Houk!
O życiu poza górami,
czyli o tym
jak zostałam Indianką
Włączam na
chwilę telewizor. Bezwiednie przełączam kanały, skacząc po klawiszach pilota.
Tu zabili, tam podpalili, tu strajkują, a tu się kłócą. Myślę sobie, normalnie
Dziki Zachód. I właśnie wtedy nachodzi mnie myśl pierwsza: może by tak
przypomnieć sobie serial z lat 90. XX w., dzięki któremu człowiek poznawał
świat zupełnie inny od tego, który się miało na co dzień. Tak, to jest myśl
godna jakiejś nagrody. Włączam komputer i zanurzam się w miasteczko Colorado
Springs, tak pięknie przedstawione w serialu „Doctor Quinn. Medicine Woman”.
Tak, zdecydowanie był to serial, który niósł za sobą wiele pięknych wartości,
odnosił się do takich pojęć jak rodzina, miłość, przyjaźń, tolerancja, godność
drugiego człowieka. Poruszał tematy, które i dziś wciąż są aktualne. Tym,
którzy nie znają tego serialu polecam go sobie obejrzeć. Postaciami
drugoplanowymi w tym filmie (choć w życiu na tych terenach grali najpierw pierwsze
skrzypce) byli Indianie. Wiadomo, Krzysztof Kolumb nazwał tak tubylców, myśląc,
że dopłynął do Indii. I choć w życiu Indianie wiele wycierpieli, biali ludzie
uważali ich za dzikusów, to jednak była to społeczność, która miała (i ma, bo
przecież wciąż istnieją na świecie) własną kulturę, religię i wysoko postawioną
świadomość swych korzeni. Właśnie we wspomnianym serialu, gówna bohaterka,
przedstawicielka wykształconej, napływowej białej rasy, korzysta z wiedzy i
doświadczenia czerwonoskórych przyjaciół, by udoskonalać swój warsztat pracy
lekarza. Te dwa, jakże odmienne światy przenikały się stopniowo. Warto
popatrzeć sobie na Czejenów przedstawionych w serialu.
I właśnie pojawia się myśl druga: przecież w ubiegłe lato zostałam Indianką! Heh, że też o tym zapomniałam J Ze względu na moje długie, ciemne włosy, wielokrotnie mówiono na mnie Pocahontas, choć w niczym nie przypominam w rysach twarzy Indianki z prawdziwego zdarzenia. No dobrze, może jej przydomek mnie z nią łączy o tyle, że oznacza „Małą Psotnicę” czy też „Łobuziaka”.
I właśnie pojawia się myśl druga: przecież w ubiegłe lato zostałam Indianką! Heh, że też o tym zapomniałam J Ze względu na moje długie, ciemne włosy, wielokrotnie mówiono na mnie Pocahontas, choć w niczym nie przypominam w rysach twarzy Indianki z prawdziwego zdarzenia. No dobrze, może jej przydomek mnie z nią łączy o tyle, że oznacza „Małą Psotnicę” czy też „Łobuziaka”.
Będąc z
Tusią w Szklarskiej Porębie, wybrałyśmy się do Indiańskiej Wioski. Cóż, może
Karkonosze to nie Góry Skaliste, a Szklarka to nie Colorado Springs, ale kto by
się tego czepiał. Warto zaznajomić się nieco z życiem Indian, choć za nic w
świecie nie wiem z jakim plemieniem miałyśmy do czynienia. Wierzę, że byli to
bardzo spokojni Czejeni.
To tu, w sercu gór, zapoznałyśmy się z Tusią z życiem w zgodzie z naturą. Dla cywilizowanych ludzi, spanie na skórach, odziewanie się w nie, spożywanie posiłku z kociołka nad ogniem, czy posiadanie kilku żon, jest nie do przyjęcia. No właśnie. A co dopiero ujeżdżanie koni, czy wydojenie krowy. Toż to zupełne szaleństwo. A zabawy dzieci, tak bez komputera? A co fajnego jest w rzucaniu kółeczkami czy strzelaniu z łuku? Otóż, gdy pozbędziemy się naszych dóbr cywilizacyjnych, okazuje się, że z prostych rzeczy potrafimy się spontanicznie ucieszyć jak z zaawansowanej technologii.
