O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

czwartek, 2 czerwca 2022

Tatry Zachodnie - grań Łopata


Chwyć Łopatę,

 czyli dzień cudów 

we wczesnojesiennych

Tatrach Zachodnich


O tym, że Tatry Zachodnie są piękne, nie muszę wspominać. Każdy w sumie to wie. Ja lubię je za łagodne stoki i cudne widoki na strzeliste Tatry Wysokie. Delektować się można godzinami. Do tego, ze względu na swe położenie, rejon ten jest miej uczęszczany przez turystów (za wyjątkiem Doliny Chochołowskiej oczywiście). I to jest dla mnie argument ;) Nie mniej jednak można w Tatrach Zachodnich spotkać dość eksponowany i trudny teren, zwłaszcza, że obfituje w piargi, usuwające się spod stóp.
W Tatrach większość dróg mam przedreptanych, także w tych Zachodnich. Ale była jedna trasa, której w całości nie przeszłam, choć na jej punktach pośrednich byłam. Mowa tu o grani Łopaty, szczycie, który znajduje się idąc od Wołowca do Jarząbczego Wierchu. To dość długi i żmudny szlak, raz pod górkę, raz w dół, z nieznośnym rumoszem skalnym i przepaściami po obu stronach drogi. 
Postanowiłam chwycić tę Łopatę i we wrześniu 2021 "zagrabić" czy też "wykopać" sobie kolejną porządną wyrypkę. Postanowione, przyklepane.


Świta. Widok na Gubałówkę.


Wczesnym rankiem, czekając na przystanku na busik do Doliny Chochołowskiej, poznałam dwie sympatyczne Panie, które wybierały się w nieco inną trasę niż ja, ale przynajmniej przejście doliną zawsze jest przyjemniejsze w towarzystwie. Rozstałyśmy się przy schronisku, bowiem ja wybierałam się szlakiem zielonym w kierunku Wołowca. Dzień był piękny, słoneczny, choć na niebie pojawiały się ciemniejsze chmury. Po drodze minęło mnie zaledwie kilku piechurów. Przemierzałam ten szlak kilkanaście lat wcześniej i cieszyłam się, że idę już w stronę schroniska. Tym razem jednak podążałam w przeciwnym kierunku. Szłam nieśpiesznie, choć może powinnam, bo trasa długa i z pewnością męcząca, a nie chciałam schodzić po nocy, tym bardziej, że wydostanie się potem z Doliny Chochołowskiej graniczy z cudem. Jeszcze nie wiedziałam, że ten dzień będzie dniem cudów :) 


Od schroniska jeszcze bardzo długa droga do celu...



Schronisko w Dolinie Chochołowskiej - kiedyś nie było go widać, jedynie słychać. Wiatr odsłonił bryłę budynku ze szlaku do Wyżniej Doliny Chochołowskiej



Na szlaku w kierunku Wołowca



Zawsze mnie fascynuje ta sosna, która już od lat żyje w symbiozie z granitowym głazem...



Fragment szlaku


Nie powiem, z lekką zadyszką wdrapałam się na przełęcz między Wołowcem a Rakoniem. Zrobiłam przystanek na trzy oddechy. W myślach wyrzucałam sobie kiepską kondycję. Za to widoki - wiadomo, tam zawsze są rewelacyjne, zwłaszcza na grań Rohaczy.


Wyżnia Dolina Chochołowska



Przełęcz wydaje się niedaleko, a szczyt Wołowca nie taki duży... góry mamią, oj mamią...



W kotłach jeszcze zieleń dominowała, na stokach już dało się zauważyć barwy jesienne



Szlak w kierunku przełęczy



Widok zza pleców: na ostatnim planie Kominiarski Wierch, wcześniej grań Kopieńców



Ten sam widok kilka chwil później i wyżej ;)



Grań Rohaczy - moje jeszcze niespełnione wyzwanie



Przepiękne Salatyny i w dole Rohacka Dolina



Roháčska Dolina



Widok w kierunku Rakonia



Wołowiec z przełęczy



Szlak na Wołowiec. Z prawej Rohacz Ostry i Rohacz Płaczliwy.


