O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

poniedziałek, 23 grudnia 2019

Boże Narodzenie 2019 r.



Święta, radość i prezenty,
czyli kto za tym stoi…




Jak co roku opanowuje nas wszystkich przedświąteczna gorączka, radosne oczekiwanie, a także lekki stresik i emocje. W zaganianiu i mnóstwie spraw na głowie, nie pomoże kalendarz adwentowy w postaci okienek z czekoladką w środku. Choć osłodzi nam nerwówkę. Mówię temu stop. Powoli, w swoim tempie, bez napięcia oczekujmy narodzin Pana. I jak przystało na dorosłych – pielęgnujmy w sobie dziecko, które z radością czeka na prezenty. No właśnie, podarunki… zaraz, zaraz, ale kto za tym stoi? Odpowiecie, że Święty Mikołaj, Santa Claus, Sant Nikolaus itd. Oczywiście, macie rację, ale choć na całym świecie jest ktoś taki, to wcale nie jest takie oczywiste, kto nim jest… Kto nocą podrzuca nam drobiazgi? Komu zostawia się ciastka i szklankę mleka? Zapraszam do lektury…

Wywołany tu Święty Mikołaj, to w rzeczywistości biskup Miry (leżącej dzisiaj w granicach Turcji), urodzony ok. 270 r. w Licji. Przyszedł na świat w rodzinie zamożnych chrześcijan. Po śmierci rodziców postanowił odziedziczony majątek, rozdać biednym i potrzebującym. Jednakże chciał pozostać anonimowym. Przyjemność dawała mu sama możliwość dawania i obserwowania  tych, którym mógł coś dać. Legenda mówi, że pewien ubogi mieszkaniec Licji, miał dwie córki na wydaniu. Nie mógł on wyposażyć je hojnie w posagi, więc obawiał się o ich przyszłość. Wtedy młody Mikołaj wrzucił przez komin sakiewki ze złotem, które wylądowały w suszących się przy kominku trzewikach (inne przekazy mówią o trzech córkach bogatego chrześcijanina, który wyśmiewał się z Mikołaja, potem zbankrutował i musiał oddać córki do domu publicznego, bo nikt nie wziąłby za żonę biednej dziewczyny). Na pamiątkę tego zdarzenia uszczęśliwia się, zwłaszcza dzieci, które biskup Mikołaj uwielbiał, wkładając upominki do butów w dniu 6 grudnia. Tego dnia zmarł św. Mikołaj. Myślę, że to ładne uhonorowanie pamięci o tym świętym.


św. Mikołaj - ikona Aleksa Pietrowa z 1294 r. Źródło: www. pl.wikipedia.org


W Holandii odpowiednikiem św. Mikołaja jest Sinterklaas. Dzieci wierzą, że przybywa on statkiem parowym z Hiszpanii z towarzyszącym mu Czarnym Piotrusiem, który być może pochodził z Maroka, a który wyręcza Sinterklaasa w przeciskaniu się przez komin i wymierzaniu kary niegrzecznym pociechom. 


Sinterklaas i Czarny Piotr 
Źródło: www. dutchreview.com


Podczas kolonizacji Stanów Zjednoczonych, holenderski Sinterklaas został wyśmiany przez innych osadników, a jego miejsce zajął św. Mikołaj, rozdający prezenty żołnierzom walczącym w wojnie secesyjnej. Taka postać została przedstawiona w  1862 r. na łamach pisma „Harper’s Weekly”.
W czerwony, znany nam strój, ubrano św. Mikołaja w latach 30. XX w. w kampanii reklamowej Coca – Coli. Autorem tego wizerunku był Haddon Sundblom, a pierwowzorem był… jego sąsiad, Lou Prentiss.


