Tatry... Moje miejsce na ziemi. Moja największa pasja.
Tu zwalniam, mogę spokojnie myśleć.
Kiedy wychodzę wysoko w góry, zostawiam wszystkie troski w dole.
A dlaczego chodzę po górach?
Odpowiedź jest taka sama jaką dał George Mallory (zm.1924r), kiedy pytano go o sens zdobywania Mount Everestu... Bo góry są.
Tu zwalniam, mogę spokojnie myśleć.
Kiedy wychodzę wysoko w góry, zostawiam wszystkie troski w dole.
A dlaczego chodzę po górach?
Odpowiedź jest taka sama jaką dał George Mallory (zm.1924r), kiedy pytano go o sens zdobywania Mount Everestu... Bo góry są.
POCIĄGNĄĆ
ŚPIĄCEGO RYCERZA
ZA WĄSY,
CZYLI O WĘDRÓWCE NA GIEWONT
Pod koniec
lat 90. XXw (jak to brzmi!), wybrałam się na kultową niemalże dla Polaków, górę
Tatr – Giewont. Wlazłam na nią jako młode dziewczę, bo przecież każdy,
szanujący się turysta powinien się na niej znaleźć przynajmniej raz w życiu J.
A ze mną było tak, że ja właśnie jakoś na nią nie chciałam. Góra widziana
prawie z każdego zakątka Zakopanego, przerażała mnie swoimi ciemnymi kronikami
wypadków, masywnymi skałami widzianymi ze Strążyskiej (tzw. Śmietnikiem), no po
prostu powiedzmy sobie szczerze – bałam się jej. Ale jednocześnie pomyślałam,
że to dobra możliwość zmierzenia się z własnym lękiem, obawami i górą jako
taką. I udało się. Weszłam, posiedziałam chwilkę pod krzyżem i natychmiast chciałam
w dół. Powiedziałam sobie wtedy: byłam, zaliczyłam, nigdy więcej. I aż do tego
roku jakoś udawało mi się ominąć Śpiącego Rycerza. Góra ta budziła moją niechęć
również z powodu kolejek, jakie tworzą się tuż przy szczycie. Zatory
spowodowane są przez ludzi, którzy nie potrafią chodzić przy użyciu łańcuchów.
Myślą, że skoro góra nie jest taka wysoka, to dadzą tam radę wejść choćby w
klapkach, z małymi dziećmi, które właśnie wtedy panicznie się boją i chcą
zawracać.
Ja i mój cień razem na Drodze pod Reglami :)
Mimo
wszystko postanowiłam zrobić sobie małą przebieżkę przed wyprawą na Granaty.
Wstałam bardzo rano i razem z budzącym się słońcem pomaszerowałam Drogą pod
Reglami w kierunku Doliny Małej Łąki. Kasa ok. 7 rano była jeszcze zamknięta,
choć z doliny dochodziły już odgłosy pracowników TPN, którzy prowadzili
załadunek pociętych drzew. Na Drodze pod Reglami spotkałam raptem trzy osoby, z
czego jedna uprawiała poranny jogging. 





Podreptałam więc, wzdłuż Małołąckiego Potoku, szlakiem, w kierunku Wielkiej Polany Małołąckiej. Miałam do niej dojść w 50 minut, ale ponieważ ranek był nieco chłodny, to maszerowałam dla rozgrzewki w nieco szybszym niż zwykle tempie. Stopniowo doganiali mnie i inni wędrówkowicze. Wciąż jednak było cicho i prawie pusto. Turyści jeszcze smacznie spali w swoich ciepłych pieleszach.



Po dotarciu
do Wielkiej Polany Małołąckiej, postanowiłam zjeść śniadanie i napić się
ciepłej herbaty. Niestety nie dane mi było usiąść przy stoliku, bowiem wszystko
było pokryte szronem, który po postawieniu termosu zaczął topnieć. Śniadanko
zjadłam więc, na stojąco. Słońce powoli zaglądało w dolinę, budząc ją do życia.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że również świerki pokryte są szronem i z siwego
koloru za moment staną się zielone.
Rówienki - rozstaj szlaków
Wielka Polana
Szron na świerkach



Wzrok
wędrował w stronę masywnej Wielkiej Turni oraz jej sąsiadów: Pośredniej Turni i
Zagonnej Turni.
Wielka, Pośrednia i Zagonna Turnia

