M i
ę d z y k r o p l a m i d e s z c z u,
c z
y l i s p ó ł k a D u ś k a i T u ś
k a
z n
ó w n a s z l a k u
Wreszcie jest! Wolne, urlop, odpoczynek, luz... Cały tydzień! Pełnia szczęścia zaczyna się o siódmej rano, kiedy obie z Tusią wsiadamy w Warszawie do pociągu jadącego do Żywca. Potem tylko przesiadka do busika kursującego do Korbielowa. W pół godziny przemieszczamy się do innego świata. Zostawiamy w mieście pośpiech, zmartwienia, nerwy. Od teraz nic nie musimy, wszystko możemy.
Pierwszego dnia robimy rekonesans po Korbielowie (stwierdzamy, że tu nic nie ma, a jedynymi maszerującymi przez miejscowość, jesteśmy my dwie), niezbędne zakupy (można nie mieć masła, ale czekolady na szlaku - nie ma mowy), jemy obiad (smaczny i pożywny) i wdychamy świeże powietrze (że też nie da się go zabrać ze sobą w drogę powrotną). I wieczorem ustalamy plany na kolejny dzień, który nie zapowiada się ciekawie. Nawet tu odnalazła nas stara znajoma - chmura. Plan jest taki: olać chmurę i ewentualny deszcz i wyjść na jakiś krótki szlak, żeby się trochę zaaklimatyzować. Studiowanie mapy przynosi cel. Jest nią pagór na granicy Polski i Słowacji o nazwie Jaworzyna (słow. Javorina) o wysokości 1047 m n.p.m. No to postanowione. Następnego dnia wkraczamy na żółty szlak. Przekraczamy kładkę nad potokiem Glinne i wspinamy się przez łąki i zarośla na Walacową Grapę z charakterystyczną wieżą przekaźnikową na szczycie. Tuż za zabudowaniami płoszymy niechcący sarenkę, która błyskawicznie przeskakuje na drugą stronę polanki. Nie jesteśmy w stanie wyciągnąć aparatu, tak szybko ucieka. Przepraszamy biedne stworzenie.
Szlak wiedzie przez mokre zarośla, a mi w głowie układają się nieco zmienione słowa piosenki z przedszkola: przez łąki i pole biegną dwie fasole :)
Na razie chmura tylko się przyczaja, straszy deszczem, ale widząc dwie zdeterminowane osóbki na szlaku, daje chwilowo za wygraną. Na szlaku jest cisza i pustka, mimo, że wciąż przemieszczamy się w pobliżu ludzkich siedzib. Część z nich zapewne jest wykorzystywana sezonowo lub tylko weekendowo, co sugerują dykty w oknach i cisza w obejściu. W części witają nas poszczekujące psy, dając jasno do zrozumienia kto tu rządzi.
Wreszcie po prawie dwóch godzinach docieramy na granice naszego państwa i na rozwidlenie szlaków. Dyskutujemy, czy pogoda pozwoli nam na powrót szlakiem czerwonym, aż do przełęczy Glinne. Póki co zmierzamy w miarę łatwym i przyjemnym szlakiem w kierunku Szelustu, zwanego inaczej Beskidem Krzyżowskim (923 m n.p.m.). I tu dopada nas deszcz. Chowamy się szybko pod opiekuńcze ramiona drzew i przeczekujemy przelotny opad. I ta zabawa będzie się powtarzać jeszcze kilka razy w ciągu naszej wędrówki.
I kiedy tak w ciszy i samotności idziemy przez las, nagle wyrywa nas z zadumy okrzyk kobiety zbierającej jagody. Na jej donośny głos, obie z Tuśką podskakujemy. Po grzecznościowym "dzień dobry" następuje szereg pytań, a skąd jesteśmy, a kaj idziemy, a u kogo mieszkamy... Raport zdany, można iść dalej.
Śmiejemy się w duchu z naszych obaw przed leśną zwierzyną. Taka bywa nieraz natarczywa, ale nigdy nie egzaminuje ;) A spłoszone ptaki co i rusz podnoszą nam adrenalinę, więc co się nam dziwić.
I znów nieplanowany przystanek. Chmura atakuje deszczem. Ok. Poczekamy, nigdzie nam się nie spieszy. Mija się z nami jakiś turysta, chwilę rozmawiamy, a potem każde idzie w swoją stronę. To pierwszy człowiek na szlaku, nie licząc jagodowej kobiety.
I takim oto sposobem docieramy do Przełęczy Półgórskiej (słow. Sedlo pod Beskydom). Przed nami widok na nasz cel. Zalesiona kopułka to Jaworzyna (1047 m n.p.m.). I tak noga za nogą podążamy na szczyt, który... przechodzimy, nawet o tym nie wiedząc! Nigdzie nie ma żadnej tabliczki, że to już, że można odtrąbić zwycięstwo.
