Jak uniknąć katastrofy
w podróży,
czyli wakacje
z bagażem podręcznym
i nie tylko :)
Wakacje w rozkwicie, zauważamy, że słońce jednak istnieje, plany w naszych głowach są jak gotująca się zupa warzywna... Dla jednych słowo "Urlop" to nieistniejący byt, dla drugich upragniony cel, dla którego są w stanie przeżyć, ostatkiem sił, dzielący ich od nich dystans, dla innych to koszmar nad koszmary. Tak czy inaczej jest on wpisany w kalendarz, jak Boże Narodzenie.
Kiedy jednak należysz do kategorii osób, które cieszą się na wolny i beztroski czas bez obowiązków i telefonów z pracy, wówczas pojawia się kolejny problemik. Gdzie by tu pojechać? Ok, internet przeczesany, znajomi przepytani, cel zaczyna się jawić niczym światełko w tunelu. Nawet pieniądze na ten, jakże ważny, cel są, być może odkładane kosztem braku zakupu ulubionych fatałaszków czy perfum, a być może uciułane z "prezentów" na urodziny. O pożyczce nie wspominając...
Już widzisz ten super piasek, a raczej żwirek na plażach w ciepłych krajach, już widzisz jak pięknie wygląda to jezioro i żagle, jesteś w myślach prawie na szczycie góry, którą zdobywasz bez wysiłku i potu spływającego po plecach...I znów pojawia się kolejna przeszkoda. Ograniczenia na lotnisku. Bo nie tak łatwo jest wyjechać na wakacje. Zwłaszcza z pomocą samolotu. Linie lotnicze są bezlitosne. I ceny też.
Można jednak troszkę oszczędzić ;) Loty samolotem najtaniej wychodzą, gdy bierzemy bagaż podręczny. Przykładowo ostatni przepatrzony przeze mnie lot z Gdańska do Bergen z bagażem podręcznym to koszt 89 zł., natomiast z bagażem rejestrowanym już ponad 600 zł. Co jednak, gdy chcemy ten tańszy lot? Tu zaczynają się schody, bo narzucone wymiary bagażu zazwyczaj nie są w stanie pomieścić wszystkich "przydasi". Pokażę zatem kilka moich sprawdzonych wakacyjnych tipów, może komuś z Was się przyda.
Oczywiście każdy bagaż jest inny, bowiem inne rzeczy pakuje się na wyjazd na Bali, a inny, gdy jedziesz w góry na Alaskę. Albo chociaż w nasze Tatry. Co innego wsadzić w bagaż trzy pary różnych bikini, a co innego wsadzić trzy grube swetry, które zapobiegną zamarznięciu nas na kość. Pokażę Wam, co zabrałam w bagaż podręczny na cztery dni w Stavanger (a właściwe sześć dni, bo dwa po powrocie przeznaczyłam jeszcze na zwiedzanie Gdańska) i cztery dni w Oslo. Norwegia to absolutnie moje miejsce na ziemi, więc wybaczcie kierunek, ale tu chodzi o przykład. Zresztą większość z tych podróżniczych rozwiązań stosuję i do innych wyjazdów, nawet na te dłuższe, tygodniowe czy dwu tygodniowe.
1. Plecak/torba/walizka
Linie lotnicze mówią jasno: mają być takie a takie wymiary. Każda linia inne. Szału można dostać. Kupisz jedną wymiarową walizkę, ale za rok w innej linii lotniczej już możesz mieć problem. Zatem ja wybrałam swój górski plecak. Z wszystkich osób wybranych losowo do kontroli na lotnisku w Gdańsku, tylko mnie wzięto do sprawdzenia wymiarów bagażu w tym ich śmiesznym pojemniku na wymiary bagażu. Z doświadczenia wiem, że te pojemniki są dużo mniejsze niż faktycznie górny luk bagażowy w kabinie czy też miejsce pod fotelem siedzącej przed nami osoby. Oblał mnie zimny pot, bo za nadbagaż trzeba słono zapłacić, a tego mój budżet nie przewidywał. Na szczęście, choć plecak nieco wystawał, nie trafiłam na służbistkę i pozwolono mi przejść przez odprawę.
Dodatkowo polecam też zabranie ochraniacza na plecak na wypadek spaceru w deszczu. Część plecaków jest już w niego wyposażona przy zakupie, do innych można dokupić np. w Decathlonie.
Jeśli mówimy tu o zwiedzaniu miast, to nie ma potrzeby brania wielkiego plecaka na tzw. "city break". Wystarczy albo malutki, niemalże dziecięcy na drobiazgi typu parasol, sweterek itp. albo taki plecak składany, który po złożeniu spokojnie wepchniemy do jakiejś dziury w bagażu. Na dokumenty zwykle przeznaczam tzw. nerkę, w której mieści się także telefon, obca waluta, czasem ładowarka i selfstick. Ułatwia to sięganie po najpotrzebniejsze rzeczy.