To tu, w sercu gór, zapoznałyśmy się z Tusią z życiem w zgodzie z naturą. Dla cywilizowanych ludzi, spanie na skórach, odziewanie się w nie, spożywanie posiłku z kociołka nad ogniem, czy posiadanie kilku żon, jest nie do przyjęcia. No właśnie. A co dopiero ujeżdżanie koni, czy wydojenie krowy. Toż to zupełne szaleństwo. A zabawy dzieci, tak bez komputera? A co fajnego jest w rzucaniu kółeczkami czy strzelaniu z łuku? Otóż, gdy pozbędziemy się naszych dóbr cywilizacyjnych, okazuje się, że z prostych rzeczy potrafimy się spontanicznie ucieszyć jak z zaawansowanej technologii.
Co prawda
sama wioska była jakby na wymarciu, więc umówmy się, że wojownicy wyruszyli za
bizonami. Jak na koniec sezonu, organizatorzy nie za bardzo dbali o to, by coś
samemu z siebie opowiedzieć. A szkoda, bo troszkę osób się tam kręciło.
Choć więcej atrakcji miałyśmy z Tusią w wiosce, to o samych obrzędach i zwyczajach dowiedziałyśmy się więcej z tablic informacyjnych w Dinoparku. To kolejna atrakcja Szklarskiej Poręby, ale o niej opowiem kiedy indziej. Dziś skupmy się na życiu Indian.
Każde dziecko wie, że domem Czejena, Apacza czy Irokeza jest tipi. To namiot Indian Ameryki Północnej, zamieszkujących Wielkie Równiny. Zazwyczaj budowało się go z żerdzi, związywanych na górze. Dawniej żerdzie pokrywały bizonie skóry, a od XIX w. nieprzemakalne płótno, które „przyszło” wraz z białymi osadnikami. Tipi przeciętnej rodziny miało ok. 6 m średnicy, posiadało wewnątrz ognisko, z którego dym uchodził przez otwór w górnej części namiotu.
Choć więcej atrakcji miałyśmy z Tusią w wiosce, to o samych obrzędach i zwyczajach dowiedziałyśmy się więcej z tablic informacyjnych w Dinoparku. To kolejna atrakcja Szklarskiej Poręby, ale o niej opowiem kiedy indziej. Dziś skupmy się na życiu Indian.
Każde dziecko wie, że domem Czejena, Apacza czy Irokeza jest tipi. To namiot Indian Ameryki Północnej, zamieszkujących Wielkie Równiny. Zazwyczaj budowało się go z żerdzi, związywanych na górze. Dawniej żerdzie pokrywały bizonie skóry, a od XIX w. nieprzemakalne płótno, które „przyszło” wraz z białymi osadnikami. Tipi przeciętnej rodziny miało ok. 6 m średnicy, posiadało wewnątrz ognisko, z którego dym uchodził przez otwór w górnej części namiotu.
Malunki na
namiotach pochodziły głównie ze snów i wizji, a także przedstawiały sceny
walki, czym gospodarz mógł się pochwalić. Taka indiańska wersja facebooka. Ozdabianie
w ten sposób tipi, wiązało się z religią. Dawni mieszkańcy Wielkich Równin
wierzyli, że wzory na ścianach chronią ich przed nieszczęściem i chorobą.
Symbole wymalowane na tipi były zrozumiałe dla Indian, ale niekoniecznie dla
białego człowieka.
