O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

wtorek, 1 grudnia 2020

Dzielec - czyli niezupełnie cel wędrówki

 

Śmiałe cele w górach,

czyli jak zawrócić

w połowie drogi



Jesteśmy w górach. Ja i Tuśka. Jest pięknie. To znaczy, mogłoby być, gdyby nie wizja deszczy, które przez ostatni tydzień były codziennie. Ale i tak jest wspaniale. Wyczekujemy okna pogodowego i wreszcie takowy się pojawia, więc plan jest śmiały, by zaatakować z Krynicy Górskiej jedną z gór, która wchodzi do Korony Gór Polskich. Lackowa… Czas rozpisany, plecaki spakowane, humory są, woda w bukłakach jest, przekąski i kanapki są, więc z rana ruszamy.
Korzystamy z darmowego autobusu i podjeżdżamy prawie pod szlak. Chwilę idziemy ulicą, rozglądając się na boki. Po kilku minutach odnajdujemy wejście na nasz zielony szlak w kierunku rozdroża Huzary (864 m n.p.m.). Wejście jakoś specjalnie nie zachęca, bowiem jest mocno pod górkę. Ale cel zacny, droga długa, nie ma marudzenia, idziemy. 


Początek szlaku w Krynicy Górskiej



Nie wygląda to zachęcająco, nie ma rady - ostro w górę!


Przed nami na szlak wchodzą dwie młode dziewczyny. No to nie jesteśmy zupełnie same w ciemnym lesie 😉. W sumie całość wędrówki jest mało widokowa, ponieważ ciągle przedzieramy się przez las, a jeszcze bardziej przez grząskie ścieżyny. Ostatnie deszcze mocno rozmyły naszą drogę. Jest to mega męczące. 


Zawsze wypatrzę jakiegoś diabełka... :)



Niby pięknie, ale na co komu to błoto?


Nasze wędrowanie umilają napotkane po drodze grzybki. Nie kosztujemy ich, bo humory i tak mamy niezłe, nie zrywamy, bo nie na grzyby się wybrałyśmy. Robimy zdjątko i podążamy dalej. 



Jestem taki sobie grzybek i ktoś mnie już naruszył...


Droga nie jest łatwa, bo co chwilę obchodzimy wykroty. Same doświadczyłyśmy, zaledwie dwa dni wcześniej, nagłej wichury przy zejściu z Góry Parkowej w Krynicy. Drzewa padały jak zapałki, a całe gałęzie wirowały nad ziemią. Również tu, na szlaku, widzimy skutki takich nawałnic. 
Wreszcie dochodzimy do rozdroża, podążamy dalej zielonym szlakiem.


Rozdroże Huzary


 I w pewnym momencie słyszymy szosę, ale kończy się nam szlak… Schodzimy do leśnej drogi i teoretycznie powinnyśmy iść prosto w dół, ale szlaku nie widać. Za to droga to istne bajoro. Zdecydowanie nie mamy ochoty na błotne kąpiele. Zastanawiamy się co robić dalej. Taką samą rozkminę mają dwie dziewczyny, które przed nami weszły na szlak. Teraz we cztery zastanawiamy się gdzie podziało się oznakowanie. Wreszcie Marta zauważa wymalowany szlak na pniu przewróconego drzewa. No niby jakaś ścieżyna jest, ale z cyklu przedzierania się przez chaszcze. No ale z mapy tak wynika, że należy tędy iść. Zaczynamy więc ostro schodzić.
Po przedarciu się przez krzaki i wysokie rośliny docieramy do… rzeczki Mochnaczki. 



