O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

środa, 17 stycznia 2018

Norwegia cz. V: Sandefjord i wyspa Svenner

Norwegia po raz pierwszy,
czyli  nie chwal dnia
przed zachodem słońca…

DZIEŃ 6: Piątek 1 września 2017r.

Po ekscytującym dniu, spędzonym w Oslo, ten dzień miał być spokojny. Plany, planami, ale wiadomo, jak to u mnie. Nie zawsze wychodzi…
Wstajemy z samego rana. Grażka szykuje się na szkolenie, ja szykuję się do odwiedzin miasta, które zobaczyłam tylko raz, jadąc z nią z lotniska. A że było ciemno, to niewiele widziałam.
Pogoda dziś jak żyleta, czy to nie mogło tak być wczoraj? Nie mogło.
Wysiadam na czymś, co przypomina dworzec autobusowy. Jestem właśnie w Sandefjord, w mieście leżącym w okręgu Vestfold. Miasto to odwiedzają często Polacy, którzy, wykorzystując tanie linie lotnicze, przyjeżdżają tu nawet na jeden dzień, bowiem niedaleko stąd znajduje się lotnisko Sandefjord – Torp.


Mural z nazwą miasta, a nad nim widoczny punkt widokowy Preståsen


Pierwsze swe kroki kieruję do kościoła. To neogotycka świątynia z 1900 r. Ale oczywiście – to już chyba taka tradycja – kościół jest zamknięty.


Kościół tuż przy dworcu autobusowym



Neogotycka świątynia z 1900 r.



Przed kościołem pomnik ku czci załogi statku, która zatonęła, po tym jak wpłynęła na minę morską


Wobec tego z ulicy Kirkegata skręcam w lewo w Kongens gate, która doprowadza mnie do przyjemnego skwerku – Byparken. Niewątpliwie jest to dobre miejsce do odpoczynku. Brak zgiełku, choć ludzi trochę jest. Obok pomnika „Matka i Dziecko” Arne Durbana, który przedstawia matczyną miłość, dzieci mają plener malarski. Przy skwerku znajdują się  budynki, z początku XX w., w których zdaje się, dawniej mieścił się bank, a teraz po prostu butiki.


Kongens gate - ulica butików



Byparken - skwer w mieście



Stare budynki przy placu, w tym z lewej mieścił się kiedyś bank



Nazwa miasta w kamieniu na fasadzie budynku



Arne Durban "Matka i Dziecko"



Fontanna przy rzeźbie. Zdjęcie zrobione, gdy skończył się plener malarski dzieci :)



Aleja wiodąca od dworca ku portowi - Jerbanealleen


Chłonę chwilę klimat miejsca i ruszam dalej, w kierunku placu z fontanną – Chr. Hvidts Plass, obok którego znajduje się kościół katolicki pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela. Oczywiście zamknięty – a jakże!


Kogut? Smok? Coś?



Chr. Hvidts Plass - w tle strzelista wieża kościoła w Sandefjord



Kościół katolicki pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela

Niezrażona tym faktem przemierzam nieśpiesznie ulicę Kongens gate i skręcam w prawo, w Museumsgata. Jak łatwo się domyślić, chcę zobaczyć muzeum przyrodnicze.
Hvalfangstmuseet zostało otwarte w 1917 r. To jedyne w Europie muzeum wielorybnicze. Nie jest duże, zwiedzających można policzyć na palcach jednej ręki. Cóż się dziwić, dzień roboczy przecież.  Tym lepiej dla mnie.


Hvalfangstmuseet - muzeum wielorybnicze



Wejście do muzeum


Muzeum to specjalizuje się w zakresie wielorybów. Już na dzień dobry wita nas wielki waleń, wiszący u sufitu. Wystawa obejmuje też inne zwierzęta i ptaki, zamieszkujące tereny arktyczne. Całkiem miłe i sympatyczne miejsce, zważywszy na temat, którego dotyczy.