Święty Mikołaj, jakiego znamy :)


Skoro mowa o Hiszpanii, to tam dzieci dostają prezenty 6 stycznia od Trzech Króli. Tradycyjnie poczęstunek zostawia się królom oraz ich wielbłądom na balkonach, obok butów. Grzeczne dzieci dostają prezenty, a te złe – cukierki, przypominające węgiel.
Podobne węgielki lub też czosnek (albo cebulę) dostają 6 stycznia, niegrzeczne dzieci we Włoszech. Ale tu podarunki przynosi czarownica Befana, która wchodzi przez komin. Grzeczne dzieci dostają prezenty w zamian za owoce lub kieliszek wina. Legenda mówi, że Befana, kiedy dowiedziała się od Trzech Króli o narodzinach Jezusa, postanowiła Go odszukać. Ale po drodze zgubiła się i teraz obdarowuje wszystkie dzieci, na wypadek, gdyby któreś okazało się Chrystusem. Nie wiem, jak Wy, ale ja chętnie się z Befaną mogę spotkać. Dam jej wino, a w zamian oczekuję podarunku, np. w postaci świętego spokoju. Ha, to jest myśl…


Befana. Zdjęcie z magazynu pokładowego PKP Intercity "W podróż", numer grudniowy 2019 r.


W Szwecji, za św. Mikołaja robi św. Łucja, której dzień przypada na 13 grudnia. W domach, najstarsza dziewczynka w rodzinie, ubiera się na biało, zakłada wianek ze świeczkami i idzie obudzić rodziców, podając im śniadanie do łóżka i śpiewając piosenkę o św. Łucji. Skąd pomysł o świeczkach w wianku? Otóż wiąże się to z działalnością świętej. Dostarczała ona po ciemku żywność prześladowanym chrześcijanom. Aby móc nieść pokarm, świeczki wplatała do wianka, by oświetlały jej drogę. Wieczorem, w dzień św. Łucji, w wielu miejscach Szwecji można zobaczyć pochody ubranych na biało dziewcząt, które symbolizują postać dobrotliwej świętej, z czego tylko jedna przystrojona jest w wianek ze świecami.


Św. Łucja. Źródło: www.cojestgrane24.wyborcza.pl


Za to w Norwegii, wedle ludowych podań, w każdym gospodarstwie mieszka ukryty gnom, zwany Julenissen. Jeśli się o niego nie dba, jest złośliwy i psoci. Dlatego mieszkańcy w Wigilię Bożego Narodzenia, stawiają gnomom miseczki wypełnione kaszką ryżową z cukrem i cynamonem, czyli risgrøt. Jeden z głównych gnomów przynosi prezenty grzecznym dzieciom. Gnomy, czy skrzaty to zawsze fajna sprawa, gdy się z nimi spotkać. Tak myślę…


Gnomy, skrzaty czy krasnoludki, zawsze uśmiecha się na ich widok buzia ;)



Te dwa mniejsze skrzaty, w tym roku, zamieszkały ze mną :)


W Rosji przychodzi do dzieci (znany i nam w Polsce, z okresu przyjaźni między narodami) Dziadek Mróz w towarzystwie wnuczki Śnieżynki. Postać wzorowana jest na bohaterze bajki „Moroz, Krasnyj Nos” i pojawia się w Nowy Rok. Zwykle przybywa w saniach, choć ostatnio może mieć z tym kłopot, bo śniegu to i w Rosji nie ma…


Święty Mikołaj, czy Dziadek Mróz... Zawsze wyczekiwany z niecierpliwością. Zdjęcie z magazynu pokładowego PKP Intercity "W podróż", numer grudniowy 2019 r.


A kto przynosi prezenty w Polsce? To nie jest taka oczywista sprawa. Do większości przychodzi brodaty, stary i z nadwagą Święty Mikołaj. Podrzuca nam podarki wieczorem w Wigilię Bożego Narodzenia, kiedy jesteśmy po podzieleniu się opłatkiem i wypatrujemy pierwszej gwiazdki na niebie.  
W południowo – wschodniej części kraju wyczekiwane upominki podrzucają krasnoludki czy też skrzatki, w Małopolsce robi to Aniołek. Na Górnym Śląsku wyczekuje się Dzieciątka, na południu kraju – Gwiazdki. Mieszkańców zachodniej Polski odwiedza Gwiazdor. No sami przyznajcie, jeden kraj, a tylu darczyńców!