2. Pakowanie
Pakowanie nie należy do moich najprzyjemniejszych rzeczy. Tym bardziej, że gdy bierzemy bagaż podręczny, muszą się w nim zmieścić tylko i wyłącznie rzeczy niezbędne. W samochód wrzuca się wszystko na zasadzie "może się przyda". Tu, musimy być pewni, że jest duże prawdopodobieństwo, że tego użyjemy lub, że w tym czasie będziemy musieli z tego skorzystać. Ja przykładowo zabierałam ze sobą laptopa, choćby ze względu na zajęcia on -line, które wtedy miałam na Zoomie.
Polecam zatem wyjąć wszystkie rzeczy, jakie chcemy zabrać i rozłożyć na łóżku. Przyjrzeć się co tak naprawdę jest koniecznością do zabrania, a z czego możemy zrezygnować. Gwarantuję, że takie rzeczy się znajdą.
3. Ubrania
Osobną sprawą są ciuchy. Te w moim bagażu zajmują zawsze najmniej miejsca, więc szybko je załatwmy. Norwegia to kraj chłodny, więc i cieplejsze rzeczy należy zabrać. A te skubane zajmują zawsze za dużo miejsca. W związku z tym, że na pokład samolotu oprócz jednego bagażu można wnieść bezpłatnie koc, śpiwór albo poduszkę, część moich rzeczy zawinięta w polar, została wepchnięta do poszewki od jaśka. Jest to też przydatne o tyle, że gdy trafimy w hostelu na płaską poduchę, zawsze możemy wsadzić pod głowę "naszą" z ciuchami. Ale uwaga! Linie lotnicze uparły się, by uprzykrzyć życie biednemu turyście i nie zawsze ten pomysł przejdzie. Co zatem zrobić?

Mocno zrolować ubrania, zajmują mniej miejsca. Od lat stosuję tę metodę, zawijając w koszulki majtki i skarpety. W ten sposób mam pakiecik idąc do łazienki, a przez ramię przewieszam jedynie spodnie. Na tegoroczny urlop zaopatrzyłam się w elektroniczny zasysacz powietrza i worki próżniowe. Dzięki temu zaoszczędza się miejsce w walizce czy plecaku. Będę testować to teraz na wyjeździe. Celowo mówię o urządzeniu elektronicznym, bo nie w każdym miejscu znajdzie się odkurzacz, który wyciągnie nam powietrze z worka. Należy pamiętać, że o ile, w domu spakujemy się w ten sposób bez problemu, ten może pojawić się na powrocie. A że ciuszki będą nieco pogniecione? Oj tam, oj tam, wygładzą się na nas po założeniu.

