Z wizytą w Skalnym Mieście
czyli jak działa wyobraźnia
W lipcu
zeszłego roku zaplanowałam sobie tygodniowy pobyt w Karpaczu. Będąc tak blisko
granicy z Czechami, nie mogłam sobie odmówić wycieczki do Skalnego Miasta w
Adrszpachu. O tym miejscu już czytałam na kilku zaprzyjaźnionych blogach a
także widziałam relację w TV. Postanowiłam przekonać się na własne oczy jak tam
jest.
Zapraszam
zatem w tajemniczy labirynt Skalnego Miasta… Zabierzcie ze sobą ciepły sweter i
wygodne buty.
Adršpašskoteplické
Skály znajdują się w Sudetach Środkowych, w Czechach, w kraju hradeckim. Swe
największe walory umieściły między miasteczkami Teplice nad Metuji a wsią
Adršpach. Skały, zbudowane z piaskowca objęte są ochroną i stanowią rezerwat
przyrody o nazwie „Národni přirodní rezervace Adršpašskoteplické Skály”.
Jest lipiec,
więc odwiedzających jest tłum. Nie przepadam za tym, ale czego się nie robi dla
chęci zobaczenia czegoś unikatowego czy po prostu pięknego. Jestem w stanie to
przecierpieć i zablokować się na te napierające rzesze turystów i ogólny hałas.
Zaczynamy
zwiedzanie od jednego z najładniejszych miejsc w rezerwacie, którym jest
jeziorko powstałe w miejscu dawnej piaskowni. Wokół niego prowadzi trasa
spacerowa, ja jednak ograniczam się do pójścia za przewodnikiem (bo rezerwat
tak właśnie się zwiedza, kiedy jest grupa powyżej 20 osób), choć wielokrotnie
kusi mnie, by odłączyć się od grupy i pewnej pani, która po całej trasie,
będzie mi się wcinać w każdy kadr.
Skały stanowią dziś atrakcję turystyczną, choć dawniej niewielu i niewiele o nich wiedziało. Mieszkańcy okolic, czując zagrożenie w swoich domostwach, w skałach szukali schronienia. Dopiero ok. 1700 r. zaczęli przybywać tu turyści z pobliskiego Śląska. Przekazywana wiedza skłaniała innych do odwiedzin. Wśród chętnych do podziwiania walorów Skalnego Miasta byli m.in. królowa pruska Luiza, król Polski August II Mocny, cesarze niemieccy i austriaccy, a także niemiecki poeta Johann Wolfgang Goethe.
Skały stanowią dziś atrakcję turystyczną, choć dawniej niewielu i niewiele o nich wiedziało. Mieszkańcy okolic, czując zagrożenie w swoich domostwach, w skałach szukali schronienia. Dopiero ok. 1700 r. zaczęli przybywać tu turyści z pobliskiego Śląska. Przekazywana wiedza skłaniała innych do odwiedzin. Wśród chętnych do podziwiania walorów Skalnego Miasta byli m.in. królowa pruska Luiza, król Polski August II Mocny, cesarze niemieccy i austriaccy, a także niemiecki poeta Johann Wolfgang Goethe.
Przełom XVIII i XIX w. skłaniał do romantycznych wycieczek, a skały stanowiły do tego niezły pretekst. Niektórzy zostawiali nawet napisy na skalnych ścianach, w stylu „tu byłem”, co dziś jest surowo zakazane.
Pierwszy
przystanek – skała o nazwie „Dzban”. Po raz pierwszy została zdobyta w 1935r.
przez trzech wspinaczy: Josefa Janebę, Miroslava Jedličkę i Rudolfa Otto
Bausche. Podobieństwo skały do dzbana nie jest przypadkowe, bowiem z boku skały
wytworzyło się sześciometrowe okno, tworzące „ucho” dzbana.
Tuż obok
mamy "Fotel Babci", wielką formację skalną, która ułożona jest jak wygodne
siedzisko. Nasuwają się tu myśli o rozmiarze babcinego szlachetnego miejsca,
gdzie plecy się kończą…
W 1842 r.
wybuchł pożar wśród skał, który strawił całą roślinność. Wtedy kształty skał
stały się bardziej widoczne, a okoliczna ludność zaczęła wytyczać nowe szlaki
turystyczne. Podobieństwo skał do kształtów rzeczy, ludzi czy zwierząt
sprawiło, że ludzie zaczęli nadawać im nazwy. Rzeczywiście wyobraźnia w czasie
spaceru działa na najwyższych obrotach.