U Indian wartością najwyższą była rodzina. Każde dziecko było przyjmowane jako dar. Niemowlętom ucinało się pępowinę i zasuszoną umieszczano w woreczku jako amulet, który chronić miał dziecko, zapewnić mu zdrowie i długie życie. Wkrótce też nadawano dzieciom imiona. Dziewczynki miały jedno imię i nie ulegało ono zmianie, nawet po ślubie. Chłopcy mieli kilka imion, które zmieniali pod wpływem doświadczeń życiowych lub wojennych osiągnięć. Każdy z członków rodziny miał ściśle określone obowiązki. Mężczyźni zajmowali się polowaniami i ochroną plemienia, kobiety dbały o dzieci i gospodarstwo domowe. Starsze dziewczynki pomagały matce, uczyły się rękodzieła a chłopcy przygotowywani byli do polowań i do walk z innymi plemionami.
U Indian wartością najwyższą była rodzina. Każde dziecko było przyjmowane jako dar. Niemowlętom ucinało się pępowinę i zasuszoną umieszczano w woreczku jako amulet, który chronić miał dziecko, zapewnić mu zdrowie i długie życie. Wkrótce też nadawano dzieciom imiona. Dziewczynki miały jedno imię i nie ulegało ono zmianie, nawet po ślubie. Chłopcy mieli kilka imion, które zmieniali pod wpływem doświadczeń życiowych lub wojennych osiągnięć. Każdy z członków rodziny miał ściśle określone obowiązki. Mężczyźni zajmowali się polowaniami i ochroną plemienia, kobiety dbały o dzieci i gospodarstwo domowe. Starsze dziewczynki pomagały matce, uczyły się rękodzieła a chłopcy przygotowywani byli do polowań i do walk z innymi plemionami.
Życie Indian
kręciło się wokół zwierząt i skór z nich pozyskiwanych. To kobiety wykonywały
najcięższe prace. Mężczyźni polowali lub wojowali, ale to kobiety zajmowały się
skórami, wyprawiały je i ozdabiały. A nie było to łatwe zadanie, o czym można
przekonać się, czytając opis na jednej z tablic. Nic więc,
dziwnego, że każdy wojownik chciał mieć żonę.
I tu
dochodzimy do konkretnego wydarzenia w życiu Indian. Większość uroczystości odbywała
się latem. Chłopcy w wieku 17-18 lat mogli już samodzielnie polować. Mogli też
starać się już o rękę wybranej dziewczyny. Musieli jedynie udowodnić, że będą
mogli utrzymać rodzinę. Podarki dla ukochanej w postaci wojennych łupów czy
upolowanej zwierzyny nie były rzadkością. By przypodobać się przyszłym teściom,
młodzieńcy zakradali się do wrogich plemion i wykradali konie, które oczywiście
potem przekazywali w darze rodzinie wybranki. Od kobiet „upatrzonych” na żony,
wymagało się pracowitości. Rola swatów przypadała krewnym lub szanowanym
członkom plemienia. Jeśli prezenty zostały przyjęte, młodzi mogli zamieszkać
razem w ich nowym tipi. I na tym polegały zaślubiny. Proste, prawda? Indianie
znali też pojęcie rozwodu. Wyglądał on mniej więcej tak: żona wystawiała
spodnie i łuk męża za tipi. I koniec, po małżeństwie. To jednak zdarzało się
rzadko. Małżeństwa raczej trwały do przysłowiowej grobowej deski.
Indianie
korzystali też z szałasów potu. Ta konstrukcja z wierzbowych witek, pokryta
skórami i kocami, miała za zadanie oczyszczanie organizmu z toksyn ale i
oczyszczanie w sensie religijnym, duchowym. W małym dołku kładło się rozgrzane kamienie,
lało na nie wodę. To tworzyło gorącą parę. Taka indiańska sauna.
O zwyczajach
czerwonoskórych mieszkańców można by pisać długo, bo też z każdą informacją
coraz bardziej wciągałam się w świat, gdzie świszczały strzały. Jednym z nich
był pogrzeb.
