Wakacje w Pieninach,
czyli o tym, jak zwariowałam na szlaku
Zeszłe wakacje to było wyzwanie. Wirus w odwrocie, maski zdjęte, naród wyruszył w każdym możliwym krajowym kierunku. Nagle mnóstwo osób zauważyło walory Polski, jej piękno i w sumie ceny też. Wiedziałam od razu, że w lipcu czy sierpniu nie pojadę w Tatry, bo od jakiegoś czasu mam dość tłumów w moich ukochanych górach, a te z pewnością będą w szczycie sezonu. Za cel obrałam sobie Pieniny, co by być blisko swoich gór, a do tego by móc je podziwiać w całym paśmie z bezpiecznej odległości. O moja naiwności…
W moim zamyśle, żeby uniknąć tłoku na szlaku, wstałam rano i postanowiłam odwiedzić dwie góry, które lata temu padły mi do stóp. No dobra, raczej ja padłam, wdrapując się na nie. Pierwszym celem miała być Sokolica.
Spacerkiem przeszłam się wzdłuż potoku Grajcarek, by dostać się do flisackiej przeprawy na drugi brzeg Dunajca. Chwilę zaczekałam, bo akurat jedna łódź odpłynęła. Zaraz była następna, wskoczyłam do niej i jakieś 10 minut później już szłam niebieskim szlakiem pod górę.
Droga wiodła mnie przez las, trochę leśną drogą, trochę po ułożonych „schodach”, pojawiły się też kładeczki. A na koniec mocno wyślizgane kamienie. Punkt z kasą znajduje się przed wejściem na szczyt, więc warto mieć zawsze przy sobie gotówkę.
Ludzi było wówczas bardzo mało. W końcu był to prawie środek tygodnia, bo czwartek, więc większość jeszcze stała w pracy w blokach startowych. Do tego poranek, gdzie większość wczasowiczów jeszcze smacznie spała.
Sokolica to jedna z najsławniejszych gór Pienin. Liczy sobie 747 m n.p.m. Jej pionowe południowe ściany opadają do Przełomu Dunajca na 310 m. Największy pionowy uskok pod szczytem ma 100 m wysokości, a pod nim znajduje się charakterystyczna skała, zwana Głową Cukru, która jest doskonale widoczna ze spływu Dunajcem, bądź z Drogi Pienińskiej.
Sokolica to jedna z najsławniejszych gór Pienin. Liczy sobie 747 m n.p.m. Jej pionowe południowe ściany opadają do Przełomu Dunajca na 310 m. Największy pionowy uskok pod szczytem ma 100 m wysokości, a pod nim znajduje się charakterystyczna skała, zwana Głową Cukru, która jest doskonale widoczna ze spływu Dunajcem, bądź z Drogi Pienińskiej.
Nazwa Sokolica wzięła się od tego, że w jej skałach gniazdowały sokoły. Jako cel turystyczny znana była już w XIX w. Główną cechą charakterystyczną były rosnące na niej sosny reliktowe, w tym ta jedna, będąca symbolem Pienin. Jej atrakcyjność wynikała z faktu, że wyrastała ze skały niemalże w poziomie, tuż nad przepaścią. Badania w latach 90. XX w. dowiodły, że były to ponad 550 letnie drzewa i uchodziły za najstarsze sosny w Polsce. Niestety rok 2018 przyniósł wielką stratę. W czasie akcji ratunkowej z użyciem śmigłowca, jedna z gałęzi kultowej sosny została uszkodzona przez śmigło. W tym roku również to, co zostało z sosny, zostało uszkodzone, najprawdopodobniej przez wiatr. Przyrodnicy obawiają się, że drzewo, które tyle lat opierało się wszystkiemu, teraz przestanie istnieć. Miałam więc, ogromne szczęście widzieć sosnę w stanie najlepszym i potem nieco gorszym.
Sosna na tle Trzech Koron a konkretnie Okraglicy 982 m n.p.m.. Jasna skałka to Pańska Skała 920 m n.p.m.
Sokolica jest szczytem bardzo widokowym. Oprócz oczywiście widocznego z niej Przełomu Dunajca i płynących zakolami rzeki tratw flisackich, można z niej dostrzec Małe Pieniny, Magurę Spiską i oczywiście Tatry Bielskie i Wysokie. Mimowolnie mój wzrok zawsze biegnie ku szczytom tatrzańskim. Tak, wiem. To choroba i w dodatku nieuleczalna.
