Warszawa
1944 r./2017 r.
Jak co roku,
w Warszawie pojawiają się duchy Powstańców. Przypomina o tym dźwięk syren,
zawsze 1 sierpnia, punktualnie o 17.00, czyli o godzinie „W”. Znamy z
archiwalnych fotografii obrazy stolicy w czasie Powstania Warszawskiego. Ale
miasto nie było tak do końca zniszczone. Ocalały budynki, których Niemcy nie
zbombardowali. Nie uczynili tego z prostego powodu – tam zgrupowane były ich
siły. Jedną z dzielnic, która przetrwała, była tzw. Dzielnica Niemiecka, zwana
Policyjną, ulokowana w Śródmieściu Południowym, na styku z Górnym Mokotowem. Na
głównej arterii, w Alei Szucha, znajdowało się najwięcej placówek policyjnych,
także mieszkań i biur urzędników niemieckich. Oczywiście była to dzielnica
przeznaczona tylko dla Niemców. W czasie okupacji tablice z napisem „Nur für Deutsche” były na porządku
dziennym. Również cała Aleja Szucha była zamknięta szlabanami. Wszystko to w
związku z coraz liczniejszymi zamachami na funkcjonariuszy niemieckich. Także
ta dzielnica była bacznie obserwowana przez Państwo Podziemne, a Armia Krajowa
zapisała na swym koncie kilka akcji bojowych w tym rejonie.
Najważniejszym
budynkiem Dzielnicy Policyjnej był gmach Ministerstwa Wyznań Religijnych i
Oświecenia Publicznego, powstały jeszcze przed wojną, a w którym w czasie
okupacji mieściła się siedziba niemieckiej policji bezpieczeństwa , tzw.
Sicherheitspolizei, czyli policja kryminalna połączona z Gestapo.
Miejsce to było postrachem dla ludności cywilnej Warszawy, bowiem kto trafiał pod ten adres, rzadko kiedy wychodził stamtąd żywy. Niemal każdego dnia, ciężarówki przywoziły tam ludzi z łapanek, wyciągniętych z domów, podejrzanych o związki z ruchem oporu. Płeć ani wiek nie miały znaczenia.
W podziemiach budynku przesłuchiwano ludzi, łamiąc ich hart ducha i powodując, że zastraszeni ludzie przyznawali się do czynów niepopełnionych. Metody, jakimi posługiwali się okupanci, były różne. Od postraszenia przesłuchiwanego, że coś stanie się z jego najbliższymi, przez bicie pejczem czy kolbą karabinu, na wyrywaniu paznokci, przypiekaniu papierosem czy też kazaniu siedzenia na nodze od stołka przez wiele godzin, kończąc. Pomysłowość na katowanie bezbronnej ludności nie miało granic.
Gmach Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, obecne Ministerstwo Edukacji Narodowej
Miejsce to było postrachem dla ludności cywilnej Warszawy, bowiem kto trafiał pod ten adres, rzadko kiedy wychodził stamtąd żywy. Niemal każdego dnia, ciężarówki przywoziły tam ludzi z łapanek, wyciągniętych z domów, podejrzanych o związki z ruchem oporu. Płeć ani wiek nie miały znaczenia.
Renault AHS 1944r. Zadaniem tej ciężarówki był szybki transport dużej ilości żołnierzy i zaopatrzenia na front. Przypuszcza się, że być może to taką właśnie ciężarówką w czasie wojny przewożono więźniów pomiędzy Pawiakiem a Szucha. Samochód ten został wyremontowany i ma 95% oryginalnych podzespołów.
Opel Kapitän z 1939 r. przeznaczony był dla wyższych rangą wojskowych i zamożnych ludzi. To ostatni model Opla, wprowadzony na rynek przed wybuchem II wojny światowej.
W podziemiach budynku przesłuchiwano ludzi, łamiąc ich hart ducha i powodując, że zastraszeni ludzie przyznawali się do czynów niepopełnionych. Metody, jakimi posługiwali się okupanci, były różne. Od postraszenia przesłuchiwanego, że coś stanie się z jego najbliższymi, przez bicie pejczem czy kolbą karabinu, na wyrywaniu paznokci, przypiekaniu papierosem czy też kazaniu siedzenia na nodze od stołka przez wiele godzin, kończąc. Pomysłowość na katowanie bezbronnej ludności nie miało granic.