Po posileniu
się ruszyłam w dalszą drogę. Przez otwartą przestrzeń doliny wiodła ścieżka
mocno rozmiękczona po opadach deszczu. Brnięcie przez błoto jest okropne, toteż
starałam się jak najszybciej przejść ten odcinek szlaku.
Skały z masywu Małego Giewontu
Masyw Turni
Zanim weszłam w las, odsłonił się widok na skały Małego Giewontu i kawałek Siodła. Wciąż jednak towarzyszyły mi Turnie, które pięknie prezentowały się w słońcu. Po wyjściu z lasu na małą polankę, na wprost mnie niemalże pokazała się Siodłowa Turnia, duża, szpiczasta, a za nią grań Mnichowych Turni z dwoma czubkami, zwanymi Dziadek i Babka.
Siodłowa Turnia z lewej i Mnichowe Turnie z prawej


Zanim weszłam w las, odsłonił się widok na skały Małego Giewontu i kawałek Siodła. Wciąż jednak towarzyszyły mi Turnie, które pięknie prezentowały się w słońcu. Po wyjściu z lasu na małą polankę, na wprost mnie niemalże pokazała się Siodłowa Turnia, duża, szpiczasta, a za nią grań Mnichowych Turni z dwoma czubkami, zwanymi Dziadek i Babka.

Wciąż
jeszcze szron królował na drzewach i łąkach. Wreszcie dotarłam do kamieni, choć
śliskich, bowiem płynęła po nich woda. Zaczęłam się po nich wspinać.
Mokre skały na podejściu
Ściany Wielkiej Turni przyciągały spojrzenie. Pomiędzy skałami dostrzegłam kozice. Były jednak bardzo daleko, ale łatwo było je zobaczyć w słońcu. Dla nich też rozpoczął się dzień.

Ściany Wielkiej Turni przyciągały spojrzenie. Pomiędzy skałami dostrzegłam kozice. Były jednak bardzo daleko, ale łatwo było je zobaczyć w słońcu. Dla nich też rozpoczął się dzień.

Po kilku
krokach w górę zaczęłam się rozbierać z pierwszych warstw. A robiąc mały
przystanek odwracałam się, by podejrzeć widok za plecami. Za mną ciągnęło się
morze chmur. Wyglądało to tak, jakby Zakopane pokrył kożuch jak na mleku. Ponad
chmurami na horyzoncie pięknie odcinały się Beskidy z górującą ponad wszystkim
Babią Górą.
Lasy Skoruśniaka
Morze porannych mgieł
Na szlaku



Wciąż
zwiększałam wysokość z każdym krokiem stawianym na żółtym szlaku.
Czasami ślisko, ale zawsze pod górę :)
Poranny kożuszek ;)
Wielka Turnia (1847m n.p.m.)
Mnichowe Turnie
Kiedy już byłam na wysokości Małego Giewontu, po raz pierwszy na trasie zobaczyłam krzyż na Giewoncie. To bardzo optymistyczne widzieć cel swojej wędrówki. I choć z tej perspektywy wydaje się, że ten cel jest taki bliski i wystarczy podejść łagodnym nachyleniem, to jest to bardzo złudny widok. Droga na szczyt jest jeszcze bardzo daleka. I zupełnie nie wiedzieć dlaczego, dość stromo wiodąca J.
Pierwszy widok na Giewont




Kiedy już byłam na wysokości Małego Giewontu, po raz pierwszy na trasie zobaczyłam krzyż na Giewoncie. To bardzo optymistyczne widzieć cel swojej wędrówki. I choć z tej perspektywy wydaje się, że ten cel jest taki bliski i wystarczy podejść łagodnym nachyleniem, to jest to bardzo złudny widok. Droga na szczyt jest jeszcze bardzo daleka. I zupełnie nie wiedzieć dlaczego, dość stromo wiodąca J.