Ubrane w
najlepsze ubranie ciało wojownika było malowane, przystrajane i zszywane w
bizonią skórę. Wystawione na działanie słońca ulegało rozkładowi na wysokim
podeście, tak, by dzikie zwierzęta nie mogły go dosięgnąć. Do podestu
przyczepiano amulety i tarczę wojownika, a jego dobra rozdawano rodzinie. Po
śmierci nie można było wymówić imienia zmarłego a wdowa zazwyczaj obcinała
włosy. Po jakimś czasie wyjmowano czaszkę wojownika i układało się ją w kręgu z
innymi, gdyż koło było symbolem wyobrażającym świat i kosmos.
W wiosce
indiańskiej napatrzyłyśmy się na różne łapacze snów, a więc amulety, które według
wierzeń ludów indiańskich miały za zadanie przepuszczać jedynie dobre sny a
zatrzymywać mary nocne. Dziś to popularna pamiątka z rezerwatu. My jednak
wróciłyśmy z Tusią bez magicznych paciorków, ale za to z głową pełną wrażeń.
Warto
poczytać trochę o jakże odmiennej kulturze, jaką przedstawiają sobą Indianie.
Jeśli kogoś nie stać na wyjazd do prawdziwego rezerwatu w USA, może się wybrać
do indiańskiej wioski w Szklarskiej Porębie. Będzie taniej i bliżej, a przy
odrobinie wyobraźni i z dobrym kompanem, na pewno weselej.
P.s. Może
macie jakiś pomysł na nadanie nam indiańskich imion? J
Racja jedna żona potrafi dać w kość, a kilka... masochizm, już zresztą Salomon (który nota bene Indianinem nie był) pisał na ten temat ;)
OdpowiedzUsuńA wioska indiańska to ciekawa propozycja.
Pewien człowiek powiedział mi, że nie chce wziąć kolejnej żony, bo za nią idzie teściowa :) Nie wiem czy indiańskie teściowe były takie, jak większość zięciów twierdzi :) Ale warto wybrać się do miejsc, gdzie można się tego dowiedzieć. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńFajna odskocznia od tych współczesnych dramatów. Indianie zawsze mnie fascynowali. I już nie trzeba zbierać na bilet do USA:)
OdpowiedzUsuńNo to duża zaleta, bo USA daleko ;) A tak poważnie, to troszkę bym ożywiła tą wioskę, żeby to było miejsce, w którym rzeczywiście można się czegoś dowiedzieć, posmakować, pobawić się. Żeby odwiedzając Indian poczuło się prawdziwie, że przeniosło się w czasie. Ale to taki mój idealny świat...
UsuńA cóż to za piękne dwie Indianki? Jakby znajome :-) Pozdrawiam serdecznie i buziaki. Za moich czasów to był wspaniały Winetou i Apanaczi...... Super wypad, szczególnie dla Tusi i nie tylko. I te zdjęcia w sephii..... Serdeczności. Bietka
OdpowiedzUsuńHeh, efekt zamierzony. A z Tuśką zawsze mamy jakieś przygody, mam nadzieję, że po latach będzie to wspominać z radością i nutką sentymentu :)
UsuńBardzo fajny wpis i ciekawe zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ślicznie i zapraszam do innych wpisów. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńInteresująca relacja. Zaraz przypomniały mi się książki czytane za młodych lat. Dużo ciekawych faktów, jak zwykle u Ciebie ładnie poukładanych i ozdobionych dobrymi zdjęciami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
PS. A Indianki z was rzeczywiście bardzo ładne :)
Dziękujemy😄 Mi także, pisząc ten tekst, przypomniał się Winetou. No i oczywiście czejeńska serialowa wioska. Pozdrawiam cieplutko 😄
Usuńbardzo fajne miejsce do spędzania wolnego czasu z dziećmi : )
OdpowiedzUsuńDokładnie, choć i dorośli bawią się tam całkiem nieźle :) No bo kto nie lubił zabaw w Indian w dzieciństwie? :) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuń