Poczuć
się jak w Himalajach,
tylko
na nieco niższej wysokości
Wyprawa
na Czerwone Wierchy cz. II
Stoję na
Chudej Przełączce i zbieram siły na dalszy spacer w kierunku Czerwonych
Wierchów. Stan mojego biodra jest zadowalający, mogę więc kontynuować wędrówkę.
Przez chwilę
patrzę na Giewont a potem kieruję się prosto na Ciemniaka.
Ten Ciemniak nie taki ciemny i nie w ciemię bity. Potrafi zaskoczyć licznymi wzniesieniami, na których liczni turyści wylewają siódme poty. Ale szlak jest tu szeroki, idzie się przyjemnie. W dole rozciąga się panorama miasta, skąpana w niebieskiej poświacie.
Stąd najbardziej spektakularnym widokiem, jak dla mnie, jest pionowa, urwista ściana Krzesanicy. Robi wrażenie, budzi respekt, tym bardziej, że widać ludzi wędrujących szlakiem tuż przy urwisku. Tak, tam trzeba uważać.
Ten Ciemniak nie taki ciemny i nie w ciemię bity. Potrafi zaskoczyć licznymi wzniesieniami, na których liczni turyści wylewają siódme poty. Ale szlak jest tu szeroki, idzie się przyjemnie. W dole rozciąga się panorama miasta, skąpana w niebieskiej poświacie.
Stąd najbardziej spektakularnym widokiem, jak dla mnie, jest pionowa, urwista ściana Krzesanicy. Robi wrażenie, budzi respekt, tym bardziej, że widać ludzi wędrujących szlakiem tuż przy urwisku. Tak, tam trzeba uważać.
Jeszcze
jeden krok i jeden i już stoję na wypłaszczeniu jakim jest Ciemniak (2096m n.p.m.)
A więc, pierwszy z czterech Czerwonych Wierchów zdobyty.
Siadam na słupku granicznym i wcinam kanapkę. Łyk ciepłej jeszcze herbaty z termosu rozgrzewa mnie, bowiem, jak to zwykle na Czerwonych Wierchach bywa, wieje mocniejszy wiatr. Ale tym razem nie przywiewa ciemnych chmur. Widoczność jest super. Jak na dłoni widać słowackie szczyty i całą Tichą Dolinę. Bez zarzutu jest też widok na skupisko Tatr Wysokich, które z tej perspektywy są niebieskie. Układają się cieniami, zdaje się jakby falowały.
Mogłabym tak siedzieć i patrzeć, hen na granie, ale do kolekcji w dniu dzisiejszym, brakuje mi jeszcze trzech szczytów. Zbieram się więc, w kierunku najwyższego wierzchołka Czerwonych Wierchów, jakim jest Krzesanica.
Siadam na słupku granicznym i wcinam kanapkę. Łyk ciepłej jeszcze herbaty z termosu rozgrzewa mnie, bowiem, jak to zwykle na Czerwonych Wierchach bywa, wieje mocniejszy wiatr. Ale tym razem nie przywiewa ciemnych chmur. Widoczność jest super. Jak na dłoni widać słowackie szczyty i całą Tichą Dolinę. Bez zarzutu jest też widok na skupisko Tatr Wysokich, które z tej perspektywy są niebieskie. Układają się cieniami, zdaje się jakby falowały.
Mogłabym tak siedzieć i patrzeć, hen na granie, ale do kolekcji w dniu dzisiejszym, brakuje mi jeszcze trzech szczytów. Zbieram się więc, w kierunku najwyższego wierzchołka Czerwonych Wierchów, jakim jest Krzesanica.
Mijam po
drodze jej skalną ścianę, przechodzę obok urwistych szczelin. O tak, wędrówka
tędy we mgle, może się tragicznie skończyć.
W końcu stoję na szczycie Krzesanicy (2122 m n.p.m.) Wokół pełno kamiennych kopczyków, które stawiają turyści, wzorem tych himalajskich. Nie pamiętam tego z mojej poprzedniej wędrówki. Ot, nowość.
Podążam dalej w kierunku trzeciego wierchu. Droga szeroka, wydeptana, ale to, co cieszy mnie ogromnie to jutowe siatki, rozłożone po bokach szlaku, by zmniejszyć jego szerokość i chronić przyrodę przed dewastacją. Na coś te opłaty za wstęp do TPN poszły. Widzę to w wielu miejscach na różnych szlakach. I mój apel, by po tym świadomie nie deptać. Razem chrońmy przyrodę, bo ona nam się tak pięknie odwdzięcza.
W końcu stoję na szczycie Krzesanicy (2122 m n.p.m.) Wokół pełno kamiennych kopczyków, które stawiają turyści, wzorem tych himalajskich. Nie pamiętam tego z mojej poprzedniej wędrówki. Ot, nowość.
Podążam dalej w kierunku trzeciego wierchu. Droga szeroka, wydeptana, ale to, co cieszy mnie ogromnie to jutowe siatki, rozłożone po bokach szlaku, by zmniejszyć jego szerokość i chronić przyrodę przed dewastacją. Na coś te opłaty za wstęp do TPN poszły. Widzę to w wielu miejscach na różnych szlakach. I mój apel, by po tym świadomie nie deptać. Razem chrońmy przyrodę, bo ona nam się tak pięknie odwdzięcza.