Spędziłam na szczycie kilka chwil. Ponieważ coraz więcej turystów zaczęło się schodzić, postanowiłam się stamtąd ewakuować i przemieścić dalej w kierunku Czertezika (772 m n.p.m.). Stamtąd jeszcze kilka fotek na Pieniny i Przełom Dunajca. Niebieski szlak wiódł mnie lasem, więc delektowałam się jego zapachem, odgłosami i kolorami. Gdzieniegdzie widziałam skalne przepaście leśne, ukazujące zróżnicowany teren Pienin.
Droga wiedzie raz pod górkę, raz w dół, widoczne też są stromizny terenu, choć nie odczuwa się tego tak bardzo, idąc po szlaku
I tak noga za nogą doszłam do rozwidlenia szlaków niebieskiego z żółtym na Bańków Gronik, na wysokości 678 m n.p.m. Tu chwilę odsapnęłam, posiliłam się kanapką i herbatą. Nie czułam zmęczenia, wręcz radość z bycia tu po latach. Niesiona jakąś wewnętrzną euforią, jeszcze nie zauważałam coraz większej liczby turystów. Cieszyło mnie tu i teraz.
Żółtym szlakiem powędrowałam w kierunku Przełęczy Szopka. Stamtąd już nieduży kawałek drogi dzielił mnie od Trzech Koron szlakiem niebieskim. Tia….
I tu skończyła się teoria, a zaczęła brutalna rzeczywistość. Gdyby nie fakt, że znajdowałam się w górach, na szlaku, pomyślałabym, że właśnie doszłam do jakiegoś sklepu, w którym rzucono świeży towar i kolejka wytworzyła się samoistnie jak za starych, dobrych czasów. A może przez lata mojej nieobecności w Pieninach, otworzono tam Lidla albo Biedronkę i rozdawali coś za darmo. Wszak wiadomo, że jak coś jest za darmo, to trzeba się nachapać. Otóż nie. Potem zastanawiałam się, czy może to jakaś wycieczka autokarowa mi się trafiła i po prostu stoją na polanie… Otóż też nie.
Doszłam na koniec ogonka kolejki i przerażona zapytałam stojących przede mną osób: „przepraszam, a za czym kolejka ta stoi?…” Odpowiedź padła dowcipna, oczywiście z kultowego filmu Barei – „po ostatnią paróweczkę hrabiego Barry Kenta”. No i się zaczęło…
Doszłam na koniec ogonka kolejki i przerażona zapytałam stojących przede mną osób: „przepraszam, a za czym kolejka ta stoi?…” Odpowiedź padła dowcipna, oczywiście z kultowego filmu Barei – „po ostatnią paróweczkę hrabiego Barry Kenta”. No i się zaczęło…
Stwierdziłam, że ja do końca nie zwariowałam, żeby stać w kolejce na szczyt. Ponieważ towarzystwo przede mną, złożone z przypadkowych osób okazało się rozmowne, pomyślałam, że chwilę pogadam sobie z fajnymi ludźmi. I tak od tematu do tematu, po blisko godzinie zorientowałam się, że przesunęliśmy się w tej kolejce do przodu, a za mną ciągnął się ogonek prawie po horyzont. No masakra, co ja tu robię? Już miałam pożegnać się i odejść, ale znów padł jakiś dowcip i wszyscy ryknęli śmiechem. I znów wywiązała się rozmowa kolejkowa. I tak szłam z ludźmi z zamierzeniem „ja tylko na chwilę, bo i tak dla mnie paróweczki nie starczy”, aż dotarłam do kasy przed wejściem za barierki, którymi otoczono szczyt. A na kładeczkach… kolejna kolejeczka. Nie, no kolejna godzina stania… Chyba rezygnuję. Kiedy głośno wypowiedziałam swoje obawy, że mam krótki urlop i nie zamierzam stać tu do emerytury, usłyszałam od zabawnego towarzystwa : „no coś Ty, stój z nami, przecież już barierki widać, więc to niedaleko, co nie dasz rady?” Jak to ja nie dam rady? Ja? I potem przyszła myśl pierwsza. Nie po to przyszłam tu, by nie wejść na szczyt. Potem myśl druga. Przecież już byłam na tym szczycie, to po co dalej stoję? Myśl trzecia. W sumie to nie mam zdjęć odpowiednich na bloga, a wyjazd w Pieniny bez zdobycia Trzech Koron, to się nie liczy. I wreszcie myśl czwarta. Zwariowałam. Całkowicie, nieodwracalnie i… cholera, jestem już bez odwrotu, bo właśnie wciągnęli mnie na kładkę za bramką. Ugrzęzłam na kolejną godzinę.
Co za szczęście, że trafiłam na naprawdę fajnych i wesołych ludzi. Inaczej pewnie już dawno siedziałabym na kwaterze.
Posuwając się krok za krokiem, stopień metalowych schodków za kolejnym schodkiem i doszłam na czubek Trzech Koron, a właściwie na szczyt Okrąglicy mającej 982 m n.p.m., gdzie mieści się taras widokowy.