Odwzorowany w powiększeniu kalendarz, wyryty na ścianie jednej z cel. Czy 14 czerwiec lub już lipiec, oznaczał datę przesłuchania, czy być może datę egzekucji??
Kopie przekazywanych na ścianie wiadomości osób skazanych na wyroki śmierci. Chyba najbardziej poruszająca jest treść napisu z prawej strony... Świadomość nieuniknionego, a jednak prośba o poinformowanie matki jest wzruszająca i jednoczesnie przerażająca
1 sierpnia
1944 r. żołnierze AK z kilku stron zaatakowali Dzielnicę Niemiecką, jednakże
siły ich były zbyt słabe, by mogli opanować ją całą. Oczywistym odwetem za
straty w ludziach czy budynkach, były masowe rozstrzeliwania ludności cywilnej,
których jedynym przewinieniem było to, że zamieszkiwali w pobliżu Al. Szucha.
Dziś, w
budynku, w którym mieściła się siedziba Gestapo, znajduje się Ministerstwo
Edukacji Narodowej. O samym budynku napiszę później, teraz chciałabym skupić
się na tej jego części, która związana była z eksterminacją ludności
warszawskiej.
W podziemiach, gdzie byli przesłuchiwani więźniowie, mieści się Mauzoleum Walki i Męczeństwa w Warszawie. Muzeum to jest jednocześnie jednym z najlepiej zachowanych miejsc kaźni polskiej ludności.
Wejście do muzeum, miejsca martyrologii Warszawiaków i osób, które trafiały na Szucha, choć z Warszawą niewiele mieli do czynienia
W podziemiach, gdzie byli przesłuchiwani więźniowie, mieści się Mauzoleum Walki i Męczeństwa w Warszawie. Muzeum to jest jednocześnie jednym z najlepiej zachowanych miejsc kaźni polskiej ludności.
Dawny
magazyn czasopism oświatowych, przystosowano do aresztu śledczego, dzieląc
wielką salę na dziesięć malutkich cel, stanowiących izolatki. Również tam
znajdował się pokój strażnika, gdzie pojedynczo przesłuchiwano więźniów,
przywiezionych z Pawiaka.
Próba zastraszenia młodej dziewczyny *
Kiedy
pierwszy raz byłam w tym miejscu z wycieczką klasową, jeszcze w szkole
podstawowej, pamiętam, jak największe wrażenie wywarły na mnie sale zbiorowe,
gdzie aresztowani czekali na przesłuchania. Cele te zwane były „tramwajami”.
Przerażeni ludzie siedzieli w dwóch rzędach, tyłem do wejścia. Nie mogli się
ruszać, ani tym bardziej ze sobą rozmawiać. Współwięźniowie nie widzieli także
swoich twarzy. Oczekiwanie w milczeniu na przesłuchanie bardzo się dłużyło, a
strach potęgowały jeszcze krzyki katowanych za ścianą, które Niemcy próbowali
zagłuszać radiem.
Tych, którzy nie mogli wyjść o własnych nogach z sali przesłuchań, ciągnięto za nogi po podłodze lub wynoszono na noszach. Więźniowie w izolatkach też nie mogli się czuć nieco pewniej. Zdarzały się przypadki, że Niemcy dla zabawy strzelali przez tzw. judasze w drzwiach. Nikt nie znał ani dnia ani godziny… Ci, którzy nie mogli już wytrzymać ani fizycznie ani psychicznie, idąc na przesłuchania, wyrywali się Niemcom i skakali na wewnętrzny dziedziniec gmachu, wybierając samobójstwo jako drogę do wolności.
