, a jeśli jadę gdzieś przed Świętami, obiecuję sobie, że nic nie kupię, będę twarda. W zeszłym roku (2023) wybrałam się do Niemiec po świąteczną atmosferę, więc z założenia wiedziałam, że nic nie kupię, bo... porcelana z Miśni jest za droga, a tam właśnie pojechałam ;) O bardzo znanym Muzeum Porcelany w Miśni, napiszę osobny post, bo zasługuje nie tylko na powierzchowny opis. Tymczasem absolutnie niech pochłonie nas bożonarodzeniowa atmosfera samego miasta.
Miśnia leży w Saksonii, ok. 26 km od większego i bardziej, w tym okresie, obleganego Drezna. Tym samym i jarmark ma mniejszy, ale nie w wielkości leży przecież siła takiej imprezy. Miasto jest bardzo stare. Pierwsza wzmianka o Miśni pochodzi z 968 roku, choć samo założenie grodu nastąpiło w 929 roku przez króla Henryka I. Gród z zamkiem zamieszkiwała ludność słowiańska. Wiecie, że Miśnia przez kilka miesięcy w 1002 roku należała do Polski? Możecie nie wiedzieć, bo to było za panowania Bolesława Chrobrego, a więc sporo wieków temu ;) W każdym razie jego syn, Mieszko II Lambert (późniejszy król Polski) postanowił najechać na gród, ale ups, niestety oblężenie nie wyszło.
Tajemniczy monogram, złożony z liter A,B,C,D na ścianie muru. Prawdopodobnie to dawny zwornik bramy. Jest stworzony na tyle pomysłowo, że zawiera wszystkie litery alfabetu. Być może nawiązuje do Anny Elżbiety Beyer, żony urzędnika wyborczego Johanna Christophera Beyera, który był właścicielem majątku ok. 1690 roku (?)
Miśnia otrzymała prawa miejskie w 1332 roku. Oczywiście, jak to w tym czasie bywało, władzę sprawował biskup. Kiedy w 1410 roku Polska pokonała zakon krzyżacki pod Grunwaldem, nasi sąsiedzi zdążyli wybudować sobie pokaźną katedrę śśw. Jana i Donata. Niestety nie miałam okazji dostać się do środka. W tej gotyckiej świątyni, która początkowo była katolicka, a następnie luterańska, pochowana jest córka naszego króla, Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki - Barbara Jagiellonka, która oprócz tego, że przez swe urodzenie była księżniczką polską, to w dodatku poprzez małżeństwo, była też księżną Saksonii.
Muzeum to jednocześnie jeden z najstarszych budynków miasta, w którym czas się zatrzymał, bowiem wnętrza przez wieki nie były zmienione
Schloẞstufen - schody prowadzące z uliczki na Wzgórze Zamkowe. Najprawdopodobniej dawniej prowadziła tu średniowieczna droga na zamek.
Budynek bramny, służący najpierw do celów obrony zamku średniego, służył głównie jako mieszkania do 1989 r. W latach 90. XX w. odnowiono budynek i przystosowano go do celów muzealnych z oczywiście wiodącą tematyką porcelany.
Katedra św. Jana i św. Donata. Świątynia w stylu gotyckim zbudowana w XIII w. i rozbudowywana przez kolejne wieki.
Wejście do zamku Albrechsburg - żałuję, że nie udało mi się do niego wejść, ale tym razem nie on był celem jednodniowego wypadu. Zamek uchodzi za najstarszy w Niemczech i był kolebką miśnieńskiej porcelany.
Gotycki budynek religijny Dompropstei, zbudowany w 1497 roku za czasów proboszcza Melchiora von Meckau. Nad wejściem bogato zdobiony herb proboszcza. Obecnie budynek ten to centrum administracyjne Ewangelicko - Luterańskiego Kościoła Saksonii.
Portal południowy zdobi Madonna z Dzieciątkiem w części środkowej oraz posągi świętych: Jana Ewangelisty, Agnieszki Rzymianki, Katarzyny Aleksandryjskiej, Barbary z Nikomedii, Małgorzaty Antiocheńskiej oraz Donatusa z Arezzo. Figury datowane są na 1270 rok, ich twórca pozostaje nieznany.