Szczęka wieloryba



Nad szczęką, u sufitu wisi waleń, który początkowo budzi skojarzenia z łodzią :)



Foka jaka jest, każdy widzi :)



Ząbki budzą grozę, za to nos rozczula



W muzeum - widok, który wita wchodzących do środka



Płetwal błękitny waży 100 ton. Żeby pokazać jego wagę, zobrazowano to ilością słoni i byków



Cześć Ludziki! Jak tam? :)



Jaki - zwierzęta juczne, żyjące w zimowych, ciężkich warunkach



Piramida ptactwa arktycznego



Ryba młot, ryba piła i to coś, co przywodzi na myśl kolejną część filmu "Szczęki"



Zdecydowanie zdawało MISIE, że te polarne niedźwiadki droczą się z foką



Dzień dobry, to my, polarne lisy



Pingwiny są od małego, nazywane przeze mnie...



... panami we fraczkach :)



Kącik dla maluchów w muzeum



I kolejna szczęka



Szkielety, kości i części składowe wielorybów



Życie w oceanie



Wystawa szkieletów morskich stworzeń



Świetna tablica informacyjna: Język wieloryba waży tyle, co słoń, serce co duży samochód, a w naczyniach krwionośnych może zmieścić się człowiek, bo są tak szerokie. Czy wiedziałeś, że niebieski wieloryb jest najgłośniejszym zwierzęciem na ziemi? Jego wołanie może osiągnąć skalę 186-188 decybeli i więcej. Na szczęście wytwarza on dźwięki, których ludzkie ucho nie może usłyszeć. 130 decybeli to limit, jaki może tolerować nasze ucho.


Po wyjściu zachwycam się fajnymi, kolorowymi muralami na budynkach. Bo, choć zabudowa Sandefjordu nie zachwyca i nie jest jakoś specjalnie wybitna , to trzeba przyznać, że potrafi malunkami przyciągnąć wzrok. Moja interpretacja murali...


Murale na budynkach w Sandefjord...



... dotyczą akceptacji ludzi bez względu na kolor skóry...



... nawołują do ochrony przyrody...



... do tego, by kochać zwierzęta...



... szanować naszą przyrodę i świat, choćby ten stawał na głowie


Jedną z najładniejszych ulic miasta jest Bjerggata. To przy niej przycupnęły piękne, białe, drewniane domki z końca XIX w. Nie odmawiam sobie przyjemności pospacerowania tą uliczką. Jest cicho i spokojnie.


Drewniany dom przy Bjerggata



Sielankowa zabudowa Bjerggaty



Kolonia białych domów z końca XIX w.



W wolnym tłumaczeniu: jedź wolno i uważaj na bawiące się dzieci


Zabytkową zabudowę ulicy psuje wieżowiec hotelu na końcu. Zaburza to moje poczucie estetyki.  Łapię się na tym, że im domek mniejszy, tym dla mnie przytulniejszy. Chętnie zostałabym szczęśliwą posiadaczką takiego domku. Zaczynam przekonywać się do białego J.


Bjerggata



Uroczy hotelik na Bjerggacie



Zaułki Bjerggaty



Współczesny hotel na końcu ulicy tylko szpeci okolicę

Nagle w oczy rzuca mi się czerwona literka „T”. Ha, dobrze wiem, co ona znaczy. Stoję na początku szlaku, który zaprowadzi mnie na punkt widokowy Preståsen. Początkowo pokonuję liczne schody. Drzewa dają cień, choć słońce wcale nie pali mocno. Powoli dochodzę do ławek, a potem do skał, między którymi znajduje się punkt widokowy na miasto oraz zatokę, przy której skupia się życie.


Szlak na Preståsen



Schody na punkt widokowy



Domki przy Bjerggacie



Ponad zabytkowe domki wynurza się nowoczesne miasto


Widok na stronę portową z zatoką



Fontanna - pozostałość po dawnej  posiadłości, dziś przyjemne miejsce do odpoczynku


Sandefjord to młode miasto, powstałe w okresie wielkiego boomu na polowania na wieloryby. Obecnie to miejsce, z którego wypływają promy, które łączą Norwegię ze szwedzkim Strömstad.


Sandefjord - z prawej widoczne Muzeum Wielorybnicze



Punkt widokowy - w stronę zatoki i portu



Sandefjord - widok z Preståsen w stronę stacji kolejowej i dworca autobusowego. Po środku wieża kościoła.

