Dusia i Tusia
na karkonoskich dróżkach,
czyli pierwszy dzień
na szlaku
Mój powrót w
Karkonosze, po blisko 30 latach, był nieco sentymentalny. Byłam mniej, więcej w
wieku Marty, kiedy z wycieczką klasową pojechaliśmy do Karpacza, by pod
nadzorem przewodnika, pani wychowawczyni, dwóch matek ( w tym mojej) i jednego
bodaj ojca, podziwiać piękno sudeckich terenów. Nie powiem, wyjazd się udał
(pomimo wszystko widzącej mamusi) i zaowocował moją miłością do gór wszelakich.
Mając tydzień
urlopu, środek paskudnego remontu oraz coraz większy kaszel od kurzu i pyłu,
postanowiłam uciec jak najdalej. To najdalej to ponad 11 godzin jazdy
pociągiem. Upragniony raj znajdował się dokładnie na granicy dwóch pasm
górskich: Karkonoszy i Gór Izerskich. Przybyłam do Szklarskiej Poręby Górnej. W
podróży towarzyszyła mi Marta oraz Myszasta rzecz jasna. Do miejsca docelowego
dojechałyśmy koło 9.00, skąd odebrali nas przemili Gospodarze i zawieźli pod
samą kwaterę.
Pierwszy
dzień, po nieprzespanej nocy, upłynął nam na rozeznaniu terenu, sklepów
spożywczych i zakupów, zaplanowaniu trasy i ogarnięciu mapy, a po obiedzie
drzemką. Pełna aklimatyzacja.
Drugi dzień,
choć rozpoczęłyśmy go w świetnych humorach, to jednak z nutą niepokoju, bo
pogoda jakby taka mało stabilna była. Zaraz po śniadaniu wyruszyłyśmy na szlak.
Troszkę pobłądziłyśmy, dwa razy przeszłyśmy mały odcinek, by w kroplach deszczu
połączyć się w bólu z innymi osobami, szukającymi szlaku.
No i co robić? Plan
był taki, że dojdziemy do Wodospadu Kamieńczyka, a jeśli pogoda pozwoli to
dalej na Szrenicę. Plan, planem, a pogoda swoje. Kiedy zrezygnowane chciałyśmy
wrócić na kwaterę, zza chmur wyjrzało słońce, uśmiechnęło się i nakazało nam
ponowną wędrówkę.
Tym razem,
naprowadzone przez miejscowych na właściwą drogę, dotarłyśmy do parkingu, gdzie
zastałyśmy nieco archaiczny kierunkowskaz do naszego celu.
Podążyłyśmy
z innymi ludźmi nieco pod górkę, poprzez las, by chwilę później być już na
Rozdrożu pod Kamieńczykiem. Tu znowu dopadł nas kapuśniaczek. Przeczekałyśmy go
pod straganem, przy okazji zakupując wisiorek w kształcie sowy – jak mniemam hit
sezonu, gdyż sowy widziałyśmy niemalże wszędzie.
Kiedy deszcz
się uspokoił, powędrowałyśmy dalej. Po pokonaniu małego wzniesienia, całej masy
mokrych kamieni, dotarłyśmy do kolejki, prowadzącej do kasy. Po uiszczeniu
opłaty, dostałyśmy kaski i mogłyśmy zejść w dół wąwozu. Tak, tak – by dostać
się do Wodospadu Kamieńczyka, trzeba koniecznie założyć na głowę kask. I
pomalutku, ażurowymi schodkami i platformami zeszłyśmy do zacienionej czeluści wąwozu.
Potok
Kamieńczyk wcina się tu w skaliste i strome urwiska, których wysokość dochodzi
do ponad 25 metrów. Wąwóz ma 100 metrów długości, przy czym turystycznie można
go zwiedzić tylko w kawałeczku.
