O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

środa, 13 kwietnia 2016

Tatry - Granaty Żlebem Kulczyńskiego (nieudana wyprawa)

Jak grom z jasnego nieba,
czyli o nieudanej wyprawie
na Granaty…


Granaty wciąż na mnie czekają. Jakoś tak się zawsze składa, że choć bardzo się staram, to ciągle coś staje na przeszkodzie. Zazwyczaj pogoda. I tym razem nie jest inaczej. Jestem już od tylu dni w górach, przemierzam ścieżki, wdycham powietrze, które pachnie tu inaczej, niż gdziekolwiek. I jednego dnia postanawiam znów wybrać się na Granaty. Rok wcześniej udało się wejść na Skrajny Granat, ale mgła była taka, że nie odważyłam się iść po Orlej Perci i zeszłam tym samym szlakiem do doliny. Tym razem nie chcę iść na łatwiznę i postanawiam udać się na grań trudniejszym wariantem, czyli Żlebem Kulczyńskiego. Czy dam radę, nie wiem, bo choć gice mam długie (tak mówią), to ogólnie jestem malutka, więc nie wiem, czy uda się wybić na skałach. Najwyżej zawrócę, a co mi tam. Z tym postanowieniem ruszam przed siebie.
Szybko pokonuję Boczań, Przełęcz między Kopami i schronisko Murowaniec. Droga ta, wielokrotnie przedreptana nie jest zagadką, ale przyjemnym spacerem. Choć mozolnie pod górkę. O trasie tej pisałam nie raz, więc nie będę się powtarzać. 
Mijam schronisko, choć szarlotka kusi. Odpycham pokusę i intensywnie myślę o czekającej mnie wyprawie. Kamienny szlak do Czarnego Stawu Gąsienicowego mija szybko, także trasa w kierunku Zawratu, nie wiadomo kiedy, pokonana jest w pewnej części w sposób szybki i przyjemny. Pisałam o niej przy okazji wyprawy na Zawrat, więc dzisiejsza wyprawa zacznie się na rozstaju dróg.
Stoję przy rozwidleniu szlaków niebieskiego z żółtym. Niebieskim wędruje się na Zawrat, żółty wiedzie do Koziej Dolinki. Wybieram dziś opcję numer dwa. Z nadzieją, że wygram piękne widoki z wyczekiwanych Granatów.


Rozwidlenie szlaków



Trasa na Zawrat - w tle z lewej Kozi Wierch, z prawej Kozie Czuby



U podnóża Żółtej Turni


Ochoczo przemierzam kamień po kamieniu. Świeci słońce, niebo niebieściutkie, sporo turystów mozolnie pnie się na Zawrat. Moją drogą nikt nie podąża. I fajnie. Jest cisza.



Droga na Kozią Przełęcz


I chwilę potem stoję już nad brzegiem Zmarzłego Stawu. Dziś wyjątkowo piękny. Jest doskonale widoczny z niebieskiego szlaku na Zawrat. Jego powierzchnia to 0,28 ha, długość 77 m, szerokość 50 m a głębokość 3,7 m. Dziś, przy tak pięknej pogodzie w wodach lustra odbijają się pobliskie skały.


Zmarzły Staw



Nad wodami Zmarzłego Stawu. Nade mną Przełęcz Zawrat



 Kozia Dolinka, z prawej Czarne Ściany, które biegną do Granatów pod chmurami



 Lustro Zmarzłego Stawu


Robię co jakiś czas przystanki, by nasycić się ciszą i widokiem skał. Gdzieś w oddali słychać ludzi.


Na szlaku, z każdym krokiem wyżej, otwierają się nowe widoki



Wzrok sam biegnie w kierunku Zawratu


Szlak w tym miejscu jest łatwy, mimo, że w kilku miejscach trzeba się troszkę powspinać. Ale taka wspinaczka to nic w porównaniu z tym, co mnie czeka w Żlebie Kulczyńskiego.


No to w górę!