Wreszcie osiągnęłam wierzchołek Wołowca. Na górze wiało niemiłosiernie, że kaptur powędrował na głowę. Po pamiątkowej sesji foto i kontemplacji fantastycznych panoram z Wołowca, usiadłam na stoku, kryjąc sią za pryzmą ziemi od wiatru. I wówczas zdarzył się cud pierwszy ;) Usłyszałam głos Eli, poznanej rano na przystanku, która mnie doszła na szczycie. Z różnych, sobie tylko znanych względów koleżanki zmieniły plany, jedna zawróciła, a druga postanowiła mnie dogonić i zrealizować śmiały plan chwycenia za Łopatę ;) Rewelacja! Okazało się, że Ela jest świetnym kompanem. Całą, długą drogę na szlaku, aż do wieczora, przegadałyśmy. Miałam wrażenie, że znamy się od zawsze. Tacy poznani ludzie zawsze dodają mi skrzydeł. Wtedy Ela mi ich dodała, tak, że droga wcale się nie dłużyła.



Szlakowskaz na szczycie Wołowca (2064 m n.p.m.)



Wołowiec wietrzny...



Roháčskie Plesá - słowacka Piątka :)



Tatry Zachodnie są łagodniejsze i dają piękne widoki na góry wysokie ale też szczyty pomniejsze, które ścielą się wokoło



Wyżnia Chochołowska Dolina



Wyżnia Chochołowska Dolina. Na ostatnim planie z prawej strony Czerwone Wierchy i wystający czubeczek Giewontu. Wcześniej Kominiarski Wierch. Po środku masyw Ornaku. Na pierwszym planie Trzydniowiański Wierch.



Widok na Tatry Wysokie na horyzoncie. Po środku grań Ornaku, z przodu Kończysty Wierch i Trzydniowiański Wierch, którymi nastąpi powrót w dolinę



Tatry Wysokie w przybliżeniu - cienie poszczególnych szczytów układane warstwowo, zawsze mnie zachwycają



Ostrý Roháč z lewej, Plačlivý Roháč z prawej



Roháčskie Plesá 



Roháčska Dolina



Słowacka tabliczka na szczycie Wołowca



Słowacki szlakowskaz



Szczyt Rohaczy z drogi na Łopatę i Wyżnie Jamnickie Jezioro



Niżne Jamnickie Jezioro. W tle masyw Otargańce



Łopata



Grań Łopaty - szlak trawersuje jej zbocze



Widok na Wyżnią Dolinę Chochołowską z dominującym w tle Kominiarskim Wierchem



Otargańce i Niżne Jamnickie Jezioro


Zjadłyśmy po czekoladce, upiłyśmy łyk herbatki i w drogę. Czekała nas wędrówka granicą Polski i jednocześnie pofalowaną granią pełną piargu pod stopami. 
Każdy ruch na tym szlaku powoduje zwiększoną ostrożność. Łatwo tu poślizgnąć się i polecieć po trawiastych stokach w dół. Jednak gdy się człowiek nie śpieszy, to nagrodą są widoki. I to po stronie polskiej jak i słowackiej. 


Szlaki w Tatrach Zachodnich pełne są piargu, który usuwa się łatwo spod nóg



Rohacze ze szlaku na Łopatę



Zejście z Wołowca



Droga do przebycia - Łopata w słońcu



Szlak prowadzi granią, na której zarówno po jednej jak i po drugiej strony co chwila są urwiska i przepaście


Szlak czasami mami. Wydaje się, że trzeba wspiąć się ostro pod górę, a kiedy jest się już pod wzniesieniem, pokonuje się go, nie czując większej różnicy. Innym razem trzeba się jednak mocno nasapać. Ale kiedy idzie się w dobrym towarzystwie, nic nie stanowi przeszkody. Przy miłych rozmowach czas płynął... A wraz z nim czuć było kilometry w nogach. Obydwie z Elą zastanawiałyśmy się które to wzniesienie jest tą sławetną Łopatą. Napotkany młody Słowak wskazał nam grań, którą właśnie trawersowałyśmy lekko bokiem. Tak myślałyśmy, ale nie byłyśmy pewne. Co za szkoda, że nie ma tam żadnej tabliczki szlakowej. Nie wiadomo skąd pochodzi nazwa Łopaty. Nie była to nazwa używana przez górali. Łopata wznosi się na wysokość 1957 m n.p.m. i tworzy trzy granie. Z każdej strony jest majestatyczna i bardzo ładna. Żeby pokonać szlak od Wołowca do Jarząbczego Wierchu potrzeba około dwóch godzin. Jeśli kondycja jest słabsza, trzeba doliczyć jeszcze trochę. 