Wodospad
Kamieńczyka jest jednym z najpiękniejszych widoków w Karkonoszach. Próg
wodospadu znajduje się na wysokości 843 m n.p.m. Jest to więc, najwyższy
wodospad w Karkonoszach. Spada on trzystopniową kaskadą na dno Wąwozu Kamieńczyka,
czyniąc go bardzo malowniczym.
Tak bardzo jest on ujmujący, że posłużył on
filmowcom do scenerii, kiedy nagrywano tu „Opowieści z Narii: Książę Kaspian”.
Wodospad ma
też własną legendę, przekazywaną przez pokolenia. Oto ona: „ Dawniej w Karkonoszach
żyły rusałki. Jedna z nich, Łabudka, zakochała się w śmiertelniku, Kamieńczyku
Broniszu, który wysoko w górach poszukiwał szlachetnych kamieni, by pomóc swej
biednej matce. Łabudka, by mu pomóc, oddała młodzieńcowi drogocenne kamienie, a
ten przyrzekł jej, że wróci, ponieważ uczucie rusałki odwzajemniał. Rusałka
czekała jednak bardzo długo, ale ukochany nie wracał. Zrozpaczona, postanowiła
go odszukać. W tym celu wyruszyła ze swego domu pod Łabskim Szczytem i szła w
kierunku Szrenicy. Kiedy schodziła ostrożnie w dół, zobaczyła, że Kamieńczyk
spada z przepaści. Ona sama potknęła się i upadła obok niego. Nad ciałami
dwojga kochanków zapłakały siostry rusałki. A z ich łez powstał wodospad,
nazwany na cześć śmiertelnika, Kamieńczykiem”.
I łzy te
płyną do dziś, a pod nimi zbierają się tłumy ludzi. Tak i my z Tusią,
zrobiłyśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i postanowiłyśmy wracać na górę.
Dzień, mimo
małego deszczyku, był parny. Wstąpiłyśmy do schroniska Kamieńczyk, by
zafundować sobie lody i pomyśleć co dalej. Krótka narada i już byłyśmy na
szlaku wiodącym na Halę Szrenicką.
Szlakowskaz w kierunku Hali Szrenickiej. Osobiście wolę szlakowskazy, które pokazują czas przejścia, a nie ilość kilometrów. Nigdy nie wiem jak to przeliczać...
Generalnie trasa ta nie nastręcza większych
problemów. Idzie się wygodną aleją, wybetonowaną w różne wzorki. Po drodze rozmawiałyśmy
sobie, śmiałyśmy się, aż wreszcie dotarłyśmy do grupy skał, gdzie na chwilkę
zatrzymałyśmy się na krótki odpoczynek. Widoków stąd żadnych nie było, za to z
niepokojem patrzyłyśmy na mgłę, która powoli zasnuwała okolicę. No trudno,
najwyżej dojdziemy tylko do schroniska na Hali Szrenickiej. I taką też
podjęłyśmy decyzję.
Naparstnica purpurowa - rozpowszechniona w XVIII i XIX w. jako roślina ozdobna na ziemiach polskich. Pojawiła się samorzutnie w środowisku. Jest to roślina trująca, choć dawniej stosowano ją w ziołolecznictwie w leczeniu nerwic i chorób serca. Obecnie zaprzestano tej praktyki.
Betonowe podłoże szlaku, które gdzieniegdzie według Marty, miało buźki z uśmieszkami umilającymi wędrówkę :)
Wkrótce dotarłyśmy do celu. Schronisko wyłoniło się nam z
mgły. Właściwie wszystko wokół było tajemnicze dzięki tej mgle. Noga za nogą,
powędrowałyśmy do schroniskowej stołówki, by odpocząć i zjeść pomidorową (Tuśka)
i naleśniki z jagodami (Tuśka i ja), jako, że pora była już obiadowa.
