O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

środa, 24 września 2014

Tatry - Giewont


Tatry... Moje miejsce na ziemi. Moja największa pasja.
Tu zwalniam, mogę spokojnie myśleć.
Kiedy wychodzę wysoko w góry, zostawiam wszystkie troski w dole.
A dlaczego chodzę po górach?
Odpowiedź jest taka sama jaką dał George Mallory (zm.1924r), kiedy pytano go o sens zdobywania Mount Everestu... Bo góry są.


  
POCIĄGNĄĆ

ŚPIĄCEGO RYCERZA

ZA WĄSY,

CZYLI O WĘDRÓWCE NA GIEWONT

Pod koniec lat 90. XXw (jak to brzmi!), wybrałam się na kultową niemalże dla Polaków, górę Tatr – Giewont. Wlazłam na nią jako młode dziewczę, bo przecież każdy, szanujący się turysta powinien się na niej znaleźć przynajmniej raz w życiu J. A ze mną było tak, że ja właśnie jakoś na nią nie chciałam. Góra widziana prawie z każdego zakątka Zakopanego, przerażała mnie swoimi ciemnymi kronikami wypadków, masywnymi skałami widzianymi ze Strążyskiej (tzw. Śmietnikiem), no po prostu powiedzmy sobie szczerze – bałam się jej. Ale jednocześnie pomyślałam, że to dobra możliwość zmierzenia się z własnym lękiem, obawami i górą jako taką. I udało się. Weszłam, posiedziałam chwilkę pod krzyżem i natychmiast chciałam w dół. Powiedziałam sobie wtedy: byłam, zaliczyłam, nigdy więcej. I aż do tego roku jakoś udawało mi się ominąć Śpiącego Rycerza. Góra ta budziła moją niechęć również z powodu kolejek, jakie tworzą się tuż przy szczycie. Zatory spowodowane są przez ludzi, którzy nie potrafią chodzić przy użyciu łańcuchów. Myślą, że skoro góra nie jest taka wysoka, to dadzą tam radę wejść choćby w klapkach, z małymi dziećmi, które właśnie wtedy panicznie się boją i chcą zawracać.

Ja i mój cień razem na Drodze pod Reglami :)

Mimo wszystko postanowiłam zrobić sobie małą przebieżkę przed wyprawą na Granaty. Wstałam bardzo rano i razem z budzącym się słońcem pomaszerowałam Drogą pod Reglami w kierunku Doliny Małej Łąki. Kasa ok. 7 rano była jeszcze zamknięta, choć z doliny dochodziły już odgłosy pracowników TPN, którzy prowadzili załadunek pociętych drzew. Na Drodze pod Reglami spotkałam raptem trzy osoby, z czego jedna uprawiała poranny jogging.


Wejście do Doliny Małej Łąki



Szlakowskaz - mnóstwo opcji do wyboru



 W Dolinie Małej Łąki


 Szlak można śmiało nazwać szlakiem ukraińskim, tyle, że barwy na odwrót :)


 Małołącki Potok


Podreptałam więc, wzdłuż Małołąckiego Potoku, szlakiem, w kierunku Wielkiej Polany Małołąckiej. Miałam do niej dojść w 50 minut, ale ponieważ ranek był nieco chłodny, to maszerowałam dla rozgrzewki w nieco szybszym niż zwykle tempie. Stopniowo doganiali mnie i inni wędrówkowicze. Wciąż jednak było cicho i prawie pusto. Turyści jeszcze smacznie spali w swoich ciepłych pieleszach.

Szatra - rozwidlenie szlaków



 Na żółtym szlaku w Dolinie Małej Łąki



 Na żółtym szlaku w Dolinie Małej Łąki


Po dotarciu do Wielkiej Polany Małołąckiej, postanowiłam zjeść śniadanie i napić się ciepłej herbaty. Niestety nie dane mi było usiąść przy stoliku, bowiem wszystko było pokryte szronem, który po postawieniu termosu zaczął topnieć. Śniadanko zjadłam więc, na stojąco. Słońce powoli zaglądało w dolinę, budząc ją do życia. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że również świerki pokryte są szronem i z siwego koloru za moment staną się zielone.