O ilości sztuk ubrań do zabrania nie mam co pisać, bo to zawsze indywidualna sprawa. Na cztery dni spokojnie wystarczą nam trzy T-shirty, a jak się uprzemy to i dwa. Zależy od naszej aktywności i siły pocenia się. Zazwyczaj warto wziąć ze sobą spodnie na zmianę (kobietom polecam też leginsy, bo mniej miejsca zajmują). Najlepsze są spodnie z odpinanymi nogawkami, wtedy łatwo nam zrobić krótkie spodenki, bez konieczności wpakowywania dodatkowej pary.
Kurtka przeciwdeszczowa i jakiś polar to absolutne minimum w bagażu, gdziekolwiek byście nie polecieli. Trzeba też pamiętać, że część ciuchów ma się już na sobie. Jak np. buty, w których zamierza się przez cztery dni chodzić. Zawsze też zabieram ze sobą o jedną sztukę majtek i skarpetek więcej, na nieprzewidziane zdarzenia. Ostatnio przydały się, gdy przemoknięci dotarliśmy do schroniska w słowackich Tatrach. Założenie suchych rzeczy osobistych to komfort dla nas.

No dobrze, sprawa ubrań za nami, co dalej?
4. Kosmetyki i higiena osobista
Myć się trzeba, to oczywista oczywistość. Ale jak patrzę jakie zestawy zabierają ze sobą kobiety na wyjazdy, to mam wrażenie, że cały ich bagaż podręczny zajmują kosmetyki. Serio, jedziesz na cztery dni a zabierasz ze sobą milion pędzli do szpachli? Dwieście podkładów, trzy pudry i pierdyliard szminek do ust? Jednak nie myślę jak kobieta i również w tym temacie ograniczam się do minimum.

Linie lotnicze proszą o wkładanie kosmetyków, zwłaszcza tych płynnych do przezroczystych woreczków strunowych lub kosmetyczek. Płynów nie można mieć więcej niż 1litr. Dlatego nie ma sensu brania całego szamponu, kremu pod pachy, fluidu do nosa itp. Z pomocą przychodzą nam producenci wszystkiego co "mini", a więc buteleczek, miękkich dozowniczków czy woreczków z korkiem. Spokojnie można poprzelewać swoje kosmetyki do opakowań zastępczych. I podpisać albo oznaczyć, żeby potem nie próbować zmyć makijażu odżywką do włosów, bo to białe i to białe.
Przydatna jest także składana szczoteczka do zębów oraz małe tubki pasty. Nie bawimy się wtedy niczym Jaś Fasola wyciskający pół pasty do zębów, żeby mu się zmieściła do bagażu.


Mimo zmniejszania objętości kosmetyczki, ona jest zawsze wypełniona po brzegi. A to tylko kosmetyki, których używam na co dzień.

Niektóre hotele/hostele/kwatery mają na wyposażeniu suszarki do włosów. Ja jednak zabieram swoją składaną, ponieważ stan niektórych z hotelowych suszarek pozostawia wiele do życzenia. Oprócz zwykłej szczotki do włosów zabieram jedynie małą szczotkę do mojej grzywki, która od zawsze żyje swoim własnym życiem, ale przynajmniej rano szczotka ją powstrzymuje przy robieniu makijażu. Wszelkie wielkie szczotki, lokówki, prostownice (tych akurat nie mam), zostają w domu. Nawet spinki szczęki. Odkryłam, że przecież do mycia twarzy czy zębów, spokojnie wystarczy gumka do włosów, żeby włosy nam nie przeszkadzały. No dobra, dwie, na wypadek, gdyby jedna pękła ;) Poza tym duże gumki czy frotki można założyć na rękę i nikogo to nie zdziwi.
Skoro mowa o higienie to polecam ręczniki szybkoschnące. Może i takie miękkie frotte są milusie po wyjściu z wody, ale nam zależy przecież na wadze i objętości bagażu podręcznego. No i żeby nie cuchnęło nam stęchlizną, kiedy mokre będą z nami podróżować. Dobrym pomysłem jest zabranie małego i lekkiego turbanu na włosy, zamiast dodatkowego ręcznika. Tu zdecydowanie panowie mają łatwiej, zwłaszcza ci, bez owłosienia.