I ten najważniejszy z zaprzęgu Świętego Mikołaja - Rudolf Czerwonosy :)


Jedno jest pewne. Na całym świecie, gdzie byśmy nie pojechali, możemy świętować przez cały miesiąc, od 6 grudnia do 6 stycznia. I wypatrywać tego, kto stoi za prezentami.
Niezależnie od tego, gdzie mieszkacie, kim jesteście i kto Wam przynosi prezenty, życzę Wam, byście w darze dostali to, czego najbardziej potrzebujecie. Niech będzie to czas z Bliskimi, święty spokój, wyciszenie i odpoczynek, nowa koszula czy extra laptop. Nie ważne co… Ważne, byście cieszyli się z każdej małej rzeczy, tak małej, jak ziarnko w makowcu wigilijnym. I byście byli szczęśliwi, jak piernikowy Ciastek. Tak po prostu. A Nowy Rok, niech przyniesie Wam w darze same dobre chwile i dobrych ludzi wokół.


Gnomy, skrzaty i krasnale



Zastępy darczyńców już czekają ;)



Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia
i wszelkiej pomyślności w Nowym 2020 Roku!


Z miłością
            Wasza Dusia


środa, 18 grudnia 2019

Tatry Wysokie - Bystrá lávka (2300 m n.p.m.)


Radość życia,
czyli o tym,
jak łatwo można je stracić
w miejscu fantastycznym…


Ledwie wróciłyśmy z Martą z Lofotów, a już snułyśmy rozważania na kolejny urlop. Plan na wakacje był prosty. Patagonia za droga, więc skupiamy się na celu bliższym. Tydzień na Słowacji jest w sam raz. Pomysł rzucony czekał rok na realizację. I się doczekał. We wrześniu ruszyłam do Krakowa, by tam podjęła mnie samochodem Marta. Dalej ruszyłyśmy już razem, mając nad sobą ciemne chmury i kropiący deszczyk. Po drodze zaklinałyśmy pogodę, żeby jednak nie spędzić urlopu na kwaterze, a w plenerze. Następnego dnia pogoda była bardzo niepewna, więc wybrałyśmy się na krótki spacer, w miejsce szczególne, ale o nim napiszę kiedy indziej. Poniedziałek zapowiedział się pięknie, więc bez zbędnych ceregieli, spakowałyśmy plecaki i ruszyłyśmy przed siebie. 


Widok z okna. Jest dobrze, więc idziemy w trasę!


Cel – Przełęcz Bystra Ławka.
Naszą bazą wypadową było Szczyrbskie Jezioro (słow. Štrbské Pleso), więc w zasadzie wszędzie miałyśmy w miarę blisko.
Szlak żółty sugerował nam 3,5h marszu. Początkowo wiódł nas asfaltem, tuż przy skoczniach, na których w 1970 r. rozegrano mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym. Obecnie kompleks sportowy używany jest raczej do regionalnych rozgrywek.


Początek wędrówki, jeszcze na poziomie parkingu w Szczyrbskim Jeziorze



Rázcestie pred Heliosom - pierwsze rozwidlenie szlaków, dziś wybieramy żółty jak słońce ;)



Początek szlaku jest poprowadzony asfaltem. Przed nami po lewej grań Soliska, po prawej Grzebień Baszt z Satanem (2421 m n.p.m.), w oddali Hlinská Veža (2340 m n.p.m.). I jedyny napotkany niedźwiedź i to stojący na dwóch łapach! ;)



No niedźwiedzia to nie przypomina, ale jest takie urocze... :) Wiewiórki mnie rozczulają, nie wiem dlaczego :)



Kompleks skoczni w Štrbskim Plesie



W 1970 r. rozegrano tu mistrzostwa świata



Pamiątkowa tablica (z poprzedniego wieku, co widać)



I hop! Kolejna skocznia na moim koncie ;)


Dalej już było typowo dla górskiego szlaku. Trochę kamieni, trochę korzeni, trochę zadyszki 😊
Droga wiodła nas Doliną Młynicką. To jedna z większych dolin w Tatrach Wysokich. Po lewej stronie piętrzyła się grań Soliska z widocznym wyciągiem narciarskim. Po prawej dumnie wznosiła się grań Baszt z górującym Szatanem. Na diabelskim szczycie zalegał już śnieg, choć to był dopiero wrzesień a temperatura była iście letnia. Tym razem niebo było odpowiedniego koloru, choć szlak był nieco błotnisty po wcześniejszych opadach. 