Rówienki - rozstaj szlaków



 Wielka Polana



 Szron na świerkach

Wzrok wędrował w stronę masywnej Wielkiej Turni oraz jej sąsiadów: Pośredniej Turni i Zagonnej Turni.


Wielka, Pośrednia i Zagonna Turnia

Po posileniu się ruszyłam w dalszą drogę. Przez otwartą przestrzeń doliny wiodła ścieżka mocno rozmiękczona po opadach deszczu. Brnięcie przez błoto jest okropne, toteż starałam się jak najszybciej przejść ten odcinek szlaku.


Skały z masywu Małego Giewontu



 Masyw Turni


Zanim weszłam w las, odsłonił się widok na skały Małego Giewontu i kawałek Siodła. Wciąż jednak towarzyszyły mi Turnie, które pięknie prezentowały się w słońcu. Po wyjściu z lasu na małą polankę, na wprost mnie niemalże pokazała się Siodłowa Turnia, duża, szpiczasta, a za nią grań Mnichowych Turni z dwoma czubkami, zwanymi Dziadek i Babka.


Siodłowa Turnia z lewej i Mnichowe Turnie z prawej


Wciąż jeszcze szron królował na drzewach i łąkach. Wreszcie dotarłam do kamieni, choć śliskich, bowiem płynęła po nich woda. Zaczęłam się po nich wspinać.


Mokre skały na podejściu


Ściany Wielkiej Turni przyciągały spojrzenie. Pomiędzy skałami dostrzegłam kozice. Były jednak bardzo daleko, ale łatwo było je zobaczyć w słońcu. Dla nich też rozpoczął się dzień.


Kamziki :)


Po kilku krokach w górę zaczęłam się rozbierać z pierwszych warstw. A robiąc mały przystanek odwracałam się, by podejrzeć widok za plecami. Za mną ciągnęło się morze chmur. Wyglądało to tak, jakby Zakopane pokrył kożuch jak na mleku. Ponad chmurami na horyzoncie pięknie odcinały się Beskidy z górującą ponad wszystkim Babią Górą.


 Lasy Skoruśniaka



 Morze porannych mgieł



 Na szlaku

Wciąż zwiększałam wysokość z każdym krokiem stawianym na żółtym szlaku.


 Czasami ślisko, ale zawsze pod górę :)



 Poranny kożuszek ;)



 Wielka Turnia (1847m n.p.m.)



 Mnichowe Turnie


Kiedy już byłam na wysokości Małego Giewontu, po raz pierwszy na trasie zobaczyłam krzyż na Giewoncie. To bardzo optymistyczne widzieć cel swojej wędrówki. I choć z tej perspektywy wydaje się, że ten cel jest taki bliski i wystarczy podejść łagodnym nachyleniem, to jest to bardzo złudny widok. Droga na szczyt jest jeszcze bardzo daleka. I zupełnie nie wiedzieć dlaczego, dość stromo wiodąca J.


 Pierwszy widok na Giewont

Trud wędrówki uprzyjemniał mi widok na kożuszek chmur, wciąż trzymający się nad miastem, jednakże już unoszącym się coraz wyżej. Niebo było niebieściutkie, wiec optymistyczne myśli, że utrzyma się taka pogoda i na wędrówkę następnego dnia na Granaty, dodawały mi sił, by piąć się w kierunku Śpiącego Rycerza.


 Skały na szlaku wyglądem przypominające tomy książek ustawionych na regale ;)



 Babia Góra widoczna nad chmurami



 Skoruśniak i widok na Beskidy

Na wysokości Głazistego Żlebu, którym przez chwilkę się idzie i który przecina szlak żółty, pojawiły się znajome widoki na masyw Turni. Tym razem oglądane z innej strony i wysokości, wyglądały niczym ruiny potężnej warowni. W okolicy pełno jest jaskiń, niektóre widoczne, inne znów schowane przed ludzkim wzrokiem. Czyżby tam śpiące wojsko trzymało swe zapasy? Albo też samo zasnęło, by zbudzić się gotowe do walki, kiedy nadejdzie odpowiednia pora, jak głosi legenda? Na myślenie o tym nie miałam zbyt wiele czasu, musiałam się bowiem skupić na drodze przez mokre kamienie w żlebie.


