Radość życia,
czyli o tym,
jak łatwo można je stracić
w miejscu fantastycznym…
Ledwie wróciłyśmy
z Martą z Lofotów, a już snułyśmy rozważania na kolejny urlop. Plan na wakacje
był prosty. Patagonia za droga, więc skupiamy się na celu bliższym. Tydzień na Słowacji
jest w sam raz. Pomysł rzucony czekał rok na realizację. I się doczekał. We wrześniu
ruszyłam do Krakowa, by tam podjęła mnie samochodem Marta. Dalej ruszyłyśmy już
razem, mając nad sobą ciemne chmury i kropiący deszczyk. Po drodze zaklinałyśmy
pogodę, żeby jednak nie spędzić urlopu na kwaterze, a w plenerze. Następnego
dnia pogoda była bardzo niepewna, więc wybrałyśmy się na krótki spacer, w
miejsce szczególne, ale o nim napiszę kiedy indziej. Poniedziałek zapowiedział
się pięknie, więc bez zbędnych ceregieli, spakowałyśmy plecaki i ruszyłyśmy
przed siebie.
Cel – Przełęcz Bystra Ławka.
Naszą bazą
wypadową było Szczyrbskie Jezioro (słow. Štrbské
Pleso), więc w zasadzie wszędzie miałyśmy w miarę blisko.
Szlak żółty
sugerował nam 3,5h marszu. Początkowo wiódł nas asfaltem, tuż przy skoczniach,
na których w 1970 r. rozegrano mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym.
Obecnie kompleks sportowy używany jest raczej do regionalnych rozgrywek.
Początek szlaku jest poprowadzony asfaltem. Przed nami po lewej grań Soliska, po prawej Grzebień Baszt z Satanem (2421 m n.p.m.), w oddali Hlinská Veža (2340 m n.p.m.). I jedyny napotkany niedźwiedź i to stojący na dwóch łapach! ;)
No niedźwiedzia to nie przypomina, ale jest takie urocze... :) Wiewiórki mnie rozczulają, nie wiem dlaczego :)
Dalej już
było typowo dla górskiego szlaku. Trochę kamieni, trochę korzeni, trochę
zadyszki 😊
Droga wiodła
nas Doliną Młynicką. To jedna z większych dolin w Tatrach Wysokich. Po lewej stronie
piętrzyła się grań Soliska z widocznym wyciągiem narciarskim. Po prawej dumnie
wznosiła się grań Baszt z górującym Szatanem. Na diabelskim szczycie zalegał
już śnieg, choć to był dopiero wrzesień a temperatura była iście letnia. Tym razem
niebo było odpowiedniego koloru, choć szlak był nieco błotnisty po wcześniejszych
opadach.
Dnem doliny płynie potok Młynica, który tym razem spływał całkiem
rwącym nurtem. Chwila przerwy i podążałyśmy dalej.
Wreszcie
doszłyśmy do wodospadu Skok. Urocza kaskada wodna generuje turystów na
odpoczynek, stając się dla niektórych celem wędrówki. Nazwa wodospadu oznacza w
języku słowackim oraz w gwarze podhalańskiej po prostu wodospad. To spiętrzenie
wysokie jest na 25 m. Postanowiłyśmy i my zrobić sobie tu chwilę na sesję foto.
A potem ruszyłyśmy znów przed siebie.
Przed nami
wypiętrzyła się ściana ze śliskimi kamieniami i łańcuchami. Niby nic takiego, przecież
nieraz pokonywałam takie przeszkody. Tym razem miało być inaczej…
Zdradliwe skały (przy naszej Wielkiej Siklawie są podobne i zwane są Danielkami, od przewodnika górskiego Daniela, który na nich zginął)
Pierwsza
poszła Marta, odczekałam aż minie pierwsze przęsło łańcucha, oparłam nogę na
skale i prawie chwyciłam za łańcuch… Ups! Coś poszło nie tak…
To była ta
chwila, w której moje życie mogło się zakończyć, wcale nie nad przepaścią, nie
w eksponowanym terenie i zupełnie nieelegancko. Owszem, postawiłam nogę na
suchej, płaskiej, wyślizganej skale, ale.. podeszwa mojego buta była mokra, więc
nie przewidziałam, że najzwyczajniej but się ześlizgnie ze skały. Ponieważ
wszystko rozegrało się w sekundę, nie zdążyłam chwycić łańcucha, plecak przeważył
mi i momentalnie moje czoło zetknęło się ze skałą. Boleśnie. Dźwięknęło, że hej!
