W krzyżu zaklęta prośba,
na krzyżu zapisana
modlitwa,
z krzyżem zaniesione
cierpienie…
Jest
początek marca tego roku. Piękny, choć chłodny dzień. Od rana przemierzam znów
połacie Podlasia. Wyskoczyłam z zabieganej Warszawy, na jeden dzień, by znów
odetchnąć świeżym powietrzem. Złapać dystans do tego, co boli, denerwuje,
uwiera. Mijam znaną mi już trasę na Białystok i powoli ze zwartej zabudowy
wpadam w otwartą przestrzeń. Patrzę na pola, na których wiosna próbuje walczyć
z zimą, choć ta się jeszcze nie poddaje. Jest pięknie. Skręt w mniej
uczęszczane drogi równa się nowym kadrom, które łapię nie tylko w aparat, ale i
w moje myśli.
Po drodze mijam
pewną ciekawostkę. A jest nią wiadukt pontonowy nad trasą DK68. W Warszawie
takim mostem pontonowym, postawionym przez wojsko, był most Syreny. Prowizorka
na chwilę, była długoletnią przeprawą z jednego brzegu Wisły na drugi. Teraz
widzę pod wiaduktem długi jaki okiem sięgnąć, sznur wyładowanych tirów,
czekających w kolejce do przejścia granicznego w miejscowości Kukuryki.
Chwila
moment i jestem już w Janowie Podlaskim. Oczywiście miejsce to słynie ze
stadniny koni. Jednak dziś tam nie pojadę, moim celem jest zupełnie co innego.
Przez okno robię zdjęcia. Na początek kościół p.w. Świętej Trójcy wraz z
budynkiem szkoły.
Za chwilę moje oko dostrzega pałac wśród drzew. Okazuje się,
że to zamek w Janowie Podlaskim, a właściwie dawny zamek biskupów łuckich.
Obecnie odrestaurowany budynek pełni rolę hotelu, centrum konferencyjnego oraz
Spa.
Kilka minut
dalej i już jestem w Sarnakach. Kiedyś miasto, dziś wieś. Pierwsze co widzę, to
drewniany, parafialny kościół katolicki św. Stanisława Biskupa i Męczennika,
wybudowany z fundacji właściciela miasta Stanisława Ossolińskiego w 1816 r.
Kościółek wydaje się taki malutki na tle nowo wybudowanej z tyłu świątyni.
Sarnaki. Zielony kościółek p.w. św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Z tyłu nowo wybudowana świątynia
A
potem mijam rynek, na którym niegdyś odbywały się coroczne jarmarki. Domy wokół
niego należały do Żydów, którzy osiedlili się tu i wpłynęli na dynamiczny
rozwój miasta. Rynek jak rynek, ale to, co pośrodku niego stoi, to kolejna
ciekawostka. A jest nią pomnik, który upamiętnia przechwycenie niemieckiej,
tajnej broni V2. Była to jedna z najbardziej spektakularnych akcji na Podlasiu.
W 1944 r. Niemcy rozpoczęli próby z wystrzeliwaną koło Mielca, nową bronią. W
szkole, w Sarnakach, stacjonował specjalny oddział, określający miejsce upadku
takiej rakiety. W okolicach Mierzwic, w nadbużańskie bagna spadła taka bomba,
ale nie wybuchła. I tu do akcji wkroczyli polscy konspiratorzy, którzy ukryli
rakietę w jednej ze stodół, a następnie przemycili nocą do Londynu. Nie trzeba
dodawać ile wtedy ryzykowano i jaką cenę mogli za to zapłacić, ale dzięki temu
Londyn dowiedział się wielu istotnych spraw. A stało się to za sprawą oddziału
partyzanckiego majora „Zenona” Stefana Wyrzykowskiego.
Tuż przed
Siemiatyczami przejeżdżam mostem nad Bugiem, który wije się przez pola, lasy,
łąki i okoliczne dawne majątki. Jeszcze nieco skuty lodem. Jeszcze jakby
uśpiony.
I wreszcie
docieram do miejsca wyjątkowego. Uświadamiam sobie, że minęło blisko 20 lat,
odkąd pierwszy raz tu byłam. Warto było przyjechać tu raz jeszcze.
Święta Góra
Grabarka. Częstochowa Prawosławia. To tu pielgrzymują wierzący, by zrzucić z
siebie troski i zawierzyć Matce Bożej.