Absolutnie rzeczą "must have" są klapki pod prysznic. Mogę nie zabrać ze sobą dodatkowych butów, ale klapki zawsze wjadą do bagażu. Z wakacji nie chcę przywieźć dodatkowej "pamiątki" na stopach. I Wam też polecam.
Ok. Sprawy czyściocha mamy za sobą. Co z jedzeniem?
5. Jedzonko
Kiedy leci się do taniego kraju, sprawa jest prosta. Po prostu idziemy do knajpy i mamy dylemat, co wybrać z karty dań. Sprawa ma się zupełnie inaczej, gdy lecimy do takiej drogiej Norwegii. Tu niestety jeden obiad w restauracji wyniesie nas tyle, co domowe obiady przez dwa tygodnie. Nie ma co ściemniać, kiedy lecę do Norwegii, zawsze mam ze sobą posiłki stosowane przez astronautów i himalaistów. Ubóstwiam tego, co wymyślił liofilizaty.
Od razu rozwiewam wątpliwości - to nie są plastikowe dania pełne sztuczności. To pełnowartościowe posiłki, które w obróbce pozbawiono wody. Kiedy zaleje się je wrzątkiem i zamknie na ok. 8-10 minut, niejako się je gotuje i przywraca do stanu znanego nam z parującego talerza. Liofilizaty mają tę przewagę nad wszelkiej maści Gorącymi Kubkami, Zupkami z Kubka czy też Chińskim Makaronem, że zalewa się je w opakowaniu i potem z niego je. Nie trzeba potem zmywać naczyń. Wystarczy wrzucić papierek do kosza i po kłopocie. Jedynie należy przetrzeć widelec czy łyżkę, przymusowo plastikową, bo metal zaśpiewałby nam przy odprawie, poza tym nóż czy widelec to w liniach lotniczych przedmiot niedozwolony i traktowany jako narzędzie niebezpieczne. Co się dziwić. Weźmy taki widelec... Jedno pchnięcie, cztery dziurki. To nie żarty. Dlatego lepiej zaopatrzyć się za w czasu w turystyczne sztućce.


Wróćmy na chwilę do posiłków liofilizowanych. Warto zwrócić uwagę na wagę opakowań, czy jest to porcja dla jednej czy dwóch osób. Żeby nie okazało się, że mamy za dużo obiadku, a tego podgrzać się już nie da... Jeśli chodzi o ilość porcji, to już zależy na ile jedziemy. Na cztery dni w Stavanger czy Oslo wychodziły mi trzy takie opakowania. Bo zazwyczaj albo w dniu wyjazdu albo w dniu powrotu obiad jadłam już/jeszcze w domu.
Na całe cztery dni wystarczał mi jeden chleb pokrojony oraz trochę masła zabranego do małego pojemniczka. Drobne i płaskie jedzenie typu serek czy wędlina, a także dżemiki, spokojnie wytrzymają cztery dni bez lodówki. Pod warunkiem, że nie będą trzymane na nasłonecznionym oknie. Oczywiście do samolotu nie zabieramy rzeczy, których woń rozejdzie się po wszystkich nosach. Czosnek czy jajko odpadają ;)