Trud
wędrówki uprzyjemniał mi widok na kożuszek chmur, wciąż trzymający się nad
miastem, jednakże już unoszącym się coraz wyżej. Niebo było niebieściutkie,
wiec optymistyczne myśli, że utrzyma się taka pogoda i na wędrówkę następnego
dnia na Granaty, dodawały mi sił, by piąć się w kierunku Śpiącego Rycerza.
Skały na szlaku wyglądem przypominające tomy książek ustawionych na regale ;)
Babia Góra widoczna nad chmurami
Skoruśniak i widok na Beskidy



Na wysokości
Głazistego Żlebu, którym przez chwilkę się idzie i który przecina szlak żółty,
pojawiły się znajome widoki na masyw Turni. Tym razem oglądane z innej strony i
wysokości, wyglądały niczym ruiny potężnej warowni. W okolicy pełno jest
jaskiń, niektóre widoczne, inne znów schowane przed ludzkim wzrokiem. Czyżby
tam śpiące wojsko trzymało swe zapasy? Albo też samo zasnęło, by zbudzić się
gotowe do walki, kiedy nadejdzie odpowiednia pora, jak głosi legenda? Na
myślenie o tym nie miałam zbyt wiele czasu, musiałam się bowiem skupić na
drodze przez mokre kamienie w żlebie.
W Głazistym Żlebie
Łupki wapienne
W Głazistym Żlebie
Mnichowe Turnie niczym ruiny potężnej warowni
Giewont mamiący swą bliskością
Widok w kierunku Wielkiej Polany Małołąckiej
Na szlaku
Kiedy je pokonałam, miałam już kamienną ścieżkę przez kosodrzewinę, która zdała się wić w nieskończoność. Raz skręcała w prawo, raz w lewo, kluczyła między korzeniami krzewów, a wysokość ich nie pozwalała dostrzec ani Giewontu, ani chociaż Przełęczy Kondrackiej, która skończyłaby ten mało przyjemny odcinek szlaku. Jedyne pocieszenie to widoczna od czasu do czasu Siodłowa Turnia z Siodłem, przez które będę wracać oraz masyw Małego Giewontu.
Szlak przedziera się przez kosodrzewinę
Przełęcz Kondracka już widoczna
Siodłowa Turnia, Siodło i Mały Giewont (1728m n.p.m.)







Kiedy je pokonałam, miałam już kamienną ścieżkę przez kosodrzewinę, która zdała się wić w nieskończoność. Raz skręcała w prawo, raz w lewo, kluczyła między korzeniami krzewów, a wysokość ich nie pozwalała dostrzec ani Giewontu, ani chociaż Przełęczy Kondrackiej, która skończyłaby ten mało przyjemny odcinek szlaku. Jedyne pocieszenie to widoczna od czasu do czasu Siodłowa Turnia z Siodłem, przez które będę wracać oraz masyw Małego Giewontu.



Wreszcie
około godziny 10.00 osiągnęłam Przełęcz Kondracką (1725 m n.p.m.). Już kilka
osób zrobiło sobie na niej odpoczynek.
Na przełęczy
Słońce przyświecało, ukazując przepiękne widoki na wszystkie strony. Z lewej, jak na dłoni, widoczny był mój cel – Giewont, po prawej stronie pęczniała z dumy Kopa Kondracka. Na wprost mnie, w pięknej krasie prezentowała się Dolina Kondratowa. Falami układały się poszczególne granie, od Goryczkowej Czuby, przez Kasprowy Wierch, Świnicę, fragmentami Orlą Perć, po góry słowackie, bielskie. Ciężko było odwrócić od nich wzrok. Ale, jeśli chciałam osiągnąć swój cel, musiałam się szybko zbierać w dalszą drogę.
Dolina Kondratowa
Tatry Bielskie
Tatry Wysokie
Kasprowy Wierch i Świnica widziane z Przełęczy Kondrackiej
Goryczkowa Czuba i Suche Czuby
Cel w zasięgu wzroku :)

Słońce przyświecało, ukazując przepiękne widoki na wszystkie strony. Z lewej, jak na dłoni, widoczny był mój cel – Giewont, po prawej stronie pęczniała z dumy Kopa Kondracka. Na wprost mnie, w pięknej krasie prezentowała się Dolina Kondratowa. Falami układały się poszczególne granie, od Goryczkowej Czuby, przez Kasprowy Wierch, Świnicę, fragmentami Orlą Perć, po góry słowackie, bielskie. Ciężko było odwrócić od nich wzrok. Ale, jeśli chciałam osiągnąć swój cel, musiałam się szybko zbierać w dalszą drogę.