I tak
dochodzimy do skały o nazwie „Głowa Cukru”. To jeden z charakterystycznych i
często fotografowanych obiektów w adrszpaskich skałach. W 1903 r. opisano ją w przewodniku jako skałę
o 52 m, z czego wierzchołek ma 13 m obwodu, a podstawa to 3 m. Kształt swój
zawdzięcza procesowi wietrzenia oraz wilgotnemu powietrzu. Patrząc na skałę, ma
się wrażenie, jakoby miała zaraz się przewrócić, ale to tylko złudzenie, gdyż
stoi tu od stuleci. I zanim upadnie, to miną kolejne stulecia.
Wszystkie
skały powstały z piaskowca, a formy ich możemy dziś oglądać dzięki procesowi
wietrzenia. Woda, mróz i wiatr zrobiły co swoje. Całość poprzecinana jest
kanionami, między którymi wiodą kładki, chodniki, drabinki i mostki. Wszystko
to, razem z bogatą roślinnością, stanowi labirynt, w którym człowiek wcale nie
ma strachu, że się zgubi. Po prostu trzeba się poddać magii tego miejsca.
Ta mała skałka, wciśnięta w rękę, tuż pod pniem drzewa, to skała "Bliźniaki". Na zimę chowają się pod warstwą śniegu
I tak
dochodzi się do „Bramy Gotyckiej”. W 1839 r. polecił jej wybudowanie Ludvik
Karel Nádherný. Tutaj właśnie znajdowało się pierwsze wejście w skały.
A za nim wąskie przejście do Skalnego Miasta.
A za nim wąskie przejście do Skalnego Miasta.
Ciemny
przesmyk wiedzie nas niczym Indianę Jonesa do Petry. I tak trafiamy na
„Słoniowy Rynek”. I znów skojarzenie jest bardzo trafne, ponieważ skały
przypominają słonie z długimi trąbami, które z zaciekawieniem patrzą na
kłębiących się na placyku ludzi.
A zaraz
potem znajdujemy się pod „Zębem Karkonosza”. Na skalnej baszcie wykuto napis w
języku niemieckim i umieszczono tablicę pamiątkową z zaznaczonym poziomem wody
podczas powodzi, która miała tu miejsce 23 czerwca 1844 r.
Nim człowiek
ochłonie po takiej informacji, już ma kolejne pole do swej wyobraźni. Oto przed
nami skała zwana „Wieżą Elżbiety”.
Dlaczego akurat to imię? Nie mam pojęcia J Ale widać na niej ludzkie twarze. Na upartego to jeszcze inne rzeczy
można zobaczyć. Jak to woli i jak daleko otworzy się na magię tej formacji
skalnej. Pierwszego wejścia dokonali już
w 1947 r. wspinacze z pobliskiego Náchodu: Vladimír Škaroupka, Miloslav Jirka i
Miroslav Tomek.
Na skale
obok widać z kolei gniazdo orła. Jego sylwetka wychodzi wprost ze skały, a ja
widzę tam obok drugiego i malutkiego pod spodem. Jak nic – cała rodzina orłów w
skalnym gniazdku…
Uwagę
przykuwa też „Gromowy Kamień”. A z nim oczywiście wiąże się opowieść o
wydarzeniu, które miało tu ponoć miejsce w 1772 r. W tym roku w skały wybrało
się dwóch Anglików. Postanowili oni, że poczynią obserwację burzy bezpośrednio
w skałach (mądre to nie było…). Na załamanie pogody czekali tydzień. Wreszcie,
gdy nadciągnęły burzowe chmury, para śmiałków bez przewodnika weszła w nieznany
sobie teren. Gdy nad Skalnym Miastem szalała burza z piorunami, a deszcz
zalewał wszystko dookoła, Anglicy postanowili schować się pod przewieszoną skałę.