Nogi same niosą mnie po wzgórzu i tym samym trafiam w absolutnie urokliwe miejsce. Po środku parku odnajduję Brydedammen, dawną naturalną tamę z 1884 r., która miała za zadanie wytwarzać zimą lód do cięcia go i eksportowania za granicę. Dziś jest po prostu stawem, po którym pływają kaczki.
Siadam pod jedną z wiat. To dobre miejsce, żebym odpoczęła i zjadła drugie śniadanie. Delektuję się chwilą. Co jakiś czas przebiega, obok ścieżką, jakiś biegacz. Jest tak przyjemnie… Dzisiejszy dzień ma być takim leniwym. I jest!


Na Preståsen



Ulica Myrveien



Preståsen - jedna ze ścieżek



Brydedammen, dawniej tama, dziś staw po środku wzgórza


Preståsen - jedna ze ścieżek




Jeden z punktów widokowych na Preståsen - widok na port


Powoli schodzę leśnym terenem w dół, ponownie na Bjerggatę. Znów cieszę oczy tymi malutkimi, białymi domkami. Stąd mam już dwa kroki do przystani i portu.


Bjerggata w stronę dworca



Bjerggata w stronę portu



Jeden z domków wyróżniający się szarym kolorem



Latarenki przy wejściu - wieczorem zapalone muszą fajnie wyglądać



Zabytkowe domy przy Bjerggacie



Narożny duży dom też jest drewniany



A do narożnego domu doklejono przybudówkę, która jest samodzielnym mieszkaniem, uroczym :)



Licznie powystawiane stoliki i krzesełka zapraszają do spoczynku i miłej pogawędki



Lampion z metaloplastyki



Minimalistyczna dekoracja drzwi wejściowych - też dobrze :)



Tuż przy ulicy



Preståsen widoczny nad ulicą




Jeden z zabytkowych domów



Zaułek między domkami



Śliczny i całkiem zgrabny domeczek... Nie pogniewałabym się za taki :) I te zielone drzwi.... Ach...



Zabytkowa willa na Bjerggata



Na Thaulows gate



Domki przy Thaulows gate i ulica w górę do Bjerggaty i Preståsen 


Tu zdecydowanie rządzą knajpki. Ale wśród nich odnajduję Bryggekapellet, czyli pływający kościół, uważany za jedyny w Europie. W zasadzie to kaplica, która może pomieścić ok. 30 osób. W sezonie letnim czynna jest ponoć codziennie, a przez resztę roku, tylko raz w miesiącu, podczas mszy. Jednak teraz mogę ją obejrzeć tylko z zewnątrz, natomiast do środka zaglądam jedynie przez okienko.


Nad wodą w porcie



Pomnik przekupki - czyżby w hołdzie kobiet, które, by przeżyć, musiały sprzedawać to, co złowili na morzu mężowie?



Bryggekapellet - pływająca kaplica



Jeden z jachtów w porcie



Widok na drugą stronę portu - półwysep Framnes


A potem idę na jeden z pomostów na przystani, gdzie zacumował pewien statek. Pomalowany na szaro budzi moje pierwsze skojarzenie z marynarką wojenną. Nic bardziej mylnego. To „Southern Actor”, czyli „Południowy Aktor” – była łódź do chwytania wielorybów, a obecnie okręt – muzeum. Statek został zbudowany w 1950 r. dla wielorybniczej firmy Christian Salvesen w Szkocji. Jej pracownikami było wielu Norwegów, głównie z okręgu Vestfold. Po sprzedaży, jednostka trafiła do Norwegii i dziś jest okrętem – muzeum, z siedzibą w Sandefjord. W 1995 r. przeszedł gruntowny remont i może być czarterowany na wycieczki.


"Southern Actor" - statek muzeum, używany kiedyś do połowu wielorybów



Widok na statek "Southern Actor" z pomostu w przystani


Tuż obok znajduje się cargo dla promów Color Line. Idę na pomost i siadam na ławce. Przez dobrych kilka chwil obserwuję załadunek samochodów na prom. Myśli kołaczą się po głowie, z których zawsze wybija się jedna: jak to jest skonstruowane, że nie zatonie? Syrena okrętowa wyrywa mnie z zamyślenia. Po chwili prom odpływa z otwartą „paszczą”, która powoli się zamyka. Mam nadzieję, że w czasie tych manewrów żaden samochód nie stoczy się do fiordu…