I już jestem znów na rozstaju dróg. Tym razem z żółtego szlaku skręcam na zielony, by dojść nim do Koziej Dolinki, na której znajduje się kolejne rozwidlenie. Zielony szlak jest łatwiejszą wersją wejścia na Zadni Granat. Ja jednak uparcie chcę na ten czarny :)



Kierunkowskaz wiedzie na Zadni Granat



Początek zielonego szlaku



Idę, cały czas idę, a słońce świeci


Osiągam już taką wysokość, że widać jak na dłoni Czarny Staw Gąsienicowy i nad nim centralnie - czubek Kopy Magury. Wokół same kamienne bloki, ale ścieżka doskonale widoczna.


Czarny Staw Gąsienicowy i nad nim Kopa Magury a także widoczna Przełęcz między Kopami



Kamienna ścieżka szlaku



Czarne ściany i Granaty z lewej - cel w zasięgu wzroku



Kierunek dzisiejszej wyprawy w dużym zbliżeniu

Chwilka potem i jestem już w Koziej Dolince. Kilka osób odpoczywa w tej cichej i pustej dolinie, wystawiając brzuchy do słońca. Kilka też osób wspina się po zielonym szlaku, trawersując ścianę Zadniego Granatu. Chwilę przystaję i zbieram siły i otuchę przed wspinaczką trudniejszym szlakiem.


Szlakowskaz w Koziej Dolince



Tak, to jest mój cel pośredni na ten dzień :)



Z lewej zielony szlak na Zadni Granat, z prawej czarny szlak do Żlebu Kulczyńskiego



Początek szlaku czarnego


Jeszcze tylko pamiątkowa fotka i zbieram się do dalszej wyprawy. Cały czas świeci słoneczko, białe obłoczki leniwie przetaczają się po niebie. Humor jest, siły są, cisza jest, co jeszcze potrzeba do szczęścia?


Byłam tu. Duśka :)



Widok ze szlaku w Koziej Dolince w kierunku Doliny Gąsienicowej. Stąd doskonale widoczne są Kościelce, Zadni i ten płaski z trudnym szlakiem, a także Karb, na który parę lat temu mozolnie się wspinałam



Początek Orlej Perci, stąd widać po jak stromym terenie przeprowadzony jest szlak - w tym przypadku od Zawratu do Koziego Wierchu - jednostronny!!!

Moje szczęście jednak zostaje zaburzone. Nagle słyszę głuchy grzmot. Krótki, pojedynczy i dziwny. Przypomina odgłos nisko lecącego samolotu. Ki czort? Staję i nasłuchuję. Ale nic się nie powtarza. Samolotu też nie widać, więc myślę, że mam jakieś omamy słuchowe. Może to z powodu wysiłku, a może mojej wyobraźni? E tam, nie ma co stać i czekać na niewiadomo co, tylko iść do przodu. Czas jest dobry, cel o godzinę drogi stąd. Ruszam znów przed siebie.



Ściana Zadniego Granatu, a za moimi plecami - o zgrozo ! ciemne chmury

Dochodzę do początku Żlebu Kulczyńskiego. Rozkminiam jak wejść, bo przede mną skała tak duża, że nie mam jak jej chwycić i jak się wybić. No tak, pierwsze przeszkody i to już na początek. Stoję i myślę.


Początek Żlebu Kulczyńskiego


I kiedy tak zastanawiam się jakby tu obejść przeszkodę, znów to słyszę. Głuchy łoskot. Co jest? Burza? Przecież jest niebieskie piękne niebo, świeci słońce, jest pięknie... I znów się powtarza. Teraz wiem, że to nie moje omamy, tylko regularne, powtarzające się odgłosy tego, czego w górach bardzo nie lubię. 
Odwracam się i jak grom z jasnego nieba słyszę kolejny grzmot. O nie... Jestem tak blisko celu i mam zawracać?? No żart jakiś. Jak wiecie, burzy się boję nawet w domu, a co dopiero przy mokrych i śliskich skałach, gdzie są łańcuchy i klamry. Patrzę ze smutkiem w górę i wiem, że muszę zawrócić. Nie jestem w tym odosobniona. Inni też zawracają. Tym razem rozsądek zwycięża, choć jeszcze jest nadzieja.