W Głazistym Żlebie



 Łupki wapienne



 W Głazistym Żlebie



 Mnichowe Turnie niczym ruiny potężnej warowni



 Giewont mamiący swą bliskością



 Widok w kierunku Wielkiej Polany Małołąckiej



 Na szlaku


Kiedy je pokonałam, miałam już kamienną ścieżkę przez kosodrzewinę, która zdała się wić w nieskończoność. Raz skręcała w prawo, raz w lewo, kluczyła między korzeniami krzewów, a wysokość ich nie pozwalała dostrzec ani Giewontu, ani chociaż Przełęczy Kondrackiej, która skończyłaby ten mało przyjemny odcinek szlaku. Jedyne pocieszenie to widoczna od czasu do czasu Siodłowa Turnia z Siodłem, przez które będę wracać oraz masyw Małego Giewontu.


Szlak przedziera się przez kosodrzewinę



 Przełęcz Kondracka już widoczna



 Siodłowa Turnia, Siodło i Mały Giewont (1728m n.p.m.)

Wreszcie około godziny 10.00 osiągnęłam Przełęcz Kondracką (1725 m n.p.m.). Już kilka osób zrobiło sobie na niej odpoczynek.


Na przełęczy


 Słońce przyświecało, ukazując przepiękne widoki na wszystkie strony. Z lewej, jak na dłoni, widoczny był mój cel – Giewont, po prawej stronie pęczniała z dumy Kopa Kondracka. Na wprost mnie, w pięknej krasie prezentowała się Dolina Kondratowa. Falami układały się poszczególne granie, od Goryczkowej Czuby, przez Kasprowy Wierch, Świnicę, fragmentami Orlą Perć, po góry słowackie, bielskie. Ciężko było odwrócić od nich wzrok. Ale, jeśli chciałam osiągnąć swój cel, musiałam się szybko zbierać w dalszą drogę.


 Dolina Kondratowa



 Tatry Bielskie



 Tatry Wysokie



 Kasprowy Wierch i Świnica widziane z Przełęczy Kondrackiej



 Goryczkowa Czuba i Suche Czuby



 Cel w zasięgu wzroku :)

Kamienną ścieżką szlaku niebieskiego podreptałam więc, w górę. Znów Giewont łudził swoją wysokością. Żeby nie dać się nabrać na jego sztuczki, spojrzałam w kierunku Tatr Zachodnich. Na niebie pojawiły się chmurki, choć nie stanowiły one dla mnie żadnego problemu. Coraz bardziej za plecami rozciągał się widok na Czerwone Wierchy i autostradę na Kopę.


 Na niebieskim szlaku na Giewont



 Tatrzańskie szczyty w słońcu



 Od Tatr Bielskich po Świnicę - widok ze szlaku



 Giewont widziany z Wyżniej Kondrackiej Przełęczy



 Tatry Zachodnie i czubek Małego Giewontu



 Kopa Kondracka 2005 m n.p.m.

Po drodze ktoś napisał na kamieniu bardzo optymistyczne słowo „dalej”. To zapewne dla tych, co myśleli, że szczyt jest tuż, tuż. Nie ma zmiłuj, trzeba było iść dalej J.

 No to dalej...


Po chwili doszłam do kierunkowskazu, nakazującego kierunek wejścia na szczyt.


 Wejście na szczyt Giewontu


I tu warto podkreślić: szlak od tego miejsca jest jednokierunkowy!!! Tłumaczenie, że się tego nie widziało, to żadne usprawiedliwienie. Osobiście byłam świadkiem, jak ludzie schodząc przepraszali, ale 1) nie widzieli słowa „wejście” i strzałki, 2) na szczycie nie widzieli słowa „zejście” i strzałki, 3) żona, mąż, dziecko, wystraszyli się łańcuchów itp. itd. I właśnie w ten sposób tworzą się gigantyczne zatory pod szczytem, gdzie rekordziści czekają nawet i 3 godziny na wejście (!)