Kamienną
ścieżką szlaku niebieskiego podreptałam więc, w górę. Znów Giewont łudził swoją
wysokością. Żeby nie dać się nabrać na jego sztuczki, spojrzałam w kierunku
Tatr Zachodnich. Na niebie pojawiły się chmurki, choć nie stanowiły one dla
mnie żadnego problemu. Coraz bardziej za plecami rozciągał się widok na Czerwone
Wierchy i autostradę na Kopę.
Na niebieskim szlaku na Giewont
Tatrzańskie szczyty w słońcu
Od Tatr Bielskich po Świnicę - widok ze szlaku
Giewont widziany z Wyżniej Kondrackiej Przełęczy
Tatry Zachodnie i czubek Małego Giewontu
Kopa Kondracka 2005 m n.p.m.






Po drodze
ktoś napisał na kamieniu bardzo optymistyczne słowo „dalej”. To zapewne dla
tych, co myśleli, że szczyt jest tuż, tuż. Nie ma zmiłuj, trzeba było iść dalej
J.

Po chwili
doszłam do kierunkowskazu, nakazującego kierunek wejścia na szczyt.
Wejście na szczyt Giewontu
I tu warto podkreślić: szlak od tego miejsca jest jednokierunkowy!!! Tłumaczenie, że się tego nie widziało, to żadne usprawiedliwienie. Osobiście byłam świadkiem, jak ludzie schodząc przepraszali, ale 1) nie widzieli słowa „wejście” i strzałki, 2) na szczycie nie widzieli słowa „zejście” i strzałki, 3) żona, mąż, dziecko, wystraszyli się łańcuchów itp. itd. I właśnie w ten sposób tworzą się gigantyczne zatory pod szczytem, gdzie rekordziści czekają nawet i 3 godziny na wejście (!)

I tu warto podkreślić: szlak od tego miejsca jest jednokierunkowy!!! Tłumaczenie, że się tego nie widziało, to żadne usprawiedliwienie. Osobiście byłam świadkiem, jak ludzie schodząc przepraszali, ale 1) nie widzieli słowa „wejście” i strzałki, 2) na szczycie nie widzieli słowa „zejście” i strzałki, 3) żona, mąż, dziecko, wystraszyli się łańcuchów itp. itd. I właśnie w ten sposób tworzą się gigantyczne zatory pod szczytem, gdzie rekordziści czekają nawet i 3 godziny na wejście (!)
Wyminąwszy
się z takimi nieszczęśnikami, ruszyłam pod górę, mając za plecami widoczny już
z tej wysokości, charakterystycznie zakrzywiony szczyt Krywania.

Przed
łańcuchami nie wytrzymałam. Wręcz krzyknęłam o zasadzie łapania łańcucha. Do
kogo? Do ojca z dzieckiem, które bało się wejścia. Zamiast asekurować chłopca,
który jest na przęśle i zastanawia się co dalej zrobić i gdzie postawić stopę,
tatuś radośnie chwyta ten sam łańcuch i wykrzykuje: „widać już krzyż!” No szlak…
Czy naprawdę to jest ważniejsze od bezpieczeństwa dziecka??? Nie tylko ja nie
wytrzymałam. To spowodowało, że ludzie wokół zaczęli dostosowywać się do zasady
jedna osoba na jedno przęsło. Chyba nie jest ona zbyt trudna do zapamiętania i
opanowania. Warto w tym miejscu dodać, że odcinek z łańcuchami jest dość
krótki, ale niebezpieczne są w tym miejscu śliskie skały, po których codziennie
przechodzi tysiące butów. Zwłaszcza po deszczu jest to wyjątkowo niebezpieczne miejsce.
Łańcuchy na podejściu




Po ominięciu
łańcuchów, stanęłam praktycznie na szczycie Giewontu (1894 m n.p.m.). Pod
krzyżem już ulokowało się sporo ludzi.
Na szczycie Giewontu
Cel osiągnięty
Pod krzyżem w 1997r :)



Krzyż jest
konstrukcją metalową, zamontowaną na szczycie Giewontu przez górali z Zakopanego
w 1901r, by upamiętnić 1900 rocznicę urodzin Jezusa Chrystusa. Jego wysokość to
17,5m z czego 2,5m znajduje się pod skałą. Ramię krzyża osiąga 5,5m. Metalowe części
krzyża zostały przywiezione konno do Doliny Kondratowej, a stamtąd wyniesiono
je na wierzchołek na plecach. Oprócz tego wtargano tam również cement i wodę.
Sam montaż krzyża trwał 6 dni, a dokonało tego 6 ludzi. W 1975r a potem w 2009r
przeprowadzono remonty krzyża, uszczelniając ubytki i korozje i zabezpieczając
go od warunków atmosferycznych.
Metalowy krzyż na wierzchołku Giewontu