Takie tyczki, jak ta po prawej stronie zdjęcia, ułatwiają wędrówkę we mgle a także zimą, kiedy szlak ginie pod śniegiem
W schronisku
na Hali Szrenickiej spędziłyśmy może z pół godziny, kiedy wyglądając przez
okno, stwierdziłyśmy, że mgła się rozwiała, podniosła, odeszła, ważne, że jej
nie było. Zatem decyzję podjęłyśmy szybko: idziemy na szczyt. Stąd już bardzo
blisko.
Obiad w schroniskowej stołówce z widokiem na Góry Izerskie. Ta jasna plamka na zielonym zboczu to najprawdopodobniej nieczynna kopalnia kwarcu "Stanisław"
Kontynuowałyśmy spacerek czerwonym szlakiem, a ja jednocześnie
cieszyłam się, że choć w kawałku, jestem na Głównym Szlaku Sudeckim. No to
miałam ten swój szlak im. M. Orłowicza, choć chciałabym go kiedyś przejść w
całości.
Wkrótce
szeroka droga doprowadziła nas do kolejnego schroniska, tym razem już na
szczycie Szrenicy (1362 m.n.p.m.) Schronisko to istnieje od 1922 r. Tu obowiązkowo
zebrałyśmy następne pieczątki do książeczki GOT.
Łatwość trasy przyciąga tu także najmłodszych turystów, którzy dzielnie maszerują na własnych nóżkach :)
Budynek Obserwatorium Meteorologicznego Uniwersytetu Wrocławskiego na Szrenicy ( a właściwie pod Szrenicą)
Fragment Głównego Szlaku Sudeckiego im. M. Orłowicza, który prowadzi od Świeradowa Zdrój aż do Prudnika poprzez górskie pasma Sudet - razem ok. 440 km
I popędziłyśmy na szczyt, po
drodze robiąc zdjęcie pod kolejnymi skalnymi pieczęciami. Jak się po dwóch
dniach dowiedziałyśmy, kalkowanie znaczków z tabliczek przy pieczęciach i
zebranie 13 sztuk, dawało bidon w Informacji Turystycznej, na zasadzie wymiany.
Niektóre napotkane rodziny z dziećmi, chodziły z całym segregatorem,
wyposażonym w kartki i ołówki. Fajny pomysł na uatrakcyjnienie dzieciom
wycieczek górskich.
Widok ze Szrenicy w kierunku Łabskiego Szczytu i Śnieżnych Kotłów, niestety wszystko w chmurach. Za to po środku widać zielony dach Schroniska Pod Łabskim Szczytem
Tuż pod
pieczątką zorientowałam się, że nie mam moich dwóch przyjaciół do górskich
eskapad. Zbierając pieczątki do książeczek, odstawiłam kijki i zapomniałam o
nich. To już drugi raz, one mi się kiedyś odwdzięczą, jak nic. Pędem pognałam
znów do schroniska, na szczęście stały sobie spokojnie tam, gdzie je
zostawiłam. Strata ich byłaby dla mnie ciosem, jako, że są one jak Bolek i
Lolek, a ja jak Tola między nimi.
Na szczycie
Szrenicy nie zabawiłyśmy długo, bowiem znów niebo pokryło się chmurami i znikąd
pojawiła się mgła. Widoki skróciły się, więc postanowiłyśmy wracać.
Żeby sobie
urozmaicić wędrówkę, schodziłyśmy zielonym szlakiem, który po pewnym czasie
znów łączył się z czerwonym.
Po drodze minęłyśmy fantastyczne formy skalne,
zwane Końskimi Łbami. Leżą one na wysokości 1290 m n.p.m.
I nasz szlak
zatoczył kółeczko i znów byłyśmy na Hali Szrenickiej.
