Norwegia po raz pierwszy,
czyli Duśka
na końcu świata
DZIEŃ 4: Środa 30 sierpnia 2017 r.
Kolejny poranek
na norweskiej ziemi przyniósł sporo błękitu na niebo. Wobec takiego prezentu
nie można przejść obojętnie. Wstaję i po śniadaniu wyruszam z Grażką do jednego
z najstarszych miast w Norwegii. Tu się
rozstajemy. Graża pędzi na szkolenie, a ja mam tylko półtorej godziny, by
spenetrować zakątki tego miasta.
Jestem w Tønsberg,
w mieście leżącym w norweskiej gminie Vestfold.
Pierwsze wzmianki o tym miejscu pochodzą z końca IX w n.e. a przekazywane były przez sagi wikingów o królu Heraldzie Pięknowłosym. Jednak oficjalnie za początek miasta przyjmuje się 871 rok. Przez wieki była to siedziba królów. Postanawiam zacząć zwiedzanie miasta od korzeni.
Pierwsze wzmianki o tym miejscu pochodzą z końca IX w n.e. a przekazywane były przez sagi wikingów o królu Heraldzie Pięknowłosym. Jednak oficjalnie za początek miasta przyjmuje się 871 rok. Przez wieki była to siedziba królów. Postanawiam zacząć zwiedzanie miasta od korzeni.
Zaczynam od
Slottsfjellsmuseet, muzeum historii miasta w przedziale czasowym, głównie
dotyczącym średniowiecza. Zawiera także wystawę ze szkieletami złapanych
wielorybów. Zostało założone w 1939 r.
Niestety muzeum czynne jest dopiero od 11.00, więc muszę zadowolić się jedynie widokiem kopii rufy ze statku Oseberg, którego oryginał, znaleziony w 1903 r. stoi w muzeum Vikingskipshuset w Oslo. Jest to statek wikingów, prawie cały zbudowany z dębu. I stoi przed wejściem do muzeum.
Niestety muzeum czynne jest dopiero od 11.00, więc muszę zadowolić się jedynie widokiem kopii rufy ze statku Oseberg, którego oryginał, znaleziony w 1903 r. stoi w muzeum Vikingskipshuset w Oslo. Jest to statek wikingów, prawie cały zbudowany z dębu. I stoi przed wejściem do muzeum.
Kieruję się
zatem w stronę sterczącej samotnie wieży, dziś wizytówki miasta, a dawniej
wchodzącej w skład warownego zamku Castrum Tunsbergis, położonego na wzgórzu, a
wzniesionego w XIII w. przez króla Haakona IV Starego.
Aż trudno uwierzyć, ale była to swego czasu największa tego typu budowla w Norwegii. A potem, o niespodzianko! W 1503 r. przyszli Szwedzi i ją spalili. Czyli nie tylko my zawdzięczamy Szwedom malownicze ruinki.
Do dnia dzisiejszego pozostała jedynie wieża, fundamenty murów, zarys kościoła św. Michała z ok. 1109 r. , wielkiej sali króla Haakona IV oraz XIII w. kasztelu obronnego króla Magnusa Prawodawcy.
Aż trudno uwierzyć, ale była to swego czasu największa tego typu budowla w Norwegii. A potem, o niespodzianko! W 1503 r. przyszli Szwedzi i ją spalili. Czyli nie tylko my zawdzięczamy Szwedom malownicze ruinki.
Do dnia dzisiejszego pozostała jedynie wieża, fundamenty murów, zarys kościoła św. Michała z ok. 1109 r. , wielkiej sali króla Haakona IV oraz XIII w. kasztelu obronnego króla Magnusa Prawodawcy.
Wdrapuję się na
wzgórze. Po drodze otwiera mi się łady widoczek na Byfjorden. Siadam na chwilę
pod drzewem i moje myśli krążą wokół średniowiecznych wikingów. Łapię łyk
herbaty z termosu. Tym samym wracam do rzeczywistości.