I właśnie te
warunki są m.in. powodem licznych wypadków na tej górze. W czasie burzy, czy
też, kiedy widzimy, że ona nadciąga, należy bezzwłocznie zejść z Giewontu.
Metalowe części krzyża ściągają pioruny, które zabiły już lub poraziły sporą
ilość ludzi.
Giewont
przyciąga tłum ludzi a na jego szczycie mało jest miejsca. Jeden nieostrożny
ruch w ferworze rozpierającej dumy z jego zdobycia i tragedia gotowa. Apeluję w
tym miejscu o szczególną ostrożność. Po północnej stronie Giewontu stoki tworzą
skalne urwisko, przepaść zwaną Śmietnikiem, bowiem tam ląduje wszystko, co
turyście jest już zbędne, wliczając w to samych turystów. Może lepiej nie
sprawdzajmy co tam jest.
Przepaść od północnej strony
Widok na Zakopane - 1997 rok


Usiadłam na
chwilę na wolnym miejscu. Dookoła roztaczała się piękna panorama. W dole
zabudowania Zakopanego, niczym małe pudełeczka, prezentowały się doskonale.
Poranne mgły i morze chmur już dawno się rozmyły.
Na Giewoncie w 2014r :) W tle Długi Giewont

Patrzyłam na
Pasmo Gubałowskie, Beskidy, Gorce, rysujące się na horyzoncie. Pode mną
wystawiała się do słońca Sarnia Skała. Wzrok biegł z drugiej strony ku Tatrom
Wysokim, Czerwonym Wierchom i Krywaniowi.
W tym dniu wszystkie pasma układały się cieniami, tworząc piękne obrazy.
Nieco lepiej oświetlone były Tatry Zachodnie. Nie mogłam nasycić nimi oczu.
Widok w stronę Gorców i Pienin oraz fragment Długiego Giewontu
Zakopane i pasmo Gubałówki
Sarnia Skała i widok na Beskidy
Tatry Słowackie z Krywaniem na czele, na pierwszym planie Goryczkowa Czuba
Tatry Wysokie, fragment Orlej Perci i królowa tych terenów: Świnica - zawsze wetnie się w każde zdjęcie ;)
Tatry Zachodnie
Czerwony Grzbiet zwieńczony szczytem o nazwie Małołączniak (2096 m n.p.m.), w tle kolejne Czerwone Wierchy: Krzesanica i Ciemniak
Panorama na Tatry Zachodnie: z lewej Rohacze, Wołowiec, po środku Salatyn i już bardziej z prawej Bobrowiec. Na pierwszym planie Kominiarski Wierch
Jeszcze chwilka na szczycie...









Mając w pamięci
fakt, że na górę ciągną tłumy, postanowiłam jednak szybko ewakuować się w dół.
Zejście odbywa się inną drogą, niż wejście. Informuje nas o tym tabliczka
umocowana na przęśle krzyża.
... i w doł, zgodnie z kierunkiem
I znów powtórzyła się sytuacja z łańcuchami. Znów nie wytrzymałam. Jestem jednak przewrażliwiona na tym punkcie. Albo już się starzeję i kwestia bezpieczeństwa jest dla mnie ważniejsza. Łańcuchy zaczynają się praktycznie w momencie zejścia. I są poprowadzone przez dość stromy odcinek.
Zejście z Giewontu, również ubezpieczone łańcuchami
Czekając na swoja kolej zejścia, patrzyłam na Czerwony Grzbiet prowadzący na Małołączniak. Przypomniało mi się jak nim wędrowałam kilka lat wcześniej i czym się to potem skończyło J. Przede mną mogłam zobaczyć też skały Małego Giewontu. Przepaście robią wrażenie. Może więc, nie należy lekceważyć Jego Ekscelencji – Giewonta?
I jeszcze jedno spojrzenie na Czerwone Wierchy

I znów powtórzyła się sytuacja z łańcuchami. Znów nie wytrzymałam. Jestem jednak przewrażliwiona na tym punkcie. Albo już się starzeję i kwestia bezpieczeństwa jest dla mnie ważniejsza. Łańcuchy zaczynają się praktycznie w momencie zejścia. I są poprowadzone przez dość stromy odcinek.