Wreszcie zaczyna być bardziej górsko ;) 



Widok za plecami, pierwszy przystanek na odsapkę ;)



Po opadach deszczu w poprzednim tygodniu, szlak był nieco błotnisty



Wyciąg na Solisko, tzw. Solisko Express



Na szlaku



Hrebeň Bášt



Ściana nad Skokiem



A tymczasem za plecami...



I przed nami...



Widoczny z daleka wodospad Skok



Szatan ośnieżony, z przodu Turnia nad Skokiem ;)



Hlinská Veža (2340 m n.p.m.)



Grzebień Soliska


Dnem doliny płynie potok Młynica, który tym razem spływał całkiem rwącym nurtem. Chwila przerwy i podążałyśmy dalej.
Wreszcie doszłyśmy do wodospadu Skok. Urocza kaskada wodna generuje turystów na odpoczynek, stając się dla niektórych celem wędrówki. Nazwa wodospadu oznacza w języku słowackim oraz w gwarze podhalańskiej po prostu wodospad. To spiętrzenie wysokie jest na 25 m. Postanowiłyśmy i my zrobić sobie tu chwilę na sesję foto. A potem ruszyłyśmy znów przed siebie.


Potok Młynica



Potok Młynica



25 metrowy wodospad Skok



Nie ma to, jak złapać strumień, nałapać w dłoń życiodajny płyn ;)



Turniczka w grani Soliska



Zrywy Soliska



Zrywy Soliska



Odpoczynek przed wodospadem Skok


Przed nami wypiętrzyła się ściana ze śliskimi kamieniami i łańcuchami. Niby nic takiego, przecież nieraz pokonywałam takie przeszkody. Tym razem miało być inaczej…


Dolina Młynicka



Dolina Młynicka ma kształt litery U, dołem niej płynie potok Młynica



Zdradliwe skały (przy naszej Wielkiej Siklawie są podobne i zwane są Danielkami, od przewodnika górskiego Daniela, który na nich zginął)



Tuż powyżej wodospadu Skok


Pierwsza poszła Marta, odczekałam aż minie pierwsze przęsło łańcucha, oparłam nogę na skale i prawie chwyciłam za łańcuch… Ups! Coś poszło nie tak…
To była ta chwila, w której moje życie mogło się zakończyć, wcale nie nad przepaścią, nie w eksponowanym terenie i zupełnie nieelegancko. Owszem, postawiłam nogę na suchej, płaskiej, wyślizganej skale, ale.. podeszwa mojego buta była mokra, więc nie przewidziałam, że najzwyczajniej but się ześlizgnie ze skały. Ponieważ wszystko rozegrało się w sekundę, nie zdążyłam chwycić łańcucha, plecak przeważył mi i momentalnie moje czoło zetknęło się ze skałą. Boleśnie. Dźwięknęło, że hej! Głuchy odgłos dał mi na tyle świadomości, że natychmiast utrzymałam sztywno głowę, w przeciwnym przypadku odbiłaby się kolejny raz od skały niczym piłeczka pingpongowa. Wstałam powoli i próbowałam zebrać myśli, z których jedna wybijała się na plan pierwszy – jak to się u licha stało? Ponieważ czułam pulsowanie na czole i guza, który zamierzał wywalić mi się niczym góra lodowa na płaskim oceanie, natychmiast przyłożyłam w bolące miejsce zimne kijki. Jeszcze nigdy nie tuliłam tak czule do czółka Bolka i Lolka. Powiem szczerze, wystraszyłam się. 