Z lewej Rohacze, poniżej nich Wyżnie Jamnickie Jezioro, z prawej masywny Wołowiec



Tatry Słowackie - Dolina Jamnicka



Trawers Łopaty, za mną szczyt Wołowca



Jarząbczy Wierch, w prawo słowacka Jakubina, w lewo Kończysty Wierch



Wyżnia Dolina Chochołowska i Kominiarski Wierch, który jest rezerwatem i nie ma poprowadzonego tam szlaku



Rohacze i Wołowiec zostają coraz dalej za plecami



Droga na Jarząbczy Wierch - tu najlepiej widać przepaściste odcinki szlaku, który wiedzie przy krawędziach 



Uwielbiam jesienne kolory w górach



Przebyta dotąd droga z podejścia na Jarząbczy Wierch - Łopata w całej okazałości



W dolinie już ciemno...


Na Jarząbczym Wierchu wzmógł się wiatr. W powietrzu czuć było nadchodzącą jesień. Pamiątkowe zdjęcia pod tabliczką i już szłyśmy w kierunku Kończystego Wierchu. Po drodze przebarwiała się kosówka a wrzosy nieśmiało zaczynały podnosić swoje łebki. Rude plamy sit skuciny pokrywały zbocza. Do tego dochodziła jeszcze piękna sceneria zachodzącego za chmurami słońca.  


Razem z Elą na Jarząbczym Wierchu



Rohacze, Wołowiec, Łopata i ja na Jarząbczym Wierchu - przepiękna, choć mozolna trasa



Dolina Jarząbcza



Niby ścieżka wydaje się szeroka i wygodna, ale ostrożność jest tu szczególnie wymagana ze względu na skalny rumosz, który jest bardzo zdradziecki



Raczkowe Jeziora pod Jakubiną


Krótki przystanek zrobiłyśmy sobie z Elą na Trzydniowiańskim Wierchu. Uwielbiam go za cudowną panoramę dookoła. Nigdy nie wiem, który widok jest ładniejszy.
Powoli zmęczenie nas ogarniało, ale humory wciąż się nas trzymały. Zaczęłyśmy powolne i mozolne zejście w kierunku Doliny Chochołowskiej. Zaskoczyło mnie, że szlak, który zazwyczaj kojarzył mi się z morderczym przeskakiwaniem przez korzenie kosówki, teraz był jakby "oczyszczony", co znacznie ułatwiało marsz. Kolejny "cud" tego dnia ;) W końcowym etapie zejścia schodzenie po tarasach, tworzących schody, jak zawsze mi się dłużyło a kolana dopraszały się zaprzestania tak niecnych na nich czynów. O kolejce "Rakoń" mogłyśmy zapomnieć, bo to już było po ostatniej godzinie jej kursowania. 
Zamarzył mi się żurek na Siwej Polanie. Tylko czy cokolwiek będzie jeszcze otwarte? Same kanapki i ciepła herbata z termosu to nie wszystko. Zastanawiałyśmy się z Elą jak dojedziemy na kwatery, bo ostatnie busiki już szykowały się do noclegu. Marsz kolejne kilometry po asfalcie nie wchodził w grę. Za daleko, za długo, zbyt zmęczone nogi i ciało. Do tego zrobiło się już ciemno.


I wreszcie Kończysty Wierch



Jarząbczy Wierch z prawej, z lewej słowacka Jakubina



Szlak na Starorobociański Wierch



Starorobociański Wierch (2176 m n.p.m.) to najwyższy szczyt polskich Tatr Zachodnich



Kiedy zmęczenie swoje robi, można zobaczyć kształt leżącego/biegnącego misia...



Zejście z Kończystego Wierchu - trawers Czubika i z lewej Trzydniowiański Wierch



Wystające czubeczki Rohaczy, z prawej przysadzisty Wołowiec. Jeszcze kilka godzin temu siedziałam tam wpatrzona w otaczające mnie szczyty



Wrzesień, jak sama nazwa wskazuje, bo kwitną wrzosy, co daje kolejny piękny kolor jesiennym Tatrom - szlak na Czubik



Jeden z moich ulubionych szczytów - Trzydniowiański Wierch 1758 m n.p.m.



