Tatrzańska walka
zimy z jesienią,
czyli o tym jak
strach ma wielkie oczy
W zeszłym
roku dwutygodniowy urlop w Tatrach udał się połowicznie. O ile w pierwszym
tygodniu spędzonym po słowackiej stronie było słońce i można było wyjść wysoko
w góry, chodzić w krótkim rękawku we wrześniu i cieszyć niebieskim niebem, o
tyle drugi tydzień w Tatrach po stronie polskiej, przyniósł deszcz, chłód i…
pierwszy śnieg. Jak się potem okazało, w zasadzie to był jedyny śnieg tego
roku, jaki widziałam. Ale tego jeszcze nie wiedziałam.
Pewnego dnia,
kiedy wydawało się, że już dość siedzenia na kwaterze, że chcę znów pójść na
górski spacer nieco wyżej, niż przysłowiowe Krupówki, postanowiłam odbyć
wędrówkę. Ponieważ pogoda nie szykowała się zbytnio na moje przyjście,
pomyślałam, że wybiorę się tylko na Przełęcz Świnicką i dalej zejdę w kierunku
Kasprowego Wierchu. Oczywiście po drodze zamiotło tak, że skończyło się na
spacerze, który odbyłam kilka lat wcześniej, tyle, że pięknym latem. Cóż… tym
razem to pogoda dyktowała warunki, a ja nie zamierzałam narażać swoich kończyn.
Przebyta
trasa: z Kuźnic żółtym szlakiem
Doliną Jaworzynki do Przełęczy między Kopami, potem niebieskim szlakiem do Doliny Gąsienicowej,
potem znów żółtym szlakiem
do Suchej Przełęczy i dalej na Kasprowy Wierch, następnie zejście zielonym szlakiem do Kuźnic.
Dolinę
Jaworzynki, którą tyle razy przemierzałam, darzę sympatią. Zwłaszcza stare
pasterskie koliby, które przywołują przed oczy obrazki górali pasących tu owce
i zajmujący się obróbką owczego mleka. Gdyby nie liczni turyści to w wyobraźni może
można by jeszcze usłyszeć, poprzez wiatr, szczekanie bacusiów 😉 W dolinie tej miałam
już przyjemność obserwować sarenki na porannym wypasie i witać się po drodze z
górskimi czarnymi wiewiórkami.
Najtrudniejszym
momentem we wchodzeniu na Przełęcz między Kopami jest miejsce, gdzie szlak
zakręca w prawo po stromym i często śliskim, szerokim podłożu. Ale jednocześnie
jest to świetny punkt widokowy na Dolinę Jaworzynki.
Jak zawsze
na Przełęczy między Kopami 1499 m n.p.m.(między Małą (1577 m n.p.m.) a Wielką
Kopą Królowej (1531 m n.p.m.) – tak, tak, to nie błąd, mała jest wyższa od
wielkiej 😉 i w
sumie poprawna nazwa powinna brzmieć Kopa Króla, bo nazwa jest od nazwiska górala,
właściciela tych terenów) zjadłam kanapkę. Tutaj też łączy się szlak ze szlakiem
niebieskim przez Boczań, więc zazwyczaj jest to przystanek na odsapnięcie dla
wielu turystów.
A potem… potem otwiera się jedna z najładniejszych dróg
widokowych na Dolinę Gąsienicową. Tym razem wierzchołki gór pokryte były małą
warstewką śniegu. I nie było już wierzbówki kiprzycy w fioletowym kwitnieniu.
Nad doliną rozpostarł się cień od licznych ciemnych i złowrogich chmur.
Kościelce na tle zaśnieżonych już szczytów - w chmurach zniknęła Świnica, za to z lewej strony widać charakterystyczne wcięcie Zawratu
I kiedy
usiadłam na chwilę na łyk ciepłej herbaty, kiedy myślałam o wejściu na Świnicką
Przełęcz, z nieba huknęło zawieją śnieżną. Z miejsca zrezygnowałam z pójścia
tam, gdzie ciemno, ślisko i zapewne mocno wiejąco. Nie chciałam też wracać,
więc poczłapałam powoli w stronę Kasprowego Wierchu.
Pierwotny plan zakładał podążanie szlakiem czarnym na Świnicką Przełęcz. Ale zrezygnowałam i poszłam dalej żółtym na Suchą Przełęcz
Co chwilę stawałam i patrzyłam
na Świnicę, Żółtą Turnię, kawałek Granatów i oczywiście królujący nad okolicą,
majestatyczny Kościelec, a w zasadzie dwa Kościelce – ten właściwy i Zadni.
Obrazki zmieniały się jak w kalejdoskopie. Raz było je widać, a po sekundzie
niknęły w chmurach.