Zachowane napisy na ścianach, wykonane przez więźniów, którym udało się dokonać tego czymu pod nieuwagę strażników
Na ekranie zobaczyć można napisy wykonane przez więźniów na ścianach, framugach okien, podłodze, bądź stolarce drzwiowej
Tych, którzy nie mogli wyjść o własnych nogach z sali przesłuchań, ciągnięto za nogi po podłodze lub wynoszono na noszach. Więźniowie w izolatkach też nie mogli się czuć nieco pewniej. Zdarzały się przypadki, że Niemcy dla zabawy strzelali przez tzw. judasze w drzwiach. Nikt nie znał ani dnia ani godziny… Ci, którzy nie mogli już wytrzymać ani fizycznie ani psychicznie, idąc na przesłuchania, wyrywali się Niemcom i skakali na wewnętrzny dziedziniec gmachu, wybierając samobójstwo jako drogę do wolności.
Więźniów w izolatkach skuwano czasem w kajdany, a potem sobie do nich strzelano - dla hitlerowców była to rozrywka, dla więźnia niemożność ucieczki i schowania się przed lecącą kulą
Izolatka, w której na ścianie zachował się ślad po kuli. To właśnie tu strzelano przez judasza do więźnia...
O skali
tortur, jakim poddawani byli więźniowie świadczą liczne zachowane napisy na
ścianach, nie rzadko rytych w tynku paznokciami lub wypisywanych krwią, która
wsiąkła w ściany. W latach 60. XX w. odkryto i zabezpieczono napisy na
framugach okiennych oraz podłogach cel. Były to głównie modlitwy, krzyże,
sentencje o Polsce, inicjały. Jednym z najbardziej słynnych napisów był ten,
który odkryto w sali nr 6, a który znalazł się na tablicy pamiątkowej w
Palmirach: „ Łatwo jest mówić o Polsce, trudniej dla niej pracować, jeszcze
trudniej umrzeć, a najtrudniej cierpieć”. Jakże wymowne to słowa cierpiącego
człowieka…
Wymowny napis pozostawiony przez jednego z więźniów - nie mam pojęcia kto jest autorem tych słów i czy przeżył piekło Szucha i wojny
Podczas
Powstania Warszawskiego, Niemcy dokonywali w gmachu masowych egzekucji, a ciała
składowali i palili potem w pobliskich budynkach lub wręcz na ulicy. Trudno
jest dziś ustalić dokładną liczbę, pomordowanych, w Alei J. Ch. Szucha 25,
ludzi. Okupanci wycofując się z Warszawy, spalili większość akt. Okręgowa
Komisja Badania Zbrodni Niemieckiej w Warszawie, w czerwcu 1946 r. przedstawiła
rozmiar zbrodni z Szucha, ukazując ilość prochów i kości ludzkich, zalegających
w piwnicach, na ok. 5,5 tony! Dlatego po wojnie, pomieszczenia dawnego Gestapo,
uznano za miejsce martyrologii, postanowiono zachować areszt śledczy w
nienaruszonym stanie i utworzyć w nim muzeum, które ostatecznie otworzono 18
kwietnia 1952 r.
Niemieccy funkcjonariusze policji podjeżdżający na dziedziniec siedziby Gestapo - tak to mogło wyglądać w 1944 r.... *
Ze względu
na drastyczne obrazki i wymowę całego obiektu, multimedialną wystawę mogą
oglądać osoby powyżej 14 lat. Zachowano cztery sale zbiorowe oraz dziesięć
izolatek. Pokój strażnika odtworzono na podstawie zeznań i opowiadań tych,
którzy przeszli przez piekło aresztu.
Z bardziej znanych osób, przesłuchiwanych na Szucha, należałoby wymienić Jana Bytnara, harcerza i żołnierza AK, Antoniego Kocjana, polskiego inżyniera i konstruktora lotniczego, Janusza Kusocińskiego, lekkoatletę i olimpijczyka, czy Jana Piekałkiewicza, ekonomistę, polskiego delegata rządu na kraj. Oczywiście nazwisk jest dużo, większość jednak od ponad 70 lat spoczywa wiecznym snem.
Z bardziej znanych osób, przesłuchiwanych na Szucha, należałoby wymienić Jana Bytnara, harcerza i żołnierza AK, Antoniego Kocjana, polskiego inżyniera i konstruktora lotniczego, Janusza Kusocińskiego, lekkoatletę i olimpijczyka, czy Jana Piekałkiewicza, ekonomistę, polskiego delegata rządu na kraj. Oczywiście nazwisk jest dużo, większość jednak od ponad 70 lat spoczywa wiecznym snem.
