Śmiałe cele w górach,
czyli jak zawrócić
w połowie drogi
Jesteśmy w górach. Ja i Tuśka. Jest pięknie. To znaczy, mogłoby być, gdyby nie wizja deszczy, które przez ostatni tydzień były codziennie. Ale i tak jest wspaniale. Wyczekujemy okna pogodowego i wreszcie takowy się pojawia, więc plan jest śmiały, by zaatakować z Krynicy Górskiej jedną z gór, która wchodzi do Korony Gór Polskich. Lackowa… Czas rozpisany, plecaki spakowane, humory są, woda w bukłakach jest, przekąski i kanapki są, więc z rana ruszamy.
Korzystamy z darmowego autobusu i podjeżdżamy prawie pod szlak. Chwilę idziemy ulicą, rozglądając się na boki. Po kilku minutach odnajdujemy wejście na nasz zielony szlak w kierunku rozdroża Huzary (864 m n.p.m.). Wejście jakoś specjalnie nie zachęca, bowiem jest mocno pod górkę. Ale cel zacny, droga długa, nie ma marudzenia, idziemy.
Przed nami na szlak wchodzą dwie młode dziewczyny. No to nie jesteśmy zupełnie same w ciemnym lesie 😉. W sumie całość wędrówki jest mało widokowa, ponieważ ciągle przedzieramy się przez las, a jeszcze bardziej przez grząskie ścieżyny. Ostatnie deszcze mocno rozmyły naszą drogę. Jest to mega męczące.
Nasze wędrowanie umilają napotkane po drodze grzybki. Nie kosztujemy ich, bo humory i tak mamy niezłe, nie zrywamy, bo nie na grzyby się wybrałyśmy. Robimy zdjątko i podążamy dalej.
Droga nie jest łatwa, bo co chwilę obchodzimy wykroty. Same doświadczyłyśmy, zaledwie dwa dni wcześniej, nagłej wichury przy zejściu z Góry Parkowej w Krynicy. Drzewa padały jak zapałki, a całe gałęzie wirowały nad ziemią. Również tu, na szlaku, widzimy skutki takich nawałnic.
Wreszcie dochodzimy do rozdroża, podążamy dalej zielonym szlakiem.
I w pewnym momencie słyszymy szosę, ale kończy się nam szlak… Schodzimy do leśnej drogi i teoretycznie powinnyśmy iść prosto w dół, ale szlaku nie widać. Za to droga to istne bajoro. Zdecydowanie nie mamy ochoty na błotne kąpiele. Zastanawiamy się co robić dalej. Taką samą rozkminę mają dwie dziewczyny, które przed nami weszły na szlak. Teraz we cztery zastanawiamy się gdzie podziało się oznakowanie. Wreszcie Marta zauważa wymalowany szlak na pniu przewróconego drzewa. No niby jakaś ścieżyna jest, ale z cyklu przedzierania się przez chaszcze. No ale z mapy tak wynika, że należy tędy iść. Zaczynamy więc ostro schodzić.
Po przedarciu się przez krzaki i wysokie rośliny docieramy do… rzeczki Mochnaczki.
Po przedarciu się przez krzaki i wysokie rośliny docieramy do… rzeczki Mochnaczki.
I tu zaczyna się nasz survival, nasza przygoda, nasze clou wyprawy. Niby szlak ostrzegał, że będzie przejście wody w bród. Ale myślałam, że mostku żadnego wprawdzie nie będzie, ale może będą jakieś duże kamulce, przez które zgrabnie sobie przeskoczymy. Marzenie… Kamienie spore były, owszem, ale pod wodą sięgającą kolan.
Stoimy we cztery nad rzeką i patrzymy na drugi jej brzeg. Żeby można było się tak teleportować… W głowach rodzi się nam pytanie, iść dalej, czy zawrócić? Dziewczyny podejmują decyzję i idą dalej. Przy szosie ma ich zabrać kolega z samochodem. My nie mamy tego problemu, więc jeszcze możemy wrócić suchą nogą. Ale czym wtedy byłaby nasza wyprawa? Tylko spacerem, nie przygodą.
Stoimy i patrzymy, jak dziewczyny sobie radzą. Nurt rzeki nie jest wartki, tylko czy zimna woda nie wykręci nam stóp? Patrzymy z Tuśką na siebie i obie mamy figlarny błysk w oku. Podejmujemy pierwszą demokratyczną decyzję tego dnia. Zrzucamy buciki, podwijamy spodniachy i sru… do wody!
Stoimy we cztery nad rzeką i patrzymy na drugi jej brzeg. Żeby można było się tak teleportować… W głowach rodzi się nam pytanie, iść dalej, czy zawrócić? Dziewczyny podejmują decyzję i idą dalej. Przy szosie ma ich zabrać kolega z samochodem. My nie mamy tego problemu, więc jeszcze możemy wrócić suchą nogą. Ale czym wtedy byłaby nasza wyprawa? Tylko spacerem, nie przygodą.
Stoimy i patrzymy, jak dziewczyny sobie radzą. Nurt rzeki nie jest wartki, tylko czy zimna woda nie wykręci nam stóp? Patrzymy z Tuśką na siebie i obie mamy figlarny błysk w oku. Podejmujemy pierwszą demokratyczną decyzję tego dnia. Zrzucamy buciki, podwijamy spodniachy i sru… do wody!
A ta zimna, kamienie wbijają się w stopy. Z pomocą przychodzą nam moje niezawodne kije. Bolek i Lolek dają radę i nie pozwalają stracić w wodzie równowagi. Jest moc!
