O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

wtorek, 15 października 2019

Krywaniu, Krywaniu wysoki...


Opowieść
o skrzywionym szczycie Tatr, 
czyli jak góra
została symbolem całego kraju

 Jakby tak dobrze się przyjrzeć, to wiele „górzystych” krajów, ma swoje „narodowe góry”. Jedni szczycą się wielkością wzniesienia, inni jego trudnością i majestatem, jedni łatwością zdobycia góry, inni jej kształtem. Niemcy mają Zugspitze (2962 m n.p.m.), Szwajcaria ma Matterhorn (4478 m n.p.m.), Austria szczyci się Großglocknerem (3798 m n.p.m.), Słowenia – Triglavem (2864 m n.p.m.), w Rumunii pada nazwa Moldoveanu (2544 m n.p.m.), a w Norwegii Galdhøpiggen (2469 m n.p.m.) czy ostatnio Stetind (1392 m n.p.m.). Nawet Polska ma swojego Giewonta (1895 m n.p.m.)
Nie inaczej ma się sprawa ze Słowacją. Tu, mimo, że kraj ma i większe i może piękniejsze szczyty, to za swoją narodową górę przyjął szczyt o nazwie Kriváň (2494 m n.p.m.). I dziś będzie o tej górze właśnie.


Początek szlaku zielonego - widok przy Tatrzańskiej Drodze Młodości - Krywań już stąd prezentuje się zacnie


Kiedy zaczęłam swoje tatrzańskie wędrowanie, Krywań był górą, leżącą daleko, na uboczu, zupełnie nie w tych rejonach, które penetrowałam. Ale chodził za mną z roku na rok. Czy to, gdy siedziałam na Kasprowym Wierchu i patrzyłam na jego czubek, czy to, gdy śpiewałam pod nosem smutną piosenkę „Krywaniu, Krywaniu…” Wiedziałam, że kiedyś do niego dotrę, ale skoro to się odsuwa w czasie, musi być tego jakaś przyczyna. Dziś wiem, że ta wymagająca góra czekała na mnie, bym złapała nieco doświadczenia i nauczyła się pokory. I nadszedł ten moment, kiedy mogłam powiedzieć – oto jestem kochaniutki! A Krywań przyjął mnie z rozpostartymi ramionami.


Idę w dobrą stronę...


Nazwa szczytu wzięła się od jego kształtu, ponieważ jego wierzchołek jest zakrzywiony. Można by powiedzieć, że całkiem zadziornie. Jakby chciał powiedzieć, no chodź, nie krępuj się… No to poszłam w piękny, wrześniowy dzień 2019 r.


Krywań z zielonego szlaku


Początek trasy zaczął się w punkcie o nazwie Tri Studničky , co oznacza Trzy Źródła, bo faktycznie w tej okolicy wybijają trzy źródła dobrej wody. Obrany zielony szlak według mapy miał zająć około 2,5 h. Ja jednak szłam powoli, by rozkoszować się samym spacerem. 


Kierunkowskaz przy Bývalá Važecká chata, zwaną Chatą Kapitana Rašu - schronisku, które spłonęło w marcu 1999 r. Na pamiątkę została mi w albumie ze zdjęciami, karteczka z pieczątką schroniska. Kamień upamiętnia narodowe wejścia na Krywań.



Szlakowskaz przy Trzech Źródłach


Początkowo trasa nie była specjalnie widokowa, wiodła polem pełnym chwastów, po bardzo niewygodnym podłożu, pełnym wystających, sporych kamieni. Meandrowanie między nimi było dosyć męczące. Potem weszłam w las, szłam po korzeniach, chwilami w fajnym zielonym tunelu. Tu też zjadłam pierwszą kanapkę. Minęło mnie zaledwie kilku turystów. Cisza i spokój działały kojąco.