Wyminąwszy się z takimi nieszczęśnikami, ruszyłam pod górę, mając za plecami widoczny już z tej wysokości, charakterystycznie zakrzywiony szczyt Krywania.


Krywań z prawej strony


Przed łańcuchami nie wytrzymałam. Wręcz krzyknęłam o zasadzie łapania łańcucha. Do kogo? Do ojca z dzieckiem, które bało się wejścia. Zamiast asekurować chłopca, który jest na przęśle i zastanawia się co dalej zrobić i gdzie postawić stopę, tatuś radośnie chwyta ten sam łańcuch i wykrzykuje: „widać już krzyż!” No szlak… Czy naprawdę to jest ważniejsze od bezpieczeństwa dziecka??? Nie tylko ja nie wytrzymałam. To spowodowało, że ludzie wokół zaczęli dostosowywać się do zasady jedna osoba na jedno przęsło. Chyba nie jest ona zbyt trudna do zapamiętania i opanowania. Warto w tym miejscu dodać, że odcinek z łańcuchami jest dość krótki, ale niebezpieczne są w tym miejscu śliskie skały, po których codziennie przechodzi tysiące butów. Zwłaszcza po deszczu jest to wyjątkowo niebezpieczne miejsce.


Łańcuchy na podejściu


 Stromy i najbardziej wyślizgany fragment podejścia - widoczne sztucznie wykute miejsca na stopę



 Ten sam odcinek widziany od góry



 Jeszcze chwilka i za zakrętem szczyt


Po ominięciu łańcuchów, stanęłam praktycznie na szczycie Giewontu (1894 m n.p.m.). Pod krzyżem już ulokowało się sporo ludzi.


Na szczycie Giewontu



 Cel osiągnięty



 Pod krzyżem w 1997r :)

Krzyż jest konstrukcją metalową, zamontowaną na szczycie Giewontu przez górali z Zakopanego w 1901r, by upamiętnić 1900 rocznicę urodzin Jezusa Chrystusa. Jego wysokość to 17,5m z czego 2,5m znajduje się pod skałą. Ramię krzyża osiąga 5,5m. Metalowe części krzyża zostały przywiezione konno do Doliny Kondratowej, a stamtąd wyniesiono je na wierzchołek na plecach. Oprócz tego wtargano tam również cement i wodę. Sam montaż krzyża trwał 6 dni, a dokonało tego 6 ludzi. W 1975r a potem w 2009r przeprowadzono remonty krzyża, uszczelniając ubytki i korozje i zabezpieczając go od warunków atmosferycznych.


Metalowy krzyż na wierzchołku Giewontu

I właśnie te warunki są m.in. powodem licznych wypadków na tej górze. W czasie burzy, czy też, kiedy widzimy, że ona nadciąga, należy bezzwłocznie zejść z Giewontu. Metalowe części krzyża ściągają pioruny, które zabiły już lub poraziły sporą ilość ludzi.

Giewont przyciąga tłum ludzi a na jego szczycie mało jest miejsca. Jeden nieostrożny ruch w ferworze rozpierającej dumy z jego zdobycia i tragedia gotowa. Apeluję w tym miejscu o szczególną ostrożność. Po północnej stronie Giewontu stoki tworzą skalne urwisko, przepaść zwaną Śmietnikiem, bowiem tam ląduje wszystko, co turyście jest już zbędne, wliczając w to samych turystów. Może lepiej nie sprawdzajmy co tam jest.


Przepaść od północnej strony




 Widok na Zakopane - 1997 rok

Usiadłam na chwilę na wolnym miejscu. Dookoła roztaczała się piękna panorama. W dole zabudowania Zakopanego, niczym małe pudełeczka, prezentowały się doskonale. Poranne mgły i morze chmur już dawno się rozmyły.


Na Giewoncie w 2014r :) W tle Długi Giewont

Patrzyłam na Pasmo Gubałowskie, Beskidy, Gorce, rysujące się na horyzoncie. Pode mną wystawiała się do słońca Sarnia Skała. Wzrok biegł z drugiej strony ku Tatrom Wysokim, Czerwonym Wierchom i Krywaniowi.  W tym dniu wszystkie pasma układały się cieniami, tworząc piękne obrazy. Nieco lepiej oświetlone były Tatry Zachodnie. Nie mogłam nasycić nimi oczu.