Mochnaczka - może nie jakaś wybitna, ale zimna i mokra :)



Z tamtego brzegu Mochnaczki przyszłyśmy... mokrą stopą, a nawet dwoma ;)


I tu zaczyna się nasz survival, nasza przygoda, nasze clou wyprawy. Niby szlak ostrzegał, że będzie przejście wody w bród. Ale myślałam, że mostku żadnego wprawdzie nie będzie, ale może będą jakieś duże kamulce, przez które zgrabnie sobie przeskoczymy. Marzenie… Kamienie spore były, owszem, ale pod wodą sięgającą kolan.
Stoimy we cztery nad rzeką i patrzymy na drugi jej brzeg. Żeby można było się tak teleportować… W głowach rodzi się nam pytanie, iść dalej, czy zawrócić? Dziewczyny podejmują decyzję i idą dalej. Przy szosie ma ich zabrać kolega z samochodem. My nie mamy tego problemu, więc jeszcze możemy wrócić suchą nogą. Ale czym wtedy byłaby nasza wyprawa? Tylko spacerem, nie przygodą.
Stoimy i patrzymy, jak dziewczyny sobie radzą. Nurt rzeki nie jest wartki, tylko czy zimna woda nie wykręci nam stóp? Patrzymy z Tuśką na siebie i obie mamy figlarny błysk w oku. Podejmujemy pierwszą demokratyczną decyzję tego dnia. Zrzucamy buciki, podwijamy spodniachy i sru… do wody! 



Dajesz Tuśka! :) :) :)




Ciotka, idzie Ci całkiem dobrze! :) Foto: Marta


A ta zimna, kamienie wbijają się w stopy. Z pomocą przychodzą nam moje niezawodne kije. Bolek i Lolek dają radę i nie pozwalają stracić w wodzie równowagi. Jest moc!
Wychodzimy na brzeg, całe uchachane. Wycieramy stopy w mały ręczniczek, który zawsze mam ze sobą. Schłodzone stopy nieco odpoczęły od butów, więc po założeniu suchych skarpetek, na powrót wracają w nich siły do dalszej wędrówki. Żegnamy się z dziewczynami i wychodzimy na szosę łączącą Tylicz z Mochnaczką Niżną i Wyżną.
Dalej szlak wiedzie nas znów pod górę, ale za to jest już bardziej widokowo. Za plecami mamy wzniesienia Beskidu Sądeckiego, a po lewej Góry Leluchowskie. 



A za plecami... wzniesienia Beskidu Sądeckiego



Góry Leluchowskie



Beskid Sądecki i pasmo Jaworzyny Krynickiej



W stronę Lackowej



Ja i Beskid Sądecki. Foto: Marta


Przed nami malownicza droga prowadzi nas wprost na Pasmo Czerteża, gdzie pierwszą górą jest Dzielec (793 m n.p.m.). Jeszcze nie wiemy, że to będzie kres naszych możliwości tego dnia. 


Pasmo Czerteża z Dzielcem gdzieś tam...



Całkiem fotogeniczne drzewko (limba czy sosna karłowata?)



Trzy okazy rzadko spotykanego motyla Marbled Fritillary. Co tu było dobrego???



Dwa motyle, lekko zmęczone, ale szczęśliwe ;)


Walka z błotem, z wykrotami, z czasem, sprawiła, że choć ostatni odcinek był niemalże po płaskim, to jednak zmęczenie było spore. A do Lackowej jeszcze ponad dwie godziny… Szybko przeliczamy czas. Nie chcemy wracać po ciemku. 


Stoimy na Dzielcu (793 m n.p.m.)



Stajemy teoretycznie na wierzchołku Dzielca. Zarządzamy czas na posiłek. Łyk ciepłej herbaty i chwila odpoczynku działają kojąco. Widoki z Dzielca żadne. To zalesiona, zadrzewiona grań, której krzaki wokół nie pozwalają dostrzec być może całkiem ładnej panoramy. Ta widoczna jest znacznie niżej.
Siedząc pod tabliczką informującą nas o wierzchołku, spotykamy kolejne dziewczyny. Wymieniamy się zdjęciami na pamiątkę. A potem podejmujemy, znowu demokratycznie, decyzje o odwrocie. Dajemy sobie spokój z Lackową, kiedyś wyrównamy rachunki. Tymczasem siedzimy sobie i gawędzimy, czerpiąc radość z wzajemnego towarzystwa, ciepłej herbaty i smacznej kanapki. 