Wieża niestety
nieczynna. Dopiero od 11.00 a ja wtedy będę już gdzie indziej… Spędzam na
wzgórzu kilka miłych chwil. Wokół mnie krążą młodzi ludzie. Obok ruin stoi w
kółku grupa ludzi o międzynarodowych rysach twarzy i dyskutuje o religii. Chyba
próbują zrozumieć islam. Rozmawiają grzecznie, bez krzyków, fukań i głupich
docinków. Z prawdziwą przyjemnością patrzę na tę grupę. Wierzę, że rozmawiają,
by zrozumieć to, co dzieje się na świecie. Uśmiechają się, jeden pyta, drugi
odpowiada.
Wreszcie
schodzę w dół, ku miastu. Wzrok przyciąga strzelista wieża katedry.
Po drodze mijam pomnik księżniczki Kristiny (1234-1262). Była to córka Haakona IV i jego żony Margete Skuledotter. W ramach sojuszu zaręczono ją z Filipem Kastylijskim. Młoda narzeczona opuściła Tønsberg w 1257 r. i popłynęła do Hiszpanii. Cztery lata później, w wieku 28 lat zmarła i została pochowana w kościele należącym do opactwa Cavarrubias w Hiszpanii.
Po drodze mijam pomnik księżniczki Kristiny (1234-1262). Była to córka Haakona IV i jego żony Margete Skuledotter. W ramach sojuszu zaręczono ją z Filipem Kastylijskim. Młoda narzeczona opuściła Tønsberg w 1257 r. i popłynęła do Hiszpanii. Cztery lata później, w wieku 28 lat zmarła i została pochowana w kościele należącym do opactwa Cavarrubias w Hiszpanii.
Zaraz obok, po
prawej stronie mijam pomnik Pielgrzyma. Ludzie udawali się z pielgrzymką do
kościoła św. Michała, którego zarys jest na wzgórzu.
Schodzę w dół
do katedry. Niestety, jak większość kościołów w Norwegii, jest ona zamknięta.
Odbijam się od drzwi świątyni.
W niedalekiej
odległości natykam się na pomnik Svena Foyna. Tabliczka przy pomniku głosi, że
przybrzeżne polowania na foki mają długą tradycję i zawsze były ważne dla
populacji zamieszkującej Norwegię. Foki zostały wkrótce wypędzone z pobliskich
łowisk daleko na północ do morza. W ślad za nimi podążyli łowcy. W 1847 r. Sven Foyn przypłynął statkiem
polarnym „Haabet (Hope)” przez lodowiec na wschodnim wybrzeżu Grenlandii,
chwytając liczne sztuki. Wkrótce 11 statków, polujących na foki, wyszło z Tønsberg
ku północy, na Ocean Arktyczny. Około 700 mężczyzn brało udział w polowaniu. W
latach 60. XIX w. Sven Foyn uprzemysłowił wielorybnictwo, udoskonalając
prymitywne narzędzia połowu, wykorzystując współczesne wynalazki techniczne jak
parowiec czy wybuchowy harpun. Tym samym wprowadził coś nowego w historii
wielorybnictwa. Największe wieloryby, do tej pory nieosiągalne, teraz były w
zasięgu, co dało początek nowej gałęzi przemysłu.
Z tego, co
wiem, Norwegowie wytłukli sporą populację wielorybów, co nie stanowi w ich
historii chlubnego zapisu.
Jakoś tak
smutno się zrobiło. Zerkam na zegarek. Mam kilka minut by podejść na nadbrzeże.
Pierwsze co widzę, to statek DS. Kysten.
Pierwsze co widzę, to statek DS. Kysten.