Czekając na swoja kolej zejścia, patrzyłam na Czerwony Grzbiet prowadzący na Małołączniak. Przypomniało mi się jak nim wędrowałam kilka lat wcześniej i czym się to potem skończyło J. Przede mną mogłam zobaczyć też skały Małego Giewontu. Przepaście robią wrażenie. Może więc, nie należy lekceważyć Jego Ekscelencji – Giewonta?




Po minięciu
odcinka umocnionego łańcuchami, kawałek szlaku jest wspólny z wchodzącymi, więc
należało ich zręcznie wyminąć. Na Przełęczy Kondrackiej zebrało się już sporo
ludzi.
Przełęcz Kondracka

Z Giewontu
zeszłam parę minut po 11.00. Postanowiłam pójść innym szlakiem, bo przez
Przełęcz w Grzybowcu, do Doliny Strążyskiej. Za dzisiejszy pomysł, należała mi
się pyszna czekolada na gorąco w Parzenicy.
Mój nowy kierunek marszu

Odwróciłam
się w stronę Giewontu. Oj, Śpiący Rycerzu, teraz inni połaskoczą cię po wąsie.
Jak ty to znosisz biedaku? J.
Powoli zaczynała się już tworzyć kolejka do wejścia. Zdecydowanie poranne
wyjście nawet na tak bliski szczyt, ma swoje plusy. Kiedy ja już schodziłam,
inni nerwowo dreptali w miejscu, czekając na wejście. Na niebie pojawiły się
znów chmury. Niebo nie było już takie niebieściutkie. Nieco poniżej Przełęczy
Kondrackiej zrobiłam sobie przerwę na drugie śniadanie. Herbata, wciąż
cieplutka, dała miłe ciepełko od wewnątrz.
Szczyt Giewontu i tworząca się kolejka na niego

Po krótkim
odpoczynku wyruszyłam w dół, wąską, kamienną ścieżką. Tym razem z góry
podziwiałam szlak, którym rano wdrapywałam się na Giewont.
Mały Giewont i szlak trawersujący jego zbocza
Szlak żółty, którym podążałam rano
Kiedy doszłam do Siodła, już na nim było sporo osób, odpoczywających po trudach wspinaczki. Wokół mnie skały Małołączniaka, Turni oraz Małego Giewontu kryły liczne jaskinie, które pobudzały wyobraźnię. Stanęłam na skraju Siodła, by przez chwilę popatrzeć w kierunku Beskidów i bardzo dobrze widocznej Babiej Góry. W dole rozpościerała się Dolina Małej Łąki z wąską wstążką szlaku prowadzącego na Giewont, a którym rano ochoczo maszerowałam.
Przełęcz Siodło
Wielka Polana Małołącka
Diablak widziany ze szlaku
Odwróciłam się do tyłu. I znów Giewont mamił mnie swoją odległością. Zdawał się mówić wędrowcom: no patrz, jestem tak blisko… Ja jednak okrążałam masyw Małego Giewontu. Kilka kroków niżej, odwróciwszy się, zobaczyłam miękką linię Siodła. Kamienna ścieżka wciąż trawersowała Mały Giewont. Po drodze wymijałam się z ludźmi, którzy parli na przód w jednym celu – wejść na szczyt. I choć niektórym miny rzędły, kiedy pytana, odpowiadałam, że do szczytu to jeszcze daleko, a już kolejka się utworzyła, to jednak cel pozostawał dla nich niezmienny.
Zejście na Siodło


Kiedy doszłam do Siodła, już na nim było sporo osób, odpoczywających po trudach wspinaczki. Wokół mnie skały Małołączniaka, Turni oraz Małego Giewontu kryły liczne jaskinie, które pobudzały wyobraźnię. Stanęłam na skraju Siodła, by przez chwilę popatrzeć w kierunku Beskidów i bardzo dobrze widocznej Babiej Góry. W dole rozpościerała się Dolina Małej Łąki z wąską wstążką szlaku prowadzącego na Giewont, a którym rano ochoczo maszerowałam.