Widok w stronę Gorców i Pienin oraz fragment Długiego Giewontu



 Zakopane i pasmo Gubałówki



 Sarnia Skała i widok na Beskidy



 Tatry Słowackie z Krywaniem na czele, na pierwszym planie Goryczkowa Czuba



 Tatry Wysokie, fragment Orlej Perci i królowa tych terenów: Świnica - zawsze wetnie się w każde zdjęcie ;)



 Tatry Zachodnie



 Czerwony Grzbiet zwieńczony szczytem o nazwie Małołączniak (2096 m n.p.m.), w tle kolejne Czerwone Wierchy: Krzesanica i Ciemniak



 Panorama na Tatry Zachodnie: z lewej Rohacze, Wołowiec, po środku Salatyn i już bardziej z prawej Bobrowiec. Na pierwszym planie Kominiarski Wierch



 Jeszcze chwilka na szczycie...

Mając w pamięci fakt, że na górę ciągną tłumy, postanowiłam jednak szybko ewakuować się w dół. Zejście odbywa się inną drogą, niż wejście. Informuje nas o tym tabliczka umocowana na przęśle krzyża.


 ... i w doł, zgodnie z kierunkiem


I znów powtórzyła się sytuacja z łańcuchami. Znów nie wytrzymałam. Jestem jednak przewrażliwiona na tym punkcie. Albo już się starzeję i kwestia bezpieczeństwa jest dla mnie ważniejsza. Łańcuchy zaczynają się praktycznie w momencie zejścia. I są poprowadzone przez dość stromy odcinek.


Zejście z Giewontu, również ubezpieczone łańcuchami


 Czekając na swoja kolej zejścia, patrzyłam na  Czerwony Grzbiet prowadzący na Małołączniak. Przypomniało mi się jak nim wędrowałam kilka lat wcześniej i czym się to potem skończyło J. Przede mną mogłam zobaczyć też skały Małego Giewontu. Przepaście robią wrażenie. Może więc, nie należy lekceważyć Jego Ekscelencji – Giewonta?


I jeszcze jedno spojrzenie na Czerwone Wierchy


 Żleb Kirkora i skały Małego Giewontu



 Czekając na swoją kolej złapania łańcucha, można powędrować wzrokiem hen, w kierunku Beskidów na przykład :)



 Tatry Zachodnie

Po minięciu odcinka umocnionego łańcuchami, kawałek szlaku jest wspólny z wchodzącymi, więc należało ich zręcznie wyminąć. Na Przełęczy Kondrackiej zebrało się już sporo ludzi.


Przełęcz Kondracka


Z Giewontu zeszłam parę minut po 11.00. Postanowiłam pójść innym szlakiem, bo przez Przełęcz w Grzybowcu, do Doliny Strążyskiej. Za dzisiejszy pomysł, należała mi się pyszna czekolada na gorąco w Parzenicy.


Mój nowy kierunek marszu

Odwróciłam się w stronę Giewontu. Oj, Śpiący Rycerzu, teraz inni połaskoczą cię po wąsie. Jak ty to znosisz biedaku? J. Powoli zaczynała się już tworzyć kolejka do wejścia. Zdecydowanie poranne wyjście nawet na tak bliski szczyt, ma swoje plusy. Kiedy ja już schodziłam, inni nerwowo dreptali w miejscu, czekając na wejście. Na niebie pojawiły się znów chmury. Niebo nie było już takie niebieściutkie. Nieco poniżej Przełęczy Kondrackiej zrobiłam sobie przerwę na drugie śniadanie. Herbata, wciąż cieplutka, dała miłe ciepełko od wewnątrz.


Szczyt Giewontu i tworząca się kolejka na niego

Po krótkim odpoczynku wyruszyłam w dół, wąską, kamienną ścieżką. Tym razem z góry podziwiałam szlak, którym rano wdrapywałam się na Giewont.