Zamek biskupi przy Placu Katedralnym. Ta okazała rezydencja pochodzi z X w. Została znacząco przebudowana przez biskupa Johanna V von Weißenbacha w 1476 roku. Obecnie zamek biskupi pełni funkcję Sądu Rejonowego w Miśni. W zabytkowych trzech salach sądowych zapadają różne wyroki, ale już nie według prawa średniowiecznego ;)
Miałam jednak okazję wejść do położonego tuż obok monasterium kanonickiego, czyli budynków należących do biskupa i zakonników, znajdującego się wokół wirydarza. Weszłam także do gotyckiej kaplicy Wszystkich Świętych. Bo tu także, pomiędzy krużgankami stały stoły z rękodziełem. W głowie miałam jedno - nic nie kupować! Bo w domu nie ma gdzie tego wszystkiego trzymać.
Ale oczy same biegły do tych różności. Zwłaszcza do wykonywanych z papieru gwiazd z Herrnhut, spiczastych gwiazd, które powstały 160 lat temu i dały początek tradycji robienia ich przed Bożym Narodzeniem. Początkowo były one w tonacji biało czerwonej, co miało symbolizować czystość Jezusa i Jego krew. Pierwsza gwiazda była wykonana w XIX w. w szkolnym internacie we wspólnocie Herrnhutów, czyli Braci Morawskich, Ewangelików. Pedagog i nauczyciel matematyki, P.H. Verbeek stworzył figurę gwiazdy, by uczniowie ćwiczyli lepszą wyobraźnię geometryczną, mieli zajęcie podczas długiego składania gwiazdy oraz ćwiczyli cierpliwość zarówno w wykonywaniu pracochłonnego dzieła, jak i w oczekiwaniu na rodziców, którzy w tym czasie jeździli po świecie głosząc słowo boże. Tradycja wykonywania takich gwiazd przeniosła się wkrótce w inne miejsca Górnych Łużyc, które zamieszkiwali Serbołużyczanie. Symbolizowały one Gwiazdę Betlejemską, tak ważną przecież w przekazach biblijnych. Dziś gwiazdy z Herrnhut są także plastikowe, z żaróweczkami w środku. Mimo, iż nie należę do kościoła luterańskiego, mam w domu sznur białych gwiazdek z Herrnhut, ponieważ zwyczajnie, bardzo mi się one podobają.
Gwiazdy z Herrnhut - oczywiście dziś te na zewnątrz gdyby były z papieru, zmokłyby i zniszczyły, dlatego są plastikowe i podświetlane
Jak już jesteśmy przy kościele, to taka ciekawostka: otóż w pierwszych latach XV w. został w Miśni, spalony na stosie czeski husyta Mikołaj z Drezna. Był to ksiądz i prawnik, który postulował zsekularyzowanie kościoła. Dziś zwolenników walki z kościołem jest mnóstwo, dobrze, że nie ma już za to kary palenia na stosie :)
Miśnia ma urok starego miasta.
Miśnię kilkukrotnie nawiedzały powodzie. Tabliczki na słupie ukazują poziom wody podczas poszczególnych kataklizmów. Niektóre sięgały powyżej dwóch metrów...
Mogłoby się wydawać, że to kolejny kościół na starym mieście, a tymczasem to Stadtmuseum Meissen :) I znowu, nie dane mi było zobaczyć go w środku. Zdecydowanie mam po co wrócić do Miśni. Przed muzeum stoi pomnik króla Henryka I Ptasznika, założyciela Miśni, który jest także miejską fontanną.
Przed muzeum miejskim trwa przez ok. cztery tygodnie jarmark bożonarodzeniowy z karuzelą w stylu retro ;)
Stare kamienice mają to do siebie, że zachwycają mnie portale wejściowe. Albo są to bogato dekorowane herby, albo scenki rodzajowe...
