Był taki dzień sierpniowy…
Słoneczny
dzień, gołębie na dachu wesoło gruchają, zielone liście na drzewach szumią na
wietrze. Tu i ówdzie chodnikiem przemyka jakaś zakochana para, objęta w pół.
Uśmiechają się do siebie radośnie, przecież jest środek lata…
Taki
obrazek, każdy z nas, mógłby sobie wyobrazić co roku w sierpniu. Ale nie w
wakacje 1944 r. Nawet jeśli wtedy świeciło słońce, to dymy od bombardowanej
Warszawy skutecznie je zasłaniały. Gołębie z popłochem zrywały się do lotu,
wystraszone odgłosem strzelającego karabinu. A drzewa nie były zielone i
szumiące, a białe od pyłu od walących się budynków i nagie… A ludzie? Nie szli
objęci pod ramię i nie uśmiechali się. Przemykali pod budynkami z nadzieją na
udane przejście ulicą. Ile można wytrzymać takie życie?
Kiedy
zapadła decyzja o wybuchu powstania w Warszawie, wielu młodych ludzi stanęło do
walki z okupantem, licząc jedynie na upragnioną wolność. Niestety dostali w
zamian, często śmierć, co zważywszy na czas, mogło się wydawać wybawieniem.
Dziś, by
przypomnieć pamięć o tych, którzy odeszli, przedstawię Wam jedno miejsce w
Warszawie. Znajduje się ono w Śródmieściu, gdzie walki powstańcze były ciężkie
i długie.
Przed wojną
wiele pięknych, secesyjnych kamienic stwarzało światową zabudowę, czyniąc z Warszawy
„Paryż Północy”. Ale były też i pojedyncze domy zwane willami. I właśnie taką
willę chcę Wam dzisiaj przedstawić.
Budynek sam
w sobie nie jest jakąś architektoniczną perełką. Został zbudowany w latach 30.
XX w. na wiślanej skarpie.
Zaprojektował go modernistyczny architekt Bohdan Pniewski (1897-1965). I ten dawny budynek loży masońskiej (choć ponoć nie miał nic wspólnego z masonerią) został przekształcony na willę mieszkalną dla tego projektanta właśnie. Tak naprawdę to istniał tu pałacyk, zaprojektowany w 1781 r. przez innego wielkiego architekta Szymona Zuga, zaprojektowany dla Kazimierza Poniatowskiego, starszego brata naszego króla Stanisława.
Do 1933 r. właścicielem posiadłości był Stefan Potocki, który to sprzedał budynek Pniewskiemu. Ten przekształcił go w willę, która w odmienionej formie istnieje do dziś.
Na jednej ze ścian można ujrzeć taki oto napis: „SCANDIVS /DDAR/ FX/ TAMRC+”, co znaczy „ Pnący się przebudował świątynię masonów i zamieszkał w niej” . Ten „pnący” to oczywiście sam architekt – Pniewski. Choć rodzina Pniewskich została wysiedlona z tego domu już z początkiem wojny, to powróciła do niego, tuż po zakończeniu działań wojennych. Dopiero po śmierci architekta, posiadłość przeszła w 1966 r. w ręce Muzeum Ziemi PAN. Do dziś działa tu muzeum.
Zaprojektował go modernistyczny architekt Bohdan Pniewski (1897-1965). I ten dawny budynek loży masońskiej (choć ponoć nie miał nic wspólnego z masonerią) został przekształcony na willę mieszkalną dla tego projektanta właśnie. Tak naprawdę to istniał tu pałacyk, zaprojektowany w 1781 r. przez innego wielkiego architekta Szymona Zuga, zaprojektowany dla Kazimierza Poniatowskiego, starszego brata naszego króla Stanisława.
Do 1933 r. właścicielem posiadłości był Stefan Potocki, który to sprzedał budynek Pniewskiemu. Ten przekształcił go w willę, która w odmienionej formie istnieje do dziś.
Na jednej ze ścian można ujrzeć taki oto napis: „SCANDIVS /DDAR/ FX/ TAMRC+”, co znaczy „ Pnący się przebudował świątynię masonów i zamieszkał w niej” . Ten „pnący” to oczywiście sam architekt – Pniewski. Choć rodzina Pniewskich została wysiedlona z tego domu już z początkiem wojny, to powróciła do niego, tuż po zakończeniu działań wojennych. Dopiero po śmierci architekta, posiadłość przeszła w 1966 r. w ręce Muzeum Ziemi PAN. Do dziś działa tu muzeum.