Głuchy odgłos dał mi na tyle świadomości, że natychmiast utrzymałam sztywno
głowę, w przeciwnym przypadku odbiłaby się kolejny raz od skały niczym piłeczka
pingpongowa. Wstałam powoli i próbowałam zebrać myśli, z których jedna wybijała
się na plan pierwszy – jak to się u licha stało? Ponieważ czułam pulsowanie na
czole i guza, który zamierzał wywalić mi się niczym góra lodowa na płaskim oceanie,
natychmiast przyłożyłam w bolące miejsce zimne kijki. Jeszcze nigdy nie tuliłam
tak czule do czółka Bolka i Lolka. Powiem szczerze, wystraszyłam się.
Odczekałam
dobrą chwilę, aż wszystko wróciło do normy. Kontynuowałam wędrówkę, ale bacznie
się obserwując. Uprzedziłam Martę, że mogę zawrócić, jeśli tylko zobaczę, że coś
ze mną dzieje się niepokojącego. Jednocześnie szłam i zastanawiałam się, że
gdybym mocniej walnęła się w głowę, mogłabym już nie wstać o własnych siłach,
gorzej, już nigdy więcej nic nie poczuć, nie zobaczyć. Życie jest bardzo
kruche. Dziwne uczucie. Z tymi rozmyślaniami doszłam do Kozich Jeziorek. Urocze
są te tafle wody zagubione pośród gór.
Satan (2421 m n.p.m.) skąpany w chmurach, że niby taki wstydliwy i nie przegląda się w tafli jeziora nad Skokiem
Przed nami szlak wiódł ostro do góry.
Cała Dolina Młynicka to ciągłe progi skalne, ale przyznaję, że dzięki
jeziorkom, skalne połacie łatwiejsze są do przejścia. Z każdym krokiem
krajobraz jest coraz fajniejszy. Przed nami rozłożyło się Capie Pleso, a szlak wiódł
obok niego i skręcał w lewo. Teraz już przed nami był Furkot 2404 m n.p.m.,
oraz Wielkie Solisko 2413 m n.p.m. I oczywiście dzisiejszy cel – Bystra Ławka,
słow. Bystrá lávka, czyli wąska przełęcz między tymi
szczytami.
Hlinská Veža (2340 m n.p.m.). Z lewej niecka Okrúhlego Plesa, leżącego na wysokości 2105 m n.p.m. Z prawej fragment Capiego Plesa
Przełęcz znajduje się na wysokości 2300 m n.p.m. Tego dnia, w zagłębieniach
skał, leżała już cienka warstwa śniegu. Ostrożnie krok za krokiem doszłam do łańcuchów.
Pomimo, że szlak jest dwustronny, i choć zaleca się wejście na przełęcz od doliny
Młynickiej, to jednak turyści wchodząc od strony doliny Furkotnej, powodują
zatory na łańcuchach. I tak było i tego dnia. Utknęłam zakleszczona w skałach,
stojąc w rozkroku na skałach z krwiakiem na czole. Po raz kolejny, przy
zachowaniu wyjątkowej cierpliwości, upominałam śpieszącą się młodzież, która
kompletnie nie znała zasady chodzenia po łańcuchach i w mojej opinii generowała
ryzyko wypadku. Zdecydowanie tego dnia miałam dosyć kruchości życia.