Szyldy dekoracyjne sklepów, usług czy drobne detale architektoniczne, dają pełny obraz dawnej świetności miasta
Domy po drugiej stronie Łaby może nie są już takie okazałe i dekorowane jak te na starym mieście, ale warto się tu także zapuścić w swych wędrówkach
Słup dystansowy poczty saksońskiej. Jest to replika oryginału z 1722 roku. Znajdował się on tuż przy nieistniejącym już dziś zajeździe "Trzy róże". Co ciekawe lokal ten zamknięto w 1962 roku! A rozebrano w 1999 roku. Miśnia znajdowała się na skrzyżowaniu dróg łączących Drezno i Lipsk a także Großenhain i Freiberg. Dawniej do Lipska jechało się 20 godzin, choć to jedynie 90 km było :)
Rzeczka Triebisch a nad nią fabryka fortepianów, pierwsza w Saksonii, założona w 1834 roku przez firmę Ferd. Thürmer. W 1999 roku otworzono tu muzeum ukazujące historię produkcji tych instrumentów i w dodatku jest to jedyne takie muzeum w Niemczech.
Wnętrze kościoła Najświętszej Maryi Panny (Frauenkirche) i oczywiście symbol Gwiazdy Betlejemskiej, czyli gwiazda z Herrnhut
Oprócz klimatycznych kamieniczek, punktów widokowych, historii, która przeplata się z Polską, a także górującego nad rzeką Łabą, zamku biskupiego Albrechtsburg, ma też oczywiście Ratusz. Powstał on między 1472 a 1518 rokiem. Niby nic dziwnego w średniowiecznych miastach, ale ten w tak szczególnym okresie, jakim jest czas przed Bożym Narodzeniem, jest także kalendarzem adwentowym! Na początku wszystkie okna ratusza są przesłonięte okiennicami, w których, jak w pudełku z czekoladkami, ukrywają się kolejne adwentowe daty w grudniu. Otwierane są po jednym codziennie, a ostatnie w Wigilię. Pod każdym numerem kryje się jakaś niespodzianka, a wygrać ją można, uczestnicząc w loterii.
Światełka, zapach grzanego wina, kiełbasek serwowanych na milion sposobów, choinka... za tydzień Święta...
Kalendarz adwentowy wywodzi się zresztą z Niemiec (jego początki sięgają 1851 r.). Służył on do odnotowywania każdego dnia w radości oczekiwania na narodzenie Chrystusa. Zapalano w tym czasie po jednej z 24 świec, lub też rysowano kolejne kreski na drzwiach. Kalendarze adwentowe powstały z początkiem XX w. Kalendarze z okienkiem, w dodatku ze słodkościami w środku, są pomysłem Georga Langa z 1930 roku. Dziś każdy może wymyśleć swój własny kalendarz adwentowy. Pomysły ogranicza jedynie nasza wyobraźnia.
Choć ratusz był przez kolejne wieki przebudowywany, to jednak zachował swój gotycki charakter. Oczywiście stoi on przy niewielkim rynku, który podczas jarmarku tętni życiem, a w powietrzu czuć grzane wino. I bezsprzecznie to właśnie ratusz jest tym, co powoduje świąteczną oprawę jarmarku. No może jeszcze dające się słyszeć kolędy, świąteczne piosenki i światełka, które po zmroku dodają cudownej atmosfery.
Choć ratusz był przez kolejne wieki przebudowywany, to jednak zachował swój gotycki charakter. Oczywiście stoi on przy niewielkim rynku, który podczas jarmarku tętni życiem, a w powietrzu czuć grzane wino. I bezsprzecznie to właśnie ratusz jest tym, co powoduje świąteczną oprawę jarmarku. No może jeszcze dające się słyszeć kolędy, świąteczne piosenki i światełka, które po zmroku dodają cudownej atmosfery.
Mała fontanna w bezpośrednim sąsiedztwie Frauenkirche. To cichy zakątek w porównaniu z głośnym rynkiem, gdzie trwał jarmark bożonarodzeniowy.
Klimatu jarmarkowi dodają też nabożne melodie grane z wieży kościoła Najświętszej Maryi Panny (Frauenkirche), znajdującej się tuż obok rynku. A wygrywane są za pomocą... porcelanowych dzwonków! Wszak jesteśmy w mieście, w którym nie wypadało jeść ze zwykłej ceramiki ;) Na wieży kościoła jest też świetny punkt widokowy, jednakże zanim tam doszłam, był już zamknięty. Sama świątynia powstała w 1455 roku.