Nabawiłam się jedynie guza, więc mogłam spokojnie kontynuować wejście na kolejny próg skalny



Krwiaczek na pamiątkę, na szczęście grzywka zasłoniła, a po kilku dniach nie było już śladu wypadku


Odczekałam dobrą chwilę, aż wszystko wróciło do normy. Kontynuowałam wędrówkę, ale bacznie się obserwując. Uprzedziłam Martę, że mogę zawrócić, jeśli tylko zobaczę, że coś ze mną dzieje się niepokojącego. Jednocześnie szłam i zastanawiałam się, że gdybym mocniej walnęła się w głowę, mogłabym już nie wstać o własnych siłach, gorzej, już nigdy więcej nic nie poczuć, nie zobaczyć. Życie jest bardzo kruche. Dziwne uczucie. Z tymi rozmyślaniami doszłam do Kozich Jeziorek. Urocze są te tafle wody zagubione pośród gór. 


Chwila kontemplacji i sesji foto po przejściu odcinka z łańcuchami



Duśka na tle Doliny Młynickiej



Razem z Martą :)



Na razie jest ok! :)



Satan (2421 m n.p.m.) skąpany w chmurach, że niby taki wstydliwy i nie przegląda się w tafli jeziora nad Skokiem



Pleso nad Skokom



Skały należące do Predné Soliska, niżej tafla jeziora nad Skokiem



Pleso nad Skokom i z lewej zbocze Patrii 2203 m np.m.



Diabełek i Szatan w tle ;)



Kawałek Wyżnego Koziego Jeziora, z prawej Niżne Kozie Jezioro



Żółty szlak w drodze na Bystrą Ławkę



Kolejny próg skalny



Hlinská Veža (2340 m n.p.m.)



Ośnieżone szczyty Grani Baszt



Jeszcze jedno spojrzenie na grań Soliska od strony Doliny Młynickiej


Przed nami szlak wiódł ostro do góry. Cała Dolina Młynicka to ciągłe progi skalne, ale przyznaję, że dzięki jeziorkom, skalne połacie łatwiejsze są do przejścia. Z każdym krokiem krajobraz jest coraz fajniejszy. Przed nami rozłożyło się Capie Pleso, a szlak wiódł obok niego i skręcał w lewo. Teraz już przed nami był Furkot 2404 m n.p.m., oraz Wielkie Solisko 2413 m n.p.m. I oczywiście dzisiejszy cel – Bystra Ławka, słow. Bystrá lávka, czyli wąska przełęcz między tymi szczytami. 


Kozie Plesa w Dolinie Młynickiej, a na samym dole zabudowania Štrbskiego Plesa



Tym razem przy tafli Capiego Plesa, które leży na wysokości 2075 m n.p.m.



Štrbský Štít nad taflą Capiego Jeziora



Szatan znad Capiego Jeziora



Hlinská Veža (2340 m n.p.m.). Z lewej niecka Okrúhlego Plesa, leżącego na wysokości 2105 m n.p.m. Z prawej fragment Capiego Plesa



Okrúhle Pleso z żółtego szlaku



Grań Baszt z Capim Jeziorem



Droga na Bystrą Ławkę - ostatnia prosta



Kopczyki na tle Satana i Grani Baszt



Bystrá lávka - to ta "ugryziona" przełęcz


Przełęcz znajduje się na wysokości 2300 m n.p.m. Tego dnia, w zagłębieniach skał, leżała już cienka warstwa śniegu. Ostrożnie krok za krokiem doszłam do łańcuchów. Pomimo, że szlak jest dwustronny, i choć zaleca się wejście na przełęcz od doliny Młynickiej, to jednak turyści wchodząc od strony doliny Furkotnej, powodują zatory na łańcuchach. I tak było i tego dnia. Utknęłam zakleszczona w skałach, stojąc w rozkroku na skałach z krwiakiem na czole. Po raz kolejny, przy zachowaniu wyjątkowej cierpliwości, upominałam śpieszącą się młodzież, która kompletnie nie znała zasady chodzenia po łańcuchach i w mojej opinii generowała ryzyko wypadku. Zdecydowanie tego dnia miałam dosyć kruchości życia.


Progi skalne do pokonania na szlaku



Hlinská Veža (2340 m n.p.m.). Z lewej niecka Okrúhlego Plesa, leżącego na wysokości 2105 m n.p.m. Z prawej fragment Capiego Plesa



Kilka kroków wyżej, widok niby ten sam, a jakby inny...