Zejście w dół Koziej Dolinki


Podczas całego odcinka zejścia do rozwidlenia szlaków towarzyszy mi cisza. Żadnego odgłosu burzy, żadnego pomrukiwania a tym bardziej kropli deszczu. No jasne taka złośliwość natury, myślę sobie. Kiedy jestem przy szlakowskazie stoję i chwilę się zastanawiam. Może te chmury się przewalą i to było takie straszenie tylko? Może dziś Żleb Kulczyńskiego nie był mi pisany? Ale Granaty wciąż mogę osiągnąć idąc zielonym szlakiem... Łup! Kiedy tylko to sobie myślę, znów słyszę grzmot, który tym razem poprzedził błysk. No to już wiem, że i Granaty nie są mi dziś pisane. Nie zamierzam pchać się na grań w czasie burzy. Ze smutkiem odwracam się i schodzę tą samą trasą.



A tymczasem nade mną zaczyna się już kotłować...

Coraz bardziej regularne błyski i grzmoty zmuszają mnie do szybszego przebierania nóżkami. Na razie tylko straszy, nic z nieba nie pada. Ale przyznaję, straszy skutecznie. Razem ze mną ucieka w dół kilka osób. Każdy z tego samego powodu.
Dopadam Zmarzłego Stawu, który nie jest już taki śliczny, teraz przybrał marsową minę. Omijam go i po kilku susach jestem już przy rozstaju dróg i wpadam na niebieski szlak zawratowy. Myślę sobie, no zawracam normalnie...
Kolejny mały cel, to dojść suchą stopą choć do Czarnego Stawu Gąsienicowego.


Czarny Staw Gąsienicowy i czarna chmura nad nim...



Czarny Staw Gąsienicowy i Mały Kościelec po lewej stronie


Przy rozbłyskach i piorunach niemalże jak na skrzydłach dopadam Czarnego Stawu Gąsienicowego. Okrążam go i kiedy jestem na kamiennej ścieżce wiodącej w kierunku schroniska Murowaniec, padają pierwsze krople deszczu. Początkowo małe, jakby nieśmiałe przeradzają się w regularną ulewę. Jestem już na ostatniej prostej do schroniska. Nie mógł ten deszcz zaczekać? 
Wpadam do Murowańca. Tłok. Mimo wszystko wciskam się na ławę i odpoczywam po górskim maratonie. Zastanawiam się co by było, jakbym jednak zlekceważyła burzę. Wolę nie myśleć. 
Kiedy deszcz już tylko kropi zbieram się do wyjścia, by przez Dolinę Jaworzynki przedostać się do Kuźnic.
Kiedy jestem już na swojej kwaterze, dowiaduję się, że przez Zakopane przetoczyła się nawałnica, jakiej dawno nie było. Mimo wszystko cieszę się, że mnie tylko odrobinę zmoczyło, a największe uderzenie przeczekałam w górskim schronisku. 
Cóż... Znów mam rachunki do wyrównania z Granatami. Jakoś nie były mi jednak pisane. A może to właśnie był znak z nieba, żebym tego dnia nie szła wyżej? No bo jak wytłumaczyć ten grom z jasnego nieba i to dwukrotnie, za każdym razem jak pomyślałam, że tam pójdę jak nie tym, to innym szlakiem? Wiem, że należy słuchać gór. Tym razem posłuchałam i całkiem nieźle na tym wyszłam. A Granaty jak stały, tak będą stać i zaczekają na mnie. Innym razem.


Hej!