Terminal portowy w Sandefjordzie - stąd można udać się do szwedzkiego Strömstad



Cargo portowe Color Line



Dekoracja naścienna na terminalu 



Załadunek w porcie



Pomost w porcie



Widok z pomostu na drugą stronę miasta



Statek Bohus, kursujący regularnie do Szwecji



Na pomoście



Załadunek na Bohusa



Odpływający kolos z otwartą "paszczą"



Na pomoście


Z nadbrzeża mam już blisko, by stanąć pod najbardziej znanym pomnikiem w Sandefjord. To Hvalfangstmonumentet – pomnik wielorybników. Powstał w 1961 r. dla uczczenia tych, co przecierali szlaki w branży wielorybniczej w XIX w. Pomnik, zaprojektowany przez Knuta Steena, składa się z grupy rybaków w otwartej łodzi, nad ogonem wieloryba. Wokół niego, w okręgu tryskają fontanny.


Hvalfangstmonumentet - pomnik ku czci wielorybników



Pomnik ten jest najbardziej znanym pomnikiem w Sandefjord



Od 1 stycznia 2017 r. rybak z harpunem na łodzi jest herbem miasta



Nocą fontanna jest podświetlana


Obchodzę  pomnik dookoła i wolnym krokiem kieruję się ulicą Jernbanealleen na rynek.
Jak już się przekonałam, rynki w miastach nie należą do kategorii „Wow”. Ot, zwykłe place. I tu nie inaczej. Domy wokół, jakby przypadkowo postawione, ani spójne kolorystycznie, ani architektonicznie.


Torget czyli rynek miasta



Gmina Sandefjord i herb miasta do 2017r. Zaprojektował go Andreas Bloch. Przedstawia on statek wikingów jako symbol statku Gokstad, który został znaleziony w Sandefjord oraz wieloryba jako symbolu miasta, które słynęło jako główny port wielorybniczy.



Rynek miasta, choć właściwie to tylko plac i nie stanowi historycznego centrum miasta, które jest młode



Pomnik dzieci norweskich


I stojący, po środku niemalże, budynek, z dumną tabliczką, informującą, że to toaleta. Bardzo dobrze. Jakby mi się przydała. Podchodzę bliżej – no jasne, toaleta na monety. Wyszperane korony wrzucam jedną dziurką, drugą wypadają. Myślę sobie, coś robię nie tak, jestem w ukrytej kamerze, zaraz ktoś podbiegnie i powie – mamy cię! Zamiast tego podjeżdża trzech chłopców na rowerach i informują mnie, że ta toaleta jest zepsuta. No super, myślę sobie. Ale chłopcy widać biorą na siebie obowiązek gospodarza tego miejsca i uprzejmie wskazują mi McDonald’s. Pędzę zatem do krainy hamburgerów i od razu wpadam do toalety dla niepełnosprawnych, gdyż ponieważ takowa jest najbliżej wejścia. Z chwilą, gdy przekraczam próg, słyszę, jak drzwi się za mną zamykają z łoskotem. Zatrzasnęliście się kiedyś w toalecie? Mnie właśnie to spotyka. Biorę za klamkę, drzwi nie chcą się otworzyć. Próbuję przekręcić zamek pod klamką. Nic z tego. Napieram na te drzwi i myślę, jak niby miałby się stąd wydostać niepełnosprawny. Okna nie ma. Zaczyna być duszno. Myślę, dobra, zaraz mnie ktoś tu znajdzie, bo przecież co ileś tam kontrolują stan toalet. Patrzę na rozpiskę, a tu dwa wpisy, jeden w lipcu, drugi w sierpniu… mamy 1 września. Nie jest dobrze. Zaczynam pukać w drzwi i prosić o otwarcie. Moje działania wydają mi się jednakowoż tyle absurdalne, co śmieszne… Bo jak ja pukam, to równie dobrze ktoś też może zapukać dla śmiechu i sobie pójść. Zaczynam więc, walić w drzwi, jednocześnie majstrując przy klamce. Wreszcie jakaś litościwa dusza otwiera mi drzwi z zewnątrz kluczem. Pracownik tłumaczy mi, że trzeba było tym zamkiem pod klamką przekręcić w drugą stronę. Norweska logika – żeby otworzyć, trzeba zamknąć. Niebywałe! No nie wpadłam na tak proste rozwiązanie. W duszy śmieję się sama z siebie, ale wyskakuję na dwór, bo w zamkniętym pomieszczeniu zaczęło brakować powietrza. Teraz mam awersję do toalet na wszelkiego rodzaju szyfry, przyciski itp. J