Jeszcze we wspólnym odcinku czerwonego szlaku z zielonym - wystające kamulce są męczące



Mgła poranna nad Liptowskim Mikulaszem



Widok za plecami :)



Szlak po korzeniach



Zielony tunel z jarzębiny



Pierwsze okno widokowe ze szlaku - mgły nadal się utrzymywały



Oto mój cel tego dnia. Tam idę ;)


Po jakimś czasie wyszłam na trawers Grúnika  (1576 m n.p.m.) i zaczęły się widoki. Otworzyła się przestrzeń. W dole zaczęła się rozpościerać Važecka dolina. A Krywań mamił bliskością. Zmieniał kształt swojego wierzchołka. Już teraz nie wyglądał zadziornie, a dostojnie. Minęłam Krivánską Priehybę (1740 m n.p.m.), zostawiając ją nieco z boku, potem przeszłam trawersując Nižną i Vyšną Priehybę. 


Czubek Krywania widoczny ze szlaku - stoki Grúnika



Widok w stronę Liptowskiego Mikulasza



Widok w kierunku północno- zachodnim przez czubeczki Rohaczy w oddali aż po Bystrą (największe wzniesienie z prawej strony)



Liptowska kotlina



Pole kosówki przy Krivánskiej Priehybie



Krywań i widoczny Wielki Żleb Krywański



Velký Žlab



Velký Žlab



Baraniec i Bystra w oddali



Krivánska Kopa (1773 m n.p.m.)



No idę już, idę...


Już z daleka pośród granitowych głazów dostrzegłam maleńką żółtą plamkę… To był punkt, w którym zielony szlak łączył się z niebieskim, prowadzącym już na sam szczyt Krywania. Rázcestie v Kriváňskom Žlabe. Byłam już na wysokości 2120 m n.p.m. 


Rázcestie v Kriváňskom Žlabe - czyli od teraz to już prawie na czworaka...



Trawers Wielkiej Priehyby



Odtąd wiódł mnie szlak niebieski, który stąd na sam czubek wyprowadza w 1h i 15 min. Tyle teoria, bo ja już niestety doliczam sobie czas na przejście. W zasadzie od tej pory zaczynał się już bardzo wymagający odcinek, pośród granitowych bloków skalnych, przez wyślizgane jak masło, strome skały, przy których nie było żadnych zabezpieczeń ani sztucznych ułatwień. W pewnym momencie schowałam moje kije – Bolka i Lolka, bo tylko utrudniały mi wędrówkę. Teraz na prowadzenie wysunęły się ręce, które łapały za ostre krawędzie skał. Chwilami szłam na czworakach. W górach każda metoda jest dobra, byle człowiek czuł się pewniej. Razem ze mną szła Siostra Maria, którą serdecznie pozdrawiam. Duchowe wsparcie jest niesamowicie ważne, zwłaszcza, że okazało się, że jesteśmy rówieśniczkami, a mój duchowy stan był mocno nadszarpnięty wydarzeniami tuż sprzed wyjazdu w góry. Potem okazało się, że Siostra była uczestnikiem wycieczki większej grupy młodzieży z Wrocławia i na Krywań szła już drugi raz. Obie weszłyśmy na szczyt i radowałyśmy się z tego wyczynu.


Na niebieskim szlaku



Liptowska Kotlina i Dolina Ważecka



Liptowska Kotlina i widoczne już bez mgły wody rzeki Wag i jeziora Liptovská Mara (z prawej strony)



Jamský Hrebeň



Jamský Hrebeň, a za nim Kozi Chrbát. Na pierwszym planie z lewej Krátka (2375 m n.p.m.) i Ostrá (2351 m n.p.m.) Na ostatnim planie Gerlach (2655 m n.p.m.) i Kończysta (2538 m n.p.m.)