Tym, co w
tej willi najbardziej porusza, to miejsce pamięci. Pamięci młodego człowieka, Powstańca, który w budynku tym zakończył swój krótki żywot.
Nie znane jest ani imię ani nazwisko tego, który w powstaniu poniósł ofiarę największą. Wiemy, że był to młodzieniec, który obsługiwał granatnik PIAT ( z ang. Projector Infantry Anti-Tank). Ostrzeliwał nadciągające od strony Sejmu niemieckie czołgi. I śmierć zastała go na posterunku 12 września 1944 r.
Na marmurową posadzkę rozlała się krew, która wsiąkła w podłoże tak, że po wojnie nie dało się jej usunąć. Plama krwi uparcie była widoczna, jakby chciała przypomnieć o tej małej, cichej wręcz, tragedii młodego człowieka.
Dlatego postanowiono zadbać o ten kawałek podłogi, zabezpieczono go szkłem i przeznaczono jako miejsce pamięci, opatrując napisem: „Utrwalone w marmurze ślady krwi przelanej przez nieznanego Powstańca Warszawy w 1944 r”.
Powojenne podejrzenia, że krew ta należy do jakiegoś powstańca, zostały potwierdzone przez ekspertów Instytutu Kryminalistyki i Kryminologii Akademii Spraw Wewnętrznych w 1978 r.
W budynku willi Pniewskiego rannych zostało kilkunastu powstańców. Na Powiślu i w samym Śródmieściu walki były zaciekłe. Powstańcy kanałami próbowali dostać się do swych plutonów. Tak bardzo wierzyli, że uda się wywalczyć dzielnicę po dzielnicy. Wraz z upływem 63 dni, wiara ta gasła, jak gasło życie w piersi młodych ludzi.
Nie znane jest ani imię ani nazwisko tego, który w powstaniu poniósł ofiarę największą. Wiemy, że był to młodzieniec, który obsługiwał granatnik PIAT ( z ang. Projector Infantry Anti-Tank). Ostrzeliwał nadciągające od strony Sejmu niemieckie czołgi. I śmierć zastała go na posterunku 12 września 1944 r.
Fragment ekspozycji, w której można przeczytać, że obsługa PIATa nie należała do lekkich rzeczy. Z tego wynika, że Nieznany Powstaniec musiał być rosłym młodzieńcem
Na marmurową posadzkę rozlała się krew, która wsiąkła w podłoże tak, że po wojnie nie dało się jej usunąć. Plama krwi uparcie była widoczna, jakby chciała przypomnieć o tej małej, cichej wręcz, tragedii młodego człowieka.
Dlatego postanowiono zadbać o ten kawałek podłogi, zabezpieczono go szkłem i przeznaczono jako miejsce pamięci, opatrując napisem: „Utrwalone w marmurze ślady krwi przelanej przez nieznanego Powstańca Warszawy w 1944 r”.
Miejsce śmierci Powstańca - patrząc na tę wielką plamę krwi, mam nadzieję, że ten Powstaniec nie cierpiał długo, że śmierć nastąpiła natychmiast
Powojenne podejrzenia, że krew ta należy do jakiegoś powstańca, zostały potwierdzone przez ekspertów Instytutu Kryminalistyki i Kryminologii Akademii Spraw Wewnętrznych w 1978 r.
Tablica poświęcona poległym żołnierzom, którzy życie swe zakończyli w obronie tego jednego budynku...
W budynku willi Pniewskiego rannych zostało kilkunastu powstańców. Na Powiślu i w samym Śródmieściu walki były zaciekłe. Powstańcy kanałami próbowali dostać się do swych plutonów. Tak bardzo wierzyli, że uda się wywalczyć dzielnicę po dzielnicy. Wraz z upływem 63 dni, wiara ta gasła, jak gasło życie w piersi młodych ludzi.
Obok tablicy
upamiętniającej innych żołnierzy poległych w tym miejscu, umieszczono też fragment
wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego „Bez imienia”:
„…Oto jest chwila bez imienia,
Wypalona w czasie, jak w hymnie.
Nitką krwi jak struną – za wozem,
Wypisuje na bruku swe imię…”
Przypomnę,
iż autor wiersza również zginął w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego,
dokładnie 4 sierpnia 1944r.
Coraz mniej
dotrwało do naszych czasów tych bohaterskich Kolumbów. Odchodzą z każdym
rokiem. Widać to po obchodach. Coraz mniej starszych ludzi zasiada w ławkach z biało-czerwonymi
opaskami na ręku. A jeśli już siadają, to zapewne wspominają, że był taki dzień
sierpniowy…
Obelisk poświęcony żołnierzom AK z Batalionu Miłosz, z różnych zgrupowań i kompanii, tych, których sporo poległo w tej okolicy
Kilka lat temu, miałam okazję zobaczyć w Warszawie widowisko poświęcone powstaniu i powstańcom.