Pasztet z dziecka??? Norwegia to zaskakujący kraj :)


Upojona nagłą wolnością, postanawiam wrócić do domu. Myślę, że może wysiądę na jednym przystanku i zrobię sobie spacer na plażę, o której mówiła mi wcześniej Grażka. Tak, to będzie ładny koniec dnia. Miał być leniwie spędzony i tak będzie. Jeszcze nie wiem, że ten dzień skończy się ekscytująco i zupełnie nieoczekiwanie.
Wracam na dworzec autobusowy. Czekam chwilę na autobus do Larvik. Kiedy podjeżdża, wsiadam do niego i kontaktuję się z Grażynką. Śmieszna sprawa, bo idąc na tył autobusu, nie zauważam Grażki, siedzącej z przodu J A Ona, pochłonięta pisaniem do mnie, także nie zwraca uwagi na przechodzących ludzi J Wreszcie ustalamy w jakim autobusie siedzimy i wybuchamy śmiechem, odnajdując się wzrokowo. Co za dzień… No to razem wrócimy do domu.
Graża informuje mnie, że Jej Znajomy zaprasza nas na wieczorną przejażdżkę łódką. Zgadzam się, choć nie bez cienia niepokoju. W końcu duża woda mnie przeraża, nie umiem pływać. Ale coś w środku mówi mi „nie bój się głupia!” Decyzja podjęta, zatrzasnęła się jak te drzwi w toalecie J.
Wracamy do domu zjeść obiad i przygotować prowiant na wycieczkę.
Pod wieczór podjeżdżamy do małej przystani.


Tu zaczął się fascynujący koniec dnia :)



Norweskie klimaty



Przystań, z której "rzuciłam się na głęboką wodę" :)



Skały i wody fjordu


Czekamy aż znajomi Znajomego ubiorą się w skafandry do nurkowania głębinowego. Razem pakujemy się na motorowy ponton. Mój strach przed wodą i szybkością tego środka transportu mógłby mnie sparaliżować, ale nakazuję sobie w duchu wyluzować się, co też czynię przybierając szeroki uśmiech na twarzy i jednocześnie podskakując wraz z całym pontonem na falach. Naszym celem jest wyspa Svenner, na której działa latarnia morska.


No to ruszyliśmy... Przy wielkiej prędkości nie dało się robić zdjęć



Cel wycieczki - latarnia Svenner



Skalne wysepki wokół Svenner



Już na stałym lądzie


Właściwie to Svenner jest archipelagiem, znajdującym się poza ujściem fiordu Larvikfjorden. Mniejsze wysepki Bølene, Strømsundholmen i Ferjeholmen w 2009 r. zostały uznane jako rezerwaty ptactwa. Na wyspie Korpekollen zaś postawiono w 1874 r. latarnię, która działa do dziś.


Archipelag wysp Svenner



Zabudowania wyspy



Odpoczynek na łodziach, zacumowanych w zatoczkach



Niedługo słonko zajdzie



Tak jakby, znów na końcu świata :)



Malownicze wysepki


No to poczuję się jak stary człowiek i morze… Co ja mówię, jaki stary? jaki stary? Starający się chyba… Wczuwając się w rolę latarnika, wysiadamy z pontonu razem z Grażką, by pozostać tu na kilka godzin. Panowie w tym czasie zejdą ileś tam metrów w głębinę, do jakiegoś bliżej nieokreślonego wraku statku. Przezornie pytam, czy spisali testament, co wywołuje u nich salwę śmiechu.


Latarnia morska na Svenner, działa od 1874 r.



Skały o zachodzie



Widok spod latarni morskiej



Zacumowane jachty i łodzie w zatoczce



Być jak latarnik...