Mały Giewont i szlak trawersujący jego zbocza



 Szlak żółty, którym podążałam rano

Kiedy doszłam do Siodła, już na nim było sporo osób, odpoczywających po trudach wspinaczki. Wokół mnie skały Małołączniaka, Turni oraz Małego Giewontu kryły liczne jaskinie, które pobudzały wyobraźnię. Stanęłam na skraju Siodła, by przez chwilę popatrzeć w kierunku Beskidów i bardzo dobrze widocznej Babiej Góry. W dole rozpościerała się Dolina Małej Łąki z wąską wstążką szlaku prowadzącego na Giewont, a którym rano ochoczo maszerowałam.


Przełęcz Siodło



 Wielka Polana Małołącka



 Diablak widziany ze szlaku


Odwróciłam się do tyłu. I znów Giewont mamił mnie swoją odległością. Zdawał się mówić wędrowcom: no patrz, jestem tak blisko… Ja jednak okrążałam masyw Małego Giewontu. Kilka kroków niżej, odwróciwszy się, zobaczyłam miękką linię Siodła. Kamienna ścieżka wciąż trawersowała Mały Giewont. Po drodze wymijałam się z ludźmi, którzy parli na przód w jednym celu – wejść na szczyt. I choć niektórym miny rzędły, kiedy pytana, odpowiadałam, że do szczytu to jeszcze daleko, a już kolejka się utworzyła, to jednak cel pozostawał dla nich niezmienny.


Zejście na Siodło


 Zejście z Siodła



 Trawers Małego Giewontu



 Dolina Małej Łąki ze szlaku



 Siodło i Siodłowa Turnia z prawej

W pewnym momencie doszłam do miejsca, które wymagało większej wspinaczki. Co fajniejsze, zagadką było, co jest dalej J. Jednak strach ma wielkie oczy i dalej okazało się, że szlak jest prostą, zwykłą ścieżynką. Oczywiście cały czas towarzyszyły mi ekspozycje na Dolinę Małej Łąki, co dla osób cierpiących na agorafobię lub lęk wysokości, może być kłopotliwe. Ja jednak patrzyłam już w stronę Grzybowca.

Grzybowiec w rejonie Bacucha


 Najbardziej zagadkowy punkt trasy :) Widok z jednej strony...



 ... i to samo miejsce widoczne z drugiej strony :)



 Dolina Małej Łąki, w dole Wielka Polana Małołącka, w tle Beskidy z górującym Diablakiem


Powoli kończyły mi się cudne widoki i weszłam w las. Czasem jeszcze otwierały mi się małe okienka tu i ówdzie.


Szlak zagłębia się w las




 Lasem też przyjemnie...



 ... choć wolę otwartą przestrzeń :)



 Niekiedy szlak przechodzi przez zarośla



Grzybowiec (1417m n.p.m. ma najwyższe jego wzniesienie)



 Grzybowiec - Sarnia Skała z prawej strony - widok z 2014r



 Mniej więcej to samo miejsce w 1997r

Spojrzałam jeszcze za siebie. Nie do wiary! Ciemne chmury pokrywały czubek Giewontu. Raczej ci, co właśnie na nim stanęli, chyba nie mogli zobaczyć tego, co ja oglądałam jakieś 2 godziny wcześniej. Tym bardziej cieszyłam się, ze tak rano wstałam.

Chmury nad Giewontem

Powędrowałam dalej czerwonym szlakiem, aż doszłam do Przełęczy w Grzybowcu (1311 m n.p.m.). Tu, w środku lasu, rozchodzą się szlaki w różne strony. Ja wybrałam czarny szlak, biegnący ku Dolinie Strążyskiej.


Przełęcz w Grzybowcu - nietypowa, bo w lesie :)


 Szlakowskaz na przełęczy


Szeroką, kamienną, niemalże aleją, pomaszerowałam ku czekoladzie na gorąco J. Z każdym zakrętem myślałam, że raczej już nie daleko, już tuż, tuż. Ale to znowu psikus tej trasy. Szlak prowadzi co prawda cały czas w dół, więc kolana mogą się tu nieco buntować, ale kluczy i przy opadach jest śliski.