Zupełnie niespodziewanie dochodzimy do sezonowej bacówki Viktoria, chociaż szlak tam wcale nie prowadzi. Przemili gospodarze pozwalają nam jednak wejść do wiaty i posilić się kanapkami. Jak to zawsze na szlaku bywa, najlepsze są rozmowy z ludźmi albo z psem, który po obszczekaniu zostaje twoim najlepszym kumplem, tylko dlatego, że masz chleb z pasztetem ;) I w takiej miłej atmosferze chwilę odpoczywamy przed powrotem na kwaterę. Szlak będzie nas wiódł tą samą drogą.
Czas jednak ruszyć dalej, choć chciałoby się jeszcze posiedzieć z dala od cywilizacji. Jakby nie patrzeć, Jaworzynę w tym dniu zdobywamy dwa razy, zważywszy na fakt, że wracamy tą samą drogą. Po drodze znów nas dopada deszcz, ale tym razem zanosi się na dłużej, więc wyciągamy peleryny. I ponownie niechcący, wystraszamy małego zająca, który w długich susach ucieka w młodnik. Biedne stworzonka nie spodziewały się ludzi na tym szlaku. A tu kolejne nie ma spokoju. Do tego wypłoszonego towarzystwa niebawem doliczamy wiewiórkę, której tylko czarną kitkę widzi Tuśka.
Niestety chmura pokazuje nam swe wredne oblicze i zsyła deszcz. Postanawiamy wrócić znów żółtym szlakiem, zastanawiając się, czy sarenka z rana jeszcze tam jest. Co prawda kiedy zakładamy peleryny, deszcz złośliwie przestaje padać, ale tylko na chwilę, potem znów przelotnie próbuje nas otulić. My jednak niezrażone pogodą i w całkiem miłych nastrojach wracamy już na kwaterę. Po drodze wstępujemy do karczmy na obiad. W oczekiwaniu na posiłek, oglądamy zmagania piłkarzy na Mundialu w Rosji.
W chwili gdy piszę ten tekst, Anglia przegrywa z Belgią i tym samym Belgowie mają brązowy medal na mistrzostwach. W kolejnym dniu rozstrzygną się losy dwóch drużyn, Francji i Chorwacji. Które z tych państw wróci do domu ze złotem? Nie wiem jeszcze, ale wiem, że niesione dzisiejszą wiktorią, obie z Tuśką, kolejne szczyty zdobywałyśmy nie mniej walecznie niż piłkarze. Ale o tym kiedy indziej...
Hej!
Świetny pomysł na wędrówkę. Tereny malownicze, kiedyś były bardziej odsłonięte, ale zarastają, może nie tak jak Beskid Niski czy Makowski, ale także.
OdpowiedzUsuńSam nieraz posiłkowałem się GPSem ustalając czym już na szczycie, czy jeszcze gdzieś indziej, ale bywa że i to zawodzi, bo np pogoda "dziwna" i mikrofale z satelitów grzęzną gdzieś po drodze we mgle...
No właśnie tego mi troszkę zabrakło, że na tych wzniesieniach nie było żadnych tabliczek. A jeśli chodzi o zarastanie, cóż... przyroda nie lubi przestojów ;)
UsuńPozdrawiam Maćku :)
Oj Duśka górski i nie tylko Tuptusiu :) Znów dzielnie tuptusiasz sobie... Podziwiam. :)Te szlaki przemierzała kiedyś moja Ania. Zresztą blisko tam miała z domu...
OdpowiedzUsuńPiękne widoki...
Dzwoniłam do Ciebie wieczorem. Pewnie odpoczywałaś zmęczona po kolejnym tuptusianiu.
Odezwę się znowu.
Buziaki!!!
Tak sobie myślę, że gdybym mieszkała w górach, to bym nie miała czasu na chodzenie po nich, a tak, to zawsze jest ta odskocznia.
UsuńBasieńko oddzwonię do Ciebie wieczorem, ok? Bo wczoraj byłam w gościach i dopiero w domu odkryłam, że dzwoniłaś, ale była już tak późna pora, że nie wypadało dzwonić. W pewnym sensie tuptusiałam :) Dziś też będę, ale obiecuję, że wróćę przyzwoicie do domu :) Ściski! :)
Świetny opis. Wybieram się w te okolice na poczatku listopada. Chętnie poczytam twoje opisy.🙂
OdpowiedzUsuńWitaj! Proszę bardzo, rozgość się wygodnie i inspiruj do własnych wycieczek. Udanej wyprawy w listopadzie! Pozdrawiam serdecznie :)
Usuń