Sama przełęcz jest bardzo wąska, w zasadzie szeroka na jeden krok, akurat po to, by jedna noga stała jeszcze po stronie doliny Młynickiej, a druga już w dolinie Furkotnej 😊 . Trudno nacieszyć się jej zdobyciem, gdy czuje się oddech kolejnej osoby na swoim karku. Albo gdy inna głowa pojawia się w kadrze, bo właśnie wybiła się na łańcuchu i wyrosła przed samym aparatem. To są właśnie te uroki spędzania wakacji w sezonie, choć byłam przekonana, że Słowacja we wrześniu to już prawie pustki na szlaku. O ja naiwna! Zatem szybko ewakuowałam się z grani, Marta była już dawno na dole i odpoczywała po stromym zejściu.


Duśka na Bystrej Ławce - inaczej nie miałam jak zrobić zdjęcia ;)



Bystra Ławka - widok od strony Doliny Furkotnej


Widok jaki otworzył się przede mną po przejściu Bystrej Ławki był prześliczny. Pierwsze, co rzucało się w oczy to atramentowy kleks jeziora Wyżnego Wahlenbergowego (słow. Vyšné Wahlenbergovo Pleso). Gdyby je nieco odwrócić to można by dopatrzyć się kształtu serca. I jak tu nie kochać gór? Jak tu nie kochać życia? 


Widok z Bystrej Ławki - kawałek Wyżnego Wahlenbergovego Jeziora, za nim Kozi Chrbat i oczywiście na ostatnim planie, Krywań



Zbliżenie na Krywań, a w tle Liptowskie Kopy i dalej polskie Tatry Zachodnie



Vyšnė Wahlenbergovo Pleso, które przypomina mi kształt serca, a za nim Kozi Chrbat 



Vyšnė Wahlenbergovo Pleso leży na wysokości 2157 m n.p.m.



I jeszcze jedno spojrzenie za siebie - Przełęcz Bystra Ławka



Furkotský Štít 2404 m n.p.m.



Kozi Chrbat i grzbiet biegnący do szczytu o nazwie Ostra 2351 m n.p.m. Wcięcie w kształcie literki V to przełęcz zwana jako Liptovská Štrbina



Na szlaku poniżej zejścia z Bystrej Ławki, w tle Vyšnė Wahlenbergovo Pleso 


Zatrzymałam się na kanapkę na równi z jeziorem. Byłam w tak cudnym nastroju, że nawet próbowałam jogi, ale albo składam źle palce, albo jestem za mało rozciągnięta. Nie nadaję się do jogi zupełnie. Moje zmagania uwiecznił turysta, który siedział nieopodal. Miał tak samo uśmiechniętą twarz, że pomyślałam, że to na pewno z powodu otaczającego nas piękna gór, a nie z powodu wariatki, która próbuje jakoś stanąć na jednej nodze, mając krwiaka na czole (dzięki Boże, że mam grzywkę i nie widać) i próbując się uśmiechać do zdjęcia. Tak, z uderzeniem się w głowę należy uważać. Jednak nie wyglądałam na kompletną szajbuskę, skoro pan zrobił mi zdjęcia i jeszcze sobie ze mną chwilkę pogadał.


Joga nad jeziorem - ups, chyba coś nie wychodzi, czyżby skutek zbitej głowy? :) :)  :)


Dolina Furkotna była cicha i spokojna, co jakiś czas mijali mnie ludzie, którzy szybciej schodzili do Štrbskégo Plesa. Marta poszła przodem, więc chwilami miałam całą dolinę dla siebie. Po jakimś czasie doszłam do Niżnego Wahlenbergowego jeziora (słow. Nižne Wahlenbergovo Pleso). Tym razem po lewej stronie miałam grzebień Soliska (Hrebeň Soliska), a po prawej piętrzyła się Kozia grań (Kozi chrbat). 


Nižne Wahlenbergovo Pleso



Nižne Wahlenbergovo Pleso



Sedielková Kopa (2061 m n.p.m.)