Dolina Ważecka i widoczne wody Štrbskégo Plesa (z lewej strony)



Na niebieskim szlaku


Po mniej więcej pół godzinie dotarłam na szczyt Małego Krywania (2334 m n.p.m.). Już stąd widoki były świetne. Ale ten właściwy zakrzywiony czubek wciąż był bardzo daleko. Szłam po Grzbiecie Pavlova, uważnie stawiając kroki. Szlak trudny przede mną, właściwie już od nieco płaskiej Krywańskiej Przełączki, czyli Daxnerovo sedlo. I ciągle pod górkę. Po drodze mijałam się z tymi, którzy już ze szczytu schodzili. Jakże to miłe, kiedy ludzie się uśmiechają i mówią, że dam radę, że już niedługo szczyt, że czuję obecność drugiego górołaza jak ja…


Malý Kriváň (2334 m n.p.m.) - to ten z ludźmi na czubku. Ten właściwy Krywań jest z lewej strony i od tego miejsca dzieli mnie niecała godzina drogi na szczyt



Kadr z pod Małego Krywania na skały Jamskýego Grzebienia



Mały Krywań z drogi na Kriváň



Dolina Ważecka i Liptowska Kotlina widziana ze szlaku niebieskiego



Tatry Zachodnie, od Barańca po Smreczyński Wierch, a w dole Tichá Dolina



To jest właśnie niebieski szlak...



Jest ok, a za mną widać Krivánske Zelené Pleso (kawałek)


I nagle podniosłam głowę i zobaczyłam paralotniarza. Szybował prawie nad moją głową. Pierwsze słowo, jakie przyszło mi na myśl, to wolność… Tak, myślę, że człowiek czuje się w takim skafandrze jak ptak, który z góry może zobaczyć więcej. Czuje się wolny. Jego swobodnie zataczane kręgi, zdawały się potwierdzać, że tam w przestworzach, ten człowiek był wolny od wszystkiego, choćby od przyziemnych spraw, które czasem potrafią przygnieść. Przez chwilę stanęłam i patrzyłam na niego i tak trochę pozytywnie zazdrościłam mu tej wolności. Pogoda była tego dnia wspaniała, więc i widoki z lotu musiały być nieziemskie 😉


Wolność...


I wreszcie krok, podciągnięcie, dźwignięcie, przeskok i byłam u celu… Jakie szczęście przepełnia wtedy człowieka, to trudno opisać. Stałam wysoko i w tym miejscu już wyżej się nie dało. Krzyż na kopule szczytowej potwierdził mi, że oto byłam tam, gdzie przez tyle lat pragnęłam być. 


Cel wędrówki: Kriváň (2495 m n.p.m.)


Najpierw wpisałam się w zeszyt, który odnalazłam w skrzynce, a potem usiadłam na kamieniu i pozwoliłam szczęściu przelewać się przez moje ciało.


Wpis został zdeponowany w skrzynce ;)


Kriváň (2495 m n.p.m.) jeszcze do 1793 r. był uważany za najwyższy szczyt Tatr. Z chwilą, kiedy przyrodnicy, geolodzy zaczęli odbywać piesze wędrówki i badać te tereny, okazało się, że jest jednak inaczej. Mimo, że pierwsze wejścia były odnotowane w 1761 r. i 1770 r., ale nazwiska zdobywców pozostały nieznane. Choć trudno nazwać ich zdobywcami, to byli zapewne pracownicy kopalni złóż złota, które funkcjonowały na zboczach Krywania już w XV w. Do dziś można gdzieniegdzie dostrzec wejścia do sztolni, które są już częściowo zasypane. Przyjmuje się, że pierwszego wejścia z przewodnikami, dokonał węgierski ewangelik, pastor, historyk i przyrodnik, Andreas Jonas Czirbesz. Było to dokładnie 4 sierpnia 1772 r. A w 1805 r. dotarł na szczyt Stanisław Staszic, polski filozof, społecznik, geolog, działacz doby oświecenia.