Zbudowano go w
1909 r. przez warsztat mechaniczny w Trondheim. Mógł przewozić ładunki i do 150
pasażerów w trzech klasach. Był to nowoczesny statek, z najlepszymi
urządzeniami, wyposażony w elektryczne oświetlenie, zasilane z agregatu. W 1951
r. został przebudowany i opalany olejem. W 1964 r. statek został sprzedany i był
wykorzystywany jako statek czarterowy do szkolenia marynarzy dla marynarki
handlowej. Nazywał się wtedy Askaas. W 1970 r. został zakupiony w związku z
nadchodzącą 1100 rocznicą miasta Tønsberg i otrzymał nazwę Kysten 1. Teraz
trwają starania, by przywrócić ten statek znów do świetności.
Stoję i patrzę
chwilę na to cudo techniki. Jak bardzo świat poszedł do przodu…
Łapię się na
tym, że już czas najwyższy, bym przemieściła się w stronę przystanku
autobusowego, skąd będę jechać dalej.
Po drodze wpadam na rynek miasta, ale znów nie wzbudza on mojego zachwytu. Co, jak co, ale rynki w polskich miastach, biją na głowę te norweskie. Przemierzam uliczki i pędzę na dworzec autobusowy.
Po drodze wpadam na rynek miasta, ale znów nie wzbudza on mojego zachwytu. Co, jak co, ale rynki w polskich miastach, biją na głowę te norweskie. Przemierzam uliczki i pędzę na dworzec autobusowy.
Pouczona przez Grażynę, w co i gdzie mam wsiadać, melduję się w autobusie numer 2, punktualnie o 11.00. Po drodze łapczywie zbieram obrazki do mojej głowy. Jestem chyba jedyną osobą w autobusie miejskim, która robi przez szybę zdjęcia. Tym sposobem docieram na wyspę Tjøme.
Na przystanku
Sundene mam wysiąść i zaczekać na drugi autobus. Problem w tym, że wyświetlacz
w autobusie nie działa, a kierowca zapomina powiedzieć mi, że to już. Całe
szczęście, że w ostatniej chwili wyskakuję z autobusu. I zauważam, że ten był
spóźniony, więc z pewnością kolejny mój autobus już sobie odjechał. Drepczę w
te i we wte, myśląc, że następny transport jest za godzinę. W moim przypadku
godzina to dużo. A na piechotę się przecież nie da! Ku mojemu zaskoczeniu
nadjeżdża autobus. I to mój! Wsiadam więc, w 22, który zawiezie mnie do celu.
Jak miło! Wysiadam na ostatnim przystanku.
Jestem w
Verdens Ende.
To punkt na mapie, najbardziej wysunięty na południe w norweskiej gminie Tjøme. Nazwa oznacza dokładnie koniec świata. W snach nawet nie przypuszczałam, że znajdę się na końcu świata! Przez głowę przemyka mi stado przyjemnych myśli. Nie mogę przestać się uśmiechać.
Przez chwilę patrzę na stadninę koni. Poza tym ośrodkiem nie ma tu nic większego. Przepiękne zwierzęta właśnie są ujeżdżane.
To punkt na mapie, najbardziej wysunięty na południe w norweskiej gminie Tjøme. Nazwa oznacza dokładnie koniec świata. W snach nawet nie przypuszczałam, że znajdę się na końcu świata! Przez głowę przemyka mi stado przyjemnych myśli. Nie mogę przestać się uśmiechać.
Przez chwilę patrzę na stadninę koni. Poza tym ośrodkiem nie ma tu nic większego. Przepiękne zwierzęta właśnie są ujeżdżane.
A potem idę
asfaltową drogą, gdzie według Norwegów już dalej nic nie ma… Ależ przecież
jest!
Z tego miejsca rozciąga się panorama na cieśninę Skagerrak z malowniczymi skałkami wystającymi z wody.
Z tego miejsca rozciąga się panorama na cieśninę Skagerrak z malowniczymi skałkami wystającymi z wody.
Verdens Ende na
początku nosiło nazwę Helgerødtangen, zaś obecną nazwę nadali letnicy,
przybywający na wyspę, na początku XX w.