Posuwając się krok za krokiem, stopień metalowych schodków za kolejnym schodkiem i doszłam na czubek Trzech Koron, a właściwie na szczyt Okrąglicy mającej 982 m n.p.m., gdzie mieści się taras widokowy.
Z prawej Nowa Góra 902 m n.p.m. za nią na horyzoncie góra Żar 883 m n.p.m. z lewej Marcelowa Góra 800 m n.p.m.
Trzy Korony to kolejny symbol Pienin. Złożony z pięciu turni, tworzy Masyw Trzech Koron. I żeby było zabawniej, dawniej nazywano go… Pieninami. Obecna nazwa funkcjonuje od 1860 r. A jeszcze wcześniej, bo w 1834r. w dokumentach pisanych pojawiła się nazwa Kronenberg, czyli innymi słowy Korona. I choć góra przyciągała odważnych zdobywców, pierwszy szlak turystyczny wytyczono na niej w 1906r.
Trzy Korony, najładniej prezentują się z poziomu Dunajca. Wtedy rzeczywiście przypominają koronę. Natomiast z najwyższego szczytu, czyli Okrąglicy rozpościera się piękna panorama. Oczywiście największy hit to Tatry, od których ciężko odwrócić wzrok. Poza tym mamy tu Beskid Sądecki, Gorce, Beskid Żywiecki, w którym przy sprzyjających warunkach widać Babią Górę, która oddalona jest o 63km. Dominującym kolorem jest tu zawsze niebieski, chyba, że pogoda jest do bani. Tym razem aura sprzyjała.
Trzy Korony, najładniej prezentują się z poziomu Dunajca. Wtedy rzeczywiście przypominają koronę. Natomiast z najwyższego szczytu, czyli Okrąglicy rozpościera się piękna panorama. Oczywiście największy hit to Tatry, od których ciężko odwrócić wzrok. Poza tym mamy tu Beskid Sądecki, Gorce, Beskid Żywiecki, w którym przy sprzyjających warunkach widać Babią Górę, która oddalona jest o 63km. Dominującym kolorem jest tu zawsze niebieski, chyba, że pogoda jest do bani. Tym razem aura sprzyjała.
Czerwony Klasztor z lewej strony, z prawej Sromowce Niżne, punkt startowy do spływu tratwami flisackimi
Najgłupsze w tym wszystkim było to, że żeby zdobyć szczyt czekało się trzy godziny, co już jest samo w sobie bzdurne. Potem kilka minut na platformie i już trzeba schodzić, bo następni chcą natrzaskać fotek. Schodziłam myśląc, że zwariowałam do reszty. Kilkanaście lat wcześniej nie było takich cyrków. Albo wtedy dobrze trafiłam. Naiwnie myślałam, że naród ruszył w Tatry, więc ja sobie po cichutku wymknę się w Pieniny. No cóż… Strach było pomyśleć, co działo się tam w weekend.
Zeszłam na Siodło, czyli przełęcz tuż pod szczytem Okrąglicy, gdzie sprzedawane są bilety. Pożegnałam się z towarzystwem, żałując, że tak krótko nam się gadało. Dobra, żartuję.
Czas mi się zaczął trochę kurczyć, ale postanowiłam iść niebieskim szlakiem przez Górę Zamkową. Szlak wiedzie tam głównie lasem, ale droga jest w porządku.
Czas mi się zaczął trochę kurczyć, ale postanowiłam iść niebieskim szlakiem przez Górę Zamkową. Szlak wiedzie tam głównie lasem, ale droga jest w porządku.
Trzy godziny temu stała tu kolejka jak się patrzy, teraz spokojnie i cicho. Gdzie ci wszyscy ludzie się podziali?
Na stromych zboczach Góry Zamkowej mieszczą się ruiny Zamku Pienińskiego, wybudowanego w XIII w. a zniszczonego w XV. Według podań, w tym warownym zameczku, schroniła się św. Kinga wraz z siedemdziesięcioma mniszkami z zakonu klarysek ze Starego Sącza oraz dwoma rodzonymi siostrami, które także były siostrami zakonnymi. Kobiety uciekały przed Tatarami, w czasie ich najazdu w 1287 r. Naturalne skalne ściany, w które wtopił się zamek, dawały schronienie i dzięki temu uciekinierzy uszli z życiem.
Obecnie Zamek Pieniński jest zamknięty do odwołania od 2019r., ponieważ ekspertyza wykazała, że po zawaleniu się jednego ze stropów, także mur przy schodach prowadzących na zamek, może ulec destrukcji.