Aby
zrozumieć magię tego miejsca trzeba się cofnąć w czasie do niespokojnego wieku
XVIII. Wyniszczona wojnami Polska, zubożona, musi się borykać dodatkowo z
wrogiem, którego nie widać. A jest nim morowe powietrze. W 1710 r. na terenach
Podlasia szalała epidemia cholery. Ludzie padali jak przysłowiowe muchy. Pewnej
nocy starzec, jeden z mieszkańców z okolic Siemiatycz, doznał objawienia.
Przepowiednia zakładała, że ratunek ludziom może przyjść z pobliskiego wzgórza,
gdzie tryska źródełko. Wobec tego zaczęto przychodzić do miejsca świętego,
przynosząc ze sobą krzyże i prosząc o wybawienie od choroby czy powrót do
zdrowia. Według zapisów kroniki siemiatyckiej parafii, od zguby uratowało się ok.
10 tys. ludzi. W podzięce za cud, zbudowano na tym miejscu drewnianą kapliczkę
Przemienienia Pańskiego.
Rozbudowana, zmieniania i remontowana przetrwała
zawieruchy dziejowe, wojny, partyzantki itp. I stała tak aż do 1990 r. Wtedy to
podpalono cerkiew, która doszczętnie spłonęła. Na taki czyn nie ma słów, bez
względu na to, jakiego wyznania jesteśmy.
Postawiono
nową świątynię, tym razem już murowaną, którą wyświęcono w 1998 r. Nowa cerkiew
nawiązuje wyglądem do poprzedniej. Wykonano freski w skali 1:1, odwzorowując to
samo, co uległo spaleniu.
Zaraz po wyświęceniu kościółka, metropolita Sawa,
zwrócił się do wiernych z prośbą, by tak, jak przynoszą krzyże, przynosili
kamienie, z których postawi się mur, okalający i strzegący tego świętego
miejsca. Mur o długości 800 m i kamienne schody, prowadzące od źródełka do
cerkwi, ukończono w 2001 r.
Cerkiew
można zwiedzać, ale nie można jej fotografować wewnątrz. Należy to uszanować.
Wchodzę do świątyni i próbuję przypomnieć sobie, co zapamiętałam z mojej pierwszej
wizyty. Niestety prawie nic. Najwyraźniej świątynia nie była wtedy otwarta.
Albo ja nie miałam otwartego umysłu, by chłonąć to, co mnie otacza. Cóż, do
wszystkiego trzeba dorosnąć.
Po wojnie, w
1947 r. na Świętej Górze powstał prawosławny, żeński klasztor śśw. Marty i
Marii.
Do dnia dzisiejszego siostry opiekują się całym założeniem. Monaster ten to pierwszy założony po wojnie żeński
klasztor. Decyzją władz kościelnych, przełożoną została siostra Maria (Komstadius).
Wraz z nią, przybyły jeszcze dwie siostry: 77 – letnia Julianna Lentjejewa i 52
– letnia Teodozja Siergiejewska.
W 2000 r. do
klasztoru przybyła Iwierska Ikona Matki Bożej, napisana na Świętej Górze Atos,
podarowana na pamiątkę dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa.
Święta Góra
stopniowo przyjmowała nazwę Grabarki, od położonego o dwa kilometry od niej,
folwarku Grabarka. Może dlatego, że jego mieszkańcy szczególnie dbali o to
miejsce? Wcześniej mówiono na nie Moszczona, od nazwy rzeczki Moszczony,
zasilanej przez wody strumyczka wypływającego z cudownego źródełka. Była też
Sumińszczyzną, od dawnego uroczyska, gdzie położona była wieś Szumiłówka.
Pojawiła się też nazwa Trościaniec – od nazwy strumyka, w którym to ponoć
obmyli się pielgrzymi w 1710 r. Ostatecznie przyjęła się nazwa Grabarka.
Święta Góra
nazywana jest czasem Górą Krzyży. Są to krzyże dziękczynne, przynoszone z
prośbą, symbolizujące miłość do Chrystusa. Na wielu z nich pojawia się napis: „Spasi
i sochrani”, tzn. „Zbaw i zachowaj” oraz „Nike”, czyli „Zwycięzca”.
Od lat
ludzie przychodzą na Świętą Górę, by dźwigając swój krzyż, ofiarować swe
troski. By modlić się i dostać w zamian ukojenie, pociechę i spokój. Jedne
krzyże są już zmurszałe, porośnięte mchem, z odpryskującą farbą, inne kute,
kolorowe, z tabliczkami i sentencjami. Każdy z nich jest niemym świadkiem
czyjegoś cierpienia, czyjejś cichej modlitwy za siebie, za rodzinę i bliskich,
za zmarłych.
Jedne z pierwszych krzyży ustawione są tuż przy cerkwi. Tylko cudem nie spłonęły w czasie pożaru w 1990 r.