*Zdjęcia ilustrujące tego posta pochodzą z
inscenizacji aresztowań i przesłuchań na Szucha, wykonane przez grupy
rekonstrukcyjne i aktorów, podczas Nocy Muzeów 2017 r. Muszę przyznać, że choć
miałam świadomość, że to tylko próba odtworzenia tych przykrych wydarzeń, to
miałam ciarki na ciele i łzy w oczach. Nie potrzeba wielkiej wyobraźni, by
dzięki takiej inscenizacji, znaleźć się w innym wymiarze, w okupowanej stolicy,
tak blisko ludzkich dramatów.
Dzięki temu,
że odwiedziłam mauzoleum, miałam też okazję, by zwiedzić budynek ministerstwa,
który normalnie jest miejscem pracy wielu urzędników, wchodzących tam z
przepustką. Tym razem dostałam się tam bez takiego papierka, a moim
przewodnikiem był dyrektor jednego z departamentów. Po raz pierwszy miałam
okazję zobaczyć gmach od środka, a nawet udało się spotkać z
Panią Minister Edukacji.
Budynek
wzniesiono w latach 1927-1930 z przeznaczeniem na cele dla Ministerstwa Wyznań
Religijnych i Oświecenia Publicznego. Zaprojektował go Zdzisław Mączeński w stylu „nowego
klasycyzmu”, czyli zmodernizowanego klasycyzmu. Jak na tamte czasy, gmach
był bardzo nowoczesny, wyposażony w najnowsze zdobycze techniki i wykonany z kunsztem
w najdrobniejszych szczegółach. Była to jedna z pierwszych, zbudowana od
podstaw, siedziba ministerstwa w II Rzeczypospolitej i od początku służyć miała
celom oświatowym, wychowaniu i kształceniu młodych umysłów.
Żyrandol zwany "pająkiem" - świetlówki do niego wykonane na zamówienie, przez polską hutę szkła, nigdzie, nawet za granicą, nie produkuje się już takich świetlówek
Wejście do
gmachu prowadzi pod wielkim portykiem, na którym widnieje nasze godło, czyli
orzeł oraz przez mały dziedziniec, jeden z kilku, jakie znajdują się na terenie
ministerstwa. W 1943 r. dodatkowo gmach wzmocniono, wznosząc mur dookoła, który
pełnił też funkcję straceń miejscowej ludności.
Jeden z wewnętrznych dziedzińców gmachu, na którym potrafiono rozstrzelać ludność Warszawy lub też więźniowie wyskakiwali na bruk...
Po wejściu
człowiek zanurza się całkowicie w styl art
déco, w którym wykończone jest wnętrze a także całe wyposażenie. Jest to
dzieło Wojciecha Jastrzębowskiego, polskiego artysty plastyka, rzeźbiarza i
projektanta.
Oryginalna boazeria jesionowa oraz odtworzona tapeta obiciowa w najbardziej reprezentacyjnej sali konferencyjnej MEN im. Anny Radziwiłł (polskiej pedagog, historyka, wiceministra edukacji, senatora I kadencji)
Oryginalnych krzeseł nie zachował się komplet, dlatego część była dorobiona z innego drewna i dziś różnią się odcieniem
Mała salka konferencyjna, gdzie po obu stronach na ścianach zawieszono wizerunki wszystkich ministrów edukacji od 1918 r., czyli na przestrzeni blisko 100 lat!
Całość
ministerstwa to plątanina korytarzy, w których łatwo się zgubić. W 1973 r. cały
gmach, łącznie z wystrojem wnętrz, został wpisany na listę zabytków. Tym bardziej,
że większość mebli jest oryginalna (jak np. biurko ministra), a inne meble
dorabiane na wzór tych z dwudziestolecia międzywojennego (np. biurka
sekretarek). Boazeria, oświetlenie czy tapicerka pochodzą z czasów powstania
budynku. Żeby przystosować salę konferencyjną do dzisiejszych wymogów, gdzie
rzutnik multimedialny jest w powszechnym użyciu, ministerstwo musiało zwrócić
się do konserwatora zabytków o pozwolenie.