19 komentarzy:

  1. Na pewno zaczekaja;) jeszcze sie w Tatrach nie wspinalam choc bardzo bym chciala wybieram nizsze gory i mowie sobie tatry zaczekaja az ja bede gotowa:)pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie! A w Tatrach jest mnóstwo łagodniejszych szlaków, z których widok na Tatry jest piękny. Taki spacer też dostarcza mnóstwo pozytywnych emocji. Serdeczności :)

      Usuń
  2. Na burzę nie ma mocnych!!! Zwłaszcza w górach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż... natura rządzi. I ona rozdaje karty, my możemy się jedynie dopasować do tego, co nam zaserwuje. Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Kurcze, jak pech, to pech, ale zrobiłabym tak samo. Spierniczałbym równo. Z burzą nie ma żartów. Dobrze, że góry mają się dobrze i nikt ich nigdzie nie schowa. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty wiesz, jak ja nogami przebierałam? :) Czułam się jak na maratonie górskim. Przede mną, za mną i obok mnie ludzie także z przyśpieszeniem. Nie znoszę burzy jak nic. Ale co się odwlecze...Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. I słusznie zawróciłaś z górami nie ma żartów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choć czasem jest przykro, bo cel blisko, ale trzeba oceniać na trzeźwo sytuację... Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Zawsze jest - ale najciężej wtedy gdy idziesz z kimś i musisz zawrócić (lub odpuścić) właśnie ze względu na słabość tej osoby, ciężko jest nie tyle rezygnować co nie dać odczuć temu komuś swojego rozczarowania.
      Pozdrawiam serdecznie.
      Ps. nie chodzi tu o sytuację gdy jest się przewodnikiem, to całkiem co innego.

      Usuń
    3. To prawda. Ale zawsze tempo nadaje najsłabszy. Taka zasada. Jeśli słabnie i trzeba zawrócić, to się zawraca. Rozczarowanie jest chwilowe i przechodzi, a w ten sposób można uratować swoje życie czy zdrowie. Ja z kolei zawracam jak słyszę nadchodzącą burzę :)

      Usuń
  5. Wspaniale jest tak przenieść się na rozległe tatrzańskie polany i szczyty. Co się odwlecze to nie uciecze. Przynajmniej poczułaś tą przestrzeń i radość wędrowania. Ja już nie byłem w Tatrach trzy lata i nie wiem kiedy znów zawitam. Piękne zdjęcia udało Ci się zrobić z przyjemnością je obejrzałem.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Wkraju, przenoszę się tam za każdym razem jak mi źle, albo tęsknota jest zbyt duża :) Na całe szczęście mamy w Polsce i góry i morze, doliny i jeziora. łąki i lasy, więc zawsze można się gdzieś wybrać, ale potrzeba zrobić ten pierwszy krok... Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  6. Duśka jesteś niesamowita. Szacun!
    Na pewno kiedys dotrzesz. :)
    Moc pozdrowień i buziaków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basieńko, mam to w planie. Kiedyś się uda, choć zakładam, że wcześniej, niż zdążę się cała pomarszczeć :) Ściskam Cię mocno!

      Usuń
    2. Haha, do całkowitego pomarszczenia jeszcze Ci duuużo brakuje :)

      Usuń
  7. Powodzenia :) Mnie burza już dwa razy z Orlej zganiała, ale jestem dobrej myśli i pewnie kiedyś mi się uda ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uda się, uda :) No bo kto jak nie my osiągnie to co zamierza? A że troszkę odsunie się nam w czasie... no cóż... Serdeczności! :)

      Usuń
  8. Tam jeszcze nie byłam. Może kiedyś. Póki co udało mi się zrobić Czerwone Wierzby. To była wspaniała chociaż wyczerpująca wyprawa. Gdzieś tam mam wpis. Dopadła nas burze na Ciemniaku, na szczęście nic się nie stało. To był sierpień pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, że telefon poprawił pisownię i były to Czerwone Wierchy ;) A Granaty to część Orlej Perci, czyli najtrudniejszego szlaku w Tatrach. Warto przedtem rozchodzić się po innych szczytach. A wspomnienia będą i tak piękne :)

      Usuń