Obowiązkowo zawsze w moim bagażu musi zmieścić się herbata, cukier i... sok z malin z cytryną. Nie piję kawy, więc ten problem z przesypywaniem kawy do woreczków mi odpada. Za to jestem uzależniona od herbaty, w dodatku słodkiej, nie bardzo ale jednak, zatem musi być ona wrzucona na stronę pt. "absolutnie niezbędne w podróży". Herbata oczywiście w saszetkach, a cukier polecam w rolkach ;)
A że herbata z sokiem z malin z cytryną smakuje najbardziej? Piję taką przez cały rok. Dlaczego mam jej sobie odmawiać na wyjeździe?
Ok, ale branie całej butelki odpada, co w takim przypadku? I na to znalazłam sposób. Po prostu przelewam trochę soku do mini buteleczek lub woreczków z korkiem i wsadzam do kosmetyczki z płynami. W razie czego będę szła w zaparte, że to wcierka do włosów :) Kiedy wracałam ze Stavanger do Gdańska, pani celniczka dziwnie przyglądała się mojej kosmetyczce. Podniosła ją do góry i wzruszyła ramionami. Co ją tak zdziwiło? Otóż nie wykorzystałam całego soku i część niego została w woreczku. Wyglądało to na krew. Czułam na sobie podejrzliwe spojrzenie celniczki, więc na wszelki wypadek przyoblekłam swoją twarz w czarujący uśmiech numer pięć, co by pokazać, że żadne spiłowane w szpic siekacze nie są w moim posiadaniu. Nie, wampirem nie jestem.
Co jeszcze musi się znaleźć w moim bagażu, a być może i Waszym?
6. Wszystkie dodatkowe "przydasie"
Po pierwsze mała apteczka z lekami, które: albo musimy przyjmować na stałe, albo tylko doraźnie, gdy zaboli nas to i owo. Wszelkie plastry na obtarcia, coś na gardło, coś na komary, na zgagę i na co tam jeszcze chcecie. Najlepiej wycisnąć tabletki do pojemniczków z podziałkami, albo... przycinać blistry, żeby nie brać całego, bo po co.


Po drugie, biorę zawsze składany silikonowy kubek. Kiedyś jeździłam z normalnym kubkiem, ale od kiedy w schronisku na Wielkiej Raczy wypadł mi taki z ręki i się stłukł, doceniłam składany kubek. Poza tym swój to swój ;)
Już na dwóch wyjazdach przetestowałam też składany czajnik. Serio! Zrobił furorę i założę się, że sprzedawca podwoił albo nawet potroił swoje dochody ze sprzedaży tego urządzenia. Nobla temu, co to wymyślił. Zazwyczaj szukałam kwater z czajnikiem w pokoju lub jakiejś ogólnodostępnej kuchni. Mając taki czajniczek nie muszę się już o to martwić. Zagotowana woda siup do liofilizatu i już mam obiad lub herbatkę. I można cieszyć się pobytem w jakimś miejscu.
W tym miejscu polecam także składane silikonowe butelki oraz butelki na wodę z filtrem. Wiele razy przydały mi się, nie tylko na szlaku. Jest to też alternatywa dla większych bukłaków na wodę, które w górach są niezawodne. I przy dłuższych wyrypach bardzo przydatne zwłaszcza w miejscach, gdzie nie ma jak sięgnąć po wodę. Te polecam szczególnie na górskie wypady.

Generalnie polecam składane silikonowe naczynia. Mniej miejsca w bagażu, a życie polowe jak w normalnym.

W niemalże każdą podróż zabieram ze sobą termos. I nie robię tego tylko na wycieczki piesze w góry. Uwielbiam herbatę i lubię ją pić w ciągu dnia. Nie zawsze jest możliwość zalania herbaty wrzątkiem, a złapanie łyka ciepłej herbaty może podnieść upadające morale. Do spółki z czekoladą ;)

Mega przydatną rzeczą są składane lub malutkie wieszaki do ubrań. Obie rzeczy bardzo przydatne. Czasem w hotelowych szafach nie ma wystarczającej ilości wieszaków na ubrania. Takie wieszaczki przydają się także w łazienkach, bo i tu czasem marnie jest z ilością haczyków. Powiesisz ręcznik i nie za bardzo masz gdzie powiesić czy położyć ubranie na przebranie. Wieszaki z klipsem też są pomocne.
Od razu podpowiem o niesłychanie ważnej i przydatnej rzeczy jaką jest... zwykła reklamówka. Gdy nie ma gdzie położyć ubrań podczas brania prysznica, można je zawiesić na klamce w reklamówce bez obawy o zalanie. Patent sprawdzony przeze mnie na Lofotach, na jednym z kampingów.
Na rynku dostępne są też małe składane parasole. Nie zajmują wiele miejsca, a przydać się zawsze mogą. Bo w sumie lepiej mieć, niż nie mieć. Nawet jak się ma przeciwdeszczową kurtkę.