   Szlak w kierunku Doliny Strążyskiej

  Kamienna ścieżka szlaku



  Czerwony szlak do doliny


   Po opadach deszczu szlak jest dość śliski

Wreszcie dotarłam do Polany Strążyskiej (1029m n.p.m.). Podreptałam nieco w górę do herbaciarni Parzenica, gdzie tradycyjnie zamówiłam sobie ciepłą czekoladę. Pokrzepiona nią ruszyłam w dół Doliny Strążyskiej.


 Polana Strążyska
 Słupek szlakowskazu na polanie
 Herbaciarnia Parzenica
 Wewnątrz Parzenicy
  
Pozostawiłam za sobą Giewont, dumnie górujący nad doliną.
Giewont na do widzenia :)

 Koniec Doliny Strążyskiej


I choć zapierałam się, że więcej na tę górę nie pójdę, to jednak złamałam się i jestem z tej decyzji bardzo zadowolona.

Jeśli chcecie udać się na Giewont, to polecam tę trasę. Tylko wyjdźcie wcześnie rano, a  na pewno unikniecie nerwówki pod szczytem. Radość z połaskotania Śpiącego Rycerza po wąsie będzie wielka, ale módlcie się, żeby nie kichnął, kiedy Wy będziecie po nim dreptać J.

Do następnego razu!

HEJ!

12 komentarzy:

  1. Bardzo ładna relacja. Masz rację, że ludzie często przeceniają swoje możliwości i wchodzą na Giewont tak, jak zwykle chodzą po Krupówkach. Dopiero pod szczytem niektórzy się reflektują, co tworzy zamieszanie i nerwówkę. Dzięki wczesnej porze uniknęłaś korków i nawet miałaś komfortowe warunki na szczycie. Dużo pięknych zdjęć, przyjemnie mi się oglądało.
    Pozdrawiam.
    PS. Piszesz w liczbie pojedynczej - sama wędrowałaś po Tatrach ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, choć też widzę, że sporo osób ma już lepsze przygotowanie i pod kątem ubioru i mapy i jedzenia na szlaku :) Myślę, że Giewont jest górą niedocenioną pod względem i wysokości i łatwości w dostępie. A pazur ma i tu jest największy problem. Po górach zdarza mi się chodzić samej, choć czasem przytrafia się towarzystwo i wtedy zdecydowanie milej się idzie :) W tym roku miałam oba przypadki: i sama i z kimś :) Serdeczności.

      Usuń
  2. Ja też się kiedyś bałam Giewontu :) Piękny Ci się dzień trafił. Wstawanie wcześnie moim zdaniem ma tylko dobre strony - pustki na szlaku ja u Ciebie, piękne światło, stabilniejsza pogoda... :)
    Fajnie, ze wstawiłaś też swoje zdjęcia sprzed kilkunastu lat - to dopiero pamiątka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi zdjęciami to sama miałam ubaw, bo widzę jak bardzo zmienia się obraz nie tylko samej natury, ale mnie samej też ;) No i jakość zdjęć też jest ciekawa, wtedy brązowe teraz bardziej niebieskie, dużo ostrzejsze, jak to cyfrówka. Kiedyś robione na kliszę i nie wiadomo, czy wyjdą ;) Pogodę miałam cudną, to fakt. Ten dzień zaliczam do bardzo udanych, choć wędrówka nie była taka daleka i męcząca. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  3. Poranny jogging pod Tatrami? Ech, zawsze fajnie pomarzyć :) I znowu trafiła Ci się piękna pogoda. Jesteś w tym roku pod tym względem szczęściarą :) Bardzo piękne te stare zdjęcia, świetnie się wkomponowały w relację. Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod względem pogody nie mogę tak do końca narzekać, to fakt, coś tam niecoś udało się zdobyć i jeszcze zobaczyć. Na Granatach nie było już tak miło i niestety nie do końca wypaliło :( Ale o tym kiedy indziej :) Do starych fotografii mam sentyment, choć widzę jak wiele się zmieniło również w moim podejściu do gór, ubioru, komfortu, słowem do wszystkiego, ale to chyba z wiekiem przyszło ;) Buziaki!