Droga powrotna odbywała
się tym samym szlakiem, z tym, że poniżej schroniska, gdzieś na wysokości
pierwszych skałek, przy których zrobiłyśmy sobie małą przerwę, zaczął padać
kapuśniaczek. Przyśpieszyłyśmy kroku, by po chwili ubierać się w kurtki i
kaptury. Deszcz, który jakby powstrzymywał się cały dzień, już nie mógł
wytrzymać i puścił swe hamulce. Rozpadało się na dobre, więc aparat poszedł do
plecaka, a my mokre dotarłyśmy do naszej kwatery. Ale mimo mokrej końcówki,
byłyśmy zadowolone z całego dnia na szlaku. Ten kawałek Karkonoszy uchylił nam
rąbka swych tajemnic, by ponownie zasłonić je mgłą.
Po kolacji i
ciepłej herbacie oraz obowiązkowej lekturze „Szaleństw Panny Ewy”, także nasze
oczy przesłoniła mgła i obydwie odpłynęłyśmy w błogi sen. Kolejny dzień
przyniósł nam inne wrażenia, ale o tym opowiemy przy innej okazji.
Hej!
Pięknie.Niedawno nasz Robert był tam i opowiadał o tych miejscach a Twoje zdjęcia są super uzupełnieniem jego opowieści.Serdecznie Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńCzyli wszystko się zgadza :) Rejony te są przepiękne i pomijając pogodę, odpoczynek tam należy do przyjemnych. Pozdrawiam Was wszystkich i Dużych i Małych :0)
UsuńMając przed oczami takie widoki, a w zapasie kilka wolnych dni- żadna pogoda nie straszna. Przyjemna wędrówka, a mgła tylko uatrakcyjniła zdjęcia! pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę. Najważniejsze, że nie lało strumieniami z nieba, a chwilowy kapuśniaczek można było przeczekać. Mgły są bardzo malownicze, choć czasem chciałoby się widzieć więcej, jak już się człowiek wdrapie na tę górkę ;) Ale wtedy zdjęcia są takie oczywiste, prawda? :) Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńAle taka pogoda tez jest dobra na wędrówki, no może tylko brak widoków dalekich :) Piekne tereny, skaly i wodospady z prawdziwego zdarzenia :)
OdpowiedzUsuńDo górskich wędrówek pogoda była bardzo dobra. Nie było upałów, wiatru, który ścina z nóg i urywa głowę, deszczu, który wcina się wszędzie. Poza tą wędrówką, gdzie złapał nas, w drodze powrotnej, deszcz, to reszta wyjść w góry była w porządku. Zachmurzone niebo jest malownicze, ważne, że nie pada ;) Uściski dla Was :)
UsuńNo świetne!!
OdpowiedzUsuńFajną ekipę stanowicie!
Dziękuję w imieniu swoim oraz Tusieńki :) Dobre towarzystwo w górskich eskapadach to jest podstawa ;) Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńW tych terenach nie da się nie zakochać. A takie powroty muszą być bardzo sentymentalne. Wynika z tego, że ze Szklarską Porębą znacie się kawał życia. Czy to już przyjaźń?:)Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńW Szklarce byłam tylko raz, z wycieczką szkolną. Teraz pojechałam tam drugi raz w życiu. Myślę, że na razie jesteśmy na etapie obwąchiwania się nawzajem, więc jest to tylko znajomość, ale kto wie, moze przerodzi się w przyjażź? :)
UsuńMam nadzieję, że aura była lepsza w kolejnych dniach. Chociaż Karkonosze i w mglistej szacie są piękne.
OdpowiedzUsuńI tak i nie, ale w sumie zadowolenie było i to się liczy. Na tym wyjeździe były i krótkie spodenki i czapka z rękawiczkami. Ale to właśnie jest urok gór.
UsuńPiękna okolica, wspaniałe miejsce na wędrówki i podziwianie widoków. Dobrze, że pogoda była na tyle dobra, że mogliście przejść trasę na Szrenicę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
O tak. W dodatku Karkonosze to góry przyjazne także dla czworonogów, pełno ich było na szlaku :) Serdeczności:)
Usuń