Widok z Krywania w stronę Liptowskiego Mikulasza



Dolina Ważecka i Liptowska Kotlina



Dolina Ważecka i szlak niebieski, którym będę schodziła w drodze powrotnej. Z lewej strony niebieska plamka Štrbskégo Plesa


I każdy kto tam dociera trwa w zachwycie. Ja także siedziałam i mimo, że wiatr chciał skutecznie przewiać mi głowę, kurczowo trzymałam się tej radości, że właśnie spełniałam swoje marzenie.
16 sierpnia 1841 r. słowaccy działacze odrodzenia narodowego L’udovit Štúr i Michal Miloslav Hodža weszli na szczyt. I od tego czasu Krywań jest celem narodowych pielgrzymek. Początkowo robili to zwolennicy niepodległości, patrioci i ludzie słowackiej kultury, którym niepodległy kraj leżał na sercu. Teraz robi to każdy, kto ma taką chęć, a narodowe wchodzenie organizowane jest co roku, w okolicach 16 sierpnia. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić tłum ludzi na tym pięknym szczycie. Byłam we wrześniu i mimo to, na kopule siedziało sporo ludzi, ale jeśli przyjąć, że wówczas na szczyt może wejść jednocześnie po 500 osób… Chyba jednak wolałabym wtedy omijać Krywań.


Tablica pamiątkowa wejścia L’udovita Štúra na Krywań, co zapoczątkowało "narodowe wejścia" na świętą górę Słowaków



Tablica z wierszem poety Mikuláša Dohnány


Zakrzywiony szczyt stał się narodową górą Słowaków w 1935 r. Pojawia się w ich hymnie, jest od 2009 r. na monetach 1, 2 i 5 eurocentów. Jego wizerunek jest też w herbie Słowackiej Republiki Socjalistycznej. Przedstawia „wieczny ogień” na tle góry, a palący się ogień był symbolem Słowackiego Powstania Narodowego w 1944 r. To dla naszych sąsiadów święta góra. Jest tym samym, co dla nas Giewont. Krzyż na szczycie to znak niepodległej Słowacji. I pamiątkowa fotka z krzyżem jest punktem obowiązkowym po dotarciu na szczyt.


Krzyż na świętej górze Słowaków



Pamiątkowa fotka na wierzchołku Krywania



Herb Słowacji na krzyżu


Widoki z Krywania są cudne. Nie mogłam się zdecydować, na którą stronę patrzeć. Strzeliste góry Tatr Wysokich jednak najbardziej przyciągały mój wzrok. Począwszy od Liptowskich Kop, przez cały łańcuch polskich gór, skończywszy na Rysach, Gerlachu i innych wysokich szczytach. Przy dobrej widoczności to czysta poezja. Jeśli przyjąć, że góry to sanktuarium zbudowane wedle mody, to mamy tu do czynienia ze strzelistym gotykiem. Proste, surowe formy przemawiały do mnie bardzo. Tego dnia dały ukojenie. Po raz pierwszy patrzyłam na Kasprowy Wierch, Giewont, czy ulubione Czerwone Wierchy, od drugiej strony. Czułam ciepło w sercu. Z góry mogłam popatrzeć na zamkniętą dla turystów dolinę Niewcyrki z pięknym Niżnym Teriańskim jeziorkiem.


Północno-wschodni widok z Krywania, opisy szczytów poniżej


Źródło: www. gorydlaciebie.pl



Dolina Niewcyrki (Nefcerská dolina) i Nižné Terianske Pleso są zamknięte dla turystów. Obowiązuje tam ścisła ochrona przyrody



Widok na północno-zachodnią stronę - od Świnicy przez Orlą Perć, Kozi Wierch, Granaty aż do Wołoszynów - opisy poniżej


Źródło: www.gorydlaciebie.pl



Jamský Hrebeň, Kozi Chrbát, a na dalekim planie Gerlach i Kończysta. Z prawej Štrbské Pleso wraz z miejscowością o tej samej nazwie



Na ostatnim planie, doskonale widoczne cztery Czerwone Wierchy: od lewej: Ciemniak, Krzesanica, Małołączniak i Kopa Kondracka, dalej Giewont (po środku najdalszego planu). Na pierwszym planie Liptowskie Kopy, a w dole Kôprova Dolina



Od Giewontu, przez Kasprowy Wierch, Świnicę, Zawrat do Koziego Wierchu



Tak ciężko odróżniać szczyty, ale mimo wszystko wzrok sam leci w stronę strzelistych wierchów. Orla Perć wydaje się tu taka malutka...