Hlinská Veža (2340 m n.p.m.). Z lewej niecka Okrúhlego Plesa, leżącego na wysokości 2105 m n.p.m. Z prawej fragment Capiego Plesa
Sama
przełęcz jest bardzo wąska, w zasadzie szeroka na jeden krok, akurat po to, by jedna
noga stała jeszcze po stronie doliny Młynickiej, a druga już w dolinie
Furkotnej 😊 .
Trudno nacieszyć się jej zdobyciem, gdy czuje się oddech kolejnej osoby na swoim
karku. Albo gdy inna głowa pojawia się w kadrze, bo właśnie wybiła się na
łańcuchu i wyrosła przed samym aparatem. To są właśnie te uroki spędzania
wakacji w sezonie, choć byłam przekonana, że Słowacja we wrześniu to już prawie
pustki na szlaku. O ja naiwna! Zatem szybko ewakuowałam się z grani, Marta była
już dawno na dole i odpoczywała po stromym zejściu.
Widok
jaki otworzył się przede mną po przejściu Bystrej Ławki był prześliczny.
Pierwsze, co rzucało się w oczy to atramentowy kleks jeziora Wyżnego
Wahlenbergowego (słow. Vyšné Wahlenbergovo Pleso). Gdyby je nieco odwrócić to
można by dopatrzyć się kształtu serca. I jak tu nie kochać gór? Jak tu nie
kochać życia?
Widok z Bystrej Ławki - kawałek Wyżnego Wahlenbergovego Jeziora, za nim Kozi Chrbat i oczywiście na ostatnim planie, Krywań
Kozi Chrbat i grzbiet biegnący do szczytu o nazwie Ostra 2351 m n.p.m. Wcięcie w kształcie literki V to przełęcz zwana jako Liptovská Štrbina
Zatrzymałam się na kanapkę na równi z jeziorem. Byłam w tak
cudnym nastroju, że nawet próbowałam jogi, ale albo składam źle palce, albo
jestem za mało rozciągnięta. Nie nadaję się do jogi zupełnie. Moje zmagania
uwiecznił turysta, który siedział nieopodal. Miał tak samo uśmiechniętą twarz,
że pomyślałam, że to na pewno z powodu otaczającego nas piękna gór, a nie z
powodu wariatki, która próbuje jakoś stanąć na jednej nodze, mając krwiaka na czole
(dzięki Boże, że mam grzywkę i nie widać) i próbując się uśmiechać do zdjęcia. Tak,
z uderzeniem się w głowę należy uważać. Jednak nie wyglądałam na kompletną
szajbuskę, skoro pan zrobił mi zdjęcia i jeszcze sobie ze mną chwilkę pogadał.
Dolina
Furkotna była cicha i spokojna, co jakiś czas mijali mnie ludzie, którzy
szybciej schodzili do Štrbskégo Plesa. Marta poszła przodem, więc
chwilami miałam całą dolinę dla siebie. Po jakimś czasie doszłam do Niżnego Wahlenbergowego
jeziora (słow. Nižne Wahlenbergovo Pleso). Tym razem po lewej stronie miałam grzebień
Soliska (Hrebeň Soliska), a po prawej piętrzyła się Kozia grań (Kozi chrbat).
I
tu napotkałam człowieka, który jest na Słowacji zazwyczaj darzony ogromnym
szacunkiem i stanowi swoiste zjawisko w górach. To jeden z nosiczy – ludzi,
którzy wnoszą do góry absolutnie ciężkie rzeczy, jak stalowe elementy drabinek,
towary do schronisk itp. Zwykle ludzie ci są tak skupieni, że zdarza się, iż
nie odpowiadają na zwyczajowe pozdrowienie na szlaku. Tym razem młody człowiek
odpowiedział i uśmiechnął się, dziękując za swobodne przejście na szlaku. Mam
duży szacunek dla nosiczy, bo nie każdy jest do tego zdolny.
Szłam
tak sobie doliną, stopniowo tracąc wysokość. Pustynia kamieni zaczęła ustępować
pod wpływem kosodrzewiny i trawy. Krok za krokiem i doszłam do Marty i rozwidlenia
szlaków żółtego z niebieskim, który prowadził bezpośrednio do Szczyrbskiego
Jeziora.