Najbardziej
obleganym świętem, gdzie pielgrzymuje tłum wiernych, jest święto Przemienienia
Pańskiego, wypadające z 18 na 19 sierpnia. Święto to, na Białostocczyźnie,
wśród wiernych prawosławnych, zwane jest świętem Spasa, co wywodzi się od
istniejącego w okolicach Grabarki, wcześniejszego kultu Ikony Spasa, czyli
Zbawiciela.
W Dzień
Przemienienia Pańskiego w 1910 r. obchodzono 200 rocznicę cudu na Grabarce. Z
tej okazji postawiono nad źródełkiem okrągłe zadaszenie. Obecne pochodzi z 2001
r.
Stoję i
obserwuję mieszkańców, którzy przyszli do źródełka. Napełniają butelki wodą.
Kolejny raz przekonuję się o życzliwym usposobieniu ludzi mieszkających na
terenach Podlasia. Pytają skąd jestem, żartują, śmieją się. Napotkani ludzie to
takie miłe chwile w podróżowaniu.
Przyjechałam
do Grabarki po raz drugi w życiu. Przyjechałam z własnym duchowym krzyżem. Bo
każdy z nas dźwiga go na co dzień. I choć jestem innego wyznania, to zostawiłam
tu swoją modlitwę. A może właśnie tu, Spas spojrzy na mnie przychylnym okiem? W
końcu zbliżają się Święta Wielkanocne. Wierni obrządku prawosławnego powiedzą
wtedy „Christos woskresie” – „Chrystus zmarwychwstał”. A ja odpowiem – „Woistinu
woskresie” – „Prawdziwie zmartwychwstał”, choć najpierw umarł na krzyżu za moje
grzechy…
Wspaniałe miejsce, nie powiem większe na mnie wrażenie robi niż Jasna Góra, choć tam wszak także ikona.
OdpowiedzUsuńZa spalenie Grabarki wieczysta pogrda.
V2 strzelano z poligonu Pustki, bliżej Dębicy niż Mielca. Potem części te zostały przewiezione do Tarnowa i zdeponowane w składzie węgla kamienicy (obecnie wyburzono ją, a na tym miejscu postawiono dworzec autrobusowy). Następnie w ramach akcji MostIII zostały przewiezione do miejscowości Wał-Ruda i tu wysłane na pokladzie Dakoty do Londynu.Do kraju dotarły wtedy materiały wybuchowe i pieniádze na akcję Burza.
Tak, to była skomplikowana akcja i tym bardziej zasługuje na pamięć. Ludzie wiele ryzykowali, choć z drugiej strony jakiej odwagi trzeba było, by przed Niemcami rżnąć głupa mówiąc: jaka bomba? jaka rakieta? my takiej nie widzielim :)
UsuńA Grabarka, choć wielką górą nie jest, ma w sobie ten spokój, po który tu się przyjeżdża. Pozdrawiam serdecznie :)
Byliśmy tam dzień po święcie licząc między innymi na ten spokój, ale było jeszcze mnóstwo ludzi, pełno śmieci po pielgrzymach, które właśnie sprzątano i jakoś ta atmosfera trochę nam nie dopisała. Mimo tego i tak miejsce to wywarło duże wrażenie. Muszę się zabrać kiedyś do publikacji mojego posta o Grabarce. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, nie trafiliście najlepiej :) Chyba najbardziej cichym i sprzyjającym skupieniu i modlitwie czasem, jest ten, gdzie nie ma żadnych uroczystości i świąt.
UsuńCiekawa będę Twojej relacji z tego miejsca, czekam więc cierpliwie ;) Tymczasem ściskam mocno :)
Wspaniała wycieczka. Bardzo ciekawe miejsce, bardzo ciekawa historia ze źródełkiem. <3
OdpowiedzUsuńTo prawda. Miejsce to odwiedziłam po raz drugi. Jest klimat, jest moc... Pozdrawiam Agnieszko bardzo serdecznie :)
UsuńDuśka, jesteś niesamowita. wspaniale wszytko opisałaś i pokazałaś.
OdpowiedzUsuńCiągle planujemy, by zobaczyć krzyże na Grabarce.
Moc uścisków!!!
No to teraz dałam Wam przedsmak tego, co sami zobaczycie, jak już wybierzecie się na Podlasie :) Zaplanujcie taki wyjazd, warto. Ściskam mocno! :)
UsuńPodlasie ma swój osobliwy klimat, którego dzisiaj gdzie indziej trudno szukać. Serdecznie pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, dlatego tak bardzo lubię tam wyskoczyć z zabieganej i głośnej Warszawy. Pozdrawiam cieplutko :)
Usuń