Wychodzimy na brzeg, całe uchachane. Wycieramy stopy w mały ręczniczek, który zawsze mam ze sobą. Schłodzone stopy nieco odpoczęły od butów, więc po założeniu suchych skarpetek, na powrót wracają w nich siły do dalszej wędrówki. Żegnamy się z dziewczynami i wychodzimy na szosę łączącą Tylicz z Mochnaczką Niżną i Wyżną.
Dalej szlak wiedzie nas znów pod górę, ale za to jest już bardziej widokowo. Za plecami mamy wzniesienia Beskidu Sądeckiego, a po lewej Góry Leluchowskie.
Wychodzimy na brzeg, całe uchachane. Wycieramy stopy w mały ręczniczek, który zawsze mam ze sobą. Schłodzone stopy nieco odpoczęły od butów, więc po założeniu suchych skarpetek, na powrót wracają w nich siły do dalszej wędrówki. Żegnamy się z dziewczynami i wychodzimy na szosę łączącą Tylicz z Mochnaczką Niżną i Wyżną.
Dalej szlak wiedzie nas znów pod górę, ale za to jest już bardziej widokowo. Za plecami mamy wzniesienia Beskidu Sądeckiego, a po lewej Góry Leluchowskie.
Przed nami malownicza droga prowadzi nas wprost na Pasmo Czerteża, gdzie pierwszą górą jest Dzielec (793 m n.p.m.). Jeszcze nie wiemy, że to będzie kres naszych możliwości tego dnia.
Walka z błotem, z wykrotami, z czasem, sprawiła, że choć ostatni odcinek był niemalże po płaskim, to jednak zmęczenie było spore. A do Lackowej jeszcze ponad dwie godziny… Szybko przeliczamy czas. Nie chcemy wracać po ciemku.
Stajemy teoretycznie na wierzchołku Dzielca. Zarządzamy czas na posiłek. Łyk ciepłej herbaty i chwila odpoczynku działają kojąco. Widoki z Dzielca żadne. To zalesiona, zadrzewiona grań, której krzaki wokół nie pozwalają dostrzec być może całkiem ładnej panoramy. Ta widoczna jest znacznie niżej.
Siedząc pod tabliczką informującą nas o wierzchołku, spotykamy kolejne dziewczyny. Wymieniamy się zdjęciami na pamiątkę. A potem podejmujemy, znowu demokratycznie, decyzje o odwrocie. Dajemy sobie spokój z Lackową, kiedyś wyrównamy rachunki. Tymczasem siedzimy sobie i gawędzimy, czerpiąc radość z wzajemnego towarzystwa, ciepłej herbaty i smacznej kanapki.
Powrót mamy tym samym szlakiem. Najpierw jest fajnie, z widokiem na Beskid Sądecki, choć błotnista droga uprzykrza życie.
Wiemy jednak, że teraz to nic, w porównaniu z tym, że za moment ponownie zagłębimy się w las. A tam ciemniej i bardziej błotniście. Ale zanim to nastąpi, znów mamy radochę, bo przecież żeby dojść do Krynicy, kolejny raz musimy przejść przez rzekę.
Tym razem wiemy co nas czeka, znowu więc, buty w jedną rękę, kij w drugą i siuuupp na drugi brzeg. Jest ryzyko, jest zabawa.
Tym razem wiemy co nas czeka, znowu więc, buty w jedną rękę, kij w drugą i siuuupp na drugi brzeg. Jest ryzyko, jest zabawa.
Chwilę potem siedzimy na brzegu i suszymy nogi. Jest ciepło i przyjemnie. Tegoroczny początek lipca jest jak ruletka. Dzisiaj słońce, jutro deszcz. Cieszymy się, więc z naszej wędrówki, nawet, jeśli cel nie został osiągnięty.
Dalej mamy już zarośla, ostre podejście szlaku pod górę i ciąg dalszy błota w lesie. Och, jakże ono męczy…
Na rozdrożu Huzary obieramy żółty szlak w kierunku Krynicy. Drugi raz przechodzimy przez Górę Parkową z nadzieją, że dziś nie spotka nas żadna nawałnica z deszczem i wiatrem łamiącym konary. Jesteśmy już blisko obiadu…
A po nim… pranie spodni, butów i spodów plecaków. Błoto mamy wszędzie, ale za to wspomnienia pozostaną na długo.
Czasem warto odpuścić cel. Bo celem może być wspólne spędzanie czasu z kochaną osobą. Celem może być sama droga. Celem może być śmiech przy przekraczaniu rzeki w bród. Albo nawet błoto, które przykleja się wszędzie albo wciąga nam buty. Bo właśnie to najbardziej się pamięta.
Kolejne dni nie były już takie ładne pogodowo, ale mimo to, odnalazłyśmy sobie kolejne cele. Życie w górach jest piękne!
Zatem do zobaczenia na szlakach!
Kolejne dni nie były już takie ładne pogodowo, ale mimo to, odnalazłyśmy sobie kolejne cele. Życie w górach jest piękne!
Zatem do zobaczenia na szlakach!
Hej!
Święte błoto z Beskidu Sądeckiego, ale zapewniam Cię ze w Niskim jest go znacznie więcej. Ba nawet na większość pogórz.
OdpowiedzUsuńDostojki nie są wcale rzadkie, po prostu występują wyspowo, jak już są to jest ich dużo. A tam dodatkowo przylatują także te ze Słowacji.
Maćku, no właśnie teraz pisałam o błocie z Beskidu Niskiego... Dzielec jest w BN.
UsuńA motyle to chyba nie te pospolite dostojki, o których wspominasz, bo porównywałam umaszczenie. Ale głowy nie dam sobie uciąć, bo aż tak na motylkach się nie znam. Dla mnie każdy jest śliczny :)
Pozdrawiam :)