Škutnastá Pol'ana (1710 m n.p.m.) - tu spotykają się szlak żółty z niebieskim, biegnącym do schroniska pod Soliskiem
My jednak kontynuowałyśmy naszą wędrówkę szlakiem żółtym. Dopiero po
wejściu na Tatrzańską Magistralę, weszłyśmy na szlak czerwony, którym w pół
godziny doszłyśmy do Štrbskégo Plesa.
Rázcestie pod Furkotou (1460 m n.p.m.) - tędy przebiega czerwony szlak, będący Magistralą Tatrzańską
Tatrzańska Magistrala w tym miejscu jest bardzo spacerowa, odległość od miasta też nie jest zbyt duża
Jezioro
zawsze fajnie wygląda, ale dopiero teraz, po ponad 20 latach, przeszłam obok
starej willi, która okazała się być schronieniem dla słowackiej pisarki,
tłumaczki i poetki Mašy Hal’amovej
(1908 – 1995) o czym poinformowała mnie stosowna tablica. Poetka mieszkała tu
wraz ze swoim mężem, lekarzem Janem Pullmanem i tworzyła przez 30 lat. Cudne
zakończenie dnia…
Obie z Martą
wróciłyśmy zadowolone z odbytej wycieczki. Małe zakwaski nie mogły zniechęcić
nas do dalszych wyjść w góry. Nie wiedziałyśmy, że kolejnego dnia będziemy
siedzieć na kwaterze, ponieważ od rana grzmiało i błyskało. A tego zdecydowanie
nie lubimy. Każda z nas zajęła się swoją pracą, potem grałyśmy w planszówkę.
Taki odpoczynek też był potrzebny. Wspomnienia zostały i teraz, gdy za oknem
jest brzydko i szaro, są najlepszym lekarstwem na melancholię. Czas zacząć nowe
plany…
HEJ!
Piękna trasa a widoki takie, że Hej! Pogoda i humory dopisały.Fajnie się ogląda teraz gdy za oknem raczej ponuro a dzień krótki. Dobrze, że przygoda na łańcuchach skończyła się tylko na siniaku i guzie. Pozdrawiam serdecznie i uważaj na siebie :)
OdpowiedzUsuńTak, to był piękny dzień, choć przyznam, że mocno się wystraszyłam. Trasa jest przepiękna, tak na cały dzień, bez spiny i pośpiechu. Jedyne co może przeszkadzać to dwustronny ruch na samej przełęczy. Ale da się to ścierpieć :)A zdjęcia z gór to najlepszy balsam na pochmurne dni. Ewentualnie jeszcze pies czy kot ;) Ściskam przedświątecznie! :)
UsuńCóż jako żem w tym roku sam łbem wyrżnął o beton, podczas jazd rowerowych, zaduma nad kruchością istnienia ie jest mi obca - Takie małe PTSD ;)
OdpowiedzUsuńNa pewno masz rację co do braku wiedzy o chodzeniu po klamrach i za pomocą łańcucha. Czasami daje to patologiczne rezultaty, ale to już wina organizatorów szlaku, że dopuszczają na łańcuchach odcinki dwukierunkowe.
Ja bym jednak zdał się na koleżankę, tak jak zrobiłem po swoim wypadku - "panowie bez względu na to co będę mówił, jak zauważycie coś niepokojącego w moim zachowaniu - działajcie", mam już nabytą wiedzę, że łatwiej jest rozpoznać objawy wstrząsu mózgu, czy udaru o (oby nie wylewu) u innych niż u siebie.
Pozdro dla koleżanki Szczęśliwych Świąt i do zobaczenia na szlaku.
O tak... Ale nauczyłam się, że jak mam liczyć na kogoś to tylko na siebie. W końcu najlepiej się znam. Teoretycznie.
UsuńA jeśli chodzi o szlak, to rzeczywiście ruch jednostronny byłby lepszy. Choć da się przeżyć. 😊