Ostrożnie
stawiałam kroki, bo im wyżej, tym robiło się mało stabilnie. Nie miałam nawet
raczków na butach, więc oblodzone kamienie wciąż zapraszały mnie do tańca. No
jakoś nie miałam na to wówczas ochoty.
I znów Świnica skryta za chmurami, za to Kościelec dumnie wyprostowany - tu najlepiej widać, że nie jest to szlak prosty i łatwy aby znaleźć się na czubku góry
Cała i w
jednym kawałku doszłam do Suchej Przełęczy (1949 m n.p.m.), drobiąc niczym
gejsza. Czapka powędrowała na głowę już dawno, a rękawiczki na dłoniach
przyjemnie je grzały. Nad Kasprowy Wierch nadciągał armagedon. Stałam jak
zahipnotyzowana. Lubię widok z Kasprowego Wierchu, spod kolejki linowej, z przełęczy
czy z pobliskiego Beskidu. Ale tym razem chmury zagęściły się bardzo w Dolinie
Cichej, a od Tatr Zachodnich szła wielka granatowa chmura. No, ta to mnie
zawsze wyczuje, skubana jedna…
Postanowiłam
podejść do górnej stacji kolejki linowej i nieco się ogrzać, zjeść kanapkę,
wypić herbatę. Usiadłam w kąciku i obserwowałam „zdobywców” Kasprusia. Jedni
cisi i spokojni, studiowali mapę, rozmawiali, inni głośni, napychali się
frytkami i kotletem. Norma. Nic nowego.
Pora była wracać. Wyszłam przed stację
kolejki. A tam… ciemno i niewiele widać. Żeby dostać się na szlak, który miał
mnie zanieść na kwaterę, muszę przecież wejść wyżej pod stację meteorologiczną.
I to jest ten właściwy wierzchołek Kasprowego Wierchu. Wchodziłam schodkami nieco
„na pamięć”. Na czubku góry gęsto i ciemnawo.
Powalające widoki ze szczytu. Normalnie panorama z wierzchołka jest praktycznie dookoła głowy i jest to jeden z najlepszych punktów widokowych na granicy naszego państwa
Szlak z Kasprowego Wierchu w stronę Czerwonych Wierchów jest jednym z moich ulubionych. Powstały o nim co najmniej dwa posty na blogu, zapraszam, poczytajcie, warto tam się przejść
Zaczęłam się zastanawiać, czy nie
cofnąć się do kolejki i nie kupić biletu na zjazd. Ale coś w środku mnie,
zapewne jakiś diabełek, mówiło: nie bój się głupia! Przecież każda chmura
kiedyś musi się rozwiać. I stałam tak, chłostana wiatrem (no za co? Ja się pytam…)
I pomalutku, krok za krokiem zaczęłam schodzenie w dół. Szlak zielony w kopule
szczytowej jest dość niebezpieczny o tyle, że po prawej stronie (przy
schodzeniu) lub po lewej stronie (przy wchodzeniu) jest strome urwisko i
odsłaniają się skały Kasprowego Wierchu. A tuż przy nim wiedzie szlak. We mgle
czy śnieżnej kurniawie może być niewesoło… Tu też należy zachować daleko idącą
ostrożność. Potem jest już spokojnie, wygodnie i przyjemnie aż do środkowej
stacji kolejki na Myślenickich Turniach.
Schodzenie po oblodzonych kamieniach nie należy do najprzyjemniejszych, za to widoki rekompensują wszystkie trudy
Schodziłam
więc, powoli, znów w trybie gejszy. Oblodzone kamienie sprawy nie ułatwiały.
Zima zdecydowanie chciała się rozpanoszyć w górach. Zaledwie kilkadziesiąt
kroków dzieliło mnie od powrotu do jesieni. Wreszcie udało się. Zeszłam niżej i
otworzył się przede mną widok na Dolinę Goryczkową i częściowo Kondratową. Śpiący
Rycerz spał niewzruszony…
I tak sobie
szłam sama na szlaku, kiedy usłyszałam donośny dźwięk… Moje rozbiegane myśli
stanęły jak wryte, a ja zaraz za nimi, wpadając na nie z siłą rozpędzonego
pociągu. C.O T.O B.Y.Ł.O.??? Pierwsza myśl, najbardziej śmiała
wysnuła przypuszczenie, że to ziewnął niedźwiedź. No tak, miśki mają gawrę w
okolicach Kasprowego, więc to bardzo możliwe, że sobie gdzieś tu chodzi. Ale
może zaraz sobie pójdzie? Może nie wejdzie mi na ścieżkę, może… może… o jeju… I
znowu ryk, który niósł się po całej dolinie. Czułam, że nagle pojawił się
towarzysz wędrówki, czyli lekki strach. Schodziłam jednak w dół. I kolejne
ryknięcie… Myśli grzecznie skuliły się w kłębek, a ja wreszcie odzyskałam
swobodę myślenia. Ok. Mamy ryk na całą dolinę, a przecież niedźwiedzie są
raczej cichutkie, jedzą te swoje korzonki, jagódki ale nie robią przy tym tyle
hałasu. I nagle olśnienie! Przecież mamy wrzesień! No tak… ten niesamowity dźwięk
wydają… jelenie na rykowisku. O matko, strach jakby się nieco wyprostował, bo
lepiej nie wchodzić im wtedy w drogę. Kiedy zwierzęta żyją miłością, rywalizują
z samcami o samice, to wcale nie są takie milusie jakby się mogło wydawać.