Linie lotnicze zabraniają pęset i ostrych pilniczków. Lecąc do Oslo nikt jednak nie przyczepił mi się, że mam takowe w wersji mini i w dodatku zabezpieczone. Lecąc do Stavanger miałam pilniczek miękki, przekrojony na pół, żeby był mniejszy. A za pilniczek do czyszczenia paznokci posłużyły mi... wykałaczki. Te nie są zabronione.

Bardzo fajną, acz już dodatkową rzeczą jest tzw. "poddupnik", czyli mata do siedzenia. Przydaje się, gdy jesteśmy w górach lub nawet i w mieście, jak mamy jedynie możliwość siedzenia na schodach czy murkach. Chroni to nasze ciuchy. Wykorzystuję ją zawsze gdy jestem w górach. Dzięki temu przykładowa żywica z drzewa nie zostaje mi na spodniach.
Z drugiej strony mamy poduszki podróżne. Te nadmuchiwane zajmują mało miejsca. Dla mnie jednak są zbyt trzeszczące przy każdym ruchu głowy. Przydatne są kołnierze na szyję lub po prostu małe poduszeczki, które są milusie w dotyku. Albo pozostaje poducha z ciuchami. Wybór należy do Ciebie ;)

Z rzeczy oczywistych zawsze w plecaku jest zestaw zimowy, czyli czapka, buff i rękawiczki. A w letnich miesiącach także czapka z daszkiem. Krem z filtrem też może się przydać, jeśli wiemy, że słońce będzie nam towarzyszyć podczas podróży.
Ponieważ chodzę po górach, jest dla mnie oczywistą sprawą, że moje buty będą zabłocone. Dlatego w małą torebkę zabieram zawsze małą szczoteczkę i gąbkę. Łatwiej oczyścić mi błoto. Ten patent nie jednemu uratował wygląd przed wejściem do cywilizacji ;)
7. Elektronika
W dobie wszystkiego co "smart", konieczne jest zabieranie ze sobą elektroniki. Nie trzeba od razu brać całego laptopa, ale już ładowarki do telefonu są niezbędne, ponieważ telefon to teraz aparat, budzik, kontakt z innymi i milion innych "dwawjednym". Przydatne są również power banki, bo nie zawsze i wszędzie mamy dostęp do gniazdka z prądem. Od lat jeździ ze mną zwykły mały przedłużacz. Wiele razy był użytkowany przez innych uczestników wyjazdów. Taka prosta rzecz, a jak ludzie się cieszą, że kilka osób naraz może naładować telefon bez czekania w kolejce na zwolnione gniazdko. W obcych krajach, gdzie natężenie prądu może być inne, niż w Polsce, przydatne są też adaptery czy rozgałęziacze w kostkach, gdzie spokojnie wejdzie nam "nasza" końcówka urządzenia. Gdy znikają nam kreski poziomu naładowania baterii w telefonie, mamy te same emocje, co przyszli rodzice na pojawiające się kreski w testerze ciążowym. Także ten... Przedłużacz to klucz do sukcesu.
Spotkałam się także z mało fajną sytuacją, że w pokoju w hostelu nie miałam nocnej lampki. Miałam do wyboru: albo silną jarzeniówkę z góry, albo ciemność w pokoju przełamaną snopem światła z łazienki. W obu przypadkach nie było komfortowo, w związku z czym w bagażu ląduje zawsze mała lampka wkładana do kontaktu.
Jest jeszcze wiele rzeczy, jakie przydają się w podróży, a które bierze się w zależności od obranego kierunku. Nie wszystkie przetestowałam, o części tylko słyszałam lub widziałam na filmikach. Warto jednak zawsze dopasować sobie tipy do swoich potrzeb. W końcu wyjazd z bagażem ma być przyjemnością, a nie udręką. Na urlopie mamy też czuć się wspaniale mając wszystko pod ręką w jednym miejscu, a nie jak w domu, w kilku miejscach i szafach.
Wakacje w pełni, więc cieszcie się dniami wolnymi.
Do zobaczenia!