Jestem
oczarowana. Widok mnie powala całkowicie. Mieszają się we mnie dwa odczucia:
spokoju i ukojenia oraz obezwładniającej radości i poczucia mocy. Wieje lekki
wiatr. Jest środek roboczego tygodnia, więc ludzi nie jest zbyt wiele.
Niewątpliwie symbolem
Verdens Ende jest replika latarni morskiej, wzniesionej tu w 1932 r. Mały,
kamienny domek z żurawiem, zakończonym koszem z żelaza, w którym rozpalany był
ogień z wrzucanych tam węgli, wskazywał drogę kutrom i łodziom.
Wyspa Tjøme to
była głównie wyspa rybaków i marynarzy. To, co dla nas jest malownicze, wciąż stanowi
zagrożenie dla statków i kutrów. W pobliżu wyspy spoczywa na dnie wiele
zatopionych łodzi. Skala dramatów ludzkich, kiedy ginęli mężowie i ojcowie,
była wielka. Stąd też pomnik „Żona marynarza”, który upamiętnia kobiety, które
wyczekiwały swych bliskich, wypływających w morze i nie rzadko niewracających.
Mimowolnie skojarzam sceny z filmu „Gniew Oceanu”. Nasila się to, kiedy widzę
przepływające łodzie. Siadam na ławce i wpatruję się w horyzont. Co czuły te
kobiety?
Ciepła herbata
z termosu i kanapki owiane morską bryzą, przepędzają smutne myśli o
marynarzach. Jest tak błogo…
Patrzę na
skały, które ukształtował lodowiec ponad 10 tysięcy lat temu. Dziś wchodzą one
w skład parku narodowego Færder Nasjonalpark. Wstaję i idę, by przejść się po
nich. Z bliska widać, jak fantastyczne przybrały kształty i kolory. Czuję
bijący od nich spokój. Tak cierpliwie przyjmują na siebie wodę, którą rozbija
ocean. Zdecydowanie miejsce to na zawsze zostanie w mej pamięci.
Większe jednostki pływające pilotowane są nadal przez mniejsze, które nawigują te duże między skałami
Siedziałabym
jeszcze długo, gdyby nie fakt, że byłam umówiona na konkretny autobus z
powrotem do Tønsberg. Wzrokiem odprowadziłam Verdens Ende. Już wiedziałam, że
od tego dnia, mogę w życiu wszystko. Skoro udało mi się dotrzeć samej na koniec
świata, to wszędzie dam radę! I tego będę się trzymać.
W autobusie są
tylko trzy osoby, wliczając w to mnie. Wracam tę samą trasą, wiem, że mam się
przesiąść znów na przystanku Sundene. Bo tu autobusy rozdzielają się. Jeden
jedzie do Verdens Ende, drugi do Hvasser, na sąsiedniej wyspie.
Dojeżdżamy do jakiegoś przystanku i kierowca każe opuścić pojazd. Co takiego? Nie ma mowy, ja muszę do Sundene! Młoda dziewczyna tłumaczy mi, że na tym samym przystanku zatrzyma się autobus, który już stąd dowiezie nas do Tønsberg. Okazuje się, że ten autobus zjeżdża już do domu, a dzięki przesiadce, nie będziemy objeżdżać wyspy, tylko pojedziemy już prosto. Chwilowy spokój z końca świata ulotnił się. Wraca, kiedy rozmawiam z dziewczyną, moim aniołem w podróży. Na całe szczęście podjeżdża autobus, w którym dojeżdżam o czasie do dworca autobusowego w Tønsberg.
Tam spotykam się ponownie z Grażką.