Nagle strzelił piorun i z przeciwległego zbocza oderwał kawał bloku skalnego,
który uderzył w skałę, pod którą stali młodzieńcy. Na szczęście nic im się nie
stało, choć gdy rankiem powrócili do gospody, mówili, że drugiej takiej burzy
przeżyć by nie chcieli. Pewnie, ja też bym nie chciała. Na kamieniu widać
tablicę, ale napis na niej już jest zatarty. Zapewne zaświadczał o tym
wydarzeniu. Zastanawia mnie tylko górniczy młotek i kilof, bo dziurki to mogły
być miejsca, w które wkładano pochodnie, by oświetlić turystom drogę… Ale to
tylko moje domysły ;)
I tak idąc
dochodzimy do kolejnej, dodatkowo płatnej, atrakcji całego założenia skalnego. A
jest nią rejs tratwą po jeziorku, położonym w wyższej partii skał. Skorzystałam
z tej opcji i bawiłam się świetnie. Nikt mi wcześniej nie powiedział, że w
cenie biletu zawarta jest porządna dawka humoru. A wiadomo, że nic nie jest
lepsze od śmiechu i pozytywnej energii, którymi się ludzie zarażają.
Na przełomie
XVIII i XIX w. hrabia Blümegen polecił zbudować stawidło. Miało ono służyć jako
zbiornik do spławiania drewna. Atrakcją turystyczną stało się w 1857 r., kiedy
zaczęto pierwsze rejsy na łodziach. Dziś to malownicze otoczenie, z nieco
kiczowatymi dekoracjami (na trasie można spotkać myszy, kaczki, krokodyle a
także Michaela Jacksona (!), Krecika czy Rumcajsa) , ale za to opowieści
flisaków są niezapomniane. I oto przecież chodzi, by dobrze się bawić. A to
dawane jest tam w pakiecie.
Uwaga! Za tę zabawę trzeba zapłacić dodatkowe korony, sam bilet wstępu nie upoważnia do rejsu. Można też zrezygnować z wspinaczki po schodach, by spędzić ten, pełen śmiechu, czas. Trasa jest tak przygotowana, by ominąć rejs tratwą. Pytanie tylko, po co… Jedyny mankament latem – trzeba czekać w kolejce (zaopatrzcie się w kanapki i termos z herbatą), ja czekałam około 1h. Jedyny mankament zimą – tratwy nie pływają J
Na tratwie - system zawracania jest tu genialnie prosty - po prostu trzeba się odwrócić i usiąść na ławce, która jest przed nami :)
Razem z kapitanem naszej tratwy, którą rozbujał, prosząc, by ci, co potrafią pływać wysiadali na jedną stronę, a ci co nie potrafią, niech wysiadają po drugiej stronie, żeby sobie nawzajem nie przeszkadzać :) A kiedy przybił do brzegu powiedział, że panowie wysiadają z prawej strony, a panie z lewej - problem w tym, że z lewej była woda... Ale i tak Go polubiłam :)
Uwaga! Za tę zabawę trzeba zapłacić dodatkowe korony, sam bilet wstępu nie upoważnia do rejsu. Można też zrezygnować z wspinaczki po schodach, by spędzić ten, pełen śmiechu, czas. Trasa jest tak przygotowana, by ominąć rejs tratwą. Pytanie tylko, po co… Jedyny mankament latem – trzeba czekać w kolejce (zaopatrzcie się w kanapki i termos z herbatą), ja czekałam około 1h. Jedyny mankament zimą – tratwy nie pływają J
Po takiej
dawce humoru, przemieszczamy się w stronę „Wielkiego Wodospadu”, który spada z
wysokości 16m. Co prawda, akurat dziś, ma nas za nic i leniwie „ścieka” sobie
między skałami… Nie huczy, nie mruczy,
on leniwie sobie „się zsuwa”, bo nawet nie spada.
Za to wiemy,
że do tego miejsca dotarł wielki Goethe, którego popiersie dumnie tam stoi. O
tym, że postawił tam swe romantyczne stopy w dniu 31 sierpnia 1790 r. głosi
tablica, którą w 1932 r. odsłonił baron Nádherný. Autorem popiersia jest rzeźbiarz
Emil Schwantner. Swoją ścieżką ciekawe, czemu akurat upamiętnili Goethego a nie
królową pruską Luizę na ten przykład…
Cóż innego
nam zostaje? Przejść się pod „Mały Wodospad”. Tuż obok wybija źródło wody
pitnej, która podobno ma właściwości odmładzające… Nie dziwi mnie ta kolejka do
źródełka…
Przy tym
wodospadzie można usiąść (jak znajdzie się pod wiatą miejsce) i odpocząć. Tu
też wszystkim zabrakło jakiejś toalety, więc przy okazji powiem, by załatwić te
sprawy, zanim się wejdzie do rezerwatu ;)
Kolejny
przystanek to najwyższa i najbardziej znana forma skalna w Ardspachu – „Kochankowie”.