Oryginalne tabliczki znamionowe, których Niemcy nie zdążyli odkręcić ani zniszczyć w czasie wycofywania się z Warszawy
Wygląda na to, że autorem większości mebli było Towarzystwo Akcyjne Warszawskiej Fabryki Mebli Stylowych Zdzisław Szczerbiński i Spółka... Towarzystwo w 1936 r. ogłosiło upadłość, a w czasie Powstania Warszawskiego w gmachu fabryki stacjonowała Komenda Główna AK
Nowa minister oświaty :) Pierwsze postanowienie: wakacje od maja do października :) Dzieci by mnie kochały....Rodzice już mniej :) :) :)
Rekonstrukcja sgraffita ściany atrium Pawilonu Polskiego na Międzynarodowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych w Paryżu w 1925 r. Projekt Wojciecha Jastrzębowskiego. Warto powiedzieć, że od francuskiej nazwy wystawy Arts décoratifs, pochodzi określenie stylu Art déco. Pełna nazwa wystawy to: l’Exposition Internationale des Arts décoratifs et industriels modernes
Oświetlenie klatki schodowej, zwane pieszczotliwie "bombkami", od kształtu przypominającego zrzucaną bombę
Gmach
Ministerstwa Edukacji Narodowej jest przykładem na polską przedwojenną myśl architektoniczno
– dekoracyjną. Stanowi wspaniałą pamiątkę, mimo swej ponurej sławy w latach
okupacji, mimo cierpienia i przelanej krwi w jego murach.
Trochę dziwne, że jest to obecnie miejsce pracy wielu urzędników Ministerstwa Edukacji, w tym Ministra. Praca w takim miejscu, ze świadomością brutalnej przeszłości wymaga zaparcia. Pewnie nie zawsze udaje się odsunąć posępne wspomnienia, zwłaszcza w okresie rocznicy powstania. Ciekawy post.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Budynek ten pełni swoją funkcję, zgodnie z założeniem. Od początku było to ministerstwo związane z oświatą, dlatego po wojnie tak wielki gmach nie mógłby stać pusty, nawet pomimo tak drastycznych i dramatycznych przeżyć. Oczywiście Mauzoleum to oddzielna część gmachu i tam jest to tylko muzeum. Czy ludziom tam dobrze się pracuje? Myślę, że urzędnikami jest już pokolenie, które inaczej podchodzi do tematu. Na codzień chyba nie zastanawiają się nad tym, że być może, to właśnie w ich gabinecie, skatowano człowieka. Zresztą takie myśli nie służyłyby chyba ich pracy... Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńWiesz Dusiu, Niemcom bardziej chodziło o konkret, ich nie interesowało przyznanie się bo i tak nie urządzali procesów im chodziło o konkrtene dane organizacyjne, kto, z kim, kiedy, gdzie?
OdpowiedzUsuńPrzyznanie się wymuszali Sowieci, na potrzeby procesów pokazowych.
Miejsce przerażające, tym bardziej że katowano tam głównje młodych ludzi, mających prawo żyć i cieszyć się życiem!
To prawda. Jeśli dodamy do tego stres samej łapanki, gdzie za niewinność ktoś cię bije, to aby odsunąć od siebie to cierpienie, człowiek był gotów przyznać się do wszystkiego. A że przy okazji niektórzy "sypali"... trudno się dziwić. A oprawcy tylko na to czekali. Straszny to był czas i oby nigdy się nie powtórzył. Pozdrawiam cieplutko! :)
UsuńMroczna historia... Ale trzeba o tym mówić i pokazywać.
OdpowiedzUsuńMy podczas krótkiego pobytu w Warszawie, powtórnie odwiedziliśmy Muzeum Powstania Warszawskiego.
Aparat fotograficzny "zjadł" mi wszystkie zdjęcia :(...
A to brzydki aparat... Muzeum Powstania Warszawskiego to bardzo ciekawa placówka. A takie miejsca choć mówią o przeszłości, to powinny stanowić przestrogę dla przyszłości...
Usuń