Turnie Grzebienia Soliska, widziane od strony Doliny Furkotnej


I tu napotkałam człowieka, który jest na Słowacji zazwyczaj darzony ogromnym szacunkiem i stanowi swoiste zjawisko w górach. To jeden z nosiczy – ludzi, którzy wnoszą do góry absolutnie ciężkie rzeczy, jak stalowe elementy drabinek, towary do schronisk itp. Zwykle ludzie ci są tak skupieni, że zdarza się, iż nie odpowiadają na zwyczajowe pozdrowienie na szlaku. Tym razem młody człowiek odpowiedział i uśmiechnął się, dziękując za swobodne przejście na szlaku. Mam duży szacunek dla nosiczy, bo nie każdy jest do tego zdolny.


Słowacki nosicz


Szłam tak sobie doliną, stopniowo tracąc wysokość. Pustynia kamieni zaczęła ustępować pod wpływem kosodrzewiny i trawy. Krok za krokiem i doszłam do Marty i rozwidlenia szlaków żółtego z niebieskim, który prowadził bezpośrednio do Szczyrbskiego Jeziora. 


Żółty szlak w Dolinie Furkotnej



Dolina Furkotská i plamka Wyżnego Furkotnego Stawku (słow.Vyšné Furkotské Pliesko)



Środkowa część Doliny Furkotnej pokryta jest kosodrzewiną



W drodze ku Szczyrbskiemu Jezioru



Grań Soliska od strony Doliny Furkotnej



Kozi Chrbat pokryty cieniem



Radość z wycieczki :)



Bystra Ławka zdobyta! Yeee!!! :)



Przedzieramy się przez kosodrzewinę



Škutnastá Pol'ana (1710 m n.p.m.) - tu spotykają się szlak żółty z niebieskim, biegnącym do schroniska pod Soliskiem


My jednak kontynuowałyśmy naszą wędrówkę szlakiem żółtym. Dopiero po wejściu na Tatrzańską Magistralę, weszłyśmy na szlak czerwony, którym w pół godziny doszłyśmy do Štrbskégo Plesa.


Zostawiamy góry za sobą...



Rázcestie pod Furkotou (1460 m n.p.m.) - tędy przebiega czerwony szlak, będący Magistralą Tatrzańską



Na czerwonym szlaku



Tym razem skocznię mijamy z drugiej strony



Tatrzańska Magistrala w tym miejscu jest bardzo spacerowa, odległość od miasta też nie jest zbyt duża



Wzniesienia Popradskiej Kotliny


Jezioro zawsze fajnie wygląda, ale dopiero teraz, po ponad 20 latach, przeszłam obok starej willi, która okazała się być schronieniem dla słowackiej pisarki, tłumaczki i poetki Mašy Hal’amovej (1908 – 1995) o czym poinformowała mnie stosowna tablica. Poetka mieszkała tu wraz ze swoim mężem, lekarzem Janem Pullmanem i tworzyła przez 30 lat. Cudne zakończenie dnia…


Hotel Patria nad Szczyrbskim Jeziorem



Štrbské Pleso



Štrbské Pleso, skocznia, hotel Patria i oczywiście grań Soliska, a z prawej Grań Baszt



Štrbské Pleso to głównie dość drogie hotele



Willa poetki Mašy Hal’amovej 



Pamiątkowy kamień przed domem pisarki i tłumaczki



I tablica poświęcona Mašie Hal’amovej 


Obie z Martą wróciłyśmy zadowolone z odbytej wycieczki. Małe zakwaski nie mogły zniechęcić nas do dalszych wyjść w góry. Nie wiedziałyśmy, że kolejnego dnia będziemy siedzieć na kwaterze, ponieważ od rana grzmiało i błyskało. A tego zdecydowanie nie lubimy. Każda z nas zajęła się swoją pracą, potem grałyśmy w planszówkę. Taki odpoczynek też był potrzebny. Wspomnienia zostały i teraz, gdy za oknem jest brzydko i szaro, są najlepszym lekarstwem na melancholię. Czas zacząć nowe plany…

HEJ!