Przy latarni morskiej


Wyspy Svenner odkryto w lutym 1935 r., dzięki norweskiej wyprawie, dowodzonej przez kapitana Klariusa Mikkelsena. To znaczy, wyspy istniały i były znane już wcześniej, ale wtedy świat się o nich dowiedział. Mikkelsen zapisał dwie główne wyspy w grupie i zastosował nazwę Svenner dla wszystkich wysp w pobliżu Sandefjord w Norwegii. Dopiero w 1936-37 cała grupa wysp została szczegółowo opisana przez Ekspedycję Larsa Christensena, a to dzięki zdjęciom lotniczym.
Teraz ja przemierzam skały, by delektować się widokami. W małej zatoczce zacumowały jachty i łódki. Zaciszne miejsce, by na chwilę pobyć tu z dala od pośpiesznego życia w mieście. Dzień chyli się ku końcowi, więc odpalane są grille.


Widok na stronę, skąd przypłynęliśmy



Tylko skały i woda, ale wcale nie nudno



Chillout na wyspie



Zen, totalne wyciszenie? A skąd! :)



Dopada mnie głupawka :) I radość bez granic



Ptasia wysepka



Słońce za skałami


Idziemy na drugą stronę skał. Tam oglądamy piękny spektakl na niebie.


Latarnia morska - teren otwarty. Wchodzisz na własną odpowiedzialność



Jachty i łodzie zacumowane przy skałach



To się nazywa mieć święty spokój :)



Na wyspie Svenner



Obrazek z wyspy Svenner


Zachód słońca jest wspaniały. Cisza miejsca, wewnętrzny spokój, jaki mnie ogarnia, a także malowniczość wyspy sprawiają, że czuję lekki smutek. To mój ostatni wieczór w Norwegii. Jutro, o tej porze, będę leciała do Polski. Nawet fakt, że pojutrze będę już w Zakopanem, nie przynosi radości. Tyle tu zobaczyłam! Póki co patrzę na kolory nieba i skał, na falującą wodę i przelatujące ptaki.


Hotel pod gwiazdami po drugiej stronie skał



Dzień walczy jeszcze z nocą



I powoli słońce chowa się za skałami



Zachód słońca



Matka natura to jednak fajna malarka jest :)



Jakiś smutek ogarnia, a może to nostalgia? 



Koniec dnia



Niebo przybiera różne odcienie



Cisza i spokój



Latarnia widziana po drugiej stronie skał



Zachód słońca


Wracamy pod latarnię, zanim się całkiem ściemni. Kiedy latarnia rzuca światło marynarzom na statkach, przypominam sobie film i książkę „Światło między oceanami”. Z tą różnicą, że nie jestem na bezludnej wyspie.


I jeszcze raz widok jak z pocztówki. Na niebie widoczny już wyraźnie księżyc



Zabudowa wyspy przy latarni



Coraz ciemniej...



Światło latarni to pulsujące znaki, powtarzające się regularnie. Gdyby to był obrotowy snop światła, byłoby bardziej romantycznie :)


Siadamy z Grażką przy ławie. Powoli ubieramy się w cieplejsze ubranie, wypijamy też ciepłą herbatę z termosu. Czekamy na transport na stały ląd. Czas wypełniają nam rozmowy, śmiech, ploteczki. Nie wiadomo kiedy i możemy oglądać rozgwieżdżone niebo i Drogę Mleczną. Pierwszy raz widzę gwiazdy na pełnym morzu, z dala od świateł metropolii. Jest pięknie, tylko trochę wieje zimny wiatr. Jakaś Norweżka pyta nas, czy wszystko u nas ok., a potem częstuje nas jakąś małą kanapeczką. Miłe i urocze J Woda delikatnie rozbija się o skały. Jej szum uspokaja. Zastanawiam się, czy w razie czego, kamizelka, którą na siebie włożę, da mi poczucie bezpieczeństwa, by przepłynąć swobodnie między skałami.