Wróciłam zatem na rynek, i postanowiłam sprawdzić, czy mi się smak nie zmienił i kupiłam grzańca. Już wiem, że smak mam ten sam. Wykręca mnie gdy tylko upiję łyk napoju, który tak chętnie kupowany jest podczas jarmarku. Obok kiełbasek w różnych wersjach smakowych. I niezliczonej ilości słodyczy. Ale chociaż kubek mam na pamiątkę, choć z wcześniejszą datą...
Nie, zdecydowanie grzane wino nie jest dla mnie. Wykręca mnie na samo wspomnienie tego smaku. Ble....
A skoro przy słodyczach mowa... nie mogło zabraknąć miejscowego smakołyku. A jest nim "Fummel". Trochę taki nietypowy to przysmak, bo to nic innego jak ciasto wypełnione powietrzem. Coś na kształt naszego podpłomyka. Podobno inicjatorem powstania tego specjału był sam król August II Mocny. Król zauważył, że umyślni wysyłani po porcelanę do Miśni, rzadko kiedy dowozili ją w całości do Drezna. A to za sprawą mocnego wina, które i dziś produkuje się w mieście i okolicy. Zlecił więc piekarzom wymyślenie tak kruchego i łamliwego produktu, by sprawdzić stan trzeźwości swych poddanych wożących cenną porcelanę. Jeśli ciasto dojechało w całości nie uszkodzone, król wiedział, że umyślni byli trzeźwi, kiedy opuszczali Miśnię. Jeśli jednak ciasto było w kawałkach, cóż, czekała ich sroga kara.
Innym symbolem jarmarku jest "Pflaumentoffel",czyli ludzik z kilku suszonych śliwek oraz ciasteczek, przypominający kominiarczyka. Jest to z kolei nawiązanie do dzieci z sierocińców, którym w XVII w. zezwalano na pracę właśnie przy czyszczeniu wąskich i długich kominów kamienic mieszczańskich. Nie miałam jednak okazji, by skosztować tego rarytasu.
Innym symbolem jarmarku jest "Pflaumentoffel",czyli ludzik z kilku suszonych śliwek oraz ciasteczek, przypominający kominiarczyka. Jest to z kolei nawiązanie do dzieci z sierocińców, którym w XVII w. zezwalano na pracę właśnie przy czyszczeniu wąskich i długich kominów kamienic mieszczańskich. Nie miałam jednak okazji, by skosztować tego rarytasu.
I choć jarmark w Miśni jest bardzo kameralny, dużo spokojniejszy niż ten obok w Dreźnie, to warto pojechać tam w tym szczególnym czasie. Nawet, jeśli tak jak ja, nie lubicie grzanego wina ;) Warto jest się oderwać na moment od przygotowań do Świąt, sprzątania, gotowania, zwykłego pośpiechu. I chłonąć atmosferę wspólnego biesiadowania, radości i oczekiwania na narodziny Dobra. Polecam z całego serca, tak przedświątecznie.
Zatem do zobaczenia!
Wprowadziłaś nas w świąteczny klimat, lubię atmosferę takich jarmarków. Przy okazji porównywałem zdjęcia Miśni w grudniu z moimi robionymi w maju zeszłego roku. trochę ujęć mamy podobnych, ale też sporo miejsc innych prezentujesz niż te które mieliśmy okazję zobaczyć. Jedno jest pewne Miśnia to miasto, które warto zobaczyć. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńDrogi Wkraju, to, że robimy podobne ujęcia, tośmy już dawno ustalili :) :) :) I cieszy mnie ogromnie. A co do Miśni... myślę, że i w maju jest tam fajnie. Chętnie wrócę do tego miasta, właśnie latem. Ciekawi mnie zamek choćby. Byłam zachwycona wizytą w Muzeum Porcelany, ale o tym napiszę kiedy indziej. A ja nadal pozostaję w klimacie świątecznych jarmarków, ponieważ już za dwa dni lecę do Norwegii i mam nadzieję, że zobaczę taki jeden nietypowy jarmark ;) Ale o tym cicho sza ;) Pozdrawiam serdecznie!
Usuń