Widok z Trzydniowiańskiego Wierchu na Rohacze i Wołowiec



Zachodzące słońce oświetlające stok i szlak prowadzący do Doliny Chochołowskiej



Kominiarski Wierch widziany jeszcze z Kończystego Wierchu, potem trawers Czubika i Trzydniowiański Wierch z widocznym odejściem szlaku do Doliny Jarząbczej


I wtedy zdarzył się kolejny cud... Na Siwej Polanie knajpka nie dość, że była otwarta, choć kuchnia już sprzątała po całym dniu lokal, to jeszcze dla nas dwóch odgrzano... żurek! Mój Boże, jak on wtedy smakował wybornie! Chwila odpoczynku, toaleta i ponowny zamysł co zrobić dalej. W takiej kropce jak my było jeszcze kilka osób. 
I tego wieczoru znów zdarzył się cud. Jako ostatni kurs tego dnia, na Siwą Polanę obrał znajomy Pan z busika, którym nie dość, że rano przyjechałyśmy w Dolinę, to jeszcze powiedział, że mnie już kojarzy z kilku kursów. No anioł po prostu! Powiedziałam mu, że uratował nas z opresji dojazdu do domu, a za taką znajomość to już powinnam mieć kartę stałego pasażera. Humor nigdy nie jest zmęczony. Obie strony uśmiały się na takie zakończenie dnia. 
Noga za nogą dowlekłyśmy się do skrzyżowania dróg, jedna skręciła do siebie, druga poszła dalej do siebie. Obiecałyśmy sobie z Elą, że następnego dnia wpadnie do mnie na herbatę, zanim na dobre wyjedzie z Zakopanego. I tak się też stało. Znów miałyśmy o czym rozmawiać, a teraz snujemy kolejne plany na nasze tatrzańskie wędrówki. 
Czyż to nie był dzień cudów? Dla mnie tak. Kolejny raz przekonałam się, że napotkani ludzie mogą być dla nas albo sprawdzianem albo prezentem od losu. Ela to prezent. I takie prezenty bardzo lubię. 


Hej!


8 komentarzy:

  1. WOW. Ale wyprawa niesamowita. Nie pamiętam kiedy ostatni raz w górach jakichkolwiek byłem. Zazdroszczę nieco. :)

    Pozdrawiam!
    https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to była niesamowita wyprawa. Następnego dnia czułam ją wszędzie w ciele ;) I sama sobie zazdroszczę tych moich wypraw w góry, bo to takie uzależniające... I takie cudowne :) Jeśli możesz spróbuj ponownie, przeżycia gwarantowane. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  2. Tatry są cudowne. szkoda, że nie mogę po nich chodzić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Izo :) Właśnie dla osób, które z różnych powodów nie mogą iść wysoko w góry, przybliżam kadry za pomocą bloga. Rozgość się zatem wygodnie i relaksuj widokami. Na blogu znajdziesz nie tylko góry, więc zapraszam serdecznie, pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Ha... ani tego Aneczce nie pokazuję bo i tak mi dziurę w brzuchu wierci o ten szlak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mniemam, że Ania ma internet i sama trafi na opis, nie wiem jak Ty to przeżyjesz, ale piękne widoki mogę zagwarantować. Zwłaszcza w tak zacnym towarzystwie ;) Więc... jeśli nie chcesz dziury w brzuchu to lepiej posłuchaj Aneczki, bo dobrze prawi i lećcie na Łopatę :)

      Usuń
  4. Trasa przez Łopatę to jedna z pierwszych moich dłuższych wycieczek tatrzańskich, którą nadal pamiętam ;) Co prawda w dłuższym wariancie niż Twój, ale było męcząco.

    Ta grań Łopaty, którą się trawersuje podoba mi się. Taka niepozorna, ale ma w sobie coś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to niestety długa trasa i nie ma z niej odejścia w bok. Jak już się wejdzie to albo do przodu, albo odwrót po śladach. Ale widokowo jest super. I masz rację, wydaje się prosta, ale ma to "coś" co każe uważać i się zachwycać. Upodli i nagrodzi zarazem. Uściski!

      Usuń