Po lekkiej
wspinaczce osiągam Małołączniak (2096 m n.p.m.). Tu także masa ludzi kręci się
po szczycie. Niby widoki stąd takie same, ale zawsze jakby inne. Tu,
zdecydowanie najbliżej widać Giewont, ale widoczność dziś jest tak dobra, że na
horyzoncie daleko widać Babią Górę. Chyba też się rozchmurzyła, przynajmniej na
chwilę. Myślę sobie, że może turyści na Królowej Niepogód widzą także Tatry.
A przede mną
kolejny, ostatni już szczyt Czerwonych Wierchów. Schodzę powoli z Małołączniaka
i wspinam się na Kopę Kondracką (2005 m n.p.m.) Stąd mam już sporo zdjęć, więc
w zasadzie nie spędzam na niej więcej czasu.
Żegnam się z miłym panem, z którym na szlaku od Doliny Tomanowej robiliśmy sobie nawzajem zdjęcia i schodzę żółtym szlakiem na Kondracką Przełęcz. Stąd wyraźnie widać kolorową kolejkę do wejścia na Giewont. Naprawdę zastanawiam się, czy stanie tyle godzin w kolejce, by wejść pod krzyż, jest taką desperacją czy też może głupotą?
Kopa Kondracka. Już pomału sit skucina zabarwia się na czerwono. To właśnie od tej rośliny wzięła się nazwa Czerwonych Wierchów
Żegnam się z miłym panem, z którym na szlaku od Doliny Tomanowej robiliśmy sobie nawzajem zdjęcia i schodzę żółtym szlakiem na Kondracką Przełęcz. Stąd wyraźnie widać kolorową kolejkę do wejścia na Giewont. Naprawdę zastanawiam się, czy stanie tyle godzin w kolejce, by wejść pod krzyż, jest taką desperacją czy też może głupotą?
Płaski i ostro zakończony Czerwony Grzbiet, schodzący do Kobylarzowego Żlebu (z lewej), Dolina Małej Łąki ( w środku), białe skały Małego Giewontu ( z prawej)
Na przełęczy
spędzam chwilkę, wcinam ostatnią kanapkę i łapię ostatnie promienie słońca.
Dzień powoli zbliża się ku końcowi, a ja mam jeszcze ponad 2h drogi. Schodzę
żółtym szlakiem do Doliny Małej Łąki. Szlak ten opisywałam dokładniej przy
okazji mojego wejścia na Giewont właśnie.
Czasem jest kamieniście , czasem z piargiem pod nogami. W pewnym momencie kamienie są tak wyślizgane, że trzeba mocno uważać, żeby nie pojechać. Spinam się w sobie, żeby nie nadwyrężyć i tak już bolącego biodra.
Czasem jest kamieniście , czasem z piargiem pod nogami. W pewnym momencie kamienie są tak wyślizgane, że trzeba mocno uważać, żeby nie pojechać. Spinam się w sobie, żeby nie nadwyrężyć i tak już bolącego biodra.
Idę przez
las, potem przez Wielką Polanę, na której właśnie traktorami koszą trawę.
Tatrzańskie polany powstawały w miejscach, gdzie dawniej rósł las. Aby można
było wypasać zwierzęta w lepszych warunkach, ludzie często posługiwali się
ogniem. Dlatego dwa słowa „wypalony” i „polany” brzmią podobnie. Wielka Polana
jest przykładem ingerencji człowieka w naturalne środowisko.
Widok z Doliny Małej Łąki. Od lewej: Długi Giewont, Giewont, Mały Giewont, Siodło i Siodłowa Turnia. Z prawej Wielka Turnia.
I znów idę
lasem przez Dolinę Małej Łąki. Dolina ta jest najmniejszą doliną walną, czyli
taką, która podchodzi pod główną grań Tatr. Nazwa jej związana jest z
prowadzoną tu niegdyś działalnością pasterską. To tu znajdują się liczne
jaskinie, w tym te, które zajmują wedle legendy, śpiący rycerze gotowi obudzić
się na wezwanie. Niektóre z jaskiń odwiedzają speleolodzy, taternicy i
jaskiniowi wspinacze. Do żadnej natomiast nie prowadzi szlak turystyczny.
Droga
zaczyna mi się dłużyć. Jednak w końcu wychodzę z parku i akurat trafiam na
przejeżdżający busik. Wsiadam do niego i podjeżdżam do mojego przystanku. To
koniec wspaniałego dnia, choć czuję już nogi.
Wieczorem
dzwoni mój szwagier Grześ i pyta mnie, czy w związku z tak ładną pogodą,
szczytowałam J
Ależ oczywiście, szczytowałam cztery razy, że się tak wyrażę. Absolutny rekord
życiowy J
Dzień kończę
uśmiechem. Życzyłabym sobie, by tak było zawsze.
Hej!
Brawo Ty!
OdpowiedzUsuń:) :) :)
UsuńLubię te Wierchy, z jednej strony w miarę łatwe do wędrówki, a drugiej oferują nie mniej ładnych widoków co inne rejony Tatr. Zresztą pięknie to pokazałaś nam na zdjęciach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Też je lubię, pomimo mnóstwa ludzi i stale wiejącego wiatru. Dobrze było znów się na nie wspiąć. Pozdrawiam jak zawsze serdecznie :)
UsuńCo do kolejki, to każdy wybiera sobie taką, jaka lubi lub na jaką ma aktualnie ochotę (lub czasem konieczność). Jedni stoją w kolejce do kolejki ;) inni w tym czasie czekają na wejście pod krzyż lub do fasiągu ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście, tylko po co potem te nerwy podczas stania. Skoro się wie, że idąc o takiej porze będzie się stało. No, ale jak sam mówisz, każdy sobie wybiera sam. Pozdrowienia! :)
Usuń