Pamiątkowa foteczka na Dzielcu :)


Powrót mamy tym samym szlakiem. Najpierw jest fajnie, z widokiem na Beskid Sądecki, choć błotnista droga uprzykrza życie. 


I ponownie Beskid Sądecki, tym razem przed nami




Na szlaku i znowu błoto...


Wiemy jednak, że teraz to nic, w porównaniu z tym, że za moment ponownie zagłębimy się w las. A tam ciemniej i bardziej błotniście. Ale zanim to nastąpi, znów mamy radochę, bo przecież żeby dojść do Krynicy, kolejny raz musimy przejść przez rzekę.
Tym razem wiemy co nas czeka, znowu więc, buty w jedną rękę, kij w drugą i siuuupp na drugi brzeg. Jest ryzyko, jest zabawa. 


Woda nadal zimna ;) Foto: Marta



Brodzę niczym czapla siwa... Foto: Marta



Auć, kamienie... Auć, zimno.... :)



To był ten łatwiejszy kawałek, teraz trzeba zebrać natchnienie na ten głębszy ;)


Chwilę potem siedzimy na brzegu i suszymy nogi. Jest ciepło i przyjemnie. Tegoroczny początek lipca jest jak ruletka. Dzisiaj słońce, jutro deszcz. Cieszymy się, więc z naszej wędrówki, nawet, jeśli cel nie został osiągnięty. 


Spółka Duśka i Tuśka na drugim brzegu Mochnaczki



Nad rzeką fajnie jest...



Zdobywanie rzeki zamiast gór też może być zabawne :)



Dobra, wycieram nogi i zaraz pójdziemy ;)



 A czy musimy gdzieś iść? Nogi mi odpoczywają w wodzie ;) Foto: Marta


Dalej mamy już zarośla, ostre podejście szlaku pod górę i ciąg dalszy błota w lesie. Och, jakże ono męczy… 


Droga przez las



A w lesie... leśna brama ;)


Na rozdrożu Huzary obieramy żółty szlak w kierunku Krynicy. Drugi raz przechodzimy przez Górę Parkową z nadzieją, że dziś nie spotka nas żadna nawałnica z deszczem i wiatrem łamiącym konary. Jesteśmy już blisko obiadu… 


Ostre zejście do Krynicy żółtym szlakiem



Pomału do celu... Jednego, drugiego, kolejnego... Foto: Marta

A po nim… pranie spodni, butów i spodów plecaków. Błoto mamy wszędzie, ale za to wspomnienia pozostaną na długo. 


Taki to zwyczajny i radosny widok w górach... :) :) :)


Czasem warto odpuścić cel. Bo celem może być wspólne spędzanie czasu z kochaną osobą. Celem może być sama droga. Celem może być śmiech przy przekraczaniu rzeki w bród. Albo nawet błoto, które przykleja się wszędzie albo wciąga nam buty. Bo właśnie to najbardziej się pamięta.
Kolejne dni nie były już takie ładne pogodowo, ale mimo to, odnalazłyśmy sobie kolejne cele. Życie w górach jest piękne!
Zatem do zobaczenia na szlakach!

Hej!


2 komentarze:

  1. Święte błoto z Beskidu Sądeckiego, ale zapewniam Cię ze w Niskim jest go znacznie więcej. Ba nawet na większość pogórz.

    Dostojki nie są wcale rzadkie, po prostu występują wyspowo, jak już są to jest ich dużo. A tam dodatkowo przylatują także te ze Słowacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maćku, no właśnie teraz pisałam o błocie z Beskidu Niskiego... Dzielec jest w BN.
      A motyle to chyba nie te pospolite dostojki, o których wspominasz, bo porównywałam umaszczenie. Ale głowy nie dam sobie uciąć, bo aż tak na motylkach się nie znam. Dla mnie każdy jest śliczny :)

      Pozdrawiam :)

      Usuń