Zbliżenie na Štrbské Pleso i miejscowość wokół niego



Zbliżenie na Giewont i lubiany przeze mnie szlak od Kasprowego Wierchu przez Goryczkową Czubę aż do Kopy Kondrackiej



Na Krywaniu z widokiem na Tatry Wysokie



Tam jest granica i mój dom... a w zasadzie to i w tym momencie jestem w domu... 



Na Krywaniu



Płochacz Skalny to już chyba tylko z nazwy jest płochliwy, niestety ludzie przyzwyczaili ptaki do łatwego pożywienia...



Gerlach też mami mnie swoimi wdziękami, ale póki co musi zaczekać... jak Krywań ;) 



Zbliżenie na Czerwone Wierchy - od lewej: Ciemniak, Krzesanica, Małołączniak i Kopa Kondracka. W tle królowa Beskidu Żywieckiego - Babia Góra



W połowie września śnieg już zalegał na Krywaniu


Trwałabym tak w zachwycie, ale podeszła do mnie Siostra Maria z pytaniem, czy nie mam czegoś przeciwbólowego. Oczywiście, że miałam. Oprócz środka na ból, użyczyłam także maści na stłuczone kolano, jednej z uczestniczek wyprawy z Wrocławia. Niby prosty, ludzki odruch, a zrobienie dobrego uczynku dla bliźniego, dało mi sporą dawkę energii, która przydała się w drodze powrotnej.
Powoli zaczęłam schodzenie. Znów pokonywałam te same kamienie, zjeżdżałam na siedzeniu przy gładkich skałach, starałam się stawiać stopy w zagłębienia podłoża. W zasadzie to nie miałam innego wyjścia, gdyż szlak jest tu tylko jeden. Ten sam, którym się wchodzi.


I powrót tą samą trasą, przez stromiznę i gładkie skały



Štrbské Pleso wydaje się takie dalekie...



Krywań widoczny sprzed Małego Krywania, mniej więcej na wysokości Daxnerowej Przełęczy


Minęłam Malý Kriváň. Zaraz za nim dogoniła mnie Siostra Maria, w której towarzystwie schodziłam ze szczytu dalej. Potem nadciągnęła młodzież, która okazała się przesympatyczną grupą, na czele z księdzem. Niby każde z nas uważało, niby każde z nas było skupione, a i tak wszyscy zboczyliśmy ze szlaku. Zamiast trzymać się go, wszyscy poszliśmy skrótem. Przedzieraliśmy się więc, przez piarżysto – kamienne podłoże. Czułam, że moja uwaga jest bardzo mocno napięta. Odetchnęłam dopiero przy rozwidleniu szlaków, przy Rázcestie v Kriváňskom Žlabe.


Żółty punkcik wśród granitowych skał to połączenie szlaków zielonego i niebieskiego - Rázcestie v Kriváňskom Žlabe


Mogłabym wracać znowu zielonym szlakiem, ale chciałam zobaczyć jak najwięcej, więc obrałam szlak niebieski, biegnący Važecką doliną. Po jakimś czasie grupa z Siostrą Marią i księdzem usiadła przy szlaku na posiłek. Zaopatrzona we wrocławskiego kabanosa i boże błogosławieństwo, pożegnałam się z towarzystwem i dalej podążałam sama. Za mną zostawał Krywań, który z tej perspektywy nie wydawał się taki stromy i wymagający. Pamiętam, że takie samo skojarzenie miałam przy wchodzeniu na Kozi Wierch od strony Piątki. 