Rozmowy o życiu, o tym i o owym ;)


Wreszcie wracają nurkowie. Nieco zziębnięte pakujemy się znów na ponton. W czasie rejsu patrzę w niebo. Jak na złość, nie spada żadna gwiazda. Trudno i tak mam jedno marzenie na tę chwilę – dotrzeć w jednym kawałku na stały ląd jako żywy twór. Kapitan, czyli Znajomy, korzystając z nawigacji morskiej, bezpiecznie doprowadza nas do celu podróży. Chwila rozmowy i znów siedzimy w samochodzie. Pędzimy do domu. A tam, zamiast iść spać, wszak dochodzi północ, dopada nas głupawka. Dzień kończymy drinkiem i rozmowami. Grubo po pierwszej w nocy orientuję się, że właśnie oglądam film o jakiejś katastrofie lotniczej (hello, jutro będę lecieć samolotem), w dodatku, po norwesku! I co jeszcze dziwniejsze, wiele z tego rozumiem! Chyba czas najwyższy iść spać, bo coś zaczyna mi się dziać z mózgiem J.
Cały dzień, z założenia leniwy i bez jakiś szczególnych doznań, okazał się być ekscytującym i radosnym. Po raz kolejny przekonałam się, by nie chwalić dnia przed zachodem słońca. Zwłaszcza takim zachodem, jak na wyspie Svenner J.


Zachód słońca na wyspie Svenner


Oj, ciężko będzie jutro wyjeżdżać. Ale przecież, to jeszcze nie koniec mojej norweskiej przygody…


C.d.n. …


10 komentarzy:

  1. Ale Duśka ekscytująca wycieczka. Przeczytałam Twoją relację jednym tchem. Zdjęcia super.
    Historii z WC - nie zazdroszczę, ale kiedyś opowiem Ci o mojej, też ciekawa
    Ciągle marzę o Norwegii, może kiedyś...

    Moc buziaków!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, te toalety.... :) A Norwegia mnie wciągnęła. Serio. Ja się stale zachwycam, ale pół roku temu przeszłam samą siebie ;) I chcę jeszcze i jeszcze... Na szczęście coś zostało do opisywania i dzięki temu mogę znów tam powracać myślami. Ściskam! :)

      Usuń
  2. No no piękna wyprawa, mnóstwo ciekawostek. Norwegia jest architektoniczną pustynią, jak się widzialo jedno miasto, to tak jak by wszystkie, jak się poznało jeden dom,to też tak jak by wszystkie.
    Te domki mają fajną konstrukcję. Drewniany szkielet, wypełniony wełną mineralną (dziś, onegdaj używali innych materiałów), szalowany z zewnątrz i od wewnątrz deskami. Wybitnie efektywne energetycznie, a przy tym proste i estetyczne, choć dalekie od artyzmu południa Europy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, myślę, że to może dlatego, że Norwegia tak długo była pod wpływami innych państw, że nie wykształciła swojego typowego stylu. Bo przecież drewniane domki są i w Szwecji i w Danii i w Finlandii, słowem to cała Skandynawia. Ale mimo to, bardzo mi się podobają i w każdym miejscu się nimi zachwycałam. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  3. Ładny post, jak zawsze u Ciebie opisany bardzo drobiazgowo. Te domki rzeczywiście prezentują się bardzo ładnie. Zwróciłem uwagę na jednakowe dachówki, to chyba jakiś wymóg, by domki były w jednym stylu i kolorystyce. Wieczór miałaś fascynujący, z pięknym zachodem słońca. Jak zwykle w takich przypadkach żal odjeżdżać, ale przecież już niedługo kolejne wycieczki i kolejne miejsca do zobaczenia.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie wiem, czy to taki wymóg, czy dawniej tylko jeden kolor był dostępny. Te domki są z końca XIX w. Zawsze żal mi wyjeżdżać z miejsc miłych, ale wszystko co dobre, kiedyś musi się skończyć ;) A plany są, oj są... Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Norwegię mam dopiero w planach, na kolejne lata, więc bardzo chętnie przeczytałam tekst i zobaczyłam zdjęcia. Wszystko bardzo mi się podobało. Jestem ciekawa dalszej opowieści o Norwegii.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie, będzie ciąg dalszy :) A Norwegię warto odwiedzić, choć na chwilę. Mnie wciągnęła ;) Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  5. Dziękuję za wspaniały wpis! Wybieram się właśnie do Sandefjord na jeden dzień i Twój wpis to pierwszy sensowny, który znalazłam w internecie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! Bardzo mi miło. To znaczy, że moja praca ma sens. Mam nadzieję, że przywieziesz z Sandefjord pozytywne wspomnienia, czego życzę z całego serducha. Pozdrawiam serdecznie 😊

      Usuń