Odwróciłam się do tyłu. I znów Giewont mamił mnie swoją odległością. Zdawał się mówić wędrowcom: no patrz, jestem tak blisko… Ja jednak okrążałam masyw Małego Giewontu. Kilka kroków niżej, odwróciwszy się, zobaczyłam miękką linię Siodła. Kamienna ścieżka wciąż trawersowała Mały Giewont. Po drodze wymijałam się z ludźmi, którzy parli na przód w jednym celu – wejść na szczyt. I choć niektórym miny rzędły, kiedy pytana, odpowiadałam, że do szczytu to jeszcze daleko, a już kolejka się utworzyła, to jednak cel pozostawał dla nich niezmienny.





W pewnym
momencie doszłam do miejsca, które wymagało większej wspinaczki. Co fajniejsze,
zagadką było, co jest dalej J.
Jednak strach ma wielkie oczy i dalej okazało się, że szlak jest prostą, zwykłą
ścieżynką. Oczywiście cały czas towarzyszyły mi ekspozycje na Dolinę Małej
Łąki, co dla osób cierpiących na agorafobię lub lęk wysokości, może być
kłopotliwe. Ja jednak patrzyłam już w stronę Grzybowca.
Grzybowiec w rejonie Bacucha




Powoli
kończyły mi się cudne widoki i weszłam w las. Czasem jeszcze otwierały mi się małe
okienka tu i ówdzie.
Szlak zagłębia się w las
Lasem też przyjemnie...
... choć wolę otwartą przestrzeń :)
Niekiedy szlak przechodzi przez zarośla
Grzybowiec (1417m n.p.m. ma najwyższe jego wzniesienie)
Grzybowiec - Sarnia Skała z prawej strony - widok z 2014r
Mniej więcej to samo miejsce w 1997r
Spojrzałam jeszcze za siebie. Nie do wiary! Ciemne chmury pokrywały czubek Giewontu. Raczej ci, co właśnie na nim stanęli, chyba nie mogli zobaczyć tego, co ja oglądałam jakieś 2 godziny wcześniej. Tym bardziej cieszyłam się, ze tak rano wstałam.
Chmury nad Giewontem







Spojrzałam jeszcze za siebie. Nie do wiary! Ciemne chmury pokrywały czubek Giewontu. Raczej ci, co właśnie na nim stanęli, chyba nie mogli zobaczyć tego, co ja oglądałam jakieś 2 godziny wcześniej. Tym bardziej cieszyłam się, ze tak rano wstałam.

Powędrowałam
dalej czerwonym szlakiem, aż doszłam do Przełęczy w Grzybowcu (1311 m n.p.m.).
Tu, w środku lasu, rozchodzą się szlaki w różne strony. Ja wybrałam czarny
szlak, biegnący ku Dolinie Strążyskiej.
Przełęcz w Grzybowcu - nietypowa, bo w lesie :)
Szlakowskaz na przełęczy
Szeroką, kamienną, niemalże aleją, pomaszerowałam ku czekoladzie na gorąco J. Z każdym zakrętem myślałam, że raczej już nie daleko, już tuż, tuż. Ale to znowu psikus tej trasy. Szlak prowadzi co prawda cały czas w dół, więc kolana mogą się tu nieco buntować, ale kluczy i przy opadach jest śliski.
Szlak w kierunku Doliny Strążyskiej


Szeroką, kamienną, niemalże aleją, pomaszerowałam ku czekoladzie na gorąco J. Z każdym zakrętem myślałam, że raczej już nie daleko, już tuż, tuż. Ale to znowu psikus tej trasy. Szlak prowadzi co prawda cały czas w dół, więc kolana mogą się tu nieco buntować, ale kluczy i przy opadach jest śliski.




Wreszcie dotarłam do Polany Strążyskiej (1029m n.p.m.). Podreptałam nieco w górę do herbaciarni Parzenica, gdzie tradycyjnie zamówiłam sobie ciepłą czekoladę. Pokrzepiona nią ruszyłam w dół Doliny Strążyskiej.
Pozostawiłam za sobą
Giewont, dumnie górujący nad doliną.

I choć
zapierałam się, że więcej na tę górę nie pójdę, to jednak złamałam się i jestem
z tej decyzji bardzo zadowolona.
Jeśli
chcecie udać się na Giewont, to polecam tę trasę. Tylko wyjdźcie wcześnie rano,
a na pewno unikniecie nerwówki pod
szczytem. Radość z połaskotania Śpiącego Rycerza po wąsie będzie wielka, ale
módlcie się, żeby nie kichnął, kiedy Wy będziecie po nim dreptać J.
Do następnego
razu!
HEJ!