Tatry Zachodnie



Widoki ze szlaku niebieskiego



Jamský Hrebeň, a z lewej strony stok Krywania



Szlak niebieski to także kosówka i chwilami przedzieranie się przez jej tunele



Krywań - z tej perspektywy wcale nie wygląda na wymagającą górę, całkiem jak Kozi Wierch od strony Doliny Pięciu Stawów Polskich


Przez kamieniste ścieżki, potem pole kosówek, aż wreszcie leśne ostępy, dotarłam do spotkania szlaku z Tatrzańską Magistralą, czyli szlakiem czerwonym. A przy nich urokliwe i jakby zapomniane Jamské Pleso.


Niebieski szlak



Spotkanie niebieskiego szlaku z Tatrzańską Magistralą



Jamské Pleso



Jamské Pleso



Droga przez las


 I mogłabym dalej iść czerwonym szlakiem w kierunku Štrbskégo Plesa, ale poszłam w odwrotną stronę, z racji pozostawionego, na parkingu, samochodu. Szłam przez błocko, które zalegało po całej długości szlaku, a także jego szerokości. Troszkę psioczyłam na drogę, na świat, na siebie też. Czułam zmęczenie, ale takie pozytywne, dające porządnego kopa na następne dni. Wieczorem zamieściłam na facebooku, na grupie, zdjęcia z krótkimi opisami i ktoś bardzo ładnie ujął ten stan, że jest to takie zmęczenie, które pozwala być „lepszym ja” na następne miesiące. I z takim zamierzeniem kończyłam ten dzień.


Tatrzańska Magistrala czyli szlak czerwony w kierunku rozstaju Tri Studničky


Spełniłam swój sen o Krywaniu. W głowie wciąż siedziała mi nuta góralskiej pieśni, którą Skaldowie wyśpiewali do słów wiersza Kazimierza Przerwy – Tetmajera. I choć zazwyczaj smutny utwór grano przy pożegnaniach górali, to ja tym razem śpiewałam ją sobie pod nosem całkiem radośnie…

„ Krywaniu, Krywaniu wysoki!
Płyną, lecą nad tobą obłoki.
Tak się tocy moja myśl,
Jak łone…
Myśli moje, myśli nie spełnione.

Krywaniu, Krywaniu wysoki!
Płyną, lecą spod tobie potoki.
Tak się leją moje łzy,
Jak łone…
Hej łzy moje, łzy niezapłacone.

Krywaniu, Krywaniu wysoki!
Idzie łod cie, sum lasów głymboki.
A mojemu idzie zol,
Kochaniu,
Hej Krywaniu wysoki, Krywaniu.”

Krywań na długo zostanie w mej pamięci. Góra wymagająca, stroma, mozolna do pokonania. Ale dałam radę. Bo jeśli się o czymś marzy, to warto to spełnić. Mnie się udało…

Hej!




10 komentarzy:

  1. Przewspaniały post!!! Brawo, dałaś radę. Jaki uśmiech, jaki szczery uśmiech pełen miłości, zadowolenia a siebie, z otaczającego piękna. Tak czytałam, oglądałam zdjęcia i myślałam, że ja to nie dałabym rady. Potem tak pisałaś, że jednak zmieniłam zdanie. Może teraz nie dałabym rady, ale za jakiś czas tak. Jest, jak napisałaś na samym końcu. To bardzo budujący post, bardzo dużo wiary dodaje. Kocham góry, zachwycam się widokami, sama trasa bardzo mi się podoba. Jeny, jesteś bardzo silna i do tego dodałaś mi siły. Wracam dziś do jogi, no wracam. :) Z całego serca Ci gratuluję, dziękuję i podziwiam. Cieszę się, że spełniłaś marzenie, bo można, naprawdę można. Cały post jest przepełniony tylko dobrymi wibracjami. Wolność to ja czuję w górach i bardzo za nią zatęskniłam. Biorę się do roboty i również stopniowo spełnię swoje marzenia. Tulę całym sercem. :******