Obecnie Zamek Pieniński jest zamknięty do odwołania od 2019r., ponieważ ekspertyza wykazała, że po zawaleniu się jednego ze stropów, także mur przy schodach prowadzących na zamek, może ulec destrukcji.
Szlak poprowadzony jest jednak obok Groty św. Kingi.
Wgłębienie w murach zamku wypełnione jest figurą świętej, prawdopodobnej fundatorki warowni. Do dzisiaj w pierwszą niedzielę w okolicach 24 lipca, odprawiana jest tu msza, na pamiątkę pobytu św. Kingi w Pieninach. Data nie przypadkowa, ponieważ tego dnia zmarła ta węgierska królewna.
Wgłębienie w murach zamku wypełnione jest figurą świętej, prawdopodobnej fundatorki warowni. Do dzisiaj w pierwszą niedzielę w okolicach 24 lipca, odprawiana jest tu msza, na pamiątkę pobytu św. Kingi w Pieninach. Data nie przypadkowa, ponieważ tego dnia zmarła ta węgierska królewna.
Chwilę postałam przy grocie i podążyłam dalej, aż do rozwidlenia szlaków, przy którym jadłam wcześniej kanapkę. Tym razem ludzi już prawie nie było. Zastanawiałam się, którędy wrócić do Szczawnicy, w której stacjonowałam. Szlak niebieski i powrót przez Sokolicę nie wchodził już w grę, bowiem ostatnia przeprawa tratwą już miała się niebawem odbyć. Wybrałam więc, szlak żółty, którym zeszłam do Krościenka nad Dunajcem.
Kaplica wotywna na Ptaszkowej p.w. św. Rocha, patrona chorych i cierpiących, zbudowana w latach 1710-1723 dla odwrócenia zarazy dżumy
Mały Rynek w Krościenku. W 1904 r. przez ten plac przebiegał sztuczny kanał, który napędzał trzy młyny krościeńskie. W 1910 r. w 500 lecie wygranej bitwy pod Grunwaldem, wzniesiono tu pomnik Władysława Jagiełły i tym samym plac stał się miejscem ważnych uroczystości patriotycznych dla mieszkańców miasteczka.
Zejście ze szlaku zajęło mi chwilę, potem intuicyjnie kierowałam się ku rynkowi, gdzie przy Kościele Wszystkich Świętych złapałam ostatni busik jadący do Szczawnicy.
Wróciłam zmęczona, ale mimo wszystko szczęśliwa. Doszłam do wniosku, że jestem nienormalna, ale przecież to już u mnie norma. I jest dobrze.
Przezornie następnego dnia udałam się w Beskid Sądecki, który sąsiaduje z Pieninami. A tam pusto, cicho i całkiem miło, ale to już opowieść na inny post. Zatem do zobaczenia!
Wróciłam zmęczona, ale mimo wszystko szczęśliwa. Doszłam do wniosku, że jestem nienormalna, ale przecież to już u mnie norma. I jest dobrze.
Przezornie następnego dnia udałam się w Beskid Sądecki, który sąsiaduje z Pieninami. A tam pusto, cicho i całkiem miło, ale to już opowieść na inny post. Zatem do zobaczenia!
Hej!
„Pieniny… Byłem kilka razy (3-4), ale to dawne czasy. Z Pieninami było podobnie jak z Beskidami – o czym kiedyś wspomniałem – zazwyczaj jechałem pociągiem „do końca” czyli do Zakopanego. Byłem wtedy – i nie będzie w tym przesady – pod każdym względem „tatrzański”. W Sudety zaglądałem głównie po to, by przygotować się do Tatr. Nie interesowały mnie szczególnie pałace, zamki itd. Ileś tam lat temu to się wszystko „poprzestawiało” – wsiąkałem, aż wsiąknąłem zupełnie w krajobraz sudecki... A że nie mam zbyt daleko (ok. 200 km) to raz w miesiącu (ale nie zawsze) staram się tam być. Do kolejnego wyjazdu już niewiele😊.
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcia. Przypomniałeś mi, Wando, o Pieninach… Nie mam z nimi właściwie związanych wspomnień… Nie zakończę więc tego wpisu jakąś anegdotą… 😊
Ja miałam podobnie. Choć miłość do gór zrodziła się w Karkonoszach, to serce wyrywało się i poniekąd wciąż wyrywa do ukochanych Tatr. Fajnie jest też wracać do miejsc już kiedyś odwiedzonych i zobaczyć jak się zmieniły.
UsuńA zwiedzanie zamków, ruin, pałaców i dworów uwielbiam! Zwłaszcza jak stoi za tym ciekawa historia. A tych jest przecież sporo i do zobaczenia i do posłuchania... Zresztą sam to wiesz najlepiej ;)
Pozdrawiam serdecznie :)