OdpowiedzUsuńKawał naszej historii... Z ciekawością i w skupieniu przeczytałam Twój post.
Pozdrawiam Cię moja droga ciepło!
Witaj Basieńko z powrotem! :) Takie inscenizacje odbywają się w wielu miejscach miasta, bo też każda akcja była wyjątkowa, czasem spektakularna, czasem okraszona łzami po stracie współbraci, czasem bez sensu, a czasem wręcz na tzw. żywioł, dzięki któremu ktoś inny ocalił swe życie (np. odbicie Żydów z Gęsiówki). Ściskam Cię mocno, fajnie, że wróciłaś :)
UsuńPięknie uczciłaś postem ten rocznicowy dzień. Historia mi nie znana, chociaż budynek kojarzę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Dzięki, starałam się :) Budynek jest łudząco podobny do Sądów Grodzkich w Warszawie w al. Solidarności, bo te również projektował Bohdan Pniewski :)
UsuńSmutne, iż tyle młodych ludzi straciło wówczas życie, ale też wielu przeżyło, żeby świadczyć o tym co przeszli. Dzięki temu my teraz z ciekawością czytamy relacje z czasu powstania.
OdpowiedzUsuńTakie miejsca jak to, które opisałaś przypominają o wyczynach ludzi w 1944 roku.
Pozdrawiam :)
To prawda. Żadne militarne sukcesy nigdy nie są współmierne do ilości ofiar, jakie są dziełem ludzi, zwłaszcza młodych. Szkoda, że czas wojny zastał ich w takim wieku, gdzie świat stał przed nimi otworem, nie zdążyli się nim nacieszyć... Pozdrawiam ciepło :)
UsuńPiękny wpis. Ta data napawa mnie wzruszeniem, dumą, smutkiem - całą paletą emocji, które z roku na rok są jeszcze silniejsze. Marzyłabym, aby nigdy już nie musiało dochodzić do czegoś podobnego.
OdpowiedzUsuńA wiesz, że ja mam podobnie? Z każdym rokiem emocje mam coraz silniejsze, co roku obiecuję sobie, że o godzinie 17.00 nie będę płakać, będę twarda i dumna jak Powstańcy, ale łzy mi same lecą, bez mojej kontroli...Ja także mówię stanowcze NIE, wojnom, zabijaniu, cierpieniom. Oby nigdy nie powtórzyło się to na naszej ziemi. Pozdrawiam.
UsuńNiesamowite miejsce.
OdpowiedzUsuńAle pamiętajcie że Powstanie Warszawskie to epizod Akcji Burza, bo w 44 walki wybuchły w całym kraju. Ludzie potrzebują miejsc, symboli znaków; Westerplatte, Warszawa... Ale walczono praktycznie wszędzie.
Oczywiście, w końcu od pięciu lat toczono walki, ludzie mieli dość. Myślę, że to właśnie te symbole czy miejsca są nam potrzebne, by zachować pamięć o tych, którzy tyle dla nas zrobili... To taki namacalny dowód, że to się działo. Bo tych, którzy to piekło przeszli i mogą o tym mówić, jest coraz mniej. Dla przyszłych pokoleń II Wojna Światowa to jak dla nas Powstanie Styczniowe - było dawno... A to nasza przeszłość, choć smutna. Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńJa jeszcze pamiętam partyzantów, mojego dziadka, wujka, moi synowie będą pamiętali żołnierza WiN, bo to ich pradziadek. Ale dla ich dzieci, będzie to już prehistoria, zlana w jedno ze... Średniowieczem ;-)
UsuńPozdrowiena wzajemne
Wiesz, moi Rodzice wojnę przeżyli, choć nie zdążyli mi wiele o swoich przeżyciach opowiedzieć. Chociaż moi rówieśnicy to drugie pokolenie po wojnie, ja jestem jeszcze jako pierwsze, gdyż rodzice obydwoje urodzeni przed wojną. Cieszy mnie jednak, że wielu młodych ludzi zaczęło się interesować tematem, choć wielu jest takich, którzy jak w czasach powojennych, chcą zatuszować czy zmienić historię... Smutne to, ale mam nadzieję, że młodzi będą silni i nie dadzą się ogłupić. Zawsze mówię: pamiętać i wyciągać wnioski z przeszłości, by przyszłość była lepsza. I tyle. A może aż tyle?
Usuń