Schodziłam dalej z nadzieją, że umizgi nie będą na mojej ścieżce.
Dotarłam do
Myślenickich Turni i z duszą na ramieniu szłam w stronę Kuźnic przez las. Wciąż
słyszałam ten niesamowity ryk. Jelenie darły japki, jakby grały w sztuce rodem
z antycznego teatru. I nagle wyszłam na
otwartą nieco drogę i spotkałam jakiegoś pana, który zapytał mnie czy też T.O
słyszę. No jak mam nie słyszeć, jak niosę ze sobą myśli spięte na agrafkę,
strach i duszę w plecaku. Po czym zapytał, czy chcę zobaczyć jelenie. ???
Uciekać! Uciekać! A uprzejmy pan wyjął lornetkę i mi ją podał z tekstem – tam są!
W tamtym momencie poczułam jak strach zeskakuje mi z pleców a dusza wraca na właściwe
miejsce. Rzuciłam okiem w kierunku zwierząt. Daleko, na wzgórzu, na polance
stały dwa jelenie. Majestatyczne, piękne z dużymi porożami. Chyba się już
dogadały co do samicy, bo mniejszy rudy skubał coś odwrócony zadkiem, natomiast
większy szary, nagle odwrócił się w moją stronę. Jakby wiedział, że na niego
patrzę. Stał nieporuszony, jak władca tych terenów i miałam wrażenie, że patrzy
prosto na mnie. Jego piękne, wielkie poroże zrobiło na mnie wrażenie. Już się
nie bałam, były daleko i zajęte swoimi sprawami. Mogłabym tak stać i patrzeć na
nie, ale wypadało oddać lornetkę właścicielowi.
Podziękowałam
i poszłam dalej do Kuźnic. Chyba na ten dzień atrakcji mi starczyło. Kolejne
dni przyniosły znów opady deszczu, więc siedziałam na kwaterze i nadrabiałam
lekturę książek. Czasem i tak dobrze jest spędzić urlop.
Zatem do następnego
razu!
Hej!
Góry jak zwykle cudowne, tym chętniej oglądam zdjęcia, gdyż sama na razie przez dłuższy czas w góry nie pójdę z powodu uszkodzonego kolana, na szczęście skręcona kostka już się zagoiła, to liczę, że kolano też kiedyś będzie zdrowe.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Droga Avelino! Współczuję bardzo z powodu kolana, moje są mocno nadwyrężone, ale jak góry wzywają, to nie ma, że boli ;) Trzymaj się dzielnie! Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńTuptusiu, potuptusiałam sobie z Tobą. Kilka tych miejsc znam, byłam. Daaawno temu. Zdjęć - brak :( Pozostały wspomnienia. Teraz szczyty już nie dla mnie...
OdpowiedzUsuńPiękne widoki z piękną Duśką.
Moc buziaków ślę.
Akurat na Kasprowy można kolejką, a stamtąd na szczyt jest tylko... kilkadziesiąt schodków ;) za to ze szczytu.... panorama dookoła i w zasadzie nie wiadomo, w którą stronę patrzeć. Może któregoś roku uda się nadrobić brak zdjęć w tym rejonie? Oby tak było, ale pod warunkiem dobrego zdrowia. Mam nadzieję, że wszystkie zło się już wycofało od Was...
UsuńMy szliśmy niebieskim z Kuźnic do Murowańca, a potem na Kasprowy, a potem z powrotem do Murowanca i żółtym do Jaworzynki. Piękna wycieczka była, pogoda dopisała. Starsze córki miały wtedy 6 i 4 latka. Fajnie to napisałaś. Bardzo mi się podoba twój blog.
OdpowiedzUsuńKasia Dudziak
Pogoda w górach to sprawa kluczowa, nie ma się co oszukiwać. Poza tym zdjęcia z niebieskim niebem ładniej wychodzą (żarcik).
UsuńKasiu, zostań na blogu w takim razie na dłużej ;) Zapraszam serdecznie.