Dojeżdżamy do jakiegoś przystanku i kierowca każe opuścić pojazd. Co takiego? Nie ma mowy, ja muszę do Sundene! Młoda dziewczyna tłumaczy mi, że na tym samym przystanku zatrzyma się autobus, który już stąd dowiezie nas do Tønsberg. Okazuje się, że ten autobus zjeżdża już do domu, a dzięki przesiadce, nie będziemy objeżdżać wyspy, tylko pojedziemy już prosto. Chwilowy spokój z końca świata ulotnił się. Wraca, kiedy rozmawiam z dziewczyną, moim aniołem w podróży. Na całe szczęście podjeżdża autobus, w którym dojeżdżam o czasie do dworca autobusowego w Tønsberg.
Przykład malutkiego drewnianego domku, który z chęcią przeniosłabym na swoją nieistniejącą działkę ;)
Tam spotykam się ponownie z Grażką.
Tym razem
idziemy razem na nadbrzeże miasta. Mamy cudowne nastroje, które wkrótce
zaczynają przybierać formę głupawki.
Przy brzegu
zacumowano łodzie wikingów. Typowe, charakterystycznie wydłużone, zwieńczone na
końcach ślimaczkami misternie rzeźbionymi.
Uiszczamy kilka
koron i bezceremonialnie wchodzimy na pokład, czyli mówiąc krótko, dokonujemy
abordażu. A na pokładzie… a hoj kapitanie! Bawimy się na całego. Najpierw
penetrujemy wnętrze statku „Saga Osenberg” a potem tego mniejszego „Kristina av
Tønsberg”.
Ten drugi statek, został zbudowany na część księżniczki Kristiny, wcześniej wspomnianej, która w 1257 r. podróżowała do Hiszpanii na dużym statku „Snekkje”. Celem jej podróży było małżeństwo z jednym z braci króla Alfonsa X. Statek został zbudowany z dębu, sosny i świerku. Statek ten datowany był na 1260 r.
Ten drugi statek, został zbudowany na część księżniczki Kristiny, wcześniej wspomnianej, która w 1257 r. podróżowała do Hiszpanii na dużym statku „Snekkje”. Celem jej podróży było małżeństwo z jednym z braci króla Alfonsa X. Statek został zbudowany z dębu, sosny i świerku. Statek ten datowany był na 1260 r.
Wikingowie
kojarzą się z Norwegią. Zazwyczaj utożsamiani są z rozbójnikami, którzy palili,
gwałcili i niszczyli wszystko po drodze. Jednakże byli to waleczni żeglarze,
którzy rozwijali handel ( m.in. przywozili jedwab i przyprawy) i kolonizowali
nowe tereny. Norwescy wikingowie w większości pochodzili z południowych i
zachodnich obszarów kraju. Na potrzeby licznych wypraw, budowali szybkie i
łatwe w manewrowaniu łodzie, wśród których, największy strach wzbudzały bojowe
łodzie, liczące do 60 wioseł. Ci żeglarze świetnie odnajdywali się na morzu, do
nawigacji służył im kompas słoneczny. W walce często stosowali zwartą formację,
zwaną murem tarcz. Ich oręż składał się z mieczy, włóczni, toporów i okrągłych,
drewnianych tarcz. Używali też hełmów, które chroniły także nos. Przyjęło się,
że wikingowie na hełmach mają rogi, choć nie jest to do końca zgodne z prawdą.
Tuż obok łodzi,
na wolnym powietrzu jest warsztat, gdzie współcześni wikingowie robią łodzie.
Idziemy tam z Grażką.
Potem chwilę spacerujemy po placyku, gdzie ustawiono dwie rzeźby z brązu.
Potem chwilę spacerujemy po placyku, gdzie ustawiono dwie rzeźby z brązu.
Jedna z nich to
figura wściekłego klauna, wystawiona z okazji jubileuszu 1125 rocznicy
powstania miasta.
Druga to postać
Jana Teigena, norweskiego śpiewaka, autora tekstów i artysty, który urodził się
27.09.1949r w Tønsberg.
Tym samym dzień
prawdziwego szaleństwa dobiega nam do końca. Jeszcze tylko robimy zakupy i
pędzimy do autobusu, który dowiezie nas do domu. W głowie tysiące myśli o
skałach z końca świata. O dzielnych wikingach. I o tym, że jutro w planie Oslo.
Ciekawe jak będzie…
C.d.n. …
A więc tak wygląda koniec świata. Całkiem przyjemne miejsce. Ładna wycieczka, szkoda tylko, że drzwi do katedry zastałaś zamknięte. Jak widać to nie tylko zmora polskich kościołów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Prawda, że to, całkiem miły oku, kąt na świecie? :) A jeśli chodzi o kościoły w Norwegii, te wciąż zastawałam zamknięte. W Polsce przynajmniej czasami są otwarte kruchty i przez kraty czy drzwi można zajrzeć do środka. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńŁadnie tam na tym końcu świata. A kobiety czekające na mężów i ojców musiały pewnie często żyć w niepewności przez dłuższy czas, bo telefonów nie było i nie wiadomo co działo się na morzu. Jak wiadomo, niepewność jest najgorsza.
OdpowiedzUsuńTakie właśnie myśli nachodziły mnie, kiedy patrzyłam na horyzont :) A miejsce mnie zauroczyło bardzo... Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńCicho i spokojnie z Twojej relacji wynika że jest to idealne miejsce na wypoczynek bez południowego zgiełku który ja wybrałem w tym roku.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOj tak. Było cicho i spokojnie, ale to tylko dlatego, że był środek tygodnia i normalni ludzie wtedy siedzą w pracy. W weekend przyjeżdża tam mnóstwo turystów i samych Norwegów. Myślę, że wtedy magia tego miejsca ulatnia się wraz z morską bryzą. Ściskam! :)
UsuńNorwegia jest piękna surwością przyrody, ale miasta rozczarowują. Dla ludzi przyzwyczajonych do zdobień, sztukaterii, gzymsów, portali i malowniczej zabudowy wręcz męczące. Cywilizacyjnie nic miastom norweskim zarzucić nie sposób, ale turysta szybko się zniechęca.
OdpowiedzUsuńGodziny otwarcia często są ukladane pod szczyt aktywności turystycznej, a ten w przeciwieństwie do południa Europy, przypada włsnie na godziny późniejsze.
To prawda, że Norwegia cała mogłaby być rezerwatem przyrody, tak tam ładnie. Zabudowa miast nie przeszkadza mi tak bardzo, jestem zachwycona drewnianymi domami. Choć przyznaję, rynki rozczarowały bardzo (inne przyzwyczajenia, jak piszesz) a i murowane budynki jakby tak od czapy stawiane. Najczęściej mniejsze sklepy czynne są do 16.00, potem Norwegowie poświęcają czas rodzinie, co może i nawet im się chwali. Ale faktycznie, jakoś na turystów nie są do końca otworzeni, w mniejszych miastach nawet pocztówki nie sposób było kupić. Cóż, pozostaje jedynie uzbroić się w cierpliwość i nie oczekiwać oczekiwanego, a wtedy będzie dobrze ;) Serdeczności! :)
UsuńAch, ach ach... Przecudna relacja.
OdpowiedzUsuńTam mnie jeszcze wiatry nie zawiały. A marzę, by tam wreszcie dotrzeć.
Zdjęcia na skałach świetne.:)
Pozdrowień moc!
Zupełnie nieoczekiwanie mnie tam zawiało :) Ale jestem bardzo wdzięczna osobie, która mnie tam wysłała, że mogłam tam być i przeżywać milion pozytywnych emocji. Miejsce jest bardzo urokliwe a spokój, jaki z niego bije był mi bardzo potrzebny. Ściski!
UsuńWspaniałe czasem być na końcu świata. Czadowe zdjęcia . Nie mogę od nich oka oderwać.
OdpowiedzUsuńKasiu, nie odrywaj i patrz do woli :) Ten koniec świata był wspaniały i cieszę się, że tam dotarłam. Było cudownie! :)
Usuń