Wysokość tej skały to około 100 m (mierzona od strony doliny). Między postaciami
widać szczelinę w kształcie okna o wysokości 10 m. W czerwcu 1923 r. znów trzech wspinaczy, tym
razem niemieckich, zdobyło „Kochanków” (jakkolwiek dziwnie to zabrzmiało J
), a byli to: Otto Dietrich, Wilhelm Fiehl i Otto Rülke.
Masa emocji
w tych skałach jest zawarta. Także wykuta „Kaplica Ofiar Gór” skłania do
refleksji. Została ona poświęcona czeskim wspinaczom, którzy zginęli w górach,
a także w Adršpachskich Skałach. Bo trzeba tu powiedzieć, że Teplickie Skalne
Miasto to mekka wspinaczy, jako, że tu skały są bardziej pionowe, wyższe i
bardziej dzikie, a także wystają wprost z poziomu terenu.
To tu w skalnej niszy została powieszona pierwsza tablica, poświęcona Josefowi Emanuelowi Nádhernemu, który zginął tragicznie w czasie wspinaczki na „Kochanka” w 1929 r. Rodzina Nádherných od 1828 r. aż do 1945 r. posiadała ziemie adrszpaskie i dzięki niej rozbudowano Skalne Miasto i przystosowano je do tras turystycznych, co stało się też popularnym celem wycieczek. Potem dokładano kolejne tablice, aż powstała skalna kaplica.
Czuć już przebyte kroki, nogi proszą o odpoczynek, bowiem turystyczny szlak ma długość 3,5 km, a na jego przebycie potrzeba około 3h. Całość kompleksu skalnego stanowi dobrą bazę aklimatyzacyjną dla późniejszych wędrówek po górach. Trasy nie są wymagające, choć liczne schody mogą być przeszkodą dla osób z trudnościami ruchowymi. Jedno, co odstrasza, to tłumy osób, które tamtędy płyną, niczym wodospady, które można zobaczyć po trasie. Ale wszystko to rekompensują widoki. I szalejąca wyobraźnia, by w nazwach skał, odnaleźć odnośniki do rzeczywistości.
To tu w skalnej niszy została powieszona pierwsza tablica, poświęcona Josefowi Emanuelowi Nádhernemu, który zginął tragicznie w czasie wspinaczki na „Kochanka” w 1929 r. Rodzina Nádherných od 1828 r. aż do 1945 r. posiadała ziemie adrszpaskie i dzięki niej rozbudowano Skalne Miasto i przystosowano je do tras turystycznych, co stało się też popularnym celem wycieczek. Potem dokładano kolejne tablice, aż powstała skalna kaplica.
Czuć już przebyte kroki, nogi proszą o odpoczynek, bowiem turystyczny szlak ma długość 3,5 km, a na jego przebycie potrzeba około 3h. Całość kompleksu skalnego stanowi dobrą bazę aklimatyzacyjną dla późniejszych wędrówek po górach. Trasy nie są wymagające, choć liczne schody mogą być przeszkodą dla osób z trudnościami ruchowymi. Jedno, co odstrasza, to tłumy osób, które tamtędy płyną, niczym wodospady, które można zobaczyć po trasie. Ale wszystko to rekompensują widoki. I szalejąca wyobraźnia, by w nazwach skał, odnaleźć odnośniki do rzeczywistości.
A potem
pozostaje nam posilić się w jednym z barów przy parkingu. Mój niezawodny zestaw
to oczywiście hranolky i wyprażny syr J Amatorzy langoszy też będą zajadać się ze smakiem.
I tak
właśnie można spędzić szalony dzień u naszych sąsiadów. W drodze powrotnej znów można spojrzeć na miasteczko Teplice nad Metuji.
Przed granicą zatrzymaliśmy się na zakup pamiątek J
Szybki, ponowny rzut oka na Bazylikę w Krzeszowie i już za moment Karpacz.
Powróciłam na kwaterę w pełni usatysfakcjonowana. A w głowie już mam kolejne cele, które chcę zrealizować, startując z Karpacza. Ale co to będzie, tego na razie nie będę zdradzać.
Przed granicą zatrzymaliśmy się na zakup pamiątek J
Szybki, ponowny rzut oka na Bazylikę w Krzeszowie i już za moment Karpacz.
Powróciłam na kwaterę w pełni usatysfakcjonowana. A w głowie już mam kolejne cele, które chcę zrealizować, startując z Karpacza. Ale co to będzie, tego na razie nie będę zdradzać.
Zatem do
zobaczenia!