      Usuń
  4. Dzięki za naprawdę dokładny opis, ja mam lęk wysokości, ale tylko przy specjalnych ekspozycjach, zawsze omijałam Giewont ze strachu, że ktoś z tego tłumu mnie popchnie i stracę równowagę, a na ekspozycji ma nogi z waty, byłam raz na Orlej, ale niektóre momenty nie dla mnie, a teraz wiem też, że niestety nie pójdę na Giewont, mimo że myślałam o tym. Lubię wiedzieć dokładnie co mnie czeka. Zdjęcia były dobre i prawdziwe. Będę chodziła po innych szczytach i tyle. Tatry są duże. Trudno - po prostu trzeba znać swoje możliwości, a nie być kamikadze. Może dla kogoś to byłoby śmieszne, ale mam swoje lęki. Kocham Tatry i ciągle o nich myślę, najwyżej niektórych szlaków nie dobędę. Dla mnie to i tak wiele, byłam na Kasprowym, Kopie, Czerwonych W. Jeszcze raz dzięki za tak świetny opis. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Małgorzato Anno, masz bardzo dobre i rozsądne podejście do górskich wędrówek. W gruncie rzeczy Giewont nie jest taki straszny jak go malują, to właśnie ludzie, jak dla mnie, są na nim największym zagrożeniem. Jeśli jednak dojrzejesz do myśli, by zmierzyć się z tym szczytem to proponuję wyjdź wcześnie rano i najlepiej już po sezonie. Wtedy jest mniejsze natężenie ruchu. Zawsze też możesz potem zejść do Doliny Kondratowej, by ominąć ekspozycje jakie są na Grzybowcu. A reszta szczytów też jest piękna, więc niczego nie żałuj, tylko zdobywaj i ciesz sukcesem :) Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  5. Giewont ma swój urok, w te wakacje wraz z chłopakiem chcieliśmy się na niego wybrać - niestety w połowie drogi zaczęło tak lać, że powiedziałam, że zawracamy. O skręcenie, złamanie nogi bardzo łatwo a raczej nie jest to przyjemne. Dlatego w te wakacje jedno jest pewne - podbijemy Giewont - oczywiście gdy pogoda nam dopisze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobre podejście! Pogoda w górach bywa nieprzewidywalna, więc czasem lepiej odpuścić. Góry zaczekają do następnego sezonu. Tylko wyjdźcie raniutko, a będziecie zadowoleni ;)

      Usuń
  6. Ale mi się podobają twoje zdjęcia Dusiu. Na Giewoncie ostatnio byłam w 2011, niedługo po urodzeniu drugiej córki Lenki. Poszliśmy Doliną Strążyską wówczas i nie żałuję. Szlak niesamowicie ciekawy bogaty w miejsca eksponowane. Szła za nami ciemna chmura której się troszku obawiałam ale o dziwo cofnęła się gdy byliśmy na Przeł. Kondrackiej. Najgorsze było dla mnie zejście z Giewontu. Pierwszy raz miałam do czynienia z łańcuchami więc odrobinę wymiękłam mimo dobrych butów, ale zeszłam bezpiecznie. Strasznie wyślizgane te skały są, lepiej mi się szło na Ciemniak. Podziwiam Cię bo widzę że bardzo dużo przeszłaś. zapisuję sobie twojego bloga, żeby mi znów nie umknął. Będę zaglądała bo kocham polskie góry. Totalnie jestem zakręcona na punkcie łażenia :) Uściski z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa! Zapisuj, obserwuj, inspiruj się, słowem - rozgość się wygodnie na blogu :) Dużo chodzę z racji bycia szczęśliwą nieposiadaczką auta. To otwiera inne możliwości. Co do Giewontu, to góra bardzo niedoceniana, każdy myśli, że jest łatwo, a ona pokazuje swój pazur. To góra niebezpieczna, ale dostępna z rozsądkiem. A jeśli chodzi o Kraków... cóż, mam do niego sentyment. Podczas zeszłorocznego urlopu nieśpiesznie zwiedzałam Kazimierz (niby mi znany, a jednak odkryłam go na nowo) i było mi tak dobrze! Już nawet nie potrafię zliczyć ile razy byłam w Krakowie. Pozdrawiam z zasypanej śniegiem Warszawy :)

      Usuń