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Agnieszko! Tak, czasem jest ciężko, problemy przygniatają, brak wiary w siebie i ludzi dołuje, świat się wali... Ale... no właśnie, ale mamy góry, które koją, dają power do działania, pozwolą wziąć się w garść i spełniać marzenia. I z całego serca Ci życzę, by i Twoje się spełniły. Trzymaj się ciepło! :)

      Usuń
  2. Wielki pokłon. Ręce same składają się do braw..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Artur! Satysfakcja po zdobyciu była wielka, zmęczenie nie miało znaczenia. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  3. Witaj Duśka!
    Z wielką przyjemnością przeczytałam twój post o Krywaniu, bo przywołałaś moje cudowne wspomnienia z wędrówki na ten szczyt w sierpniu ubiegłego roku. Podobnie jak Ty mieliśmy tak wspaniałą pogodę oraz w drodze powrotnej zapędziliśmy się zapewne w ten sam skrót, co Ty. Moje refleksja jest jednak taka, że szlak mógłby być lepiej oznakowany. Kiedyś również opublikuję na blogu moje wspomnienia z tej całodniowej wyprawy. Twoja relacja to przepiękne zdjęcia i ciekawy, dokładny opis. Skoro łączy nas miłość do Tatr - to jesteś już przeze mnie obserwowana. Trafiłam do Ciebie po raz pierwszy, ale wiem, że będę gościć regularnie.
    Z górskim pozdrowieniem... Anita

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Anitko!
      Bardzo się cieszę, kiedy moja praca, wspomnienia czy zdjęcia wywołują uśmiech na twarzy czytelnika posta. Miłe wspomnienia to nie motyle, zostają z nami na zawsze. Zostań zatem na blogu, rozgość się, czytaj do woli, inspiruj.
      Ślę górskie pozdrowienia - hej! :)

      Usuń
  4. Z wielka przyjemnością najpierw przeczytałem post, a potem pooglądałem zdjęcia w większym wymiarze. Prawie poczułem się, jakbym sam wspinał się na tę górę, tak szczegółowo opisałaś każdy etap tej wycieczki. Góra na pewno wymagająca i nie łatwa do zdobycia, wymagająca skupienia się na szlaku, ale też wynagradzająca poniesiony trud wspaniałymi widokami.
    Gratuluję Ci Dusiu, a może Wando (?) zdobycia Krywania i czekam na kolejne ciekawe miejsca, które odwiedziłaś podczas tej wyprawy.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie wolę Dusiu :) Jakoś formy Wando nie lubię, choć to poprawna odmiana, za to myślę, że Duśka skraca dystans ;)
      Co do Krywania, to rzeczywiście góra jest wymagająca, zwłaszcza pod koniec wspinaczki. I choć nieco mozolnie się szło, to jednak radość tam, na górze - nie do opisania. Długo na siebie kazał czekać, ale wreszcie mam go! :) Do tego pogoda była tego dnia super.
      W czasie tygodnia na Słowacji udało się jeszcze wejść dwa razy wyżej i oczywiście podzielę się moim szczęściem na kartach bloga. Zresztą już na facebooku na bieżąco były relacje dla tych niecierpliwych ;) Zapraszam i jak tylko znajdę chwilę, to obiecuję, że wpadnę i do Ciebie na bloga (nawał obowiązków zawodowych teraz mi to wyklucza), zresztą w te wakacje przez chwilę byłam w Twoim mieście, ale o tym za jakiś czas ;)
      Ściskam ciepło! :)

      Usuń
  5. Miejsce faktycznie legendarne. Bardziej charakterystyczne niż Gerlach. lubię Vychodną i taki jeden pensjonat w niej, bo jak się budzę to widzę właśnie Krywań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krywań ma jakąś magię w sobie. Przyciąga turystów z całego świata. Żałuję, że dopiero teraz tam się znalazłam. Ale i radość mnie przepełnia. Pozdrawiam serdecznie Maćku! :)

      Usuń