Udało nam się zwiedzić rezerwat zaraz z rana, po deszczu, gdzie główne uderzenie fali turystów spotkało nas dopiero przy wyjściu; takie same pamiątki przywozimy z Czech czy Słowacji, do tego jeszcze knedlik:-) miłe wspomnienia, właśnie wczoraj oglądałam przez moment "Opowieści z Narnii", rozpoznałam wejście przez gotycką bramę, i skały:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWitaj☺ Mieliście wobec tego spore szczęście. A do tego super wspomnienia. Te dwie rzeczy w pakiecie to prezent na długie lata.☺ Pozdrawiam cieplutko☺
UsuńOdwiedziny w miasteczku skalnym bardzo dobrze wspominam, choć rejs po jeziorku mógłby był dłuższy, z uwagi jak długo się w kolejce stoi.
OdpowiedzUsuńFajna relacja.
Najlepszego w Nowym Roku :)
To prawda, że rejs mógłby być dłuższy, tylko czy nasze brzuchy wytrzymałyby taką dawkę humoru?😁 Skalne Miasto jest dla mnie magiczne. Serdeczności!☺
UsuńZawsze z przyjemnością oglądam posty z miejsc, które kiedyś widziałem. Wraca mnóstwo wspomnień, przypominam sobie oglądane widoki. W tym rezerwacie byłem dwukrotnie, ale pierwszy raz słyszę o zwiedzaniu w grupie z przewodnikiem. Na pewno jest to pewien dyskomfort. Dobrze, że na większości zdjęć nie widać tych tłumów ludzi. W takich miejscach lubię być prawie sam na sam z przyrodą. Najlepiej mi się je zwiedza z zoną u boku.
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja, pozdrawiam.
Tak, to jest zdecydowana wada zwiedzania takich miejsc. Też wolę w nieco bardziej kameralnym gronie. Ale nie zawsze się da... A jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma :) :) :) Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńZdecydowanie miejsce w którym mógł bym się zakochać, gdybym już zakochany nie był w moich Beskidach ;)
OdpowiedzUsuńW takim razie ja zakochuję się średnio co chwilę :P Tylko jedne miejsca kocham bardziej, a inne mniej :) Serdeczności!
UsuńAch, jakże tam pięknie i prawdziwie romantycznie! Z chęcią zobaczyłabym to teraz na własne oczy :)
OdpowiedzUsuńA co do takich napisów na skałach i nie tylko, to w XIX stuleciu to była prawdziwa plaga, nieistniejący już monument znajdujący się nieopodal miejsca śmierci księcia Józefa Poniatowskiego, też był w całości pokryty napisami w stylu "Tu byłem" :) Ale chyba, tak myślę, takie pamiątki mają swój urok obecnie... co innego takie popiersie Goethego, moim zdaniem okropnie wygląda... Pozdrawiam! :)
To prawda, jest tam bardzo uroczo. Romantyzm nieco zaciera się przy takiej ilości osób :) Ale i tak warto się tam wybrać. Taką "naścienną" pamiątką są też napisy na ścianach w kaplicy na Zamku w Lublinie. Ale gdyby tak pozwolić na to teraz, to co by zostało przyszłym pokoleniom? Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńA gdzie mój komentarz?:(
OdpowiedzUsuńJeśli miał być jakiś inny, to nie doszedł... nawet w spamach nie ma. A możesz jeszcze raz?
UsuńBlogger ma poważne kłopoty, zdaje się że cierpi na niestrawność takiej ilości userów jacy tu zakladają swoje konta na wieść o likwidacji blogów na Onecie, Wirtualnej i chyba Gazeta.pl
UsuńOj, a tyle napisałam...
OdpowiedzUsuńOczy mnie bolą, powinnam mniej siedzieć przy kompie...
Duśka pisałam, że to miejsce przypomina mi Szczeliniec. Kolejna superowa wyprawa. :)
Było tego więcej...
No tak, skojarzenie jak najbardziej trafne :) Nasz Szczeliniec niczym nie ustępuje Skalnemu Miastu. Jest równie imponujący. Ściskam Cię mocno i nie siedź długo przy komputerze, bo oczy masz jedne ;)
UsuńDużo słyszałam o tym miejscu. Piękne skały. Zapowiada się ciekawie.
OdpowiedzUsuńWarto tam się wybrać. Polecam jednak ciut po sezonie, albo wcześnie rano. Inaczej trafi się na tłum ludzi.
Usuń